21. Wizyta ciepłych wujaszków
Podczas gdy w Wszechgaju wieszcze i wiedźby nie cieszyli się z tego, co przyniósł im łańcuch, reszta Matecznika zajęta była obchodami radosnego święta. Matka Ziemia budziła się do życia, mieli więc pełne ręce roboty, by jak najgodniej rozpocząć porę roku, w której wszystko się odradza.
Dziwa z uznaniem zajrzała do glinianej brytfanki tuż przed tym, jak wylądowała w piecu. Dziś postanowiła zaserwować na obiad popularny w jej rodzinie gulasz. Chcąc dobrze ugościć Mira i Sambora, ucieszyła się, że udało się Derwanowi dostać w grodzie króliki. Często używano ich w tutejszych stronach w różnego rodzaju przepisach. Były łatwym w utrzymaniu źródłem mięsa i futer, każdy znał kogoś, kto je hoduje lub sam miał małe stadko. Zamykając żeliwne drzwiczki, cmoknęła z uznaniem dla swych rozwijających się zdolności kulinarnych. Po półrocznej posusze jakiegokolwiek gotowania cieszyła się, że może już robić prozaiczne i zwyczajne rzeczy.
Kudłacz zachęcony zapachem mięsa plątał się między nogami swej pani w nadziei, że coś dostanie. Błagalne, maślane spojrzenia nie miały jednak żadnego oczekiwanego przez czworonoga skutku.
- Idź mi stąd teraz. Dostaniesz kosteczki, ale potem. Nie wygrzebię ich przecież z surowego mięsa. Uwierz mi, upieczony szpik jest smaczniejszy. - Powiedziała młoda kobieta, przechodząc do stołu, by wsadzić do pieca garnek z kaszą.
Zasmucony pies opuścił łeb i udał się szukać pocieszenia u swego pana, który zajmował się właśnie służeniem za łóżko swojemu dziecku. Rodzina miała za chwilę udać się na dwór, więc nie było sensu kłaść drobinki do kołyski. Spała więc najedzona i sucha czekając, aż zostanie przemieniona w cebulkę z okazji świętowania na podwórzu. Derwan czuł się już o wiele pewniej w kontakcie z dzieckiem, nie obawiając się klepania i noszenia Jarzębinki. Cieszył się, że w spokoju może skorzystać z wolnego dnia, nie mając do wykonania żadnych niezbędnych napraw. Wyrobiwszy się ze wszystkim przed czasem, planował przyszłe projekty. Nadal nie miał pojęcia, jak ozdobi hełm dla rodowego. Dobrze, że miał mu go przywieźć dopiero w lecie.
Noworodek wczepiony w jego klatkę piersiową poruszył się niespokojnie. Pogłaskał więc małe plecki, by dziecko poczuło jego obecność. W ostatnim czasie coraz bardziej przyzwyczajał się do ról, jakie przyszło mu teraz pełnić. Pierwszy szok i nieporadność minęły niezauważenie, a poczucie obowiązku nie było już tak dominujące w relacjach, jakie tworzył. Odczuwał więc wielką ulgę, że tak prędko się do wszystkiego dostosowuje. Cieszyło go też, że matka dziecka czuła się wyraźnie lepiej w swym nowym domu. Ogólnie doszedł do wniosku, że ich zachowanie względem siebie nie było już tak niezręczne. Dzięki zwykłym codziennym rozmowom i wymianie prozaicznych, można by uznać, doświadczeń poznawali się i o wiele lepiej czuli się w swoim towarzystwie.
Jego rodzina także przyczyniła się do aklimatyzacji jego żony w nowej sytuacji życiowej, wszyscy byli bowiem bardzo serdeczni i nieoceniający. Ciotka Mila odwiedzała ich co kilka dni, ale nie była zbyt nachalna. Kowal cieszył się więc bardzo, że nie musi przeprowadzać żadnych rozmów dotyczących nienaprzykrzania się młodej matce. Z wielu opowieści wiedział bowiem, że za częste wizyty mogą być strasznie męczące. Sam też byłby bardzo niezadowolony, jakby ktoś przychodził do niego do kuźni i patrzył mu na ręce podczas pracy.
Prawie wszyscy dalsi krewni odwiedzili już dziecko, więc osóbka mogła swobodnie poznać sporą część mężczyzn, których już kiedyś spotkała, lecz nie widziała ich pod welonem. Inaczej sytuacja miała się z ich dzisiejszymi gośćmi, którzy mogli ją widywać bez zasłony.
- Już wszystko włożyłam do pieca, więc możemy wyjść na dwór - powiedziała młoda kobieta, przewieszając fartuch kuchenny przez oparcie krzesła.
Usiadła na sienniku i zabrawszy od męża dziecko, poczęła je spokojnie ubierać. Na szczęście, ostatnimi elementami potrzebnego Jarzębince na wyjście stroju była czapeczka i powijaki, więc obyło się bez niepotrzebnego rozbudzania. Owinięta szczelnie w kocyk drobinka była więc prędko gotowa do świętowania. Dorośli także nie ociągali się i nałożywszy okrycia, wyszli na dwór.
Mimo niezbyt przyjemnej aury było bowiem dość pochmurnie, cieszyli się na dzisiejsze święto. Odrodzenie się natury po zimie niosło ze sobą nadzieję i rozpoczynało oczekiwanie na rozkwit wszystkiego dookoła.
Odrzwia domu pozostały otwarte, więc i Kudłacz wyszedł na dwór, wolał jednak przejść się do sadu, zamiast towarzyszyć swoim właścicielom w świętowaniu. Derwan i Dziwa udali się do domowego dębu.
Zobaczywszy przy drzewie wypleciony koszyk, młoda kobieta uśmiechnęła się i rzekła:
- To ostatni raz, kiedy poszło tak łatwo.
- To prawda - stwierdził z uśmiechem Derwan.
Pokłonili się dębowi i złożyli w jego dziupli miód, mięso, kaszę oraz jaja. Ofiary te miały okazywać dziękczynienie za odrodzenie się życia po zimie i zapewnić dobrobyt mieszkańcom gospodarstwa. Gdy małe miseczki z opiatami znalazły już swoje miejsce, mężczyzna podniósł oparty o konar koszyk dla dziecka i zaniósł go do przedsionka domu. Młoda matka pokłoniła się drzewu po raz wtóry, jakby to śpiące w jej ramionach dziecko dziękowało za podarek.
Stanęli razem przy stercie suchych gałęzi, które miały zapłonąć. Wszystko było ustawione tak, by dym z powstałego ogniska wpadał do domostwa. Miał on okadzić je po zimie, oddalając wszelkie złe moce, które mogły się w nim nagromadzić przez ostatni rok. - na przykład nieudane sfingowane defloracje, hihi- Dziwa ustawiła się trochę bokiem, by dym nie dosięgał zbytnio jej dziecka. Derwan zaś sprawnie zapalił stos. Stanąwszy przy żonie tak, by nakierowywać dym wprost na otwarte drzwi, rzekł z nostalgią:
- Gdy byłem dzieckiem, zawsze bardzo cieszyłem się, że ojciec pozwalał mi zapalić to ognisko. Podziwiam teraz jego wiarę w to, że nie puszczę chaty z dymem.
- Moi bracia zawsze się strasznie kłócili o to podpalanie. Nie ma między nimi zbyt dużej różnicy wieku i uważali się za równych sobie. Zawsze był wielki krzyk i płacz o to, kto podkładał ogień rok temu. O dziwo, ojciec zawsze pamiętał, czyja jest kolej, ale zawsze był jeden pokrzywdzony.
- Cóż, Adla czekała bardziej na swój prezent niż ognisko.
- Ja też - przyznała Dziwa. - Mama zawsze wysyłała nas do babki na ostatnią chwilę po jakieś sprawunki albo brakujące składniki. Kiedy już wracaliśmy przy drzewie zawsze stały worki.
- Nas wysyłano do lasu. Każde miało przynieść tyle gałęzi, ile dało radę unieść.
- O to bardzo sprytne. Długo musieliście się pewno szwendać po lesie. Po zimie nie ma zazwyczaj wiele chrustu.
- Owszem. Rodzice mieli święty spokój na długi, długi czas, ale zazwyczaj matka wysyłała nas wcześnie rano na te poszukiwania - powiedział mężczyzna, poprawiając gałęzie na ognisku pogrzebaczem.
Widać było, jak kłęby dymu okalają główną izbę za sprawą przeciągu, który wtłaczał go do wnętrza. Derwan umyślnie nie zrobił dużego stosu, nie chcąc, by Jarzębinka była długo na dworze, dlatego gałęzie szybko przekształciły się w popiół. Gdy został tylko żar, mężczyzna przygasił wszystko wodą z wiadra. Powstała paka wylądowała w wielkiej misie, która normalnie służyła do wyrabiania chleba. Gdy już wszystko znalazło się w ozdobnym naczyniu, cała rodzina poszła do sadu.
Każde drzewko otrzymało swoją porcję prochu, który lądował na ziemi wokół grubych pni. Do małego trzyosobowego pochodu dołączył Kudłacz, który wypędziwszy wszystkie małe stworzonka z gospodarstwa, nie miał już większych rozrywek. Gdy wszystkie jabłonie, grusze i śliwy zostały przygotowane do wiosny, przeszli do ogródka na tyłach domu.
Dziwa jeszcze się tam dokładnie nie zapuściła, więc teraz miała okazję, by przejrzeć stan krzaków porzeczek, malin i agrestu. Wszystko było schludnie poprzecinane i dobrze przetrwało zimę, więc już teraz wiedziała, że będzie miała co zbierać.
Resztka popiołu trafiła na grządki, które od dawna czekały obłogiem na to, aż ktoś na nich coś zasieje. Ziemia była dość wilgotna, więc popiół dobrze się z nią łączył. Gdy misa była już pusta, rodzina mogła udać się do domu, który w tym czasie zdążył się przewietrzyć.
- Niedługo przywiozę od wuja trochę kompostu i przekopię grządki. Dawno tego nie robiłem, ale też nie było po co - Derwan przedstawił swój plan idącej obok niego osóbce.
- Dobrze, zastanowię się, jakie warzywa, kiedy posiać. Rośliny może nie lubią mnie za bardzo, ale nie wszystko pod moją opieką usycha. Cioteczka wczoraj powiedziała, że zorganizuje mi to, co będę chciała.
- To dobrze. Gdybyś wysłała mnie po nasiona, na pewno pomyliłbym woreczki - stwierdził ironicznie mężczyzna.
- To na pewno tak samo, jakbyś ty wysłał mnie po brąz, a wróciłabym z miedzią - odpowiedziała na tę ironię Dziwa.
Śmiejąc się ze swych docinek, weszli do domu. Derwan położył na sienniku zabrany z przedsionka koszyk dla dziecka. Dziwa poprawiła cienką wyściółkę i włożyła do środka nadal śpiącą drobinkę. Koszyk miał wystarczyć jej na wiele miesięcy jako miejsce do drzemania na zewnątrz, więc na razie wydawał się ogromną przestrzenią dla tak małej istotki. Ścianki były grube, ale przewiewne dzięki odstępom w splocie, które miały zapewnić dobrą wentylację. Uchwyt koszyka był stworzony z grubych witek, co miało zapewnić bezpieczne przenoszenie, ale i komfort podczas trzymania. Robota była staranna, ale i tak najwięcej czasu ojcu zajęło usuwanie maleńkich nierówności, które mogły skaleczyć dziecko lub osobę niosącą koszyk.
Równonocny prezent spodobał się na tyle Jarzębince, że spędziła w nim dalszą część swojej długiej południowej drzemki. W tym czasie jej przejęta lekko matka mogła w spokoju dokończyć preparacje do świątecznego obiadu. Derwan był więc cichym światkiem „niezdecydowanej krzątaniny".
Najpierw Dziwa trzykrotnie udawała się do sypialni po obrus. Zabrawszy jeden, ścieliła go na czystym stole, precyzyjnie upewniając się, czy odstaje z dwóch stron w równy sposób. Potem podchodziła do przedsionka, by mieć dobry widok na całe pomieszczenie i krytycznie przyglądała się leżącej na blacie materii. W przypadku dwóch pierwszych okryć niezadowolona wracała do stołu i zdejmowała je, bacząc, by złożyć wszystko, jak należy przed powrotem do kufra.
Mężczyzna dziwił się, że tak prozaiczna rzecz może nieść za sobą tyle decyzji, jednak po przygodzie z organizowaniem sprzętów w komórce, wiedział, że takie niezdecydowanie jest silną cechą charakteru jego żony.
Wybrany obrus musiał mieć towarzystwo. Na szczęście dla młodej matki, w domostwie znajdowały się tylko identyczne kubki i talerze. Wybór tych naczyń był więc oczywisty. Prędko rozłożyła je więc na stole, po czym nałożywszy fartuch, wróciła do zostawionych w piecu smakołyków. Przyjemna woń pieczonego czosnku rozpłynęła się po całej izbie, gdy otworzyła drzwiczki piecyka, by zamieszać potrawkę i kaszę. Bardzo nie chciała, by cokolwiek się przypaliło, dając sobie za punkt honoru ukazanie się jako dobra gospodyni.
Jeszcze przed przybyciem gości zdołała wyciągnąć gotowe potrawy na zewnątrz pieca, by nie gotowały się, lecz wciąż trzymały swoją temperaturę. Nie chciała, żeby królik był rozgotowany. Nie przeżyłaby, gdyby miała opowiedzieć matce, że zawaliła tę potrawę akurat w święto. Pocieszała ją jednak myśl, że nawet jeśli w jej mniemaniu gulasz by się nie udał, Derwan na pewno zjadłby go ze smakiem. Doprawdy, dobrze się wydała pod tym kątem. Jej mąż jadł wszystko. Bez wyjątku. Czy to zupa, czy to kasza, czy to jajka sadzone. Żadnego grymaszenia. Posiłki znikały z talerzy i mis w zastraszającym tempie w towarzystwie jawnego zadowolenia z jedzenia.
Było to dla niej nowe przeżycie, bowiem jej bracia mimo posiadania tej samej matki byli wybrednymi istotami mającymi bardzo specyficzne upodobania kulinarne. Żyła więc w domu, gdzie przy stole zawsze był ktoś grymaszący podczas obiadu. A bo to skwarki, a bo to wątróbka, ,,nie lubię marchwi'', ,,nie będę jadł zielonego''. Lista narzekań była zawsze spora i Dziwa miała w niej swój drobny udział, nie przepadając za flaczkami i karpiem, ale zawsze zjadała wszystko, choćby rosło jej w ustach.
Teraz zaś miała okazję do sprawdzania się w mało wyuczonych przepisach jej dalszych krewnych, mając duże pole do popełnienia błędu. Wykorzystywała więc to, jak mogła, codziennie przypominając sobie o czymś nowym.
Szczęśliwie i Jarzębinka miała dziś dobry dzień, budząc się na karmienie na tyle wcześniej, by matka zdążyła ją oporządzić przed wizytą wujaszków. Gdy się obudziła, od razu dała znać, że jest głodna, więc szybko została zabrana ze swojego nowego koszyka prosto do sypialni.
Gdy najmłodszy członek rodziny jadł, najstarszy przeżywał katusze smakosza. Siedząc na sienniku, mając za towarzystwo psa, Derwan z całych sił próbował odciągnąć swoje myśli od zawartości dwóch parujących na piecu naczyń.
- Co jak co, ale dzisiaj się chyba dobrze objemy - zwrócił się do leżącego tuż obok psa.
Z brzucha mężczyzny wydobyło się burczenie, opamiętał się jednak przed podejściem do pieca. Grzecznie zaczeka. Królik nie ucieknie. Brzydko by było zacząć jeść przed gośćmi, a był pewny, że znajdująca się aktualnie w sypialni osóbka, doskonale znała układ każdego kawałeczka mięsa w misie i o nawet najmniejszym „sprawdzeniu ", czy danie jest dobre, nie było mowy. Siedział więc niczym posłuszny chłystek ze złożonymi na kolanach rękoma, zastanawiając się nad dokładną zawartością gulaszu. Dzisiejszego ranka był zbyt zaaprobowany oklepywaniem własnego dziecka, by zwrócić uwagę na składniki przygotowanej potrawy. Jako że nie było jeszcze świeżych warzyw, wiedział, że lista jest zapewne dość krótka.
Chłonąc mimowolnie smakowite zapachy, zauważył, że nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł tyle regularnych posiłków z rzędu. Będąc sam, jadał rzadko i dużo, zapychając się nieskomplikowanym jadłem, od czasu do czasu dokarmiany przez cioteczkę. Adla była w swych kulinarnych poczynaniach dosyć chaotyczna, więc bywało, że ostatni posiłek serwowała rodzinie bardzo późnym wieczorem. Wychodziło więc na to, że nie jadł już tak dobrze od dziesięciu lat. Ta zmiana bardzo mu odpowiadała i nie narzekał. Odczuwał nawet ulgę, że ma tak ciężką fizycznie pracę, bo bez niej zmieniłby się w otłuszczoną kulę od jedzenia aż trzech porządnych posiłków dziennie.
Po dłuższej chwili z sypialni wyłoniły się panie. Jedna została nawet przebrana w haftowane, odrobinę za duże giezełko, by wyglądać w pełni odświętnie. Najedzona nie wykazywała zainteresowania ponownym zaśnięciem, więc matka trzymała ją w ramionach, poprawiając czuprynkę opuszkami palców.
- Czesałam cię przecież przed chwilą - zwróciła się żartobliwie do dziecka, które zapamiętale ssało swój drobny kciuk.
- Nasz typ włosów chyba nie za bardzo się słucha szczotki - zażartował Derwan.
- Boję się pomyśleć, co będzie, jak będzie starsza. Bardzo nie lubiłam, gdy podczas czesania matka ciągnęła mnie za włosy.
- Czesanie mokrych włosów bardzo pomaga, są wtedy odrobinę bardziej posłuszne. Gdy byliśmy mali, matka zawsze tak robiła. Od razu zaplatała też Adli warkocze, żeby nie porobiły się kołtuny.
- O muszę to zapamiętać - powiedziała Dziwa, krytycznie przyglądając się czarnej czuprynce trzymanego w ramionach noworodka.
Rozmowę przerwało im ożywienie się Kudłacza. Derwan wstał więc, wiedząc, że pies zapewne wyczuł zbliżających się gości. Nie mylił się. Wkrótce otworzył drzwi na powitanie dwóch stojących w progu mężczyzn. Zaprosił ich do środka, gdzie czekała już jego żona i wyraźne ożywione gwarem dziecko. Młoda matka zabawnie czuła się, pierwszy raz witając się w tym domu, z mężczyznami, których poznała już wcześniej.
- Nasz dąb też coś zostawił dla Jarzębinki - przywitał się z kobietą Sambor, ukazując obwiązany sznureczkiem garnuszek z miodem. - Na razie pośrednio się nim nacieszysz, ale mamusia na pewno zrobi z niego dobry użytek.
- Nie zapomniało się też o dorosłych naturalnie - powiedział Mir, stawiając na stole antałek.
Mężczyźni podeszli bliżej do dziecka, by pozachwycać się jego wyglądem. Dziwę i Derwana rozśmieszył fakt, że zachowywali się przy tym, jak rorzwenione ciotki. Ojciec kruszynki wiedział dobrze, że jest to cześć ich pełnej ciepła natury.
Panowie kolejno brali drobinkę w swe ramiona, mówiąc doń różne głupotki.
- A kto to się tak patrzy, doprawdy będziesz zabijać wzrokiem, jak coś ci się nie spodoba - zażartował Sambor.
- Nie słuchaj tego głupka, on się tak tylko wydurnia - powiedział do Jarzębinki Mir, który stał tuż obok męża.
Niemowlę znajdując komfort w dużych ramionach, powoli zasypiało, matka zabrała je więc od wujaszka i położyła swobodnie na sienniku. Kudłacz odruchowo udał się za swoją pańcią, by pilnować drobinki, reszta dorosłych udała się zaś do stołu.
Odłożywszy Jarzębinkę, Dziwa prędko udała się do pieca i zaniosła na stół świąteczne potrawy. Wszyscy panowie z jawnym zachwytem patrzyli na parujące półmisi i czekali grzecznie niczym mali chłopcy, aż pani domu zasiądzie za stołem.
- Gulasz z królika z czosnkiem, pietruszką i selerem - przedstawiła danie, po czym zabrała się za nakładanie go na każdy talerz.
- Dobrze, że jedliśmy małe śniadanie - zażartował z uznaniem Mir, odbierając swoją porcję.
- Oj, chyba będziesz musiała mi zdradzić przepis - stwierdził Sambor, wciągając z zadowoleniem powietrze. - Bo na pewno smakuje równie dobrze, jak pachnie.
Gospodarz rozlał przyniesiony przez gości trunek, uprzednio nalewając małżonce wody do jej kubka. Ta podziękowała skinieniem głowy i rada z komplementów biegnących z ust krewniaków jej męża, powiedziała:
- Będziesz miał na pewno okazję zapytać o przepis moją mamę. Za dwa tygodnie przyjedzie do nas z resztą rodziny, by zobaczyć małą. Chciałabym, żebyście się poznali.
- Oczywiście. Będzie nam bardzo miło. Musimy przetrzepać zapasy z miodkiem w takim razie - powiedział Mir, przerywając jedzenie.
- Tak tak, coś na pewno się znajdzie - zawtórował mu wyraźnie zajęty obgryzaniem króliczej kosteczki Sambor.
- Musicie jednak wziąć pod uwagę, że Dziwa ma oprócz ojca dwóch dorosłych braci. - przestrzegł krewniaków Derwan, jak zwykle zadowolony z tego, co je.
- Ochocho, to będzie nam tym bardziej miło.
Po tej krótkiej rozmowie wszyscy wrócili do jedzenia. Młoda kobieta była bardzo dumna, że gulasz się jej udał i panowie dokładali sobie zachwyceni kolejne porcje na talerze. Potem zaś zadowoleni zajęli się małym antałkiem. Derwan nie pił zbyt wiele, jak miał to w zwyczaju, ale goście nie żałowali sobie przyniesionego przez siebie trunku. Popołudnie minęło więc na piciu i przekomarzaniu się krewniaków historyjkami, które rozśmieszały towarzystwo do łez. Mir i Sambor mieli jednak w sobie zmysł wujaszkowego poczucia czasu i kiedy tylko Jarzębinka poczęła się budzić na kolejne karmienie, panowie, wstawszy jednocześnie, zarządzili, że wychodzą.
- Ktoś tu musi mieć odrobinkę spokoju do kolacji - powiedział Sambor do matki dziecka, która od razu po usłyszeniu kwilenia udała się do siennika.
- Uhuhu, nie zazdroszczę ci dzisiejszego mycia. Suszenie siankiem jest niezbyt przyjemne - stwierdził drugi wujaszek, kierując się z mężem do wyjścia.
- Oj, tak, ktoś tu dzisiaj będzie bardzo niezadowolony - rzekł ojciec dziecka i odprowadził gości do wyjścia.
W przeciwieństwie do kuzynostwa wujaszkowie nie złożyli na czuprynce pożegnalnych buziaczków, nie chcąc chuchać w stronę dziecka alkoholowymi wyziewami.
- Do niedługiego zobaczenia - pożegnali się z całą rodziną i zgodnie ruszyli ku własnemu domostwu.
Derwan widząc, że żona ulotniła się do sypialni, podszedł do stołu, by zaserwować Kudłaczowi jego kolacje. Znalazłszy psią miskę, skrupulatnie zebrał wszystkie smakowite resztki i postawił je przed podekscytowanym czworonogiem. Dołożywszy drew do ognia, postanowił przygotować rzeczy potrzebne do specjalnej wiosennej kąpieli. Skrzywił się na wspomnienie siana osuszającego mu plecy. Ale jak to się mówi, nie było rady.
Wyszedłszy na dwór, narąbał więcej drewna i przyniósł do domu świeżej wody oraz sianko. Objadłszy się wybornym królikiem, z lekkością wykonywał wszystkie drobne prace. Gdy wrócił, jego córeczka bekała spokojnie po kolacji.
- Były prezenty to teraz trzeba pocierpieć - powiedział ze współczuciem do dziecka.
- Oj. Jak ja nie lubiłam tych kąpieli. Ale to dla twojego dobra - zawtórowała mu żona.
Umywszy jak zwykle drobinkę, Dziwa podała mężowi mokre dziecko do trzymania, a sama nie bez wyrzutu, że sprawia mu dyskomfort, zaczęła osuszać je suchym siankiem. Robiła to bardzo starannie, nie omijając żadnego skrawka małego ciałka. Potem owinęła kwilące z wściekłości maleństwo w płótno i zabrała się za normalne przebieranie.
Derwan zaś zebrał łodyżki i uformował z nich małą kukiełkę. Spojrzawszy ze współczuciem na wciąż bardzo niezadowoloną Jarzębinkę ubrał się naprędce i wyszedł ze swym rękodziełem na zewnątrz.
Skrzywiwszy się przez chłodny wiatr, pokierował swe kroki prosto w stronę niedalekiego mostka. Był lekko wzruszony, że robi to po raz pierwszy. Jego ociec zawsze bardzo poważnie traktował ten rytuał. Każde dziecko miało osobną kupkę siana, która starannie zamieniała się w reprezentującą je postać. Kiedy oni siedzieli grzecznie na sienniku, pijąc w nagrodę za drapiące wycieranie mleko z miodem, ich rodzic znikał na zewnątrz bez względu na pogodę, by wrzucić lalki do rzeki. Słomiane kukiełki zabierały ze sobą złe moce, które mogły otoczyć dziecko do kolejnej wiosny.
Uważając na stawiane w półmroku kroki, szedł przez chwilę wzdłuż małej rzeczki. Uznawszy wybrane miejsce za odpowiednie, przyłożył kukiełkę do głowy i rzucił w ciemną wartką toń. Z przerażeniem spostrzegł, że upadła na przybrzeżne kamienie, miast wpaść do wody. Zakląwszy, ruszył ku niej z jawnym przerażeniem. Rzuciwszy ją ponownie w stronę rzeki, stał przez dłuższą chwilę naprawdę strapiony tym, co się stało. Serce waliło mu jak oszalałe i bał się wrócić do domu.
To był zły znak. Będzie musiał porozmawiać o nim z Dziwą. Nie zaszkodzi też powiedzieć o nim Wierzbie. Kukiełka mogła nie wpaść do wody przez przepowiednię, ale mogło to też oznaczać coś złego w bliskiej przyszłości.
Pytaniem było więc, co się stanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro