Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Dwunasty

Cały dzień bolała mnie głowa. Nie mogłam przestać o tym myśleć, analizować i rozkładać na najmniejsze czynniki. Zaczęłam się zastanawiać, czy gdybym wczoraj interweniowała i poszła do któregoś z nauczycieli, mówiąc, co widziałam, to nie doszłoby do tej tragedii. Z drugiej strony w grupie Śmierciożerców, którzy zaatakowali tamtą wioskę, nie byli tylko uczniowie Hogwartu.

— Anette? — poniosłam głowę, a moje spojrzenie spotkało się zatroskanym wzrokiem profesor Sprout. — Wszystko w porządku? Marnie wyglądasz.

Przełknęłam ślinę i zerknęłam na stertę pergaminów, które przed chwilą wyciągnęłam ze swojej torby. Uczniowie jeszcze się schodzili z przerwy na obiad, na którym nawet się nie pojawiłam. Żołądek miałam tak ściśnięty, że na pewno nie przełknęłabym nawet łyżki zupy.

— Tak, po prostu się nie wyspałam. Jeszcze ta sprawa z tymi mugolami... — szepnęłam, oszczędzając kobiecie zbędnych szczegółów. Uwielbiałam opiekunkę mojego domu. Zawsze chętnie pomagała nam kiedy tylko mieliśmy jakiś problem i chętnie częstowała nas pysznymi herbatkami.

Kobieta położyła rękę na moim ramieniu i potarła je we wspierającym geście, posyłając mi przy tym smutny uśmiech.

— Wiem, że to straszne Anette, ale nie możesz zaniedbywać swojego zdrowia przez to. — powiedziała delikatnym głosem, wyciągając przy okazji coś z kieszeni swojego białego fartucha, który w niektórych miejscach był już ubrudzony ziemią. — Weź to, pomoże ci się wyspać. Jeśli będziesz chciała, to zrób sobie jutro wolne i odpocznij dziecko. — podała mi małą fiolkę, z zakładam eliksirem snu. Uśmiechnęłam się do niej wdzięcznie i odebrałam małą fiolkę, wkładając ją do kieszeni swojej szaty.

— Co do wolnego, bardzo bym chciała, ale mam jutro eliksiry. Wie pani jak moja osoba i umiejętności wpływają na profesora Slughorna, nie mogę mu tego zabrać. — mruknęłam, na co kobieta zaśmiała się serdecznie.

— Wiem, po każdych zajęciach jest stos skarg na ciebie. — parsknęła i odeszła do swojego biurka, na co sama zachichotałam cicho, nie zwracając uwagi na kilku uczniów, którzy weszli do szklarni, ściągając przy wejściu swoje płaszcze.

Była końcówka marca, a pogoda nie odpuszczała, dalej było tak zimno, że zanim zdążyłam dojść z zamku do szklani, mój nos przypominał już sopel lodu.

Zaczęłam czytać notatki z poprzedniej lekcji, by na pewno nic mi nie umknęło. Lubiłam zielarstwo, razem z obroną przed czarną magią i zaklęciami były moimi ulubionymi zajęciami. Mówiąc nieskromnie, byłam z nich nawet całkiem niezła. Całą moją reputację zdolnej czarownicy burzyły eliksiry, z których ledwo wyciągałam na Zadowalający. Cóż niechlubna karta, przez którą wszyscy uważali mnie za nieudacznice.

Cóż do tej łatki, może też się przyczyniła moja niezdarność i słaba pewność siebie, przez co często ulegałam wpływom innych.

Podniosłam wzrok, kiedy usłyszałam szuranie stołka w ławce za mną. Odwróciłam głowę, a mój wzrok spotkał się z niebieskimi oczami jednej z bliźniaczek. Grace posłała mi słaby, lekko sztuczny uśmiech.

— Jak się trzymacie? Z tatą wszystko w porządku? — zapytałam, przerywając tą dziwną ciszę, która panowała między nami od jakiegoś czasu. Chyba miałam im trochę za złe, że organizowały te wieczorki beze mnie, ale w obliczu tych wszystkich przykrych spraw, podczas swojego analizowania doszłam do wniosku, że życie może być za krótkie, by obrażać się o byle głupoty.

— Tak, mama namówiła go, by na jakiś czas zrezygnował z chodzenia do pracy. Możemy żyć trochę biednej, ale wszyscy razem. — powiedziała Veronica, zaczesując pasemko swoich blond włosów za ucho. Ich tata był mugolem, więc nie byłam w szoku, że podjęli taką decyzję.

Drzwi do szklarni trzasnęły, a atmosfera w środku zgęstniała tak, że można, by ją kroić nożem. Nie musiałam się nawet odwracać, żeby wiedzieć, kto wszedł do sali. Zapadła grobowa cisza, której nawet mucha bała się przerwać. Ślizgoni zajęli swoje standardowe miejsca, a profesor Sprout zaczęła zajęcia.

Bałam się nawet spojrzeć w ich stronę.

— Kochani, będziemy kontynuować sadzenie Asfodelusów. Przygotujcie sobie wszystko. — odezwała się miłym, trochę udawanym radosnym głosem. Zgarnęłam z blatu pergamin z listą, którą zanotowałam na poprzednich zajęciach i ruszyłam na drugi koniec sali, by na razie nie pchać się do schowka z doniczkami i ziemią.

Pochyliłam się nad opakowaniem z nasionami i prześledziłam wszystkie paczuszki wzrokiem. Z lekką satysfakcją wyciągnęłam jedną i ruszyłam do schowka po resztę potrzebnych rzeczy. Były już co prawda przebrane, ale cieszyłam się, że nie brakło dla mnie nasion i nie muszę się nikogo o nie prosić.

Nasypałam ziemi do dużej donicy i zagryzłam wargę, by skumulować w sobie wszystkie siły i przenieść ją teraz do mojego biurka.

Okej, dajesz Anette, jesteś silną, niezależną kobietą.

— Cienko to widzę. — podskoczyłam delikatnie ze strachu, słysząc burkliwy głos za sobą i zerknęłam przez ramię na bruneta. Wyglądał okropnie, był blady, jego oczy były podkrążone i tak obojętne, że zrobiło mi się jeszcze gorzej.

— Jakbyś był dżentelmenem, to byś mi to zaniósł. — mruknęłam, podnosząc się na równe nogi, by łatwiej mi było podnieść tą zasraną doniczkę. Zignorowałam prychnięcie chłopaka i znowu na niego zerknęłam. — Wyglądasz okropnie.

Brunet założył ręce na piersi i uniósł brew, patrząc na mnie z lekkim zaskoczeniem.

— Nie chcę być niemiły, ale nie wyglądasz wcale lepiej ode mnie. — burknął, wsypując ziemię do swojej doniczki. Parsknęłam cicho na jego słowa i przyjrzałam mu się znowu, a serce ścisnęło mi się w żalu. Może sobie dopowiadałam, ale miałam wrażenie, że dręczyły go większe wyrzuty, niż mnie.

— Ej Reg... — zaczęłam, na co chłopak znowu na mnie zerknął, unosząc brew. Sięgnęłam ręką do kieszeni mojej szaty, wyciągając małą fiolkę, którą następnie rzuciłam w kierunku chłopaka. — Masz, tobie bardziej się przyda.

Chłopak złapał fiolkę, przyjrzał się jej i zerknął na mnie zaskoczony. Posłałam mu słaby uśmiech.

— Ale nie warzyłaś go sama? — zapytał bezczelnie, na co zrobiłam udawaną oburzoną minę.

— Samiuteńka, mam nadzieje, że od niego umrzesz. — burknęłam i łapiąc za swoją doniczkę, wyszłam ze schowka, odprowadzana jego lekkim i cichym śmiechem, od którego i na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

Postawiłam donicę, na swoim biurku i wzięłam się do pracy, chcąc odciąć się od myśli, które znów zaczęły atakować moją głowę.

Wieczorem siedziałam w pokoju wspólnym Gryffindoru i próbowałam przestać myśleć o tym ataku na tamtą wioskę.

— Twoja kolej Anette. — zerknęłam na Petera, siedzącego po drugiej stronie małej ławy. Zerknęłam na plansze szachów przede mną i skrzywiłam się, patrząc na moją beznadziejną sytuację, po czym westchnęłam ciężko.

— Co tam mała Potter? Przegrywasz czy dajesz fory Peterowi? — zaśmiał się Syriusz, rzucając się na fotel po mojej lewej stronie. Zerknęłam na niego i przez jeden krótki moment wydawało mi się, że widzę jego brata. Byli podobni, chociaż Syriusz miał dużo dłuższe włosy i szare oczy. Tęczówki Regulusa, były zielone jak trawa latem, dużo ładniejsze, choć te należące do starszego bliźniaka zawsze błyszczały wesoło, co nadawało im „tego czegoś", na co leciały te wszystkie dziewczyny.

— Kończmy na dziś. — powiedziałam jedynie, odsuwając od siebie planszę.

— Hej, wszystko gra Anette? — odezwał się znowu Black, a ja znów na niego spojrzałam. Remus leżący na kanapie, oderwał się na chwilę od książki i również popatrzył na mnie.

— Tak. Miałam dzisiaj gorszy dzień. Myślę o tym ataku, nie daje mi to spokoju. Pójdę się położyć. — mruknęłam prędko, nie patrząc już na nikogo, ruszyłam w kierunku wyjścia. Chłopaki jeszcze coś za mną krzyczeli, ale ich głosy zaczęły się w pewnym momencie zlewać. Rozejrzałam się po korytarzu, który o tej porze był już pusty i zmieniłam się w kota.

Ruszyłam biegiem po pustych, pogrążonych w ciszy nocnej korytarzach. Miauknęłam żałośnie, kiedy jedna z łapek poślizgnęła mi się na jednym z ostatnich schodków i spadłam. Miałam ochotę wyć jak bóbr nad swoim marnym losem, kiedy po korytarzu rozniósł się odgłos kroków.

— Też masz chujowy dzień? — cichy, ale znany mi głos, rozniósł się po nocnym korytarzu. Zerknęłam na Regulusa, który z tej perspektywy był ogromny. Kiedy byłam człowiekiem, był wyższy o trochę ponad głowę, ale w postaci kota, sięgałam mu ledwie do połowy łydki. — Salazarze gadam z kotem, musi być już ze mną źle.

Szturchnęłam go łebkiem w nogę, na co westchnął cicho i schylił się, by mnie podnieść. Oparłam łebek w zagłębieniu jego szyi i przymknęłam na moment oczy. Zapach jego perfum lekko ukoił mój zmęczony umysł. Były naprawdę przyjemne, nieprzesadzone, ale jednak tak charakterystyczne, że nie dało się ich pomylić z nikim innym.

Nawet nie zauważyłam kiedy chłopak ruszył w kierunku Pokoju wspólnego ślizgonów, chyba nawet się uśpiłam. Obudziło mnie dopiero skrzypienie drewnianych drzwi od dormitorium, kiedy chłopak je otworzył. Podniosłam łebek i wbiłam pazury w rękaw jego szaty, na co chłopak przejechał ręką po moim kręgosłupie i odłożył mnie na swoje, starannie pościelone łóżko.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, a mój wzrok padł na goły tyłek Evana Rosiera i... wierzcie mi, moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Momentalnie obróciłam się do niego plecami i zwinęłam się w kłębek.

Powinnam wrócić do swojego dormitorium, ale przyjemny zapach perfum Regulusa, utulał mnie do snu, jak kołysanka mojej mamy gdy byłam mała.

Chwilę później łóżko obok mnie się ugięło od ciężaru ciała bruneta, więc na chwilę uchyliłam powieki, patrząc, jak chłopak ogląda swoje dłonie, pustym wzrokiem.

— Stary wszystko git? — głos Evana był cichy, ale kiedy usiadł obok bruneta, już — chwała Merlinowi — ubrany w szare spodnie dresowe, sama podniosłam się do siadu, patrząc na nich z ciekawością.

Właściwie przebywanie z nimi, kiedy myśleli, że są sami, mogło być nawet ciekawym doświadczeniem. Okazywało się, że na osobności wcale nie byli tacy straszni, na jakich się kreowali.

— Ta, poza trupami, które cały czas mam przed oczami, to miewam się równie świetnie, jak mój dziadek co leży na cmentarzu od dziesięciu lat. — burknął brunet, na Rosier prychnął cicho i opadł plecami na materac, co zaraz za nim uczynił Regulus. On również był tylko w luźnych spodniach od piżamy, więc z całej siły starałam się nie zwracać uwagi na ich odsłonięte klatki piersiowe.

— Wjebaliśmy się w niezłe gówno co? — mruknął Evan, a mnie znowu ścisnęło się serce, gdy tak na nich patrzyłam. Wtedy już wiedziałam, że nie mogę ich wydać, że muszę zrobić wszystko, by im pomóc.

Bez zastanowienia, przeszłam po torsie Blacka i usiadłam między nimi.

— Noi, po co przywlokłeś tego sierściucha? — odezwał się ponownie blondyn, kładąc mi rękę na pyszczku i podrapał mnie za uchem, ziewając przy tym okrutnie.

— Lubię koty. — powiedział krótko Black i znowu się podniósł do siadu. Ręką sięgnął do swojej szafki nocnej i wyciągnął z szuflady dobrze znaną mi fiolkę.

— Skąd to masz? — zapytał Rosier, podnosząc się z łóżka, by stanąć na równych nogach i popatrzeć na bruneta podejrzliwie. Ten westchnął tylko i przekręcił fiolkę w palcach.

— Anette mi ją dała.

Moje serce zabiło mocniej, słysząc te słowa, a kiedy Evan uniósł brwi i przejechał ręką po twarzy, miałam wrażenie, że czas zatrzymał się na kilka sekund.

— Pilnuj się stary, lubię ją, jest miła i zabawna, ale to nadal Potter. Wiesz, że gdy się sypniesz, to jako pierwsza cię podkabluje, puchonii to ci poprani.

I odszedł w kierunku swojego łóżka, na którym się położył, zostawiając mnie z mocno walącym sercem i Regulusem, który jednym łykiem wypił eliksir ode mnie, kładąc się na swoim łóżku. Bez zastanowienia zwinęłam się w kłębek koło niego i jeszcze chwilę myślałam nad słowami blondyna.

Potem zasnęłam, otulona zapachem perfum Regulusa.

Tutaj jeszcze chyba o tym nie pisałam ale zapraszam na książkę o Jamesie Syriuszu (chyba, że ktoś nie chce spojlerów to poczekajcie do końca Dzieci.)

Kimkimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro