Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14 Czas amuletu


Adla wraz z mężem i dziećmi opuściła rodzinne strony tuż po Święcie Przodków. Musieli wracać do siebie, by przygotować konie na zimę. Derwan żałował, że widzieli się tak krótko, ale sam musiał wziąć się do pracy. Tuż po tym, jak załadowany wóz zniknął mu z pola widzenia, ruszył ku swej kuźni.

Z natury odkładając ważne rzeczy zawsze na koniec, przez kilka godzin kowal pracował nad pomniejszymi naprawami dla okolicznych mieszkańców. Blokując niepokojące go myśli pracował spokojnie, mając za towarzysza śpiącego na ziemi Kudłacza, który rozkoszował się ciepłem kuźni w ten zimny lutowy dzień. Prace szły mężczyźnie wyjątkowo powoli. Jakby wszystko buntowało się w nim przed rozpoczęciem prac nad amuletem. Odlew czekał spokojnie na stole.

Po południu do Derwana zawitał niespodziewany gość. Ciotka Mila przyniosła mu w garnuszku trochę potrawki z królika. Wcale to go nie dziwiło, jako że zawsze, gdy robiła '' za dużo'' jakiejś potrawy, przynosiła jej część bratankowi swego męża. Dzisiejszy obiad był wykonany w nadmiarze w pewnym celu. Ciotka najzwyczajniej w świecie chciała wiedzieć, jak mężczyźnie idzie tworzenie amuletu dziecięcia dębu.

Gdy więc stanęła w drzwiach kuźni z garnuszkiem jeszcze ciepłej potrawki, na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Spojrzawszy prosto w oczy Derwanowi, rzekła:

— Co za wstyd. Co by powiedział twój dziad. Naprawiasz kosy, zamiast robić szalenie ważny amulet. Toż to nie do pomyślenia.

— Och, ciotula się za mocno przejmuje. Niedługo go zrobię. Mam przecież całą zimę.

— Całą zimę, całą zimę. Toż to wstyd. Kołyska już gotowa od przeszło tygodnia, a ty nawet nie zacząłeś swojej pracy — wyrzucała mężczyźnie ciotka, swoją postawą próbując wywołać w nim poczucie winy.

Spiekłszy raka, Derwan odebrał z rąk kobiety garnuszek i rzeczowo rzekł:

— Miałem już dzisiaj iść...To ostatnia robota.

— Miałem już iść, miałem już iść. Że też wy wszyscy w tej rodzinie jesteście tacy sami. Twój wuj też tak wszystko odkłada. Robota nie zając, ale wstyd odkładać. Zjesz i cię przypilnuje, żebyś mi do chramu poszedł — mówiła stanowczo ciotka.

— Dobrze — powiedział Derwan, czując się niczym rugane za nieposłuszeństwo dziecko.

Usiadł przy stole i zabrał się za jedzenie, czując na sobie wyczekujący wzrok ciotki. Potrawkę jadł tak szybko, że nie miał szansy się nią nacieszyć. Zabójczy wzrok Mili śledził jego każdy kęs. Posiliwszy się, oddał ciotce naczynie i zabrał się za sprzątanie warsztatu. Było bowiem tak, że amulety były wykonywane zawsze w ogniu, który nie służył wcześniej tworzeniu i naprawianiu zwyczajnych przedmiotów. Kowal zgasił więc palenisko i czekając, aż żar wystygnie, odłożył naprawione przez siebie przedmioty w jedno miejsce. Zostawiwszy ciotkę z psem, ruszył do domu, by przynieść potrzebne do wykonania amuletu przedmioty. Odlew, gałązki świętych drzew, rzemienie i inne potrzebne rzeczy znalazły swoje miejsce na roboczym blacie.

Odsypawszy pozostały żar do specjalnego wiadra, Derwan ściągnął z siebie ciężki skórzany fartuch i ruszył w stronę domu, by zmienić swój pobrudzony przyodziewek. Ciotka cały czas bacznie go obserwowała, niecierpliwie tupiąc nogą. Kowal uśmiechnął się pod wąsem na myśl o jej zniecierpliwieniu. Zaprowadził Kudłacza do domostwa i wyprostowawszy się niczym struna, rzekł do ciotki:

— Leniwy bratanek gotowy do wyjścia!

— Ech, strasznie się guzdrałeś. Odprowadzisz mnie do domu, a potem prosto do chramu.

Szli więc przez chwilę razem, po czym ciotka odłączyła się od Derwana, posyłając mu karcące spojrzenie i znikła za bramą swego gospodarstwa. Mężczyzna zaś dziarsko skierował swe kroki do chramu.

Przez całą drogę do świątyni kowal wmawiał sobie, że wcale się nie denerwuje tym, co ma nastąpić. Stanąwszy przed wejściem do chramu zapukał z szacunkiem, mając na uwadze obecność nosicielki w środku. Otworzyła mu Ruta, witając go ciepłym uśmiechem.

— Witaj. Możesz spokojnie wejść.

Kowal wszedł do opustoszałego chramu. W środku nie było nikogo oprócz Ruty. Z przyległej do głównego pomieszczenia izdebki słychać było cichy gwar kobiecych rozmów. Kowal pokłonił się świętemu ogniu i rzekł zakłopotany do świętej dziewicy:

— Em... Potrzebuję dębowych drew do wykonania amuletu.

— Och, zabierasz się już do pracy, to bardzo dobrze — powiedziała z uznaniem Ruta. — My też ostatnio poczęłyśmy przygotowania. Tkanie pieluch to zawsze miła odmiana.

— Ich nigdy za wiele — powiedział mężczyzna, uśmiechając się lekko na wspomnienie swojej ostatniej pieluchowej wpadki.

— Dokładnie. Już ci przynoszę trochę drew. Tylko muszę zapytać, gdzie są schowane.

Ruta odwróciła się na pięcie i ruszyła ku izdebce przylegającej do głównego pomieszczenia. W środku zastała wcześniej zostawiony rozgardiasz. Jara, Mira i Dziwa oddzielały właśnie lniane włókna od paździerzu. Robota była mozolna i dość kłopotliwa ze względu na latające wszędzie lniane łodyżki. Nie przeszkadzało to jednak kobietom, w cieszeniu się ze swojego towarzystwa.

— Jaro, gdzie schowałaś te stare dębowe deseczki od Derwana? Potrzebuję ich do pracy.

— Ohoho, ktoś tu się bierze za amulet, już do was idę moja duszko — staruszka wstała znad swojej roboty i ruszyła do głównej izby.

Jara uśmiechnęła się do czekającego na nią Derwana i podeszła ku jednej ze ścian. Sięgnąwszy po kilka deseczek, zamyśliła się przez chwilę i dobrała jeszcze trochę. Znała Derwana i jego rodzinę od zawsze, więc wiedziała, jakim rzemieślnikiem jest mężczyzna.

— Tylko nie zużyj wszystkiego — powiedziała staruszka i puściła do niego oko, uśmiechając się dobrotliwie.

—Postaram się — powiedział Derwan, odbierając z rąk staruszki naręcze drew. — Prędko się mnie raczej nie spodziewajcie, ale powinienem skończyć przed Cisową Nocą.

— Miłej pracy! — powiedziały chóralnie Ruta i Jara.

Mężczyzna pokłonił się jeszcze raz świętemu ogniowi, po czym wyszedł z chramu. Ruta i Jara zerknęły na palenisko, upewniając się, że płonie spokojnie i wróciły do izdebki nosicielki. Spokojnie zabrały się do wcześniejszej roboty. Rozsiadłszy się wygodnie przy grzebieniach, Jara stwierdziła:

— Oj, nie wiem, czy te dziesięć deszczułek wystarczy.

— Dlaczego? — spytała zaciekawiona Dziwa.

— Jakby to powiedzieć — zaczęła Jara. — Nasz drogi Derwan odziedziczył pewną kłopotliwą cechę po swoich męskich przodkach...

— Można to w sumie położyć na karb jego profesji — dodała Mira. — Po prostu zawsze stara się jak coś robi, żeby wyszło dobrze.

— A że w kowalstwie nie zawsze wszystko idzie raz a dobrze, to czasem zdarza mu się robić po dwa razy tak prozaiczne przedmioty, jak podkowy lub kosy.

— Amulet urodzinowy Jabłonki robił trzy razy. Trzy bite razy. Można to naturalnie zrozumieć, ale wyglądał przy tym strasznie, bo cztery dni nie spał, robiąc te amulety jedno po drugim — powiedziała Ruta.

— Strach pomyśleć, ile razy będzie robił amulet, który robi się w całym Mateczniku raz na dwadzieścia lat — powiedziała najstarsza święta dziewica i westchnęła przeciągle.

Z naręczem dębowych desek wujaszek udał się prosto do domu Jabłonki. Nie zastał dziecka mocy w domu, lecz jej rodzeństwo dzielnie zastępowało siostrę w obłapianiu kowala. Niespełna trzyletnia Jagoda uczepiła się jego nogawki, kierując doń poważne zapytanie:

— Co tam masz, wujaszku?

— Drewniane deseczki, drobinko. Wujaszek będzie robił amulet i ich potrzebuje. Dlatego przyszedłem do waszego tatki.

Wisz wyłonił się ze swego warsztatu i zobaczywszy stojącego przy domu mężczyznę, zniknął w nim ponownie. Musiał bowiem zawrócić się po woreczek z dębowymi trocinami. Gdy wreszcie wyszedł ze swej pracowni, powitał mężczyznę zaczepnie:

— Witaj, Derwanie. Widzę, że ktoś tu się bierze do pracy. Zostało mi kilka kawałeczków drewna i sporo trocin. Wszystko jest w tym woreczku.

Derwan sięgnął po konopny woreczek, który okazał się być cięższym niż przypuszczał.

— Jak tam wyszła ci kołyska?

— Bardzo dobrze. Ale nie myśl, że ci ją pokażę, bo to niespodzianka. Trzeba przyznać, bardzo pracochłonna. Dużo detali.

— Spokojnie, tajemniczy cieślo, twój sekret jest bezpieczny — zażartował Derwan.

— Ciekawe, ile nieudanych amuletów wykonasz przed „tym jedynym". Już się nawet zakładałem z wujem i Mirem i Samborem. O, antałek miodu.

—Na ile stawiacie?

— Ja na sześć, Mir na osiem, wuj na dziewięć, a Sambor zaszalał i stwierdził, że będzie trzynaści wisorów.

— Oby nie miał racji — powiedział zdawkowo Derwan.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i kowal ruszył do swego domu. Tuż po tym, jak złożył dębowe deseczki w swej kuźni, ruszył po psa, którego zamierzał nakarmić przed rozpoczęciem pracy. Nie chciał, by jego skupienie sprawiło, że Kudłacz będzie chodził głodny. Wyrośnięty szczeniak z zadowoleniem jadł bardzo wczesną kolację, a jego pan przebrał się w robocze ubrania. W przeciągłym westchnieniu przeszedł z czworonożnym kompanem do kuźni. Zlustrował całe pomieszczenie i założywszy swój fartuch, rzekł do kudłatego towarzysza:

— No, to pan zabiera się do pracy.


                                                                             ***

Derwan wszedł do swojego warsztatu z naręczem dębowych deseczek i woreczkiem od Wisza. Szybko rozpalił ogień pod paleniskiem i udał się do chaty. Zadowolony z powrotu swego pana Kudłacz obwąchał kowala ze wszystkich stron i jak to zwykle miał w zwyczaju, począł się łasić. Mężczyzna poklepał go po łbie i ruszył ku swej sypialni, by przebrać się w robocze ubrania. Gdy to uczynił, pospiesznie przegryzł lekko spalony podpłomyk, którego upiekł rankiem i udał się do pracy.

Czworonożny przyjaciel zawędrował na swoje miejsce pod kowalskim stołem, gdzie już czekała na niego stara dzicza skóra. Jego pan zaś lekko się ociągając, postanowił zabrać się do pracy. Założywszy fartuch, pokłonił się ogniu i zabrał się za pierwszy obrządek. Witki i pełne liści gałęzie zatliły się, by mógł okadzić całe pomieszczenie. Gdy całe pomieszczenie było już pełne dymu, wrzucił gałązki do ognia i sięgnął po mały nożyk, którym zaciął sobie lewy palec wskazujący. Krew zaskwierczała spadając do ognia. Każde wykonywanie amuletu tak się zaczynało. Były one niezwykłe w ten sposób, że zawsze wiązano je z tym, kto je wykonał. Krew kojarzyła się z życiem i opiatami, dlatego najmniejsze jej przelanie dawało amuletowi życie. Wielu ludzi zachowywało amulety swoich zmarłych krewnych, jeśli ten, który je wykonał, jeszcze żył. Robili to dlatego, by to, czemu rzemieślnik dał kiedyś życie, udało się z nim w zaświaty będąc niejako cząstką niego samego.

Gdy ranka przestała już krwawić, Derwan nałożył swoje robocze rękawice i dołożył do ognia kilka garści dębowych trocin. Następnie wsadził do tygielka kilka fragmentów czystego srebra i włożył go w ogień. Gdy cenny metal się topił, mężczyzna przeszedł do stołu, by odpowiednio przygotować odlew. Otworzywszy go upewnił się, że wszystko z nim w porządku. Z zachwytem przyglądał się maleńkiemu, wyżłobionemu w kamieniu dębowemu liściu. Był tak drobny, że kowala od razu nawiedził lęk, że go przeleje i jego praca wyjdzie na marne. Ostrożnie zabezpieczył formę i trzymając ją w jednej ręce, podszedł do paleniska.

W wielkim skupieniu czekał, aż zawartość tygielka osiągnie odpowiednią barwę, świadczącą o tym, że srebro stopiło się już odpowiednio. Na niebie zrobiło się już całkiem ciemno, gdy mężczyzna stwierdził, że może wykonać odlew. Nie odrywając ani na moment wzroku z tygielka, wlał jego zawartość do formy. Stojąc przez chwilę nieruchomo, wpatrywał się w formę, zastanawiającm się czy wszystko poszło po jego myśli. Następnie ostrożnie przeniósł formę na stół, gdzie postawiwszy ją pionowo, wsparł ją dwiema szczapami drewna.

Na otwarcie odlewu musiał zaczekać do rana, podłożył więc dużo drewna pod palenisko, by ten nie wygasł przez noc i począł się szykować do wyjścia. Fartuch i rękawice poszły na swoje miejsce, a pies został obudzony. Zaspany Kudłacz wyszedł z kuźni i pobiegł do sadu, by się załatwić. Jego pan zamknął starannie swój warsztat i ruszył do studni, by nabrać wody. Potem zaszedł do wychodka, bo pęcherz jak zwykle po skończonej pracy przypomniał mu o swoim istnieniu. Zabrawszy wiadro do chaty, przywołał psa, który wszedłszy do środka od razu udał się na posłanie przy palenisku. Mężczyzna dołożył drew do tlącego się ogniska i zagrzał w kociołku trochę wody. Kiedy już się trochę zagrzała, wlał ją do miednicy razem z resztą wody z wiadra i rozpoczął swoją wieczorną toaletę. Mycie się po pracy weszło mu w mocny nawyk już od czasów praktyki u Peruna. Umywszy się, przeczesał palcami włosy i zarost, po czym wrzucił brudne ubranie do wody z mydlinami. Ciotka zabiłaby go za takie pranie, lecz Derwan przykładał większą uwagę jedynie do prania rzeczy, których nie zakładał do pracy. Koszula i spodnie został co prawda porządnie namydlone i wyszorowane, ale ich wypłukaniem mężczyzna miał zająć się dopiero jutro. Przebrawszy się w spodnie do snu, ułożył się wygodnie na sienniku w sypialni i spróbował zasnąć. Sen jednak nie przychodził dość długo. Derwana dręczyły obawy, czy wyszedł mu dobry odlew. Wspomnienie wielkości wzoru napawało go lękiem. Jednak jeszcze większą obawę przynosiła jego wyjątkowość. Derwan bał się pomyśleć, ile lat może mieć ten niewinny odlew. Ciekawiło go, czy jest starszy od noża rytualnego, którym się opiekował. Wiedział więc, że musi być niezwykle ostrożny, jeśli chodzi o jego używanie. Jeśli ten odlew mu nie wyjdzie, będzie musiał czekać dobry dzień, by ponownie go użyć. Każda porażka wydłużała więc oczekiwanie na wisior o kilka dni.

Derwan zasnął więc niespokojnie i niewypoczęty obudził się następnego dnia. Oporządziwszy psa i skończywszy pobieżnie pranie, pędem ruszył ku swemu warsztatowi. Struchlały otworzył zabezpieczone drzwi. W lekkiej poświecie poranka otworzył prastary odlew. Wisior się nie udał. Srebro nierówno rozlało się po całym kamieniu. Mląc w ustach przekleństwo, o mało nie rzucił odlewem o stół. ,,Brawo, cały dzień z głowy'' pomyślał dokładając drew do ognia.

                                                                             ***

Listopadowa aura nie poprawiała nikomu humoru. Wszyscy martwili się nieudanymi próbami stworzenia przez Derwana amuletu na swój własny sposób. Sambor i Mir próbowali bity tydzień wyciągnąć go do siebie wieczorem na miodzik, ale po czwartym nieudanym amulecie przestali mu to proponować, bojąc się jego twórczej irytacji. Jabłonka obawiała się z daleka, nie odwiedziwszy wuja ani razu, od kiedy dowiedziała się od swojego tatki, że wujaszek przyszedł do niego po trociny, nie chciała mu przeszkadzać, wiedząc jak zawsze bardzo skupia się na pracy. Święte dziewice wyczekiwały jego przybycia, ciekawe tego, jak będzie wyglądał owoc jego pracy.

Najbardziej strapioną osóbką, jeśli chodzi o długość wykonywania wisioru była ciotka Mila, która dobrotliwie przychodziła codziennie do bratanka swojego męża z ciepłymi obiadkami, które miały go rozchmurzyć. Z dnia na dzień coraz bardziej przerażał ją stan młodego mężczyzny, który z powodu irytacji nad swoimi niepowodzeniami zapadł się w sobie i całkowicie zapuścił. Nie śpiąc dobrze od prawie dwóch tygodni, przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy.

Derwan z dnia na dzień czuł swój domniemany brak kompetencji. Przy każdym wykonanym amulecie coś zawsze było nie tak. Żaden nie był taki, jaki być powinien. Czyli idealny. Bywały takie chwile, że kowal miał ochotę pożyczyć od wuja konia i udać się do Widaku bez zrobionego amuletu, by oddać Perunowi znienawidzony przez siebie odlew. Wiedział jednak, że gdyby się teraz poddał, okryje się niesławą na cały Matecznik. Ale to nie było najgorszą wizją. Nie sprostawszy zadaniu, zawiódłby swojego mistrza. Nie mógł do tego dopuścić.

Stary Perun był dla niego bardzo ważny. Wiele go nauczył i był dlań wielkim autorytetem. Zawiedzenie go Derwan traktował na równi z tym, jak gdyby zawiódł własnego ojca.  

                                                                         ***

Zmęczony Derwan wpatrywał się w płomienie. Jutro miał wykonać już dziewiąty odlew. Bardzo go to już męczyło. Nie lubił bezczynności. Kamienny wzór był stary i należało mu się sporo odpoczynku. Kowal nie mógł wykonywać zwykłych prac, które powoli zaczęły się już gromadzić w niepokojący sposób. Ogień w palenisku płonął tylko dla amuletu. Zwykły przedmiot by go zbezcześcił. Żar tlił się już nieprzerwanie już od prawie dwóch tygodni.

Zmartwiony apatią Kudłacz patrzył na pana ze swojego miejsca pod stołem. Zachęcony klepnięciem podszedł do mężczyzny który podrapał, bo beznamiętnie po łbie.

— Ach, widzisz, do czego to doszło. Zwykle amulet z odlewu udaje mi się już za drugim razem. Chyb się ze mną nie lubi. — Mężczyzna uśmiechnął się blado.

Pies patrzył na swego pana mętnym wzrokiem, by po chwili ożywić się, usłyszawszy znajome kroki. Ciotka Mila było ostatnio jedyną pozytywnie nastawioną no życia postacią w psim światku.

— Przyniosłam ci obiadek, dzisiaj kasza ze skwareczkami, twoja ulubiona, na poprawę humoru.

— Przyda się, bo jutro będę robił dziewiąty odlew — powiedział wyraźnie strapiony mężczyzna.

— Och, zanadto się zadręczasz. Na pewno niedługo amulet ci wyjdzie. To dlatego, że jest tak maleńki.

— Oby w końcu wyszedł, bo robota mi się zbiera. Jak tak dalej pójdzie ludzie będą jeździć trzy wioski od nas do Mieczysława, żeby im robił to, za co ja powinienem się zabrać.

— Nie pleć głupot, tylko jedz — powiedziała z troską ciotka.

Mężczyzna zabrał się do jedzenia. Obiady ciotki były jedynymi posiłkami, które spożywał w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. Na śniadania i kolacje nie miał ochoty, dbając jedynie, by pies jadł rano i wieczorem.

Ciotka zabrała od niego naczynie i powiedziała na odchodne:

— Na poprawę humoru mogę ci też powiedzieć, że jakby tu była Adla albo Radzimir, to by wyśmiali twoje zmartwienia i kazaliby się nie przejmować.

Mężczyzna przytaknął ciotce i ponownie począł wpatrywać się w płomienie. Był tym już tak zmęczony, że z irytacją dorzucił do ognia i postanowił znaleźć sobie zajęcie w domu. Odlew i tak miał zrobić nazajutrz. Wszedłszy do swojej chaty, ogarnął główną izbę wzrokiem i stęknął. Gdyby widziała ją teraz jego matka, natarłaby mu uszy. Wszystko przez jego zatracenie w pracy było w nieładzie. Derwan zabrał się więc za męskie porządki. Wymieniwszy sienniki zabrał się za mycie nielicznych naczyń i kociołka. Kiedy już uporał się z tą robotą, wytrzepał na dworze skórę na której spał Kudłacz i zamiótł podłogę. Wróciwszy do środka stęknął, widząc w sypialni stertę ubrań i pościeli. Wyciągnął balię i postawił na ogniu kociołek pełen wody. Gdy ta się grzała, pogotował swoje pranie.

Zabrawszy się najpierw za prześcieradło, przeprał rzeczy, które nosił do snu i pod wierzchnim przyodziewkiem, by w ostateczności uprać swoje robocze ubranie. Robota paliła mu się w rękach, pozwalając zapomnieć o niepowodzeniach. Przed rozpoczęciem płukania rzeczy wymienił wodę w balii, by się w niej umyć. Z pomocą miedzianego lustra i nożyc doprowadził się do porządku na tyle, że znów przypominał normalnego siebie. Ubrawszy się w pozostałe mu czyste rzeczy, wyszedł na zewnątrz, by dokładnie wypłukać, to co wyprał.

Uporawszy się energicznie i z tą robotą, wrócił do domu, by rozwiesić pranie w środku. Zadowolony z faktu, że chata nie przypomina już chlewu, spostrzegł, że zapadła noc. Poszedł więc raz jeszcze do kuźni, by dołożyć drewna do ognia.

Bardzo zmęczony wrócił do domu i przygotowawszy siebie i psa do snu, padł jak kłoda na świeżo zaścielone łóżko. Przetarł zmęczone oczy, zadowolony z dzisiejszego dnia. Porządki pozwoliły mu dać upust irytacji, która towarzyszyła mu od dłuższego czasu. Przed snem pomyślał, że ciotka miała racje. Radzimir zapewne kazałby mu się nie przejmować. ,,Zawsze musisz pamiętać, co by się nie działo, zawsze będziesz godny. I nic tego nie zmieni.'' to wspomnienie niezwykłej rozmowy sprzed sześciu lat wiele mu dało. Zapadł w głęboki sen, o wiele bardziej pewny siebie niż zeszłej nocy. 

                                                                         ***             

Wyspany Derwan przychylniej patrzył na świat, gdy wczesnym rankiem Kudłacz obudził go drapaniem o drzwi. Mężczyzna bez ociągania się wstał i ubrawszy się w roboczy strój, wypuścił psa na dwór. Od razu udał się też do kuźni, by dołożyć drewna do paleniska. Oprócz zwykłych szczap znalazły się tam też od razu drobne dębowe draski. Dzisiaj bowiem postanowił nie tracić na nic czasu. Nieudany ósmy amulet wylądował w tyglu, który od razu został przeniesiony do paleniska. Gdy srebro wracało do swej płynnej postaci, Derwan wrócił do domu, by nakarmić psa i zabrał się za drobne porządki w kuźni. Nałożywszy fartuch, upewnił się, że forma jest dobrze zamknięta i nałożył rękawice. Wszystko poszło sprawnie. Srebro prędko nabrało odpowiednich właściwości, nie tracąc czasu wlał je więc do formy. Usiadłszy na stołku przy stole, przytrzymywał formę w pionie rękoma. Po pewnym czasie dołożył nieznacznie do ognia i zdjął rękawicę, by gołymi rękoma czuć zmniejszającą się temperaturę formy. Czasem łapał się na tym, że zdawało mu się, że forma wcale nie stygnie, jednak wczesnym popołudniem doszedł do wniosku, że amulet zapewne już stężał.

Wstał więc ze stołka i ostrożnie odwiązał skórzane sznureczki, które utrzymywały dwie kamienne płytki w miejscu.

— Zawsze jesteś godny — powiedział sam do siebie i otworzył formę.

Amulet rzeczywiście już stężał. Mężczyzna widział to po jego tyle, który zdał się mu wypaść wyjątkowo dobrze. Ostrożnie podstawił więc rękę, by przechyliwszy część formy z wyrytym wzorem, złapać gotowy wisiorek. Ciepły metal zagościł na jego dłoni, która instynktownie się zacisnęła. Z odrobiną niepewności w sercu rozchylił palce, nie do końca pewny efektu swojej pracy. Z jego gardła wydobyło się westchnienie ulgi. Amulet był taki, jaki miał być. Był idealny.



PS. Przepraszam za długą nieobecność. Nowe dzieci w przedszkolu, popsuty komputer i wrześniowe dokumenty dla kuratorium mnie rozwaliły. Teraz już wracamy powoli do dodawania co 3 dni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro