Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziecko Oceanu

"Dziwne." - powiedziałem cichutko do Kye, wpatrując się w taflę wody. - "Że świat nie zawsze tak wyglądał."

Spotkałem się z brakiem odpowiedzi ze strony mojego przyjaciela. Był cichy. W przeszłości czasem się na niego trochę denerwowałem, że nie chce mówić, ale teraz wiem, że to nie jego wina.

Ja też czasem nie mam ochoty rozmawiać, ale nikt nigdy mnie za to nie winił. Tata powiedział mi kiedyś, że nie wybieramy, kim jesteśmy, ale możemy wybrać kim staniemy się na następnym przystanku. Od tej pory trzymałem to w myśli.

Może mój kompan nie był jeszcze gotowy na zdradzenie mi swoich najdroższych sekretów.

- Dziwne. - powtórzyłem, głaszcząc Kye po jego słodkiej korze, ciemnej w kolorze i chropowatej; każda zmarszczka kryła pojedynczą ranę, która zionęła tajemnicą.

Oczywiście nie dane mi jeszcze było ich poznać, choć byłem bardzo ciekawy.

Być może mój zielony przyjaciel miał inne plany, a może jego zielone usta były jeszcze zbyt mocno zszyte, aby tak młody chłopak, jak ja mógł je rozwiązać?

W każdym razie; już nie naciskałem. Ocean nauczył mnie cierpliwości. Ocean nauczył mnie życia.
Był dużo ostrzejszym wychowawcą, niż mój tata, ale po kilku naganach przestało mi to przeszkadzać.

Rozsiadając się na brzegu mojej łodzi, odetchnąłem bryzą, która harcowała w moich płucach już tak długo, że zwykłe powietrze wydawałoby im się toksyczne.
"Gdybym tylko pamiętał jak smakowało." - pomyślałem z utęsknieniem, spoglądając na spokojną taflę wody.

Postarałem się przypomnieć sobie, jak to wszystko się zaczęło.
Nie pamiętałem, kiedy dokładnie się zaczęło, bo czas, jak osobliwy potwór morski zdaje się zawsze płynąć inaczej, zatrzymując się czasami, aby poczekać na nieszczęsnych podróżników, lub rozpływając się, kiedy się na niego poluje.

Lecz w pewnym czasie, pewnego dnia
nasza codzienność zapadła się pod wodę. I już nigdy nie wypłynęła.

Ci, którzy mieli szczęście zdołali odpłynąć.

Ci, którzy mieli więcej szczęścia poszybowali do nieba.

Tam chciałbym być pewnego dnia.
Dryfując moją wysłużoną łodzią, napędzaną przez magiczną moc korzeni Kye, skrzypiącą delikatnie pośród miękkich, różowych fal obłoków.
Ścigając się beztrosko ze słynnymi wietrznymi meduzami i próbując przeskoczyć mitologiczne chmuroskoczki.
Spotykając na swojej drodze dzielnych żeglarzy, z tajemniczą przeszłością, machających mi, kiedy aksamitne, purpurowe prądy wschodów i zachodów, a czasem nawet północy niosą ich w przeciwną stronę. Obserwując podniebne rafy koralowe, gdzie szkarłatne koralowce niezdarnie próbują odwzorować twój uśmiech, czyniąc go jeszcze szerszym.
Czując najczystsze powietrze, które wydycha mój przyjaciel, delektując się wzamian szlachetnie skalanym słońcem dwutlenkiem węgla.

Tam, mam nadzieję, jest teraz mój tata.

Mam też nadzieję, że jeszcze kiedyś go spotkam.

O nadziei pewien targowy mędrzec powiedział mi tak: jeśli ją zabijasz, zabijasz swoje życie. Więc co jeśli oddasz życie, a nadzieja miała rację?

Od tej pory staram się wierzyć w nadzieję, kiedy sama wiara się skończy.

Zdaję sobie sprawę, że to może być tylko mrzawka, że mogło mu się nie udać przetrwać, ale jednego jestem pewien.

Gdzieś jest.

Wiem, bo od czasu do czasu dostaję od niego pocztowy totem, a w nim rzadkie powieści, takie jak "Heroiczne opowieści z Mórz Nieziemskich". Dzięki tato, znakomita lektura.

Przynajmniej domyślam się, że to od niego. Nigdy nie jest podpisany. Wszyscy jednak wiemy, że totemy nie lubią, kiedy się po nich pisze, więc myślę, że tata wolał się im nie narażać.
Gdyby trafił na bardziej krnąbrny, mógłbym zamiast przesyłki dostać wybuchającego szlamem goblina morskiego. To by była niezbyt miła niespodzianka. Zwłaszcza, że później nie chcą się od ciebie odkleić.

Niestety, kolejną rzeczą, którą powtarzali mi ludzie lądu od urodzenia, a którą tak naprawdę, zdołał wbić do głowy dopiero mój drugi ojciec i jego surowe fale, był fakt, że aby móc oglądać piękno, potrzeba brzydoty, a żeby patrzeć w górę, musi istnieć dół.

To właśnie tam, na dnie szmaragdowego bezkresu, dnie ciemniejszym niż noc, gdzie nawet światło najdzielniejszych gwiazd nie odważy się zapuścić.
Tam żyją przerażające, człekokształtne stwory, które bezlitośnie wciągają nieuważnych żeglarzy do wodnego grobu.

Kochają ciemność i słoną wodę, a co jest ciemniejsze niż krew człowieka, który nie dokończył swojego żywota na powierzchni?
I co bardziej słone od łez skruchy, które puszcza, kiedy po raz ostatni przypomina sobie swoją rodzinę i przyjaciół?
I to, co dla niego zrobili.
I to, czego on nie zdążył dla nich zrobić.

Słyszałem mrożące krew w żyłach legendy o oślizgłym królestwie, zbudowanym ze zbutwiałego drewna starożytnych tankowców i legendarnych statków pasażerskich, które w kontakcie z górami lodowymi rozpaczliwie zatonęły przed wiekami. Tam, głęboko te chciwe potwory z satysfakcją wypijają soki z konających ludzi, przemieszczając się niezwykle szybko, czasem w watahach piranii, ponieważ tylko te ryby są na tyle nieszlachetne, aby przyjąć towarzystwo tych pływających diabłów.

Powiadają, że ich zęby są ostrzejsze, niż noże do chleba, a oczy całkiem białe. Płetwy natomiast są czarne i zaropiałe po latach wycierania brudów z dna zbiornika, a dźwięki, jakie wydają ucztując przypięłyby do ziemii największych morskich chojraków.

Pewnego nieszczęsnego dnia, dryfowaliśmy sobie leniwie po pustym oceanie.
Nudziłem się niemiłosiernie, a do następnej wysepki był jeszcze prawie tuzin mil morskich.
Nawet niebo było puste, jakby zamknęło przede mną swoje słoneczne piękno, pozostawiając mnie bez cudów do oglądania.

Nie chciało mi się płynąć na dalej, ale nie było sensu zatrzymywać się na środku niczego. Tylko dlatego postanowiłem ruszać do przodu.

Leżałem na solidnie zbitych deskach baobabu, gdy nagle pierwszy piorun, spadł, jak mordercze kazanie w pobliżu mojej łodzi, wytrącając mnie z niej, gwałtownie wywracając moim polem widzenia tak, że wkrótce moja głowa znalazła się pod wodą.
Powoli zaczynałem wypływać na powierzchnię, kiedy do moich uszu dotarł kąśliwy wrzask, gruchocący kostki w uszach. Przybliżał się w niebywałym tempie.

Bestialska wataha hydr i ciemnych trytonów dotarła do mnie i w mgnieniu oka zaczęła ciągnąć mnie z powrotem w dół, łapczywie wplątując swoje kościste palce w moje niesforne loki i wbijając swe sczerniałe szpony w moją miękką głowę, która poddawała się pod ich naporem jak gąbka.

Przytłaczająca, ciężka ciemność równie przytłaczającej i ciężkiej wody zaczęła mnie pochłaniać, powoli tępiąc moje zmysły, a przed oczami pojawiła się smolista mgła.
Mój mózg tracił panowanie nad moim oddechem, kiedy szpony wbite w moją czaszkę powoli, lecz nieubłaganie wysysały ze mnie resztki życia.
Jedynym, co trzymało mnie w świadomości był przeraźliwy lament kanciastego, kościsto-meduzowatego stworzenia, które więziło mnie w swoich pazurach i jego ochydna, przerażająca gęba z żółtymi, powykręcanymi zębami.

I tymi oczami.
Oczami tak pustymi, jak oczy czegoś, co nigdy nie widziało duszy. Czarną dziurą, która wsysała wszelkie dobro, nieumiejętną go dostrzec.

Po nieskończenie długiej sekundzie zacząłem zapadać w cichą, wolną nieświadomość. Modlitwy o koniec tej tortury nareszcie zostały wysłuchane. Tonąłem. Odchodziłem.

Obudziłem się wczesnym rankiem, na własnej łodzi. Suchy i bezpieczny. Nie wiedziałem, ile spałem i jak się tu znalazłem. Rumiane słońce smagało delikatnie moją ciemnobeżową skórę, a wieczna bryza smakowała jak wybawienie.

Usiadłem powoli.
Nienormalnie ostry ból, delikatne zawroty głowy, a przede wszystkim dziki, okropnie realistyczny wyszczerz potwora, którego dalej miałem przed oczami powiedziały mi, że to nie był sen. Niestety.

Ale przeżyłem.

Jakimś cudem byłem żywy. I od tamtego czasu, po dzień dzisiejszy dręczy mnie jedno pytanie.

Dlaczego?

Spojrzałem w niebo. Znowu było piękne. Pomyślałem, co się mogło stać. W tamtym jednym momencie całe życie przeleciało mi przed oczami.
Z jakiegoś powodu nie mogłem się pozbyć myśli o moim tacie. W jednej chwili wróciły do mnie wszystkie chwile, które wspólnie przeżyliśmy.

Pamiętałem jak przez mgłę czasy, kiedy chodziliśmy na spacery. Wychodziliśmy rankiem i wracaliśmy wieczorem, albo następnego dnia rano.

Pamiętam nasz rodzinny domek w małej wiosce w pobliżu Brighton.

Pamiętam wyprawy nad Ocean, który nie był jeszcze wtedy całym światem.

Pamiętam naszą sekretną dziką, kamienistą plażę, na którą z rozbawieniem przedzieraliśmy się przez splątane haszcze.
Tata zawsze mówił, że rośliny rosną tam tak gęsto, żebyśmy tylko my zdołali tam dotrzeć.
Mówił, że ich praca to ochrona plaży przed zniszczeniem i że okazują jej piękno tylko najbardziej zaufanym wędrowcom. Zawsze byłem dumny z tego tytułu.

Pamiętam walkę z falami. Wtedy było to tak niesamowicie dobrą zabawą. Tylko ktoś młody i naiwny potrafi walczyć z falami. Teraz nie mógłbym sobie nawet wyobrazić wygranej.

Jedną z najbliższych mi wypraw był nasz spacer po dżungli. Z jakiegoś powodu mam w głowie niemal każdy jego detal. Pamiętam szczęście.
Pamiętam przygodę.

Tata przygotował wtedy dla nas wyjątkowo długą wycieczkę.
Zawsze byłem podekscytowany kiedy budził mnie rankiem i mówił  "Wstawaj, śpiochu. Przygoda sama nie przyjdzie!".

Tym razem wyruszyliśmy wcześnie, kiedy wschód słońca miał swoje pięć minut sławy, wykorzystując je tego dnia wyjątkowo dobrze.
Widziałem już wiele wschodów, ale ten był najpiękniejszy.
Rozsiedliśmy się wygodnie na polanie niedaleko torów, na której często się zatrzymywaliśmy, żeby popatrzeć na przemykające pociągi i na ludzi w zaparowanych oknach. Tata powtarzał, że to niesamowite, że każdy jeden ma miejsce, do którego dążył.

A dokąd my dążymy, tato?" - zapytałem.

"Widzisz, synku, my dążymy do końca.

"A gdzie jest koniec?" - naciskałem. Naprawdę chciałem wiedzieć. Byłem bardzo ciekawy.

"Spójrz na te barwy, widzisz?"

"Widzę" odparłem, patrząc swoimi małymi, dziecięcymi oczami na zapierający dech w piersiach widok. Nieskończone kolory płynące po nieboskłonie, malując magiczną poświatę na płótnie swojskiego krajobrazu.

"Barwy są śliczne" - dodałem.

"To prawda, są." - odpowiedział. - "Mam dla ciebie bardzo dobrą wiadomość.
Dążymy tam, gdzie barwy."

"Naprawdę?" - spytałem, podekscytowany, wskazując na niebo.

"Tam idziemy?! Chodź, tato, idziemy! Chcę już tam być!" - wykrzykiwałem wesoło, podskakując najwyżej, jak umiałem, próbując dotknąć nieba.

Roześmiał się.
"Nie, synku. Teraz tam nie idziemy."

"Dlaczego?" - spytałem, nagle smutniejąc. - "Dlaczego nie możemy tam iść?"

"Bo droga jest długa i jest jeszcze za wcześnie, nie otworzą nam drzwi.
Ale rozchmurz się, teraz idziemy w inne fajne miejsce."

"Jakie?"

"Do dżungli." - szepnął mi na ucho.

"Chodźmy!" - zerwałem się z ziemi i podreptałem za moim tatą.

Powiedział, że wskoczymy do pociągu z tyłu, kiedy zwolni przed przystankiem. Byłem przeszczęśliwy; nigdy wcześniej nie jechałem pociągiem.

"Tylko bądź cicho i nie wychodź z kryjówki" - ostrzegł mnie.
Na próżno zresztą. Nie potrafiłem usiedzieć w miejscu. Odkąd wskoczyliśmy do środka wierciłem się niemiłosiernie, cały czas wyskakując zza sterty skrzynek, aby podbiec do okna.

"Patrz, tato! Ta krowa stoi, ale się rusza! Jak szybko tato, patrz jak szybko!"

"Ciszej" - wyszeptał tata, nie próbując mnie jednak powstrzymać. Wiedziałem, że nie jest zły. Czułem uśmiech w jego głosie.

Nie był też zły, kiedy przyszedł duży pan i musieliśmy wysiadać z pociągu. Wtedy się zastanawiałem, dlaczego go dla nas nie zatrzymali. Teraz już chyba wiem.
W każdym razie, resztę drogi pokonaliśmy pieszo.

"To tutaj" - powiedział tata, kiedy zatrzymaliśmy się na skraju gęstego lasu, z którego wychodziła maleńka, kręta ścieżka.

"To dżungla?" - otworzyłem szeroko oczy, wybiegając przed tatę na dróżce.

"Tak, synu. Piękna, prawda?"

"Ale przecież w naszym klimacie nie ma dżungli, tato." - wydąłem  swoje małe usta - "Książka tak powiedziała. Mówiłeś, że książki nie kłamią."

"Masz rację." - westchnął - "Ale widzisz, ich prawda nie jest jedyną prawdą, jaka istnieje".

"Naprawdę?"

"Tak, synku. Jest jeszcze jedna prawda. Niektórzy mówią, że nie istnieje, bo nie można jej zobaczyć, ale oni po prostu nie wiedzą jak patrzeć.
To prawda, która czujemy.
Widzimy ją instynktem i wyobraźnią."  - tłumaczył powoli.

"Mam wyobraźnię! Chcę ją zobaczyć!"

"Zamknij oczy. Co widzisz?"

"Ciemność."

"Teraz popatrz inaczej. Zobaczysz, że wszędzie rosną zielone, palmiste rośliny, usłyszysz jak neonowe ptaszki kiwi fruwają w koronach drzew.
Zobaczysz, jak nad naszymi głowami ścielą się wyniosłe gałęzie hebanowców i jak brzmi woda, która delikatnie skapuje po grubaśnych pniach baobabów.
Teraz otwórz oczy. Widzisz?"

"Widzę, tato!" - wykrzyknąłem, z zachwytem przecierając powieki. -
"Widzę małe ptaki, widzę baobaby!"

Wyszliśmy na małą, magiczne wyglądającą polanę, w której widziałem rozległą, egzotyczną oazę, gdzie opadający potok był ogromnym wodospadem, a borówki i jeżyny, dziwnymi, mięsistymi owocami, które uginały swym ciężarem wielkie krzaki.

"Wiesz co, mały? Myślę, że nawet tak wyniosłe drzewa, jak te użyczą nam swoich owoców."

"Będziemy zrywać owoce?" - zapytałem.

Zaśmiał się wesoło. - "Nie do końca."

Zniknął w zaroślach, kilka sekund później pojawiając się z porośniętą mchem siekierą w ręku.

"Wiedziałem, że ją tu znajdę." - rzekł triumfalnie.
Nie dociekałem skąd się tam wzięła. Jako dziecko byłem święcie przekonany, że mój tata potrafił z łatwością wyczarować każdą potrzebną rzecz.

"Zetniemy drzewo? Zrobisz mi z niego zabawkę? Może konika na biegunach, zróbmy konika, tato." - zacząłem z ekscytacją ciągnąć go za rękaw.

"Konik poczeka" - powiedział - "Myślałem, że moglibyśmy zbudować łódź. Nauczyłbym cię łowić ryby."

Przyjrzałem się drzewu, w w które wbił siekierę.

"A czy to też baobab?"

"Tak, synku. Oczywiście." - roześmiał się, ale w jego oczach były łzy.

"Czemu płaczesz?"

"Twoja mama. Miała oczy w kolorze wody morskiej. Wyglądały, jak dwa szmaragdy pośród lasu."

"Ja też mam takie oczy" - powiedziałem - "Myślisz że są ładne?"

"Są piękne. Zawsze żartowałem, że chciałbym w nich popływać." - powiedział cicho. Nie za bardzo wtedy rozumiałem, o co mu chodzi.

Przyjrzałem się bliżej drzewu. Zauważyłem małe, kwadratowe literki wycięte w korze.

"Tato, a co to znaczy R.I.P?"

"To taki znak, że ktoś jest w miejscu... do którego dążymy."

"Tam, gdzie wschodzi słońce?

"Niektórzy myślą, że to tam, ale...
tak naprawdę nikt nie wie."

"I to jest dobre miejsce?"

"Tak".

Zapadła cisza. W głowie dziecka była bardzo długa. Być może w głowie dorosłego też.

W następnej chwili tata przetarł oczy rękawem, przywołując mnie delikatnym gestem ręki.

"Chodź, mały. Mamy łódkę do zbudowania."

Potem zaczął rąbać drewno w kompletnej ciszy, a ja tylko patrzyłem i patrzyłem.

Pogładziłem ponownie brzeg mojej skromnej łodzi. Przyjrzałem się kanciastym, wytartym prawie do niewidoczności literom.

"Jak to jest, że najszczęśliwsze wspomnienia wspomina się najsmutniej?" - zapytałem mojego milczącego przyjaciela.
"Czy te chwile naprawdę były tak szczęśliwe, czy to nasze mózgi wariują, w poszukiwaniu nieludzkiego szczęścia?"
Nie oczekiwałem odpowiedzi. Przyzwyczaiłem się już do zadawania pytań retorycznych.

Westchnąłem ze smutkiem. Pamiętałem coraz mniej.
Wszystkie moje wspomnienia, oprócz tych kilku momentów nieustannie zlewały się w jedność, a Ocean wydawał powoli je wypłukiwać.
A ja nie mogłem nic na to poradzić.
Już nawet nie chciałem nic na to poradzić.
Jak płoć podczas sztormu, płynąłem tam, gdzie mnie rzuciło. To, jak się wydawało, było moje przeznaczenie.

Uśmiechnąłem się do sporych rozmiarów drzewka bonsai.
Gdzie był początek naszej relacji?

Zdaje się, że moja rodzina przekazywała go sobie z pokolenia na pokolenie.
Tak by się przynajmniej mogło wydawać.

Jednak mroczna prawda jest taka, że samotność potrafi doprowadzić człowieka do...

"Szaleństwa" - szepnął Kye, subtelnie szumiąc swoimi liśćmi.

Popatrzyłem na niego w kompletnym szoku.

Jednak on pozostał całkiem niewzruszony.

"Dziwne." - pomyślałem - "Że świat nie zawsze tak wyglądał."

"Ale wydaje się, jakby tak było."



***

Hej, to było opowiadanie na podstawie filmiku jednego z, moim zdaniem najlepszych kreatorów na youtubie Pj'a Liguori, znanego też pod nazwą KickThePj. Zostawiam go tu i gorąco polecam go teraz obejrzeć, jeśli już poświęciliście czas na czytanie.

https://youtu.be/t8_VwR-YtSI

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro