|7|
|Annie|
- No coś tyy — odrzekł ironicznie Luke.
- Luke... I co teraz? - szepnęłam.
- Hmm... Udawajmy... Że nic nie wiemy, okej? Dopóki nie będzie wiedział, że my znamy jego prawdziwe oblicze to raczej, będzie dalej grać miłego gościa... A teraz... Chyba będzie dobrze, jak pójdziemy spać, aby mieć siłę mu zwiać — powiedział cicho.
- Nie dam rady usnąć... - westchnęłam — ale raczej masz rację.
A więc ja i Luke poszliśmy spać.
Poszliśmy spać to za dużo powiedziane... Luke poszedł spać.
Ja, z szeroko otwartymi oczyma, nasłuchiwałam dźwięków poza namiotem.
Przez długi czas było cicho, czasem tylko krótkie naturalne ruchy. Raz zakaszlał... Nic nadzwyczajnego, ale...
Myśl, że to wróg mojego ojca... Mój wróg, czyhający na moc, która we mnie jest, nie dawała mi spać...
W końcu po kilku godzinach bezsenności usnęłam... A może minęła tylko godzina? Cóż, z określeniem czasu miewam spore problemy... Eh...
***
Rano obudził mnie Luke.
- Te, Annie, wstawaj — Powiedział, szturchając mnie w ramię.
- Uch... -powoli otworzyłam oczy, powracając do świata realnego...
- Wstawaj, zaraz ruszamy dalej!
- Już, już...
Wstałam i się trochę ogarnęłam.
Nie czułam się najlepiej, ale cóż... Nie mogę się dziwić...
Luke wyszedł z namiotu, a ja za nim.
Hiroki grzebał coś przy bagażach, lecz na mój widok przerwał tę czynność.
- O, w końcu wstałaś! Świetnie... Luke, pomożesz mi poskładać namiot...? - zapytał.
- Jasne! - odparł chłopak i razem z zielonowłosym poszedł rozpocząć składanie naszego tym czasowego domku.
Po jakiejś półgodzinie byliśmy gotowi do dalszego podróżowania.
Droga nie była w ogóle przyjemna. Starałam się nic nie mówić, gdyż udawanie nie wiedzy i ukrywanie braku zaufania wychodziło mi o wiele gorzej niż Luke'owi.
Luke w przeciwieństwie do mnie dużo rozmawiał z Hirokim.
- A więc... Kiedy dotrzemy do Ninjago? - zapytał.
- Myślę, że za jakieś cztery godziny już będziemy... Chyba że coś nas zatrzyma.
,,Coś nas zatrzyma"... Nie podoba mi się to.
Ścisnęłam mocniej Luke'a.
- Okej... - chłopiec zamilkł na moment — opowie nam Pan coś więcej o Mistrzach Żywiołu...?
Nie widziałam twarzy Hirokiego, ale jestem pewna, że się uśmiechnął.
- A co? Zaciekawiło was to?
- Tak... Chcę wiedzieć, co się działo... Gdy mnie nie było... - powiedziała cicho.
- To zrozumiałe — odparł mężczyzna — Skoro tak to opowiem wam tyle, ile wiem.
Jestem pewna, że nie powiesz nam nawet połowy z tego, co wiesz...
- Zaczynając od tego, co wiesz, a świat nie wiedział: Twój ojciec po poznaniu przepowiedni zamknął cię w ,,tempo congelato" gdzie czas zawsze stoi w miejscu... Najwyraźniej pozwalając uwolnić cię osobie, która ma w sobie geny mistrza ognia...
- To było głupie, wystarczyłoby, gdyby któryś z przodków zmarł bez posiadania dzieci i już nigdy by stamtąd nie wyszła! - powiedział młody Smith.
- Racja, może zabezpieczył ją tak, że każdy ze Strażników mógł ją uwolnić... ale jak widać, już się nie do wiemy. Nie musimy. W każdym razie zaraz po tym, jak cię tam zamknął, ogłosił twoją śmierć. Powiedział, że osobiście zabił cię, aby przepowiednia nie mogła się ziścić, a twoje ciało zostało ukryte przed Menadami, aby nie mogli przeprowadzić na tobie swoich badań. Jedni podziwiali go za to, że dla dobra świata był w stanie zrezygnować ze szczęśliwego życia i zabić nawet własne dziecko... Inni byli oburzeni. Najważniejsze, że każdy w to uwierzył. Po paru miesiącach wydało się, że Mistrz Energii rozstał się ze swoją żoną. Plotki głosiły, że kobieta nie mogła wybaczyć mężowi, że skrzywdził ich dziecko. Może i tak było. Może i ona o niczym nie wiedziała. Założyła nową rodzinę, a twój ojciec do końca życia pozostał w samotności.
Zrobiło mi się przykro. Ja cały czas żyłam... Mama musiała cierpieć... Bardzo cierpieć... Tata również, lecz to było na jego życzenie. Mnie nie pytał, czy chcę prze hibernować kilka pokoleń.
- To było sprytne z jego strony. Cały świat mu uwierzył, żona odeszła, dziecko zniknęło, długo obchodził żałobę. Wszyscy się na to nabrali. Nawet Menadzi.
- To było aż takie proste? Wystarczyło, aby powiedział, że ona zginęła i świat uwierzył? Bez jaj — skomentował to z niedowierzaniem Luke.
- Pewnie i byli sceptycy, ale czy ty przez te wszystkie lekcje historii miałeś jakiekolwiek wątpliwości? Zanim poznałeś prawdę?
- No... - zaczął brązowowłosy, ale mężczyzna mu przerwał.
- Nie. Lloyd Garmadon zapisał się jako ten, który uratował świat...
Zmarszczyłam brwi.
- Przecież Menadzi mieli jeszcze wielu innych silnych mistrzów — powiedziałam. Wszyscy przeceniają zasługi ojca, wujkowie też byli silni...
- I owszem — przytaknął Hiroki - Nya, Strażniczka i Mistrzyni Wody. Zaginęła dwa lata po twojej rzekomej śmierci. Podejrzewa się, że mogła jej pomóc w tym pewna znana nam organizacja...
Ciocia Nya... Nie mogłam w to uwierzyć. Ciocia nie mogła dać się tak złapać.
Hiroki nie przerywał swojej opowieści.
- Po jakimś czasie, jej mąż Jay, Mistrz Błyskawic z rozpaczy popełnił samobójstwo.
- Wujek Jay nie zrobiłby tego... - szepnęłam.
- Ale zrobił. Przyczynił się do tego, że Menadzi nie uzyskali jeszcze jego mocy. Albo uzyskali, kto to wie.
- A wujek Kai? - zapytałam.
- Mistrz ognia mocno przeżył prawdopodobną śmierć siostry i śmierć przyjaciela. Przez wiele lat szukał siostry, lecz nigdy jej nie odnalazł. Związał się ze Skylor, Mistrzynią Bursztynu.
Cóż... Wujek i pani Chen zawsze byli blisko... Mimo wszystko o ile pamiętam, nigdy nie mieli ślubu... Ani dzieci. Dużo czasu zwlekali, ale jak widać, udało im się.
- Cole, Mistrz Ziemi i Zane, Mistrz Lodu, żyli normalnym życiem. Cole związał się z dziewczyną o imieniu Seliel i wiódł przeciętne spokojne życie... Pomijając to, że dalej udzielał się jako Strażnik Żywiołu. Cała czwórka dożyła późnej starości, Kai, Cole i w końcu Lloyd zmarli śmiercią naturalną. Zane jeszcze aktywnie uczestniczył w życiu miasta, ale gdy Menadzi ogłosili kapitulację, zniknął. Chodziły pogłoski, że udał się do byłej świątyni Strażników Żywiołu i wyłączył się, imitując śmierć, solidaryzując się ze swoimi zmarłymi przyjaciółmi. Zrobił to tam, gdyż, wstęp mają tam tylko Strażnicy Żywiołów, a nikt inny nie mógł zakłócić tam jego spokoju...
Luke słuchał to z uwagą. Widać było, że już tę historię znał... W jakimś stopniu, ale znał.
- Cóż... Pokolenia w spokoju przemijały, z pokolenia na pokolenie było coraz mniej osób przejawiających jakiekolwiek zdolności do używania mocy żywiołów, aż nastąpił wczorajszy dzień. Wracałem z pracy do domu, aż natrafiłem na zbłądzonego, płaczącego i na skraju wytrzymałości chłopca...
Luke trochę poczerwieniał.
- Nie prawda... Nie płakałem... Byłem zmęczony...
Usłyszałam, jak złotooki się roześmiał.
- Niech ci będzie. Opowiedział mi, czemu taki mały chłopiec tu jest... Opowiedział mi wiele. I postanowiłem mu pomóc. Tak oto stało się wszystko, o czym już wiesz.
Idiota... Jak można powiedzieć wszystko obcej osobie będącej przypadkowo na pustyni... AJ Luke!
- Dobrze... Dziękuję, że Pan mi to wszystko powiedział — powiedziałam.
Po długiej chwili milczenia na horyzoncie było widać ciemny zarys wieżowców... Czy to Ninjago City?
- Tak, to cel naszej podróży — odpowiedział Hiroki jakby czytając mi w myślach — Myślę, że za jakieś pół godziny będziemy na miejscu.
Zdziwiłam się, że tyle godzin minęło podczas tej opowieści... Wydawało się to być tylko kilkuminutową rozmową, a jednak...
Luke obrócił się do mnie z wymownym spojrzeniem na twarzy. Widać było, że niemi chciał powiedzieć mi ,,Szykuj się".
Więc się psychicznie nastawiałam na próbę ucieczki.
Gdy zostało nam paręnaście minut drogi, mężczyzna zapytał:
- I co Annie? Przyjmujesz propozycję?
- Co proszę? - zapytałam zdezorientowana.
- Czy idziesz ze mną? Załatwię ci nową tożsamość, miejsce do mieszkania...
Zaczęło się.
- UM... Nie znam pana... Za bardzo...
- Chyba się mnie nie boisz, co? - powiedział to tak, jakby go to rozbawiło... Myślę, że chciał wywrzeć na mnie presję.
Milczałam.
- To chyba normalne... - powiedział Luke — Jesteśmy panu wdzięczni za pomoc, ale Annie ma gdzie się udać. Damy sobie radę.
- Jasne... - gdy Hiroki to powiedział, przeszedł mnie dreszcz. On wie. On wie, że my wiemy... Czy mamy problem...?
Wjechaliśmy na drogę do Ninjago.
- Teraz zajedziemy do stajni, dobrze? Jest nie daleko — Zielonowłosy zsiadł ze zmęczonego zwierzęcia.
- Nie no... My już się nie będziemy narzucać, stąd już się przejdziemy... - powiedział Luke. Wiedziałam, że próbuje mówić to tak, aby nie sprowokować naszego prawdopodobnego wroga.
- Siedźcie — powiedział ostro mężczyzna.
Luke w tym samym momencie zeskoczył z wielbłąda.
Pan Hiroki złapał mnie za nogę. Oczywiście, że nie da mi uciec.
Kopnęłam go z całej siły w panice, spadając ze zwierzęcia wprost na piach. Luke pomógł mi wstać, ciągnąc mnie za sobą do ucieczki.
Jedyne co zobaczyłam to to, jak nasz były przewodnik próbuje dłonią zatamować krwawienie z nosa. Wyglądało jednak na to, że odpuścił sobie gonitwę. Tym lepiej dla nas.
Biegliśmy nieustannie, aż znaleźliśmy się na terenie zabudowanym, mimo braku sił.
- UF... Przeżyliśmy — stęknął Luke.
- Parę godzin jestem na wolności i już mam pecha — westchnęłam. To będzie ciężkie życie. Menadzi, jeśli istnieją, to już zaraz będą wiedzieć o moim powrocie. O ile jeszcze nie wiedzą.
Bez rodziców... Wujków... Jestem sama...
Spojrzałam na Luke'a.
No... Prawie sama.
- Chodźmy. Babcia Aura czeka na ciebie... - ruszył, wchodząc w jakąś uliczkę, przy tym mamrocząc coś pod nosem- No? Idziesz?
Dogoniłam go i razem ruszyliśmy w stronę domu Luke'a. Jedynego miejsca, które potencjalnie wydaje się bezpieczne.
***
CDN
Wiem, wiem, roczna przerwa, aleee w końcu jest 🤣 Tooo widzimy się może za rok, chyba że będę miała znowy jakąś motywację, ale w to wątpię hah 😂 Mam nadzieję że rozdział się choć trochę podobał.
~Dela ( ˘ ³˘)♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro