Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Siódmy

Profesor Sprout mnie zabije.

To jedyna myśl, jaka krążyła po mojej głowie, kiedy z prędkością wyścigówki, biegłam w kierunku szklarni. To była już nasz trzecia godzina lekcyjna, a raczej ich, bo na do tej pory smacznie spałam sobie w moim ciepłym łóżeczku.

Wpadłam do pomieszczenia jak huragan, a wzrok wszystkich momentalnie wylądował na mnie. Odchrząknęłam niezręcznie, poprawiając swoje włosy, związane w kucyka.

— Przepraszam za spóźnienie. — mruknęłam ze skruchą, a nauczycielka westchnęła zrezygnowana. Spróbowałam się uśmiechnąć, by załagodzić sytuację, ale po minie opiekunki mojego domu wiedziałam, że tym razem się nie uda.

— Wracajcie do pracy. — powiedziała do pozostałych puchonów i ślizgonów, po czym z powrotem odwróciła się w moim kierunku i kiwnęła głową w stronę zaplecza. — Powiedz mi Anette, czy coś się dzieje? To nie jest pierwszy raz, kiedy się spóźniasz, chodzisz jakaś nieobecna i smutna.

Westchnęłam cicho, spuszczając wzrok na swoje żółte trampki. Profesor Sprout była naprawdę kochana i nie mogliśmy sobie wyobrazić lepszej opiekunki domu, ale ja chyba nie potrafiłam się jej zwierzyć. Właściwie to nikomu nie potrafiłam.

— Jestem po prostu trochę zmęczona. — mruknęłam cicho, a kobieta westchnęła, zapewne domyślając się, że zwyczajnie nie chcę o tym rozmawiać.

— Jeśli jednak chciałabyś porozmawiać, to drzwi mojego gabinetu są zawsze otwarte. — pokiwałam głową na znak, że zapamiętam. — Powtarzamy dzisiaj mandragory, więc nie powinnaś mieć problemów z nadrobieniem.

Kobieta posłała mi ostatni uśmiech, a ja prędko pognałam w kierunku bliźniaczek Brown, siedzących w połowie sali.

— Czemu mnie nie obudziłyście. — szepnęłam, pochylając się nad donicą.

— Musiałyśmy wyjść wcześniej, jeszcze przed twoim budzikiem. — powiedziała cicho Veronica, posyłając mi przepraszające spojrzenie, a ja machnęłam ręką.

Szczerze trochę nie wierzyłam w jej słowa. Po incydencie, który miał miejsce cztery dni temu, starałam się ich trochę unikać. Nie miałam jednak innych koleżanek z domu, więc siłą rzeczy musiałam się z nimi trzymać.

— Ej Potter masz coś na mundurku. — odwróciłam się w kierunku głosów i zanim zdążyłam zareagować morka ziemia, wylądowała na mojej twarzy, brudząc przy tym moją szatę, świeżą koszulę i włosy.

Mimowolnie otarłam twarz, rękawem szaty, słysząc śmiechy, które rozniosły się po całej szklarni. W gardle wyrosła mi wielka gula i z oczami pełnymi łez spojrzałam na Adriana Averego, Elizabeth Conolly i Ellen Lenox, którzy również omal nie płakali, tyle że ze śmiechu.

— Co to ma znaczyć? Minus trzydzieści punktów dla ślizgonów i cała trójka szlaban. — wrzasnęła nauczycielka, odwracając się od grupki puchonów, którym zapewne powtarzała cały materiał. — Anette idź do dormitorium. Masz dziś wolne.

Zwieszając ramiona, zgarnęłam z powrotem swoje rzeczy do torby i prędko wyszłam ze szklarni. Drogę do pokoju pokonałam prawie biegiem. Trzy razy musiałam wystukiwać hasło, bo drzwi nie chciały się otworzyć, przez moje trzęsące się ręce.

Wpadłam do pokoju jak huragan i już się nie powstrzymując, wybuchłam głośnym płaczem. Był tak mocny, że momentami ledwie łapałam powietrze. Oparłam się plecami o ścianę, a szloch znowu wstrząsnął moim ciałem.

Byłam cała brudna, więc gdy obsesyjnie wycierałam swoje policzki rękami i ona zaczęły być brązowe. Rozebrałam się, wrzucając wszystko do prania, a następnie weszłam pod prysznic, pozwalając, by łzy mieszały się wodą i brudem, który ze mnie spływał.

Nie wiem, ile tak stałam, dziesięć minut? Może piętnaście. A może to była godzina? Nie wiem, straciłam poczucie czasu. Kiedy chodź, trochę się uspokoiłam, zaczęłam szotować swoje ciało tak mocno, że miałam wrażenie, jakbym chciała zdrapać sobie skórę.

Umyłam sobie moje długie włosy i wyszłam spod prysznica. Wytarłam się ręcznikiem, włosy wysuszyłam zaklęciem i związałam w kucyka, nawet nie myśląc o tym, żeby je prostować. Zaczerwienioną i opuchniętą buzie umyłam moją pianką, przetarłam ją tonikiem i posmarowałam aloesem, żeby złagodzić zaczerwienienia.

Przebrałam się w czystą bieliznę, dresy i za dużo bluzę, którą kiedyś ukradłam Jamesowi, a potem rzuciłam się na swoje łóżko, zasłoniłam zasłonki baldachimu i poszłam spać.

Na smutki najlepszy był sen, bo wtedy się o nich nie myśli. Sprawdzona teoria, polecam.

Obudziłam się późnym popołudniem, ale mój humor pozostawał tak samo beznadziejny, jak te kilka godzin wcześniej. Nie słyszałam, żeby bliźniaczki kręciły się po pokoju, więc wstałam i zbierając wszystkie swoje siły życiowe, ubrałam trampki. Mój brzuch zaburczał, więc od razu skierowałam się do kuchni, nie chcąc nawet myśleć o jedzeniu w Wielkiej Sali.

Skrzaty zrobiły mi obiad, za co bardzo im podziękowałam. Byłam naprawdę głodna, bo od wczorajszego wieczoru, nie jadłam nic.

— Proszę to dla panienki. Konwalia sama robiła. — podniosłam wzrok, na jedną ze skrzatek, która trzymała, wyciągnięty w moim kierunku pucharek z lodami. Lekki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Odebrałam od niej pucharek i podziękowałam cicho. — Niech panienka się nie smuci.

— To chyba nie takie łatwe Konwalio. — szepnęłam, spuszczając wzrok na deser.

— Niech panienka się zemści. Takim ludziom jak oni Konwalia sama chętnie by coś dosypała, ale nie może. — powiedziała, po czym zniknęła, teleportując się do pozostałych skrzatów.

Westchnęłam cicho i wbiłam swoje spojrzenie w deser, zastanawiając się nad jej słowami. Nie byłam mściwa i mimo wielu przykrości, jakich przez nich doświadczyłam, nigdy się nie mściłam.

Ale chyba chciałam sobie udowodnić, że nie można mną pomiatać do woli.

Szybko zgarnęłam z dormitorium potrzebne rzeczy i zmieniając się w kota, ruszyłam w kierunku dormitoriów ślizgonów. Do pokoju wspólnego wpuściły mnie znowu jakieś pierwszaki, wracające chyba z obiadu.

Szybko znalazłam dormitorium Ellen i Elizabeth. Różdżką zaczarowałam ich perfumy tak, by śmierdziały gorzej od świńskiego gówna, a do szamponów do włosów wsypałam magiczne barwniki.

Został tylko Adrian.

Spokojnym krokiem, ruszyłam w kierunku pokojów chłopców. Zaczarowałam perfumy, ale kiedy byłam w trakcie szukania jego szamponu, zza drzwi dobiegły dwa podniesione męskie głosy.

Zmieniłam się z powrotem w kota i lekko spanikowana, położyłam się na łóżku Regulusa, które bądź co bądź wydawało się najbezpieczniejszą opcją.

Kurwa Anette jak ty coś wymyślisz, pomyślałam, karcąc sama siebie w głowie.

Trójka chłopaków weszła do pokoju, a wzrok zielonych oczu momentalnie spoczął na mnie. Miauknęłam żałośnie, a chłopak wywrócił oczami i usiadł koło mnie na łóżku.

— Widzieliście jaką minę miała Potter? Boże chyba nie znam żałośniejszej osoby na świecie. — odezwał się Adrian, a ja zwinęłam się w kłębek i wlepiłam swój wzrok w Blacka, który niezbyt przejęty właśnie rozwiązywał swój krawat.

Merlinie chyba naczytałam się za dużo książek, ale to był tak elektryzujący widok, że musiałam na chwilę przymknąć oczy.

— Bardziej żałosne było to, że rzuciłeś w nią ziemią, mając siedemnaście lat. — mruknął Black, zaczynając odpinać guziki koszuli.

— Teraz będziesz bronił tej sieroty? Tak się zaprzyjaźniliście przez te eliksiry? — zakpił Avery, ściągając swoją koszulę. Moje serce ominęło kilka uderzeń, kiedy mój wzrok wylądował na czarnym tatuażu widniejącym na jego przedramieniu. Nie zwróciłam nawet uwagi na jego słowa.

Odwróciłam wzrok, by nie zachowywać się podejrzanie. Trąciłam łebkiem, udo Regulusa, a jego ręka wylądowała na mojej głowie. Brunet podrapał mnie za uchem, a ja mruknęłam zadowolona.

— Nawet się nie kolegujemy. Po prostu uważam, że może pora dorosnąć i przestać zachowywać się, jak dziecko. To, że mój brat i jego banda tak nie myślą, to inna sprawa. Czarny Pan raczej nie byłby zadowolony, że jego poplecznik obrzuca rówieśniczkę błotem na zajęciach. — powiedział Black, przenosząc swoje palce na mój kręgosłup. Zamruczałam cicho, mimowolnie przysuwając się bliżej niego. Chyba po prostu wolałam się trzymać blisko, jakby temu śmierciorzercy odbiło.

— Co to w ogóle za szczur? — Avery momentalnie zmienił temat i zbliżył się do łóżka Blacka. Momentalnie wskoczyłam brunetowi na kolana, żeby stanąć na materacu za nim. Jak najdalej od tego psychopaty.

— Czasem się tu pląta. — burknął Black, podnosząc się ze swojego miejsca, by następnie zrzucić z siebie koszulę.

Pomińmy fakt, że prawie zemdlałam, patrząc na jego szczupłą, ale umięśnioną sylwetkę. Słabo zrobiło mi się dopiero na widok tatuażu widniejącego na jego przedramieniu. Zwinęłam się w kłębek i zamknęłam oczy, by nie wzbudzać podejrzeń, moim patrzeniem się. Czułam się, jakbym miała zaraz zemdleć.

Regulus był śmierciożercą.

Co słychać?

Kimkimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro