7. Nowe miejsce, nowa nosicielka
Lekka mgła okalała całą okolicę, gdy Dziwa żegnała się ze swoim domostwem. Cała wioska przyszła zobaczyć ją po raz ostatni jako pannę, radośnie wiedząc, że gdy przyjdzie im ją kiedyś ujrzeć po raz kolejny, będzie już mężatką i matką. Prawdziwy szpaler radosnych, acz zaspanych ludzi towarzyszył dziewczynie w drodze do wozu, przy którym to stali odświętnie odziany Jesion oraz Brzoza. Lekko rozedrgana z przejęcia Dziwa została wyściskana przez swych najbliższych, po czym ojciec pomógł jej wsiąść do wozu, na który wsadzono już wcześniej jej posag.
Wszyscy trwali w uroczystym milczeniu, gdy twarz Dziwy została pokryta jasnozielonym welonem, który nałożył jej ojciec. Wtedy to serce Dziwy przepełnił straszliwy smutek i strach. Prawdziwie cieszyła się, że welon zakryje jej uczucia, nie chciała bowiem zostać źle odebrana przez dobrze znane i drogie sobie osoby. W welonie niedane było widzieć jej ich twarzy, jednak widziała ich sylwetki, które gdy tylko wóz ruszył z szarpnięciem z podwórza rodzinnego domu Dziwy, zbiły się w jedną dużą grupę, by pokłonić się jej w pożegnalnym geście.
Tak oto Dziwa ruszyła w swoją wielką podróż. Jako że po krótkiej chwili powóz powożony przez Jesiona wjechał na trakt wiodący przez środek puszczy, Dziwa wiedząc, że po tak wczesnym poranku nikogo tam jeszcze nie spotkają, poczęła dawać upust swoim tłamszonym wewnątrz emocjom. Jesion nie zdziwił się słysząc ciche pochlipywanie spod zielonego welonu, w pierwszej chwili odwrócił się i choć Dziwa tego nie widziała, pełen zatroskania westchnął i przyglądał się trzęsącym się od płaczu ramionom.
Wieszcz doskonale zdawał sobie sprawę z tego jakie emocje mogą teraz targać nosicielką. Jechała bowiem do nowego miejsca, gdzie nikogo nie zna, jest w ciąży, co też przydaje powodów do różnych, często irracjonalnych obaw, a na dodatek jest to ciąża o mistycznym znaczeniu i większa część Matecznika czeka na omen, jaki przyniesie ze sobą jej dziecko.
Po pewnym czasie, gdy Dziwa dała już upust swym obawom, starzec odwrócił się i rzekł:
— Nie przejmuj się tym, co teraz czujesz, to jak najbardziej normalne, po pewnym czasie zadomowisz się u Wierzby i będzie ci o wiele lepiej na sercu. Nikt przecież was, dziewcząt, nie szykuje na zostanie nosicielką. Wam się od początku wpaja trochę inną kolej rzeczy, ale nie ma się co obawiać. Mogę cię nawet pocieszyć, że dzieci dębu nie wybierają sobie ojców o złych skłonnościach, takich jak lubość w pijatykach i mordobiciach, ba, nawet wybierają sobie takich niebrzydkich, więc w kwestii po kim twoje dziecko odziedziczy drugie oko, nie ma co się obawiać. Do zdrady, jak cię już trochę poznałem, raczej skora nie jesteś, więc tym bardziej ci nic nie grozi.
Przerwał swój dalszy wywód, oto bowiem zbliżali się do wioski i starzec musiał zadąć w róg jeszcze przed wkroczeniem w jej obręb, aby i jej mieszkańcy mogli pokłonić się nosicielce. Tak więc, gdy tylko przekroczyli granice wioski, po obu stronach drogi, która ją przecinała, poczęli się stawiać ludzie, by złożyć pokłon jadącej Dziwie. Kilka dziewek podeszło do wozu by podarować Dziwie swe panieńskie warkocze. Panny bowiem, które miały wyjść za mąż przed tym, jak dziecię dębu miało przyjść na świat, składały za jego wstawiennictwem w ofierze na świętym ogniu swe panieńskie warkocze, dla pomyślności swego macierzyństwa. Gdy już dokona się celebra przybycia nosicielki do nowego chramu, Dziwa miała spalić podarowane jej warkocze na świętym ogniu, by dopełnić opiaty dla dziewcząt.
Podobnie wyglądało przybycie do innych mijanych po drodze wiosek. Peszyło ją trochę to, że wciąż i wciąż wszyscy się jej kłaniają, rozumiała jednak jak ważnym wydarzeniem jest jej podróż. Czasem mijali też podróżujących po traktach ludzi. Oni także rozstępowali się, by wóz mógł swobodnie przejechać, bijąc przy tym nabożny pokłon.
Zamieszanie w wiosce było tego dnia nieznośne. Nikt nie pracował, oporządzono naprędce wszystkie gospodarskie zwierzęta, by ubrawszy się odświętnie, ruszyć na drogę wiodącą ku chramowi. Derwan już wcześnie rano zamknął Kudłacza w domu, lekko bojąc się, że szczeniak stratuje mu tęskniąc całą izbę, nie chciał go jednak zostawiać na dworze, maluch nie był bowiem jeszcze nauczony całkowitego posłuszeństwa. Przekroczywszy bramę gospodarstwa wuja, zastał ciotkę nerwowo kończącą karmienie kur. Gdy tylko go ujrzała wykrzyknęła:
— Nowa koszula na ławie, nie mamy czasu! Twój wuj i tak się już denerwuje.
Derwan żartobliwie przyspieszył kroku, w pełni rozumiejąc zdenerwowanie ciotki. Wuj Nadar bowiem jako szanowany starszy mężczyzna miał dostąpić zaszczytu wprowadzenia nosicielki do chramu, gdzie też, niczym jej ojciec, miał spalić jej stary welon. Mężczyzna był bardzo dumny z owej roli, ciesząc się z poważania, jakie ma wśród swych ludzi, trapiła go jednak obawa, że popełni jakąś gafę.
Wszedłszy do domostwa zastał tam odświętnie odzianych kuzyna i wuja, którzy pełni zadumy wyczekiwali pojawienia się w domu ciotki, by ruszyć wreszcie ku chramowi. Wir już dawno poszedł ku chramowi razem z Lubą, by móc cieszyć się jej towarzystwem podczas obrządku, co też nikogo nie dziwiło, jako że od jakiegoś czasu byli ze sobą po słowie. Derwan prędko przywdział nową koszulę, którą sprezentowała mu ciotka z okazji urodzin, które to świętował zeszłego wieczora w domu wuja, w towarzystwie najbliższej rodziny, Mira i Sambora, który to był jego kuzynem, oraz Luby która praktycznie także już była rodziną. Szczęśliwie, miód pitny sprezentowany przez kuzyna i jego małżonka nie zemścił się na biesiadnikach, nikt więc tego poranka nie cierpiał.
Gdy tylko Derwan się ubrał, ciotka powróciła z podwórza, dając znak, że mogą już wychodzić. Wuj i Ziemko powstali więc i wszyscy szybko wyszli z domu i udali się w stronę chramu. Napotkali po drodze wielu znajomych, którzy także udawali się na powitanie nosicielki. Do małej grupki rodziny Derwana na stałe dołączyli się Mir i Derwan, żartując:
— O, widać, że miodzik nie wszedł za mocno, i bardzo dobrze, bo by krucho było.
— Jak się ma głowę, to mocno nie wchodzi — zażartował Derwan.
Po tej krótkiej wymianie serdeczności wszyscy jednak zamilkli, by pełni powagi dotrzeć na miejsce. Z racji funkcji wuja Nadara czekało na nich miejsce na drodze, tuż przy chramie. Po tym, jak przybili na miejsce, docierali tam ostatni okoliczni mieszkańcy. Wszyscy czekali w pełnej skupienia ciszy, nasłuchując odgłosu uświęconego rogu. Ich pełne powagi twarze uporczywie wpatrywały się w drogę, skąd miała przybyć nosicielka.
Wreszcie róg zabrzmiał, na co odpowiedział mu róg czekającej u wejścia chramu Wierzby. Wiedząc, co ma czynić, wuj Nadar wyszedł z tłumu i chwyciwszy za rączkę widocznie zaaferowaną Jabłonkę, która uroczo prezentowała się w odświętnym wianku wiedźb i luźnym giezełku przepasanym tkanym paskiem. Dziewczynka podreptała razem z mężczyzną na spotkanie wozu, rzuciwszy przez ramię nieodgadnione, choć pełne zadowolenia spojrzenie w stronę Derwana, po czym w pełni skoncentrowała się na ścieżce przed nią.
Nareszcie, na końcu szpaleru, utworzonego z okolicznych mieszkańców, zatrzymał się wóz, powożony przez starego wieszcza. Nadar ostrożnie pomógł zsiąść z wozu nosicielce. Ta z wdzięcznością, której nie było widać zza jej welonu, przyjęła jego ramię i powolnym krokiem udali się w stronę budynku. Jabłonka zaś ostrożnie zabrała ze sobą podarowane Dziwie warkocze, jako że miały one niedługo zostać spalone.
Gdy tylko Dziwa dotarła w asyście do wejścia chramu, powitał ją donośny, acz znany głos:
— Witaj, nosicielko, ta która przyniesiesz nam najświętszy omen. Rzadka to radość witać takie jak ty w świętych chramach.
Dziwa pokłoniła się, tak jak to miała uczynić najpierw starej Wierzbie, potem zaś odwróciła się tłumowi. Wyprostowawszy się, skłoniła się starannie przed całym otaczającym ją tłumem. Gdy się wyprostowała, ujrzała jak równo kłania się jej otaczający ją tłum. Wszyscy, czy to Sambor, Mir, Derwan czy też mały Ziemko, pokłoniwszy się nieznanej im dziewce o zakrytym obliczu, poczuli jak świętego obrządku dostępują. Dziwa zaś widząc te nieznane sylwetki, przywitała w swoim sercu spokój, wynikający z poczucia pełnego przyjęcia do wspólnoty.
Gdy już uczyniono pokłony w pełnej ciszy, nieznany mężczyzna zaprowadził Dziwę do środka chramu. Ciepło miejsca napełniło dziewkę spokojem. Widziała zarys męskiej postaci pochylającej się nabożnie nad świętym ogniem i od razu odgadła, że właśnie płonie jej biały welon. Mężczyzna skłonił się świętemu ogniowi i wyszedł z chramu.
Dziwa zaś została posadzona na stołku. Usiądziecie przy świętym ogniu zapieczętowało jej przybycie, toteż ludzie, wiedząc, że na odwiedzenie nosicielki nadejdzie jeszcze czas, chcąc jej teraz dać czas do odpoczynku, poczęli opuszczać teren chramu. Zamknięto odrzwia więc, jako że w świątyni zostały tylko ona, święte dziewice i wiedźba ze swą młodszą, Wierzba zdjęła dziewczynie welon. Przez chwilę Dziwa musiała przywyknąć do światła, potem zaś rozejrzała się swobodnie po pomieszczeniu. Pierwszym, co ujrzała, była wprost emanująca pełnią zadowolenia rozkoszna twarzyczka dziecięcia mocy. Dziewuszka dzielnie trzymała w swych ramionkach około tuzina warkoczy, więc Dziwa skinęła na nią, by ta podała je jej. Potem zaś kolejno z odpowiednim szacunkiem paliła wielobarwne kosy w ognisku, które długo płonęły na wielkim palenisku. Choć towarzyszył temu straszliwy swąd palonych włosów, Dziwa poczęła czuć w sobie pełnię spokoju, czy to za sprawą życzliwie patrzących na nią ludzi, czy też dzięki świętemu ogniu, który nieprzerwanie trwał tu od wieków.
***
Po skończonych uroczystościach, gdy pełna powagi postać wuja wyłoniła się z ciemnego chramu, Derwan wraz z resztą rodziny spokojnym krokiem udał się w stronę wioski. Jesienne już liście, opadając z drzew, utworzyły na drodze do chramu szeleszczącą pierzynę. Mężczyzna, nie mając co ze sobą zrobić, nie planował bowiem tego dnia na nowo rozpocząć pracy, postanowił, że wybierze się na przechadzkę do lasu, trenując tym samym Kudłacza do posłuszeństwa.
Pożegnawszy rodzinę, ruszył do swego gospodarstwa, gdzie po otwarciu drzwi do izby przywitał go szczęśliwy z zobaczenia swego pana szczeniak. Kudłacz mocno już wyrósł. Jego futro przybierało coraz bardziej szczeciniastą formę. Derwan podrapał młodego za uszami i energicznie zarządził:
— Idziemy się przewietrzyć, zobaczymy, czy masz nos do tropienia.
Ufne szczenię podążyło za swym panem w głąb prastarej kniei. Derwan miał dwojakie podejście do owego miejsca. Prastara puszcza niosła ze sobą spokój i wiele miejsc do polowań, ale i też nieprzyjemne wspomnienia. W owej puszczy bowiem pękło Derwanowi serce.
Zagłębiwszy się w las, dla odpoczynku usiadł na omszałym pniu. Jesienne liście tańczyły nad jego głową, spokojnie opadając rewią barw na ziemię. On zaś zapatrzył się w pełne puchatych chmur niebo. Rozmyślał trochę o dzisiejszym dniu. Co prawda przeżył już jedno nadejście dziecięcia dębu, tuż po tym, jak jako sześciolatek usiadł na uświęconego konia*, nie było to jednak dziecię z jego klanu, więc owo prastare zjawisko było dla niego dość obce.
Jego lud miał wiele prastarych celebr, które zawsze napawały go zadumą. Pełne dymu zapachu palonych świętych ziół, końskich ofiar i namaszczania krwią, zawsze sprawiały, że umacniał swą wiarę w Praojca. Dlatego też zdziwiła go specyficzną prostotą dzisiejszej uroczystości. Zwyczajne przejście osłoniętej welonem dziewki do chramu. Nawet święte dziewice wchodziły do chramów w bardziej rozbudowany sposób. Palono święte ognie, okadzano je, trzykrotnie okrążały chram i zanurzały się samotnie w wodzie. Tutaj zaś nie było nic podobnego. Jedynie pełne skupienia przejście i pokłon. Tysiące razy Derwan doświadczał tej części każdej celebry w równie licznych skupiskach, takich jak najdłuższy dzień roku, kiedy to całe ludzkie chmary biły równy, prastary w swej naturze pokłon zachodzącemu słońcu. Kłaniał się swemu domowemu dębowi, kłaniał się świętym dziewicom i drzewom w świętych gajach. Jednak prostota dzisiejszej uroczystości wywyższyła pokłon nosicielce ponad wszystkie pokłony, jakie dotąd było mu złożyć.
Towarzyszył mu bowiem elektryzujący dreszcz świadomości. „Oto największy pokaz mocy dębu". „To znak naszego pochodzenia i poddaństwa jego mocy". „Nie ma nic większego od tego omenu". Te słowa posłyszane w dzieciństwie z ust matki, która zwykła w długie zimowe wieczory tłumaczyć swym dzieciom, na czym opiera się ich świat, towarzyszyły mu właśnie przy owym pokłonie. Teraz gdy je wspominał, także przeszedł go dreszcz.
Uświadomił sobie teraz, jak bardzo brakuje mu tej, której słowa słyszał w swej głowie. Jej śmierć bardzo przeżywał, bo też stracił ją niecałe dziesięć lat temu. Zabrało ją jezioro. Niby niezrozumiała rzecz, przecież potrafiła pływać. Derwan długo się nie mógł z tym pogodzić. Śmierć przez wypadnięcie z łodzi. Nie było go wtedy z matką.
Jednak jako osoba dorosła zrozumiał tę śmierć na swój własny sposób. Każdy w głębi siebie chciałby tak umrzeć. Zanurzyć się i zniknąć. Bez choroby, starości, odebrania sobie życia, bez ran i cierpienia. Utopienie się było najczystszą formą śmierci jaką wszyscy znali. Matka, tak dobra i wyrozumiała osoba, wrażliwa na naturę, która ją otaczała, oraz ufna we wszystkim Praojcu, zasługiwała na takie odejście do niego.
Ojciec również rozpaczał, pogrążył się w goryczy samotności, lecz zawsze był wyrozumiały i wysłuchiwał Derwana we wszystkich chwilach, gdy ten potrzebował rozmowy. To ojciec pomógł mu pogodzić się z odtrąceniem przez tą, którą pierwszą pokochał. Dał mu czas na przebycie żałoby, po tym czymś, co nawet nie było związkiem, jedynie jednostronną adoracją. Potem zaś poklepał go pewnego dnia po ramieniu i rzekł dosadnie, tak jak to miał w zwyczaju: ,,JAK NIE TA, TO INNA.''. Dało mu to wtedy poczucie zrozumienia z jego strony. On zawsze go rozumiał.
Teraz zaś nie było przy nim nikogo. Tylko samotność przeplatana obecnością u wuja lub też odwiedziny Jabłonki, które ostatnimi czasy straciły na częstotliwości, ale nie na jakości. Ostatnimi czasy bowiem dziewuszka czyniła mu różnorakie wykłady dotyczące, w których miała brać udział, wiele z nich znał, o innych nie miał pojęcia i Jabłonka opisywała je dość pobieżnie. Czasem też dochodziła do takich szczegółowych opisów, że nie mógł się we wszystkim połapać. Trochę zatraciła się przy najkrótszym dniu w roku albo też przy opisywaniu zaślubin, ale to, co odstawiła przy opisywaniu narodzin dziecięcia dębu zaskoczyło kowala niewspółmiernie. Nie miał pojęcia jakim cudem spamiętywała każdy najdrobniejszy szczegół. W swych opowiastkach w kuźni nie rozdrabniała się tylko do swojej roli w tym wydarzeniu, ale dość rzeczowo i szczegółowo rozpisywała się co do roli i powinności wybranka dziecięcia dębu. Derwan brał to na karb fascynacji dziecka owym zjawiskiem i wysłuchiwał wszystkich instrukcji o pokłonach, zapaleniu pochodni, naznaczeniu popiołem i tym podobnych elementach owego wydarzenia. Jego przemyślenia przerwało szczekanie Kudłacza. Ktoś się do nich zbliżał.
Rosa postanowiła tego pięknego jesiennego dnia wdrożyć w życie swój kolejny pomysł dotyczący usidlenia odpowiadającego jej swoją pozycją w społeczeństwie kowala. Mała paskuda Jabłonka, która przeszkadzała jej swoją ciągłą obecnością u kowala, była teraz na pewno zajęta nosicielką. Rosa chciała ją bardzo zobaczyć przy okazji składania swego warkocza jej w ofierze, by umocnić swoją pozycję wśród dziewcząt z okolicy i pokazać nowoprzybyłej, z kim tu ludzie się tak naprawdę liczą i kto bierze najlepszą partię w okolicy dla siebie.
Była pewna, że dziewczyna która przybyła dziś do ich chramu, musi być niezbyt urodziwa, oto bowiem słyszała przecież od samej Wierzby, że ktoś porzucił ją przed zanurzeniem się w trakcie zaślubin. Zazdrościła jej jednak trochę tej mitycznej sławy która ją otaczała, no i może trochę tego, że nigdy nie umrze w połogu. Rosa podchodziła do spraw macierzyństwa bardzo praktycznie. By nikt na nią nie psioczył, urodzi kowalowi dwójkę dzieci, potem zaś, by nie popsuć sobie figury, zacznie korzystać z pewnych ogólnie wszystkim znanych specyfików, i pod pretekstem złego przejścia ostatniego z porodów nie wyda na świat kolejnego dziecka. Wiele kobiet się zabezpieczało, ale, ku zgrozie Rosy, nie po to by nie mieć już więcej dzieci, lecz by urodzić je w większych odstępach czasu dla regeneracji po ciąży.
Po powrocie z chramu śledziła więc Derwana i spostrzegłszy, że idzie do lasu, postanowiła pokierować się tak, by się na niego przypadkiem natknąć. Liczyła, że bez małej strażniczki będzie jej on bardziej przychylnym, i może uda jej się skłonić go do pewnych igraszek, które zmuszą go do ożenienia się z nią.
Wyłoniła się więc eterycznie z kniei, posyłając jak najprzyjemniejszy uśmiech w stronę Derwana. Jego pies począł na nią straszliwie warczeć i szczekać, nie przejęła się tym zbytnio. Mogła natomiast przejąć się postawą Derwana, który właśnie w głębi siebie przeklinał ją, że się tu pojawiła.
Mężczyzna, ujrzawszy Rosę, zaklął siarczyście pod nosem. Ta trzpiotka działała mu na nerwy. Ostatnio był u niego nawet jej ojciec, insynuując propozycje małżeństwa z córką, na którą to Derwan odrzekł, że jeśli chciałby mieć wolnostojącą ozdobę w domu, to poprosi wuja o jakąś rzeźbę. Dziewczyna naprawdę mu się nie podobała. Co prawda, dopiero od niedawna samotność poczęła go naprawdę dobijać na tyle, że zmienił podejście od siebie z ''nie ożenię się nigdy'' na '' kiedyś się ożenię'', wolał się jednak nie żenić wcale niż połączyć się z dziewczyną, która przed nim stała.
Nie lubił nierobów i ludzi, którzy mu się narzucali. Rosa spełniała oba kryteria, musiał więc bacznie uważać na słowa, które do niej kierował. Postanowił wysilić się na neutralny ton. Wziął więc głęboki oddech i wyrzekł:
— Witaj Roso, widzę, że ty także spacerujesz, my akurat z Kudłaczem wracamy do domu — cedził przez prawie zaciśnięte szczęki.
— W takim razie wam potowarzyszę — odpowiedziała Rosa, całkowicie nie zrażając się ciągłym ujadaniem psa.
Rozmowa wyraźnie im się nie kleiła, Kudłacz szczekał niemiłosiernie, prawie atakując poły sukni Rosy, czemu jego pan wcale się nie zdziwił. Złość w Derwanie narastała i szukał wzrokiem jakowegoś ratunku. A oto ratunek nadszedł.
Jabłonka, pozachwycawszy się nowoprzybyłą nosicielką, widząc jak młoda kobieta jest zmęczona, postanowiła ją opuścić, co spotkało się z pełnym aprobaty wzrokiem Wierzby. Postanowiła udać się do cioci i wujaszka, ufając, że u nich znajdzie Derwana, i pod pretekstem stęsknienia się za Kudłaczem, którego widziała, co prawda wczorajszego ranka, ale przecież szczeniaczki tak szybko rosły. Nie znalazłszy ulubionego wujaszka ruszyła ku jego gospodarstwu. Ono również było puste. Wiedziała, gdzie znajdzie wujaszka. W swej stałości miał ulubione miejsce w lesie, na pewno tam zabrał Kudłacza.
Dziecko, pełne ufnego zachwytu dzisiejszym dniem ruszyło więc dobrze sobie znaną ścieżką. Radość jej jednak zgasła, gdy posłyszała warczenie psa. Przecież ten pies prawie na nikogo nie warczy. Właściwie prawie na nikogo. Zaalarmowana i wściekła Jabłonka ruszyła prędko na ratunek malcowi, choć bardziej była to wyprawa ratująca nie psa, a jego pana.
Derwan jawnie rozpromienił się na widok biegnącemu ku niemu dziecka. Pochwycił małą w ramiona i jak zwykle podrzucił żartobliwie w powietrze. Mała zaborczo wczepiła się w kowalową szyję, po czym, zwróciwszy się w stronę idącej obok niej kobiety, zapytała, posyłając jej spojrzenie, które mogłoby zabić:
— Czy nie uważasz, że jeżeli on na ciebie tak warczy to znaczy, że bardzo cię nie lubi? — Zapytała dziewczynka, posyłając Rosie niby to niewinny uśmieszek.
Młoda dziewczyna była wyraźnie zaskoczona tym zuchwałym pytaniem dziecka mocy. Prychnęła tylko i odrzekła:
— Och, musi się do mnie przyzwyczaić. Dajmy mu trochę czasu! — Powiedziała Rosa, po czym sugestywnie spojrzała na Derwana.
Jabłonka przewróciła oczami i z dziwnym dla dziecka przekąsem, odrzekła:
— Już się raczej przyzwyczaił do każdego w wiosce, dam sobie obciąć nawet ten mały paluszek dać na pożarcie Biesowi — tu mała wskazała na swój mały palec lewej ręki — Że jak pozna Dziwę, to też ją od razu polubi.
Derwan mało co nie parsknął śmiechem, gdy uwieszona na jego szyi drobinka pokazała zszokowanej jej zachowaniem dziewce swój mały paluszek. Nie wiedział o kim dziecko mówi, zapytał się więc:
— Kto to?
(Jabłonka w myślach krzyczy ''Matka twojego dziecka'' )
— NASZA nosicielka — powiedziała dziewczynka z wyraźną dumą.
Resztę drogi przebyli jedynie wśród skowytu Kudłacza. Rosa była wyraźnie zniesmaczona uwagą Jabłonki, toteż szybko ruszyła w stronę swego domu. Kowal i dziecię mocy nie przejmowali się jej zniknięciem. Gdy tylko wściekła dziewka zniknęła im z pola widzenia, wujaszek obdarzył swoją drobinkę porozumiewawczym spojrzeniem, po czym oboje parsknęli śmiechem.
— Ale żeś jej powiedziała...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro