Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Bliscy goście z daleka


Życie uspokoiło się po nieprzyjemnym epizodzie z kukiełką. Drobinka co prawda miewała swoje niemowlęce humorki, fundując Dziwie nieprzespane noce, ale matka przyzwyczaiła się do nich, traktując je jako męczący element codzienności.

Dziś jednak młoda kobieta całkowicie zapomniała o zmęczeniu. Nie miała czasu być zmęczona, było bowiem wiele do zrobienia. Po siedmiu długich miesiącach rozłąki w końcu miała zobaczyć się z rodziną. Od wczesnego ranka miotała się w wielkich przygotowaniach po domu. Wiedziała, że jej krewniacy zajadą tutaj dopiero po południu i ma mnóstwo czasu. Mimo to miała wrażenie, że z niczym się nie wyrobi.

Derwan widząc jej poranne przejęcie, żałował, że miał do zrobienia pilną naprawę dla Wisza, ale miał nadzieję, że szybko się uwinie i jakoś jej pomoże. Jego żona bowiem już od rana gotowała. Rozumiał, że spodziewali się wielu gości, bo oprócz jej rodziców i braci mieli u nich być dzisiaj wuj z ciotką i Ziemkiem oraz Mir i Sambor. Mężczyzna rozumiał, że to dużo jedzenia, ale jeśli miało być aż tak odświętnie, to na pewno dwa rodzaje mięsa, kasza i chleb powinny wystarczyć.

Tymczasem pani domu szykowała cztery różne potrawy. Było to podyktowane obawą, by każdy z jej braci zjadł coś bez narzekania i robienia jej wstydu przy nowych krewnych. Wszystko musiało pójść gładko, a ich matka nie miała mieć powodu do przeżywania złego zachowania tych imbecyli. Nie miała oczywiście na myśli Bogumiła, bo ten był bardzo posłusznym dzieckiem. O starszych braciach nie mogła niestety tego powiedzieć.

Tak więc, gdy Derwan zniknął na trochę w kuźni, ona gorączkowo przygotowywała wszystko, co miało znaleźć się dziś na wieczornym stole. Na całe szczęście Jarzębinka postawiła dzisiaj na samotne drzemki bez konieczności długiego usypiania, więc odrobinę ułatwiła sprawunki swojej mamusi.

Kudłacz nauczony już przez życie, że nigdy nic na surowo nie dostaje, ułożył swój łeb tuż przy maleńkich stópkach i pilnował swojej kruszynki, półleżąc przy sienniku. Dziwa zaś krążyła między piecem paleniskiem i stołem, przygotowując wszystko, co potrzeba.

Po południu Derwan skończył wreszcie pracę i nie tracąc czasu, wrócił domu. Nie zastał w głównej izbie ani matki, ani dziecka, ale przy sienniku czekała na niego już świeża koszula, spodnie i pas. Prędko zmył z siebie więc bród po pracy i zmieniwszy przyodziewek, ogarnął się jako tako przed miedzianym lustrem. Musiał się przecież jakoś prezentować przed teściami.

Ten przebłysk w świadomości go przeraził. Bał się tego, jak zostanie odebrany. Dom może i wyglądał całkiem nieźle jak na dość starą budowlę, ale z przerażeniem przypomniał sobie, jak doskonale widać dziurę w dachu w obórce. Biła po oczach tuż przy wejściu do gospodarstwa. Dziwa mówiła, że jej matka ma dość nerwową naturę, ale miał nadzieję, iż będzie wyrozumiała na brak zwierząt w domu.

Każde domostwo, w którym nie piszczała bieda, miało kaczki i kury. On zwyczajnie nie miał wyczucia do opieki nad tego typu zwierzętami. Pies to co innego niż drób. Nie był przecież biedny i dużo nazbierało się mu i ojcu przez lata życia w półsamotniczej prostocie. Nie miał na co wydawać tego, co dostawał, bo wyżywiał się praktycznie z tego, co otrzymywał w zamian za swą pracę.

Postanowił więc, patrząc sobie prosto w oczy, że przy następnej wizycie tych dalekich gości dach do obórki będzie naprawiony, a w jej środku zaroi się od ptasich mieszkańców.

Usłyszawszy skrzypnięcie drzwi, obrócił się ujrzał przebraną w odświętniejszy strój żonę. Jarzębinka również miała na sobie haftowane giezełko. Młoda matka wyraźnie rozjaśniła się, widząc, że jej mąż jest już po pracy. Wręczywszy mu insygnię odbijania - duża pieluchę - podała mu dziecko, by dokończył za nią zaczętą robotę.

Drobinka nie przejęła się zamianą, wygodnie przylgnąwszy do ojcowskiego ramienia. Dziwa natomiast skorzystała z wolnych rąk, czyniąc ostatnie przygotowania. Najgorszym było to, że przez swoją pierwszą drogę do tych stron nie za dobrze orientowała się, kiedy dokładnie jej rodzina zjawi się na miejscu. Cieszyła się, że będzie im towarzyszyć w podróży Brzoza, która miała zamiar odwiedzić Wierzbę.

Nerwowo poprawiła naczynia rozłożone na stole i zajrzała do mis z grzejącymi się potrawami. Były gotowe. Ona też w sumie była gotowa. Usiadła więc na sienniku obok męża i córeczki, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić.

Chwyciła więc lusterko z miedzi i poprawiła sobie włosy. Widząc w odbiciu znajomą, ale straszliwie zmęczona twarz, jęknęła z dezaprobatą. Już słyszała głupkowate żarciki braci. Krytycznie spojrzała w dół swojego ciała. Jeszcze długo będzie zapewne wracać do dawnej figury, ale ciążowy brzuszek całkiem nieźle jej zszedł. Co prawda wiedziała, że nie odzyska już swojej dawnej skóry, na zawsze pozostając z rozstępami na brzuchu, ale w sumie niewiele to jej przeszkadzało. Nie widziała, żeby jakaś kobieta po urodzeniu dziecka ich nie miała, więc było to normalne.

Po raz kolejny przejrzała się w lustrze i rzekła do siebie:

— Ech, jak okropnie wyglądam.

Siedzący obok Derwan zrozumiał, że przemyślenia jego małżonki mają charakter nerwowy i odnoszą się do worków pod oczami, które zresztą oboje teraz posiadali. Bardzo chciał ją podnieść na duchu i jakoś sprawić, by się rozchmurzyła. Nie przerywając klepania małych pleców, wysilał się na coś miłego.

Ukłucie złych doświadczeń dopadło go z zapomnianą siłą. Pragnął wymyślić jakieś prędkie zaprzeczenie słów, które padły nie w jego stronę.

Bał się wyznać, że siedząca obok kobieta mu się podoba.

Trauma szczerze wyznawanych niegdyś komplementów przygniotła go jednak i zdołał jedynie wybąkać niezdarnie:

— Tak jak normalnie.

Krew uderzyła mu do twarzy. Gdyby nie trzymane na piersi dziecko wstałby i zniknął z izby jak ostatni idiota. Okropnie czuł się z tym, co padło z jego ust. Nie tego chciał.

Rana na jego sercu i umyśle, chociaż od dawna zagojona, miała na niego zgubny wpływ. Nienawidził tej części siebie. Przeszkadzało mu to w obecnej relacji. W pochwałach odnosił się bowiem jedynie do czynów, a nie do samej osoby jego żony. Wiedział, że nie powinien się tak zachowywać, jeśli miał zyskać jej prawdziwą sympatię.

Z ulgą stwierdził, że Dziwa absolutnie nie zdradzała sobą oznak tego, że usłyszała to, co mówił. Pragnął z całej mocy, żeby rzeczywiście tak było.

Koła wozu toczyły się leniwie, a jego pasażerowie nużyli się podróżą. Jedynie Bogumił i mateczka za każdym zakrętem oczekiwali ujrzeć cel swojej podróży. Ojciec, Siemowit i Włodzimir smętnie oglądali widoki. Jadąca z nimi przy okazji wiedźba skupiona siedziała przy głowie rodziny, by wskazywać dokładne kierunki na rozstajach dróg.

Niespodziewanie ożywiła się, widząc charakterystyczny, zwiastujący drogę do chramu kamień.

— Oho, już prawie jesteśmy, to kamień do chramu, w którym mieszkała Dziwa.

Jedna mała uwaga sprawiła, że cała rodzina ożywiła się. Najbardziej tyczyło się to mateczki, która poprawiwszy w ekscytacji kurtę najmłodszego syna, zwróciła się do średniego z nich:

— Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Jeśli przyjdzie ci do głowy jakakolwiek głupkowata uwaga lub żart skierowany w stronę twojej siostry, lub nie daj Praojcze, jej męża i zrobisz mi wstyd przy nowych powinowatych, to jak wrócimy do domu, powieszę cię na najbliższym cisie. Bo nie ma pożytku z syna, który zniszczy reputację swojej matki.

Siemowit spąsowiał i przytaknął, jak na posłuszne dziecko przystało. Mimo dorosłości trzymały się go smarkate żarty. Matka widziała w nich powód tego, że żadna dziewka go nie chce, bo robi z siebie idiotę. Jemu nie robiło to różnicy.

— Was wszystkich tyczy się jedno. Macie mi nie grymasić. Wasza siostra urodziła dziecko miesiąc temu. Nie musi mieć głowy do tego, żeby kłaść wam na stół wasze ulubione jedzenie, bo każda normalna matka ma w tym czasie lepsze zajęcie. — Spojrzała groźnie na swych wyrośniętych synów, lecz zatrzymawszy się na najmłodszym z nich, rozchmurzyła się i rzekła. — Ty, kochanie, staraj się jeść wszystko, ale jeśli Dziwa zrobiła nam dzisiaj flaczki, to nie musisz ich jeść.

Chłopiec z ulgą przytaknął rodzicielce, spojrzawszy na siedzących tuż obok młodych mężczyzn z tryumfem właściwym jedynie najmłodszemu dziecku w rodzinie, któremu ustępuje się więcej niż starszym pociechom.

Wiedźba zaś skinęła ręką, by zatrzymano wóz.

— Tu zaraz jest ścieżką do domu Wierzby. Wy musicie pojechać prawie przez całą wioskę. Drugie gospodarstwo za mostem, Na pewno poznacie po kuźni.

— Jakoś się potem zgadamy z powrotem — powiedział Piast, pomagając kobiecie wysiąść z wozu.

Brzoza nie zabierając podekscytowanej rodzinie cennego czasu, pomachała im na pożegnanie. Oni odpowiedziawszy tym samym, zniknęli za zakrętem prowadzącym do wioski. Niepewnie jechali przez opustoszałe wieczorną porą siedlisko. Słońce poczęło już zachodzić, więc tym bardziej spieszno było im by być na miejscu.

Kudłacz zaszczekał zaintrygowany, a wszyscy znajdujący się w izbie dorośli podnieśli się jak na zawołanie. Dziwa odłożyła trzymane w ramionach dziecko na siennik i zarzuciwszy na siebie chustkę, wyszła razem z mężem na zewnątrz. Wuj z ciotką i Ziemko, a także Sambor i Mir czekali spokojnie na przybycie dalekich gości. Słysząc jedynie dalekie rozmowy powitania, rżenie konia i ogólny gwar, w napięciu patrzyli na drzwi prowadzące do przedsionka.

Po kilku chwilach w drzwiach pojawiła się rozradowana pani domu prowadząca do środka niemałą ludzką chmarę. Poczęto przedstawianie poszczególnych osób w dość chaotyczny sposób ze względu na ciżbę, jaka zapanowała w izbie.

Mimo miłej atmosfery ktoś jednak toczył w tej chwili ze sobą ogromną walkę. Dusza Wisławy krwawiła. Wiedziała, że musi powitać tych wszystkich zapewne miłych ludzi, ale, na Praojca, nie po to tłukła się tu dwa dni, by spamiętywać te wszystkie imiona. Z dorosłych interesował ją tylko zięć. Zaspokoiwszy potrzebę poznania go, już na podwórzu z wytęsknieniem czekała aż zobaczy JĄ. Swój powód do dumy. Swój przyczynek rozwinięcia się nieznanych dotąd, acz przyjaźnie znajomych uczuć.

Uczuć właściwych jedynie jednej życiowej roli. Roli, do której mentalnie przygotowywała się od wielu miesięcy. Roli, która dawała jej nowy status i wyznaczała nowe priorytety oraz tematy rozmów ze znajomymi. Roli babuni.

Cierpliwie więc czekała, aż będzie jej dane wziąć maleństwo na ręce. Wśród przyjaznych uściśnięć dłoni, prawie niegrzecznie kierowała wzrok nie na witaną osobę, a na siennik. Tam bowiem leżał jej powód przybycia.

W tym czasie Derwan spokojnie zamknął drzwi. Całe napięcie związane z wizytą minęło, gdy tylko poznał swoich powinowatych. Miło się do niego odnosili. On zaś cieszył się, że przez zmrok nie widać dziury w dachu obórki. Patrzył więc, jak jego dom zastaje chmara ludzka. Ostatni raz tylu ludzi na raz było tu chyba przy okazji wesela Adli.

Kiedy wszyscy już się zapoznali, Piast z Siemowitem udali się na dwór po sakwy podróżne. Część zgromadzonych na wskazanie gospodarza usiadła za stołem, a przybysze skierowali swe kroki do siennika. Babunia nie czekając, wzięła w ramiona leżące na nim zawiniątko. Dziecko niedawno nakarmione nie spało jeszcze, więc zaszczyciło swych przybyłych z daleka krewnych podwójnym wejrzeniem. Wujowie stanęli obok swej matki i z ust całej trójki poczęła się sączyć słodka paplanina.

— No, kto do ciebie przyjechał? Babunia! Tak, babunia przyjechała, żeby cię zobaczyć — mówiła z miłością kobieta, z zachwytem patrząc na trzymane w ramionach dziecko. — A to wujaszek Włodziu, tak! Też do ciebie przyjechał. A to wujaszek Boguń, tak! Zaraz przyjdzie dziadziu i wujaszek Siemowit.

— Mamo, jakie ona ma włoski i jak ich dużo — mówił zaskoczony Bogumił.

— Cóż, to nasza zasługa — zażartował zza stołu Nadar.

— Pytanie, co zrobi większą furorę jak do nas przyjedzie. Oczy czy czuprynka? — zastanowił się Włodzimir. — No, matulu, gratuluję. Można stwierdzić, że twoje jedno wnuczę przebija o głowę wszystkie wnuczęta ciotki Bożenki.

— Ach ty, jak śmiesz mi porównywać Jarzębinkę do tych ciągle łysawych mdłych smarków — zezłościła się żartobliwie Dziwa.

Istniał bowiem w ich rodzinie żart, że dziateczki owe odziedziczyły „nijakość" po swym rodzicielu. Były pocieszne, acz niewyróżniające się wcale na tle innych znanych im maluchów. Ciotka Bożena zaś wysławiała ich urodę pod niebiosa, chorobliwie zachwycając się nimi przy każdej okazji.

Gdy panowie wrócili z sakwami, dokończono prezentację drobinki, więc zmęczona atencją została złożona do koszyka. Wszyscy zasiedli wreszcie do stołu. Dlatego też lekko speszony ilością ludzi w izbie Kudłacz wychylił się z przedsionka i udał się na swoje strażnicze stanowisko. Jego pańcia zaś wędrowała między piecem i stołem, niosąc co nowe potrawy. Derwan zaś czynił honory gospodarza, nalewając wszystkim napitek, który przyniósł ze sobą jego kuzyn. Dla wygody postawiono dwa antałki. Kowal rozlał złoty trunek swojej części stołu, zaczynając od teściów siedzących po prawej stronie, po czym poczęstował siedzących przy nim wuja i ciotkę. Sambor zaś obsłużył Włodzimierza i Siemowita oraz swego małżonka rad z perspektywy godnych towarzyszy do picia. Dziwa nareszcie usiadła koło męża, zadowolona z widoku drogich jej twarzy zarządziła:

— Jedzcie już, bo na pewno jesteście głodni.

Matka z zatroskaniem patrzyła się zawartości stołu. Rozumiała pobudki swej córki, dla których znajdowało się na nim tak wiele różnych potraw. Nazwałaby je wszystkie „bezpiecznym zestawem wybrzydzaczy". Każdy z jej synów miał tu coś, co lubił, więc Dziwa nie była narażona na grymaszenie.

Wszyscy jedli w milczeniu. Młoda matka z ulgą stwierdziła, że jej bracia odnaleźli się ze swoimi daniami. Reszta biesiadników także zajadała bez grymaszenia. Uśmiechnęła się pod nosem, widząc zaskoczenie swej rodzicielki, która z niedowierzaniem przyglądała się nowo spotkanej anomalii. Obiektem jej zaskoczenia był siedzący obok Dziwy Derwan pochłaniający małe porcje praktycznie każdej znajdującej się na stole potrawy. Czynił to dodatkowo z takim apetytem, jak gdyby nie miał nic w ustach od trzech dni.

Wisława była pod wrażeniem. Aż przypomniało jej się stare powiedzonko jej wujaszka ,,Kto jaki do jedzenia, taki do roboty.".Przy jej latoroślach niestety to proste zdanie miało rację bytu.

Po kolacji doszło do przyjaznych przepytek o drogę, zajęcia, pogodę i inne drobiazgi. Gospodarze z ulgą stwierdzili, że rozmowy nie przebiegają w sztuczny i wymuszony sposób, a w miłej i szczerej atmosferze. Zapewne było to osiągnięte dzięki przyniesionym przez Mira i Sambora zapasom, ale Derwan zauważył, że rodzina Dziwy jest chyba z natury przyjazna i kontaktowa, tak samo zresztą, jak i jego krewni. Każdy znajdował sobie temat do rozmów. Nawet Ziemko i Bogumił, choć z początku speszeni, już po niedługiej chwili byli umówieni do lasu.

— A gdzie chcesz z nim iść? — zapytała swego syna Mila. Rozumiała potrzebę włóczenia się chłopców w tym wieku, ale natura matki nie dała się zwieść, zawsze żądna informacji.

— Do Bukowego Jaru. Zrobiłem tam wnyki i chcę je pokazać Bogumiłowi.

— Dobrze, tylko nie myślcie mi wchodzić po drodze do rzeki. Woda jest teraz tam bardzo wartka — powiedziała z przestrogą cioteczka, usatysfakcjonowana odpowiedzią dziecka.

— Ach, Bukowy Jar to idealne dla chłopców w każdym wieku miejsce. Tylko, broń Praojcze, się przed sobą nie chowajcie — stwierdził z nostalgią siedzący w oddaleniu od cioteczki Mir.

— Idealne do uciekania przed zezłoszczoną za stłuczenie garnków prababunią prawda? — zażartował z kuzyna Derwan.

— Nawet mi nie przypominaj. Że też musiałem cię wtedy z sobą zabrać, żebyś nic nie wypaplał. Praojcze, katorga. Ile miałeś wtedy lat... chyba z sześć, tak, na pewno sześć. Bo to było jakoś tuż po twoich posiedzinach — rzekł z udawanym cierpieniem bartnik.

— Nie moja wina, że mnie wtedy zgubiłeś. Byłeś starszy, trzeba było mnie pilnować. — Obruszył się Derwan i postanowił przybliżyć tę historię nieznającym ją gościom. — Ten o to Mir, tuż po tym, jak przypadkiem strzelając z procy, zbił garnczki prababuni, żeby uniknąć kary, zabrał mnie z miejsca zbrodni na przechadzkę. W swym nastoletnim zamroczeniu stwierdził, że żeby mnie czymś zająć, pobawi się ze mną w chowanego. Tak się bawiliśmy, że wlazłem do pustej gawry i nie mógł mnie znaleźć.

— Ech, cała wioska cię wtedy szukała — rzekł z nostalgią Nadar. — Cała caluteńka. Ale znalazła cię w końcu Wierzba.

— Tak, dokładnie ona. A potem Mir dostał bury za gubienie kuzynów, a mi prababunia zrobiła zacierkę — powiedział mężczyzna i rzekł do siedzącej obok żony. — Chyba dlatego ją tak lubię.

Reszta wieczoru minęła w równie miłej atmosferze. Pani domu zniknęła, co prawda na trochę, w sypialni, by nakarmić w spokoju rozbudzoną w swoim czasie kolacji Jarzębinkę, po czym obie wróciły do stołu. Dziecko wędrowało przez chwilę z rąk do rąk, to na chwileczkę u babuni, a to do któregoś z wujaszków. Nawet wprawiony w obcowaniu z drobinką Ziemko prezentował Bogumiłowi, jak trzymać dobrze noworodka.

— Ćwicz, ćwicz, niedługo ci się ta wujaszkowa umiejętność przyda — rzekł do chłopca uśmiechnięty Sambor.

Nadar zaś wytłumaczył gościom z dumą powód tej uwagi:

— Nasz starszy syn Wir, którego tu z nami nie ma, bo pojechał z żoną na wesele jej krewnych, zostanie ojcem pod koniec lata.

— Och, to cudownie. Jarzębinka będzie miała kompana w podobnym wieku — stwierdziła, usłyszawszy radosną nowinę Wisława.

— Ach, już nie mogę się wprost doczekać. Ale Jarzębinka bardzo mi to czekanie osładza — rzekła Mila, z miłością patrząc na trzymaną teraz przez Bogumiła kruszynkę.

W końcu wieczerza dobiegła końca. Pierwsi ulotnili się podchmieleni odrobinkę Mir i Sambor, radośnie życząc wszystkim dobrej nocy. Nie długo po nich towarzystwo opuścili wujostwo i Ziemko. Ciotka na odchodne zarządziła:

— Jutro na obiad przychodzicie do nas, Dziwa już się na ten tydzień nagotowała. Bez sprzeciwu. Mamy świeżego bażanta.

— Dobrze, dobrze przyjdziemy. Będzie nam bardzo miło — stwierdziła grzecznie Wisława.

Gdy krewniacy zięcia wyszli, spojrzała się groźnie na swych synów i zapytała:

— Pamiętacie, jaka była umowa?

Odpowiedziały jej pokorne skinienia trzech latorośli, Dziwa zaś zaśmiała się, zbierając talerze ze stołu. Mogły spokojnie zaczekać w balii do jutra. Poszczególne resztki lądowały w wyszczerbionej misie, będącej talerzem Kudłacza. Nadal trochę strapiony nieznajomymi pies podszedł, merdając szaleńczo ogonem, do pańci, która poklepawszy kudłaty łeb, położyła jego kolację na podłodze. W tym czasie goście rozlokowywali się do snu, gospodarując duży siennik. Gospodarz chwilę wcześniej wskazał im drogę do wygódki, a sam udał się jak zwykle po drewno.

Babunia zadowolona chodziła ze swoim skarbeczkiem po izbie, rozkoszując się jej niespokojnym wierzganiem rączkami przez sen. Miała nareszcie okazję dokładnie przyjrzeć się wnętrzu domu i była zeń bardzo zadowolona. Widać było dostatek i solidność budowli. Nie było tu zapewne zimą przeciągów, tego było pewna. Trochę zdziwił ją widok pieca chlebowego wewnątrz, ale jej córka widocznie dobrze się z nim tu odnajdywała, zręcznie lawirując między nim a stołem. Chłopcy zniknęli na zewnątrz, więc miały chwilę spokoju.

Korzystając z okazji, zaintrygowana fenomenem wszystkojedzienia Derwana Wisława zapytała krzątająca się Dziwę:

— Powiedz mi, on tak wszystko...?

— Je? — doprecyzowała pytanie córka.

Kobieta przytaknęła energicznie, a młoda matka rzekła twierdząco:

— Tak. Wszytko. WSZY-ŚCIU-TEŃ-KO. I w ten sam sposób, który widziałaś teraz. Nawet jakby to była owsianka albo chleb z serem. Wątróbki jeszcze na nim nie testowałam.

— O, jak to dobrze. To nad niczym nie musisz się zastanawiać — rzekła zadowolona Wisława. — Oby mała po nim w tym poszła, to nie będziesz musiała jej zmuszać do jedzenia.

Kobiety zachichotały na wspomnienie ciężkich przepraw związanych z nowymi potrawami w przypadku Dziwy i braci. Co prawda, młoda kobieta wyrosła już z dziecięcego buntu, ale o nich nie można było tego powiedzieć.

Kiedy już wszystko było uprzątnięte i wszyscy wrócili do środka, chóralnie, acz cicho życzono sobie dobrej nocy i gospodarze udali się w towarzystwie dziecka do sypialni. Jarzębinka została położona do kołyski, a jej rodzice przyszykowali się do snu. Dziwa uśmiechnęła się na widok Kudłacza, który nieswój na skutek tylu ludzi w domu, próbował znaleźć sobie miejsce do spania w izbie swych państwa.

— Biedaku, tyle nowych zapachów — zażartował z psiska Derwan. Pomógł mu trochę, kładąc w kąciku jego skórę.

— I tak był bardzo grzeczny, chociaż bardzo zagubiony. Nie spodziewałabym się tego po nim. Ale po czasie trochę się już łasił do Bogumiła i mojego ojca. Ich ogólnie bardzo lubią zwierzęta — stwierdziła pańcia psa kładąc się pod skórami.

— No, powiedzmy, że grzeczny. Włączył mu się trochę teraz instynkt obrony Jarzębinki przy twojej matce, ale nie było tak źle.

— Oj, tylko nieufnie patrzył, jak ktoś obcy nosi jego małego człowieczka, nic więcej. Na pewno jutro będzie bardziej do niej przekonany.

— Racja, racja, znając życie, już jutro w południe będzie jej wystawiał brzuch do głaskania — zażartował mężczyzna, gasząc kaganek.

Przez chwilę słychać było, jak rodzina Dziwy organizuje się na sienniku, który na całe szczęście ich bardzo dobrze pomieścił. Potem zaś nie słychać było nic oprócz miarowych oddechów. Derwan nie spał jeszcze przez chwilę, pozwalając przejęciu opaść. Musiał przyznać, że rozpoczęcie tej wizyty wydało mu się bardzo udane. Jakoś naturalnie polubił nowo poznane osoby. Czy to ich przez ich otwartą naturę, która była chyba znakiem rozpoznawczym całej familii, czy też przez duże poczucie bycia przez nich akceptowanym? Nie znał na razie odpowiedzi na to pytanie, ale i tak spokojnie zapadł w sen.

Jarzębinka i jej rodzice gościli swych krewniaków jeszcze przez dwa dni. Dziwa była bardzo szczęśliwa z tej wizyty, ale ze zgrozą stwierdziła, że cieszy się na ich pożegnanie. Kochała ich wszystkich i już teraz zaczynała tęsknić, ale posiadanie krewnych w nowym domu dało się jej we znaki. Patrząc na oddalający się powóz zastanawiała się. Czy tak właśnie wygląda dorosłość? Kiedy kochasz ich wszystkich, ale prowadzisz zupełnie inne życie i tworzysz inne przyzwyczajenia. Wyglądało na to, że tak właśnie było.

Krewni zniknęli z widoku, a Derwan odetchnął przeciągle z ulgą, że wizyta się skończyła. Jego żona zachichotała, doskonale rozumiejąc jego rozluźnienie. W ciągu ostatnich dni przeżył dosłowny magiel pytań i wymądrzania się jej matki. Ale oboje czuli, że kobieta była raczej pod dobrym wrażeniem.

Nie chcąc, by dziecko dłużej stało w niezbyt przyjemnej pogodzie na dworze, wrócili spokojnie do domu. Mijając obórkę, kowal wyrzekł honorowo:

— Obiecuję, że już następnym razem twój ojciec nie będzie tak krzywo tam patrzył. Zrobię tam kurnik, daj mi tylko trochę czasu.

— Dobrze, dobrze, ja mogę jeszcze długo poczekać. Mocno uraziła cię ta uwaga o dziurze? — zapytała z niepewnością młoda kobieta.

— Nie. Doskonale rozumiem jego zainteresowanie i pewnego rodzaju troskę o ciebie.

— To dobrze.

Po raz pierwszy od kilku dni usiedli sami w swoim własnym domu.

— Nie było chyba aż tak źle? — zapytał ciekawsko Derwan.

— Skądże. Bardzo im się wszystkim spodobałeś. I nie wydaje mi się, tylko to wiem — rzekła, uśmiechając się lekko Dziwa. — A matuli to już najbardziej.

— Dlaczego? — zapytał zaintrygowany mężczyzna.

— Bo wszystko jesz — zaśmiała się młoda matka, kładąc Jarzębinkę w jej koszyku.

— Od kiedy jedzenie wszystkiego to taka atrakcyjna cecha? Chociaż nie... Babunia zawsze mówiła, że lubi mi i Adli gotować, bo matka nauczyła nas nie wybrzydzać.

— I zapewne jadłeś wszystko z apetytem, więc musiała być zadowolona, że cię tuczy.

Derwan zaśmiał się szczerze i zaczął zmieniać buty na te, których używał do pracy.

— Tak, tak, od zawsze jadłem tak, jakbym nie miał nic w ustach od tygodnia. Moja mama bardzo tego nie lubiła. Jej rodzinka twierdziła, że tak nie przystoi i byłem w ich oczach dzikusem.

— Z mojej strony mogę cię upewnić, że mi to absolutnie nie przeszkadza. Po dwudziestu latach patrzenia na to, jak moja matka musi gotować trzy różne potrawy na obiad świąteczny, żeby przebiegł bez grymaszenia moich braci, takie jedzenie wszystkiego to szokująca odmiana.

— O, nareszcie moje obżarstwo się na coś przyda. Mam nadzieję, że zrobi furorę w oczach twej cioteczki Bożenki — rzekł ironicznie mężczyzna.

— Tego nie mogę obiecać. Ale na pewno ugotuje ci coś dobrego, jak będziemy u moich rodziców. Bardzo lubi też piec. Akurat będzie sezon na rabarbar. To zapewne powita cię u siebie swoim plackiem.

— Ach, ciasto z rabarbarem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłem. Rok temu zabrano mi tę rozkosz, bo coś zeżarło cioteczce pół ogródka i nie było ani odrobinki rabarbaru, ani kabaczków, ba, nawet marchewki.

— No, to miała strasznego pecha. Na całe szczęście, Kudłacz gania wszystko, na co natrafi, więc nasz ogródek jest raczej bezpieczny.

— Oj, tak. Ale muszę z ulgą powiedzieć, że gościnny to on dla ludzi jednak jest. No, raz zawarczał na Siemowita, ale to wyjątek — zażartował Derwan, drapiąc psa za uszami.

— Bardzo słusznie warczał. Ten imbecyl chciał wziąć małą na ręce, kiedy spała spokojnie w kołysce. On bronił spokoju swojej małej drobinki przed wstrętnym wujaszkiem idiotą. Zniszczyłby mi rutynę z małą.

— A to słusznie, wierny pies swojej pani. Ja tylko słyszałem o warczeniu. No, dobrze, czas wracać do normalności. Hełm dla rodowego już do mnie krzyczy, że dopiero tydzień temu go zacząłem.

— Ech, mówisz prawdę. Do mnie krzyczą pieluchy Jarzębinki. Jeszcze jeden dzień bez prania i nie miałabym jej w co przebrać.

Zadowoleni z wizyty, ale i z powrotu do normalności, zabrali się więc do swoich prac i nawet Kudłacz wrócił do spokojnego pilnowania leżącego na sienniku koszyka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro