Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2. Kauczukowa piłeczka

– Witaj, Alexandrze.

Oddychał głęboko, czując chłód szklanej płyty pod swoimi plecami. Wpatrywał się zaniepokojonym wzrokiem w osobliwe, tajemnicze oblicze przed sobą, a równocześnie tak dobrze mu już skądś znane.

Mężczyzna o bladej twarzy oraz długich, ciemnych włosach uśmiechnął się pod nosem i rozpakował lizaka z folii.

– Proszę, usiądź. Krzesło jest chyba wygodniejsze od podłogi, nie sądzisz? – powiedział, po czym wpakował sobie cukierka do ust.

Alexander chwilę się wahał, jednak przełknął ślinę i zbierając się w sobie, ostrożnym krokiem i na sztywnych nogach doczłapał się finalnie do stolika i opadł bezwładnie na siedzisko. Oczy mężczyzny błysnęły zza różowo-niebieskich lenonków.

– Nazywam się Irwell – rzekł w końcu, zerkając kątem oka na swój osobisty stosik papierów. – Ale nie o mnie będziemy teraz rozmawiać.

Zlustrował Alexandra wzrokiem, po czym kontynuował:

– Słyszałem o tym, co się stało. Moje najszczersze kondolencje – powiedział tonem absolutnie wyzutym z jakiejkolwiek empatii, po czym dodał: – I słyszałem też, jaki popis dałeś tam w szpitalu. – Uśmiechnął się krzywo, a Alexandra przeszył dreszcz. – Ale spokojnie, nie przyszedłem tutaj, by cię za to karać. Wręcz przeciwnie.

Chłopak uniósł brew, całkowicie zszokowany i zdezorientowany.

– Chcę ci złożyć pewną propozycję.

Zamrugał kilka razy, skonsternowany jeszcze bardziej niż był do tej pory. Odruchowo zacisnął dłonie w pięści, jednak nie poruszył się poza tym ani o milimetr.

– Jaką... propozycję? – spytał w końcu półszeptem, nie spuszczając z osobliwego mężczyzny bacznego spojrzenia.

Ten tylko oblizał lizaka i uśmiechnął się nieco chytrze.

– Masz ogromny dar, chłopcze – zaczął niespiesznie. – I absolutnie niespotykany. To fenomen, może nawet i na skalę światową.

Schował lizaka do folijki, po czym złączył dłonie.

– Nad tak potężną mocą trzeba jednak panować, gdyż może się trochę... Wymknąć spod kontroli. – Spojrzał na niego wymownie. – Wiesz chyba, o co mi chodzi.

Alexander przygryzł wargę i odwrócił wzrok.

–...Ale ja mogę cię nauczyć, jak z niej korzystać.

Uniósł głowę i ponownie spojrzał na mężczyznę. Ten zaś kontynuował:

– Jednak każda umowa ma swoje dwie strony, tak jak i moneta ma swój awers oraz rewers. Ja daję coś od siebie, i ty dajesz coś od siebie.

Wyprostował się na krześle i przywarł plecami do oparcia, słuchając uważnie.

– Nie wymagam od ciebie wiele, chłopcze – zaczął Irwell. – Tylko kilka drobnych przysług w zamian, o które osobiście cię poproszę w swoim czasie. A ze swojej strony, oprócz treningu mocy, dorzucę jeszcze parę... bonusików. Wiesz, życie tutaj bywa ciężkie. Już wkrótce się o tym przekonasz. O ile nie przekonały cię pierwsze wrażenia.

Alexander drgnął lekko, a świeżo wytatuowany bok zapiekł go ostrzegawczo. Dłonią dotknął metalowej obrączki, zaciśniętej mocno na jego nadgarstku.

– Powiedzmy, że mam taką sprawczą moc, by uczynić twój pobyt tutaj choć odrobinę milszym – dodał Irwell i uniósł brew. – A nie każdy zasługuje na takie... przywileje. A do ciebie zwracam się osobiście. To jak będzie?

Alexander patrzył na niego chłodnym wzrokiem. Przez chwilę nic nie mówił, zawieszony gdzieś pomiędzy rzeczywistością a krainą własnego umysłu, w którym próbował przetrawić sobie na spokojnie całą tę sytuację – jednak bezskutecznie.

– Lepsze życie w tym białym przybytku w zamian za drobne usługi. Tylko... Nie będziesz mógł już się wycofać. To jak będzie?

Jedynie pokiwał głową, bo tylko na tyle było go stać, za to kąciki ust Irwella wykrzywiły się w grymasie zwycięskiego uśmieszku.

– Świetnie. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, Alex.

Alexandra coś aż zmroziło od środka. Zadrżał i odparł, nawet się nad tym zbytnio nie zastanawiając:

– Alex nie żyje.

Irwell uniósł brew, lekko szokowany takim wyznaniem.

– To znaczy... Nie chcę, by mnie tak nazywano.

– Ach... Rozumiem – mruknął mężczyzna, zapisując sobie coś w swoim stosie papierków. Po chwili przeniósł różowawe spojrzenie na chłopca i rzekł: – W takim razie, co powiesz na... Hm, hm... Alexander... Xander?

Skinął głową, wyrażając swoją niemą aprobatę. Irwell uśmiechnął się i rzekł:

– A więc będzie Xander.


***


Trafił do celi, w której już od jakiegoś czasu przebywała trójka więźniów. A on był czwarty. I nowy.

I nieproszony.

I absolutnie niechciany. I gdyby tylko jego współwięźniowie mieli jakąkolwiek sprawczą moc, to pewnie by go wykopali. Bo nie potrzebowali wchodzić w relacje z kolejną przypadkową osobą, która nic nie wnosiła do ich nudnego, żałosnego życia.

Kiedy strażnicy wepchnęli go do celi i zamknęli za nim drzwi, przywitała go głucha cisza – no, może nie do końca taka głucha, bo zaraz do jego uszu dobiegły odgłosy pewnych stłumionych uderzeń.

Bum.

Bum bum.

Bum.

Bum...

I zaraz coś poturlało się pod jego nogi. Spojrzał na podłogę; koło jego lewego buta leżała wielokolorowa, mała kauczukowa piłeczka. Schylił się i już chciał ją chwycić, gdy ktoś z całej siły zdzielił go po dłoni.

– Wara – ktoś prawie warknął. – Nie dla psa. Moje to, kradzione.

Wstał i spojrzał zdezorientowanym wzrokiem na wyższą od siebie, ciemnowłosą dziewczynę w wysokim kucyku, która stała przed nim z wymalowanym na twarzy wyrazem wyższości. Podrzuciła kauczuk do góry i złapała go ponownie w dłoń.

– Moi państwo, mamy gościa – rzuciła do pustej sali.

Wtem spod kołder wychyliły nosa dwie postacie – mała, blondwłosa dziewczynka i jakiś chłopak. Nie odezwali się jednak ani słowem.

– Jestem Roxie. To jest Lea, a tamten to Chris – powiedziała dziewczyna od piłeczki i omiotła Xandra chytrym, władczym spojrzeniem. – Witamy w cyrku. Miłej zabawy.

Po tych słowach – jak gdyby nigdy nic – opadła na swoje łóżko i zajęła się ponownym odbijaniem piłeczki od ściany.

Xander wziął worek z resztą swoich rzeczy i godności, jakie mu jeszcze zostawiono, a następnie usiadł na wolnej pryczy, która nawet nie była pościelona.

Ale tej nocy i tak by nie zasnął. Czy to przez uczucie wypalającej wnętrzności pustki i osamotnienia, czy przez to, że w uszach ciągle dudniła mu ta odbijana bezustannie od ściany, cholerna kauczukowa piłeczka.


***


– Dobra, są trzy zasady. Te tutaj – Roxie chwyciła w dłoń pigułkę – bierzesz na noc, nie w dzień.

– Nie słuchaj jej! – wtrąciła się Lea, blondwłosa jedenastolatka. – Wtedy widać duchy.

– No i o to chodzi. – Uśmiechnęła się do niej Roxanne.

Przeniosła wzrok na Xandra.

– Jeśli chcesz się jakkolwiek wysypiać w tym miejscu, to rób, jak ci mówię.

– Sama nie śpisz w nocy – mruknął, wciąż mając w pamięci jej zabawę durną piłeczką.

Dziewczyna zgromiła go ostrym spojrzeniem. Za chwilę jednak przybrała maskę wymuszonego uśmieszku i dodała ironicznie:

– Przyjdzie czas, gdzie przestanie wystarczać ci jedna piguła, a więcej nie dostaniesz.

Kiwnął głową, mając totalnie gdzieś wszystkie jej słowa, chociaż słuchał jej uważnie.

– To jakie są te dwie kolejne zasady? – spytał beznamiętnym tonem.

– Nie wchodzisz nam w paradę, to po primo, a po drugie primo, nie wolno ci iść na układy z Irwellem. Żadne.

– Dlaczego?

– To proste. Bo nie będziesz miał tu życia, już się o to postaram.

Skinął głową. Słowem jej nie wspomniał o tym, że jeszcze w pokoju przejściowym, zanim trafił do ich celi, złamał ostatnią regułę.

Nie żeby go to w ogóle obchodziło.


***


Któregoś dnia (nawet ich nie liczył), zaproszono go w końcu na osobistą pogawędkę z Irwellem, w której ten postanowił doprecyzować szczegóły swojej umowy. Nauczy go, jak w pełni korzystać ze swojej mocy, po czym w zamian za drobną pomoc i pracę Xander otrzyma lepsze warunki życia w tym przybytku.

Lepsze warunki brzmiały tak samo kusząco jak i za pierwszym razem. Nie żeby go to cokolwiek obchodziło. Ale nie miał już nic do stracenia. A zawsze "coś", jest lepsze od "nic". I w takim rozrachunku to "coś" mógłby przynajmniej mieć.

Zresztą czuł, że już nie może się wycofać. Bo dał słowo. Nieme kiwnięcie głową – ale dał.

Po pierwszej takiej "lekcji", która zajęła mu parę godzin, wrócił w końcu w asyście strażników do swojej celi. Przywitało go jednak chłodne spojrzenie Roxie oraz Chrisa. Lea, zajęta zaplataniem sobie warkoczyków, nie była zbytnio przejęta całą sytuacją.

– Gdzie byłeś? – rzucił Chris, lustrując Xandra uważnym spojrzeniem.

– Na badaniach – odparł szybko i usiadł na swoim łóżku.

Przez te kilka dni jego nowi współtowarzysze – których wcale nie miał zamiaru posiadać – wyciągnęli od niego jedynie tyle, że nazywa się Xander i trafił do Cukrowni z powodu łapanki, co było jawnym kłamstwem. Szczegółów swojej mocy im nie wyjawił, tak samo jak nie miał zamiaru mówić nic o wypadku oraz o tym, co miało potem miejsce w szpitalu.

Najchętniej, gdyby tylko mógł, to nie rozmawiałby z nimi wcale, ale czasem nachodzili go całą trójką, stawali nad jego łóżkiem i pytali o jakieś pierdoły. To znaczy, głównie Roxie i Chris pytali, rzucając sobie porozumiewawcze spojrzenia. Lea tylko towarzyszyła z głupim, wesołym uśmieszkiem jak instrumentariuszka przy stole operacyjnym.

Chcąc nie chcąc, coś im czasem odbąkiwał pokrótce. Miał jedynie ochotę zaszyć się gdzieś w ciszy i żeby dano mu święty spokój. Czuł gdzieś w kościach, że się raczej nie dogadają, do tego w pamięci wciąż miał fakt złamanej trzeciej zasady.

Wolałby już skończyć tę szopkę i żeby nikt się do niego słowem nie odzywał. Nie potrzebował ich przyjaźni. Nie potrzebował ich litości. Mogli go zostawić i o nim zapomnieć, tak jak Roxie zapominała czasem o rzuconej w kąt kauczukowej piłeczce.

– Na badaniach... – mruknęła Roxanne. – Swoją drogą, wiesz, jaka jest średnia długość pobytu w Cukrowni?

– Jaka średnia długość? – spytał. – Przecież... stąd już chyba nie ma wyjścia.

Chris zaśmiał się pod nosem. Xander uniósł brew i obrzucił go zdziwionym spojrzeniem.

– No średni czas tego, zanim pójdziesz na badania. Ale nie takie zwykłe. Tylko do Podziemi – wyjaśnił.

– A stamtąd się nie wraca – dodała Roxie.

– Przestańcie opowiadać straszne historie! – obruszyła się Lea.

Przez chwilę nawet zrobiło mu się żal małej, że musiała wylądować w jednym pomieszczeniu z takimi osobami. Potem sobie jednak przypomniał, że dziewczynka wcale nie wydawała się być sterroryzowana tym faktem.

– To jaki jest ten średni czas? – mruknął i zaczął się bawić za ciasną opaską na swoim nadgarstku.

– Jakieś dwa, trzy lata. Czasem więcej, czasem mniej... To zależy. Nie ma zasady, ale takie chodzą pogłoski po celach.

– Mhm.

Położył się na swoim łóżku i spojrzał w sufit.

Dwa, trzy lata do bezpowrotu.

Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia, co chyba zirytowało żądnych sensacji Chrisa i Roxanne.

– Nie boisz się? – Dziewczyna stanęła nad jego łóżkiem. – Nie jest ci przykro? Że już stąd nie wyjdziesz? Nie zobaczysz rodziny, nie skończysz szkoły, nie...

– Nie jest – odparł szorstko.

Bo już nic miało znaczenia. Nie miał już nic, co mógłby stracić.

Znalazł się w punkcie bezpowrotu. A następny byłby tylko kolejnym schodkiem.

Schodkiem na schodach do nieistnienia.


***


– Myślałam, że postawiliśmy sprawę jasno – warknęła Roxanne.

Chris przygwoździł go do ściany i trzymał mocno za kołnierz białego kitla tak, że coraz trudniej było Xandrowi oddychać.

– Mówiłam ci, co sądzimy na temat tych, ha tfu! – Splunęła na podłogę. – Układów z Irwellem.

Chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie.

– Roxie, czy moglibyście przestać... – zaczęła cichutko Lea, ale Chris tylko jej odwarknął.

– Spadaj, mała. I tak nie zrozumiesz.

Ze zwieszoną głową odeszła w bok i usiadła pod ścianą, podkulając kolana.

– Czy ty myślisz, że to jest zabawa? – ciągnęła Roxie, obrzucając Xandra lodowatym spojrzeniem. – Bo ci powiedział, że dostaniesz lepsze życie?

Prychnęła.

– Tu nie ma czegoś takiego jak lepsze życie. Tu jest tylko...

Dobrze wiedział, co chciała powiedzieć. Odetchnął głęboko, gdy chwyt przy jego szyi lekko się zwolnił.

– Tu jest tylko śmierć – wycedził przez zęby Chris i strzelił mu prosto w twarz.

Zatoczył się kilka kroków w bok, odrzucony siłą uderzenia. Zakrył dłonią krwawiący nos i zlustrował wściekłym wzrokiem dwójkę towarzyszy.

– A wiesz, co jest w tym wszystkim najbardziej żałosne? – zaczęła Roxie, podchodząc do niego powolnym, acz pewnym krokiem.

Ton jej głosu przybrał nagle barwę nie tylko irytacji, ale i jakiegoś niewypowiedzianego żalu.

– Najbardziej żałosny, to jesteś ty – warknął Chris i ponownie wymierzył w Xandra prawego sierpowego.

Upadł na podłogę. Próbował się podnieść, ale Chris postawił stopę na jego brzuchu. Roxanne ukucnęła przy nim i wypowiedziała drżącym głosem:

– Bo każdy z nas tu w końcu umrze. Ty również. Nie będzie szczęśliwego, lepszego życia.

Stopa oprawiona w twardy but boleśnie wbijała mu się między żebra. Przygryzł wargi, próbując nie okazywać oznak bólu.

– Ale my umrzemy niewinnie. A ty będziesz miał ich wszystkich na sumieniu.

Na sumieniu?

Ich wszystkich?

Kogo?

Nie rozumiał wówczas, o co jej chodzi.

– Albo będziesz tu gnił do końca swoich dni ze świadomością, że wyrządzałeś krzywdę innym, takim jak ty.

Wtem roześmiała się na cały głos, a jej śmiech odbił się echem od głuchych ścian celi. Lea pociągnęła nosem i ukryła głowę w kolanach.

– I będziesz się smażył w piekle, za wszystkie swoje grzechy – dodała, ocierając łzę z kącika oka. – I nie myśl, że mi jest ciebie żal. Nie ciebie mi żal. Tylko tych wszystkich, którzy będą przez ciebie cierpieć.

Gdy wróciła mu jako taka świadomość, choć dalej nie rozumiał kompletnie sytuacji, to spróbował zsunąć z siebie ciężką nogę starszego Chrisa.

– A ty gdzie leziesz, psie? – warknął chłopak i pochylił się nad nim. – Dla takich jak ty nie mamy tu litości.

– Przestańcie! – wrzasnęła Lea płaczliwym głosem.

Cała trójka spojrzała na czerwoną od płaczu dziewczynkę. Chris nieświadomie zwolnił ucisk stopy.

– Leah, skarbie... – zaczęła łagodnym tonem Roxanne i podeszła do młodszej koleżanki.

– Powiedzieliście, że nikomu nie stanie się krzywda! Powiedzieliście! Kłamaliście, prawda? Każdy z nas umrze, tak?!

Zapadła głucha cisza. Roxanne rozchyliła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

W tym samym czasie Xander wykorzystał chwilę i oswobodził się z blokady Chrisa, po czym korzystając z jego zdezorientowania, odsprzedał mu tamtego prawego sierpowego.

– I co fikasz, zdrajco?! – wycharczał Chris, połykając spływającą krew. – Myślisz, że...

– Nic o mnie nie wiesz – warknął chłodno Xander, łapiąc go za kołnierz kitla. – Więc lepiej zamknij mordę.

Puścił go, a chłopak starł dłonią ciemnoczerwoną krew sączącą mu się z nosa.

– Przestańcie.... – załkała Lea i ukryła twarz w dłoniach.

Roxie wstała i podeszła do chłopaków.

– Mordy w kubeł, bo jeszcze ktoś tu przylezie – wypowiedziała beznamiętnie.

– To wszystko przez tę gówniarę – odezwał się rozeźlony Chris. – Gdyby się nie rozbeczała...

– Nie obchodzi mnie to, macie się po prostu wszyscy zamknąć!

Westchnęła ciężko i wzburzona usiadła w kącie po przeciwległej stronie celi. Wzięła do rąk kauczukową piłeczkę i zaczęła ją wściekle odbijać od ściany.

Bum.

Bum.

Bum.

– Jesteś martwy – rzucił Chris w stronę Xandra.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro