Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Szósty

Zachęcam do komentowania kochani!

Mimo małej ilości alkoholu, jaki wypiłam w sobotę, w niedziele nie czułam się najlepiej. Bolała mnie głowa, irytowała mnie większość rzeczy, tak jak na przykład to, że kapitan naszej drużyny quiddicha zmienił dzień treningów z czwartku na piątek, co z kolei wiązało się z tym, że musiałam, poprosić Regulusa, by zmienił dzień robienia naszego projektu.

A szczerze mówiąc, nie miałam za bardzo siły na rozmowę z nim. Wiedziałam, że jest uparty, jak osioł więc będzie ciężko zmienić z nim cokolwiek.

Jęknęłam cicho i uderzyłam głową w blat. Szczerze mówiąc, byłam zmęczona samym rozmyślaniem jak załatwić sprawę z Regulusem i dlaczego Destiny udaje, że nie lubi Syriusza.

— Jeśli chcesz, to możemy zagrać kiedy indziej. — westchnęłam, podnosząc wzrok na Petera siedzącego po drugiej stronie stołu. Pokręciłam głową i przesunęłam pionek po szachownicy.

Pokój wspólny gryfonów był dziś wyjątkowo cichy i pusty. Oprócz naszej dwójki była tu czteroosobowa grupka młodszych gryfonów, siedząca na kanapie i rozmawiająca ze sobą cicho.

Potarłam rękami skronie i opadłam plecami na oparcie krzesła. Peter podsunął w moim kierunku ciastka, ale pokręciłam głową, na znak, że nie mam ochoty na żadne słodycze.

— Coś cię męczy? Black tobą pomiata? Jak chcesz, to zajmiemy się nim razem z chłopakami. — odezwał się ponowie blondyn, a ja uniosłam lekko brwi zdziwiona jego zachowaniem, ale po raz kolejny pokręciłam przecząco głową.

— Nie, Regulus nic mi nie robi. — mruknęłam, wlepiając wzrok w swoje palce, które obsesyjnie drapałam. Była to w pewien sposób moja terapia stresowa. Zastąpiłam w ten sposób ból psychiczny, fizycznym.

Nie lubiłam tego, że ludzie traktowali mnie za niedojdę. Byłam strachajłą, czasami dawałam sobą pomiatać i zdawałam sobie z tego sprawę doskonale, ale nie lubiłam być traktowana jak ułom nieumiejący zająć się własnymi sprawami.

Kochałam huncwotów, byli dla mnie jak bracia, ale były strefy mojego życia, o których wolałabym, by nie wiedzieli. Taką sferą była na przykład jakakolwiek relacja z Regulusem. Wiedziałam, że od razu wybiliby mi pomysł zaprzyjaźnienia się z nim tylko dlatego, że jest w Slytherinie, jest bratem Syriusza i należy do maniaków czystości krwi.

— Ale jednak coś cię dręczy. — dociekał Pettigrew, a ja westchnęłam cicho. Spojrzałam na blondyna, którego oczy cały czas wlepione były w moją twarz, przez co poczułam się niezręcznie.

— Jestem po prostu zmęczona. — westchnęłam, przesuwając kolejny pionek, tak że zbiłam jego gońca. Niespodziewanie chłopak złapał mnie za rękę, przez co moje ciało momentalnie się spięło.

— Anette ja...

Głośne śmiechy dobiegające od wejścia do pokoju, sprawiły, że Peter przerwał w połowie zdania, a ja wyrwałam rękę z jego uścisku. James, Syriusz i Remus wkroczyli do pokoju wspólnego jak burza i chociaż dwaj pierwsi byli roześmiani tak jakby zaraz mieli się posikać, tak Remus nie wyglądał na wybitnie zadowolonego.

— Nie pijcie jutro soku na śniadaniu. — zarechotał Black, stając za oparciem mojego krzesła. Uśmiechnęłam się lekko i odchrząkując, poniosłam się ze swojego miejsca.

— Już idziesz? — zapytał Peter, takim tonem jakby był zawiedziony.

— Tak, jestem trochę zmęczona. Na razie. — mruknęłam, po czyn spokojnym krokiem ruszyłam do wyjścia.

Nogi bolały mnie na samą myśl, o tym ile zajmie mi dojście z wieży Gryffindoru do piwnic, gdzie znajdowały się pokoje puchonów. Szczerze liczyłam, że bliźniaczek nie będzie w pokoju i będę mogła w ciszy spędzić ten wieczór. Nie miałam ochoty po raz kolejny wysłuchiwać, jaki to Adam Aboutt jest wspaniały.

Nadzieja matką głupich, bo jak się okazało obie siostry Brown były w dormitorium i chyba szykowały się do babskiego wieczoru, bo widziałam przyszykowane maseczki i wino.

— Co ty tu robisz Anette? — zapytała Veronica, kiedy tylko pojawiłam się w drzwiach. Uniosłam zdziwiona brwi, patrząc na nią jak na idiotkę.

— No chyba mieszkam. — burknęłam, już delikatnie zirytowana. To naprawdę nie był mój dzień i nie miałam ochoty na jakieś przepychanki z nimi.

— A możesz stąd iść? Mamy dzisiaj babski wieczór, wpadają jeszcze Anne i Bella. — mruknęła zirytowana, a ja momentalnie straciłam ochotę na przebywanie w tym pomieszczeniu.

— Przed ciszą nocną wracam. — burknęłam, przez ściśnięte gardło i wyszłam z pokoju, trzaskając delikatnie drzwiami.

Było mi przykro, bo puchonii podobno cechowali się uprzejmością, a ja poczułam się jak ostatni śmieć, który jedynie im przeszkadzał. A może to ja byłam winna tego, jak mnie traktowali? Może nie byłam wystarczająco uprzejma?

Zdusiłam w sobie chęć rozpłakania się i usiadłam przy jednym z wolnych stolików w bibliotece.

Wydawało mi się, że miałam z nimi dobry kontakt. Jasne nie przyjaźniłyśmy się tak, jak z Destiny, ale myślałam, że jesteśmy dobrymi koleżankami.

Otworzyłam książkę, którą ostatnio kazał mi przeczytać Regulus, ale sama myśl, że czytam, o eliksirach sprawiała, że momentalnie mi się odechciewało. Zamknęłam ją z hukiem i sięgnęłam po pierwszą lepszą z zielarstwa. Uwielbiałam wszystkie rośliny i mogłabym o nich się uczyć dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Próbowałam się skupić, naprawdę, ale moje myśli cały czas odbiegały w kierunku analizowania tego, co zrobiłam źle.

Wstałam ze swojego miejsca i ruszyłam na mały spacer po bibliotece, przy okazji zagarniając z półek co ciekawsze tytuły.

— Co tu robisz? — podskoczyłam ze strachu, o mało nie wypuszczając wszystkich książek z ręki. Przełknęłam delikatnie ślinę i odwróciłam się w kierunku Regulusa, stojącego w przejściu między regałami to ukrytego stolika.

— Zbieram książki. — mruknęłam cicho, bo ten dzień naprawdę można było zaliczyć do fatalnych. Brakował mi tylko jakiejś obelgi z jego strony i miałabym już wszystko. Chłopak jednak jedne co zrobił, to wywrócił oczami i wrócił do stolika. Zebrałam w sobie całą odwagę i ruszyłam w jego stronę. — Właściwie to mam do ciebie sprawę.

Ślizgon podniósł na mnie wzrok i westchnął ciężko, jakbym marnowała jego czas i w ogóle tlen na ziemi.

— Wiem, że umówiliśmy się na piątki o szóstej, znaczy ty, tak ustaliłeś, ale czy moglibyśmy to przynieść na jakikolwiek inny dzień? — wymamrotałam, nerwowo zakładając kosmyk krótszych włosów, który wypadł mi z kucyka za ucho.

— Nie, nie mam czasu w inne dni. — burknął, wracając wzrokiem, do czytanego wcześniej tekstu. Zagryzłam mocno wargę i opuściłam zrezygnowana ramiona.

— Proszę, mam treningi quddicha wtedy, nie mogę być w dwóch miejscach naraz. — odezwałam się ponownie, łapiąc się ostatniej deski ratunku, jaka mi tylko pozostała, powołać się na grę, w którą i on grał.

Brunet westchnął ponownie i spojrzał na mnie jak na natrętnego owada. Zrobiłam błagającą minę, na co on jedynie wywrócił oczami.

— Niech ci będzie, niedziela o szóstej jestem wolny. — mruknął, a na mojej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. Podskoczyłam w miejscu ze szczęścia, czując, jak od razy poprawia mi się delikatnie humor. — Zaraz zmienię zdanie.

Opanowałam trochę moją radość, choć z mojej twarzy, nie schodził lekki uśmiech.

— Jesteś super, dziękuję. — powiedziałam, posyłając mi ciepłe spojrzenie. Jego wyraz twarzy na moment się zmienił, dostrzegłam na jego twarzy lekkie zdziwienie i coś w rodzaju radości.

Jakby cieszył się, że ktoś mu powiedział, że jest super. Nawet jeśli wychodziło to z ust osoby, którą uważał za natrętnego owada.

— Jeden warunek, wywalisz te buty. — otworzyłam usta z lekkim oburzeniem. Zerknęłam na moje ukochane żółte trampki, a potem znowu ulokowałam swoje spojrzenie w twarzy chłopaka.

— Co ci w nich nie psuje? Są super. — mruknęłam, a chłopak się skrzywił, choć w jego oczach widziałam migające rozbawienie.

— Jeśli to jest twoja definicja słowa super, to chyba powinienem się obrazić. — parsknął, a ja uśmiechnęłam się lekko z zadowoleniem. Był wredny, ale chyba podświadomie wiedziałam, że żartuje.

I był taki piękny, kiedy jego oczy błyszczały od rozbawienia.

Miałam ochotę wyrwać swoje puchońskie serce, które momentalnie postanowiło, że chce go widzieć takiego cały czas.

Wyraz twarzy chłopaka jednak bardzo szybko się zmienił i znowu wrócił ten zimny Regulus. Westchnęłam cicho i stwierdziłam, że to chyba najwyższa pora się wycofać.

— To ja idę. Dobrej nauki.

Wróciłam tą samą drogą, co wydawało mi się, że przyszłam, zostawiając wszystkie książki po drodze, tak by na przyszłość zapamiętać tę drogę.

Po dzisiejszej rozmowie doszłam do wniosku, że musiałam działać małymi kroczkami. Powoli do przodu, tak by go nie spłoszyć. Coż może to dziwne, ale porównałam go do takiego zranionego zwierzęcia, które teraz nie ufa nikomu i trzeba to zaufanie zbudować.

Zerknęłam na zegarek wiszący nad drzwiami do biblioteki, a mój humor momentalnie się zepsuł. Ciche westchnienie uleciało z mojego gardła i z niezbyt zadowoloną miną zajęłam wolne miejsce, wracając do książki o eliksirach.

Miałam tu spędzić jeszcze półtorej godziny, więc mogłam to wykorzystać w jakiś pożyteczny sposób. Na przykład ucząc się eliksirów. Nie był to szczyt moich marzeń, ale musiałam się tego nauczyć.

Musiałam się też nauczyć, że dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro