|5|
[Rozdział jeszcze nie sprawdzany]
|Luke|
Wędrowałem po pustyni od paru godzin. Słońce prażyło jak diabli.
Babcia Aura przed wyjściem wyjaśniła mi tyle ile sama wiedziała o tym hotelu.
Chodząc po tej przeklętej pustyni, szukając jakiegoś budynku który nie wiadomo czy jeszcze istnieje, byłem nieźle zirytowany.
Dlatego, że mam na nazwisko Smith MUSZĘ chodzić po kompletnym odludziu, aby przyprowadzić dziewczynę która dawno powinna być martwa. To się nazywa mieć udane wakacje, pełne wrażeń.
Sprawdziłem zegarek, ocierając drugą ręką pot z twarzy.
Trzynasta... Pewnie moja rodzina je teraz sobie obiad w wesołej atmosferze, l nie podejrzewając iż mógłbym zapuścić się poza teren miasta... O ile babcia znalazła mi dobrą wymówkę.
Zatrzymałem się na jednej z gór piasku.
– No dobrze... Gdybym był hotelem na pustyni... To gdzie bym dokładnie się znajdował? – powiedziałem sam do siebie, jednocześnie czując że moje usta są coraz bardziej wyschnięte. Wciągnąłem z plecaka jedną z kilku butelek wody i wziąłem łyka.
,,Hotel jest gdzieś na zachodzie'' pod powiedział mi głos babci.
Na zachodzie... Czy idę w ogóle w dobrym kierunku?!
Zrzuciłem plecak na ziemię i uklęknąłem przy nim. Gdzieś spakowałem kompas. Na bank.
,,Zabierz kompas ze sobą. Pomoże ci w odnalezieniu drogi. Z nim nie powinieneś mieć z tym większego problemu'' rzekła babcia ze wspomnień.
,,Tak, tak... zaraz go wezmę" odparłem spoglądając na urządzenie na dnie szuflady.
W końcu po kilku minutach rozpaczliwego przeszukiwania plecaka okazało się że nie zabrałem tego nieszczęsnego przedmiotu ze sobą.
– Głupi! Głupi! Głupi! – krzyknąłem w niebo, sam nie bardzo wiedząc co miało to dać.
Nie znajdę hotelu, nie znajdę drogi do domu... Zginę tu... Zginę na tej okropnej pustyni! Kto to widział żeby wysyłać dziecko na taką podróż?!
Rzuciłem się na piasek i zakrywając rękoma oczy zacząłem szlochać, lecz upał nie pozwalał mi wydobyć jakichkolwiek łez.
,,Luke! Weź się w garść" pomyślałem ,,odnajdziesz drogę. Jaki to dla ciebie problem?! Jesteś tylko na pustyni... Tylko na wielkiej pustyni... Samotny... Zagubiony..."
Mimo, że chciałem się pocieszyć pogorszyłem tylko sprawę.
Zamiast się uspokoić, przeraźliwie łkałem.
Chciałem tylko znaleźć się z powrotem w domu... zobaczyć mamę, tatę... Babcię... Mojego przyjaciela, Megara... Nawet znienawidzoną kuzynkę, Alteę! Wszystko byle nie być w dramatycznej sytuacji...
–Chłopczyku... dlaczego płaczesz? – powiedział nieznajomy męski głos. Czyżby mózg płatał mi figle...?
– N-nie chcę... U-u... Um-m-mierać! – zapłakałem nawet nie odsłaniając oczu.
Głos zaśmiał się.
– Nie umrzesz. Masz szczęście że mnie spotkałeś – stwierdził przyjaźnie głos.
– S... Spotkałem? – powiedziałem niedowierzającym tonem, otwierając oczy. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem średniego wzrostu mężczyznę w białych szatach z chustą owiniętą wokół twarzy. Był ubrany w podobny sposób co ja.
Przez odkryte miejsca widać było, że jest trochę opalony.
Przyglądał się mi łagodnie złotymi oczami.
– Kim jesteś chłopczyku? – zapytał.
– Jestem... Jestem Luke Smith – odparłem.
– Luke... Smith... – wypowiedział nazwisko w sposób jakby doskonale je znał – A więc Luke... Co tu robisz, sam w tym okropnym miejscu?
Przez chwilę próbując się uspokoić, milczałem. Gdy w końcu byłem w stanie, opowiedziałem mu całą historię, nie wiele myśląc czy dobrze robię.
Nieznajomy spojrzał w stronę horyzontu.
– Cóż... Do tego diabelskiego domu jest dość daleko... Ale pomogę ci. Coś czuje że nie zgodzisz się na powrót do stolicy, bez wykonanego zadania, co?
Chciałem zaprzeczyć, bo ja chętnie bym już wracał, choć wolałem nie narażać się na gniew babci i tylko kiwnąłem głową na znak przytaknięcia rozmówcy.
– Tam nie daleko, za górką jest mój wielbłąd... Jeżeli już się...
– Wielbłąd? – zapytałem – Jeździ pan na wielbłądzie? Myślałem że w tych czasach są tylko atrakcją dla dzieci w zoo...
Mężczyzna, widząc po oczach, najwidoczniej się uśmiechnął.
– Taak, czasem zwierzę jest przydatniejsze niż motor czy samochód... Chodźmy, bo wolałbym być w połowie drogi powrotnej gdy zacznie zapadać zmrok – mruknął nieznajomy i ruszył w miejsce gdzie miał być rzekomy transport.
Podążyłem za nim.
Po kilku godzinach wędrówki na wielbłądzie, co wolałem dużo bardziej niż podróż pieszo, ujrzeliśmy żółtawy trzy piętrowy budynek.
– To to? – zapytałem, mojego wybawcę, który przedstawił się w między czasie jako Hiroki.
– Taak... To to – odpowiedział.
Przyglądałem się pięknej oazie roślinności, na której owy hotel się znajdował. Mimo że widok był cudowny, to napadał małym niepokojem.
– Czuć wrogość tego ścierwa – szepnął Hiroki.
Nie wiedziałem, jak budynek może być wrogi, lecz nie miałem zamiaru tego kwestionować.
– Jak to możliwe, że ta dziewczyna może jeszcze tam żyć...? –zapytałem
Hiroki wzruszył ramionami.
– To miejsce jest pułapką... Podobno każdy kto tam wejdzie zamiera w czasie i już stamtąd nie wychodzi.
Zrobiłem ogromne oczy.
– Czyli jak tam wejdę...
– ... Zostaniesz tam na zawsze. No chyba że jesteś jakiś wyjątkowy – przytaknął.
– Czemu mi wcześniej o tym nie powiedziałeś?!
Złotooki odwrócił głowę w moją stronę.
– A pytałeś?
Miał rację. Nie pytałem.
Oaza pojawiała się coraz bliżej.
– Ahh... Zostawię cię przed oazą. Wejść do budynku powinieneś dać radę.
– Tak... Powinienem... – mruknąłem.
Po kilkudziesięciu minutach, pędziłem przez mały wrogi raj, ku swojej własnej zgubie. Czułem jednak, że JESTEM wyjątkowy. Nie utknę tam. Była to myśl która zabraniała mi zawrócić.
Dzięki właśnie tej myśli już po chwili stałem przed brązowymi drzwiami. W żaden sposób nie różniły się od normalnych drzwi. Były wykonane w starym stylu, ale ani trochę nie dotknięte zębem czasu. Ktoś musiał o to dbać...
Położyłem dłoń na klamce i otworzyłem je. Moim oczom ukazało się wnętrze wyglądające tak jak kilkadziesiąt lat temu hotele mogły wyglądać...
Było głównie białe, z elementami kolorów. Wydawało się, że nie ma tam nikogo... Nikogo oprócz jednej dziewczynki... Jednej jedynej blondynki o falowanych włosach, z upiętą grzywką różową spinką w kształcie kwiatu wiśni, ubraną w białą prostą sukienkę. Miała ładne zielone oczy, które sprawiały wrażenie nieobecnej... w tym świecie.
Podszedłem do niej. Ani nie drgnęła.
– Hej... Czy ty masz na imię... – zaciąłem się próbując sobie przypomnieć jak córka zielonego ninja miała na imię – Annie Garmadon?
Cisza.
– Hej... Czy nazywasz się... – dotknąłem dłonią jej ramienia, a jej oczy gwałtownie skupiły się na mnie
– Ta...Tata?! – pisnęła
– Nie... Nie, jestem Luke... Luke Smith... Ty jesteś Annie Garmadon?
– Ja jestem Annie...? – powtórzyła bezmyślnie.
– Nie jesteś? – spytałem z nutką rozpaczy w głosie.
–Jestem... Jestem. Tak, jestem Annie Garmadon – Odparła stanowczo dziewczyna.
Kamień spadł mi z serca. Odnalazłem ją. Odnalazłem córkę Zielonego Ninja...
Odnalazłem Annie Garmadon.
CDN
Heja hej, w końcu NAPISAŁAM COKOLWIEK! YUUHUUU!
Czuje się super. Nie miałam w ogóle ochoty pisać rozdziału, ale tym razem się nie poddałam i oto jest.
Cóż... Obawiam się, że aktualizacje tak się będą pojawiać. Mam nadzieje, że chociaż warto czekać tyle czasu...
SPOILER
CZEKAJCIE NA MOJE BUBY.
LEANDER NA 100% BĘDZIE BO TO JEST JEGO OFICJALNE AU OWO
A i na Sawusia mam nawet plan...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro