Rozdział Trzeci
POV. Anette
Odprowadziliśmy Remusa pod drzwi Skrzydła Szpitalnego, gdzie już nie mogliśmy wejść, żeby nasza mała konspiracja nie wyszła na jaw.
— Wpadniemy po lekcjach Rem. — powiedziałam, uśmiechając się do niego delikatnie, po czym poklepałam go delikatnie po ramieniu. Chłopak podniósł kąciki ust, co miało chyba być uśmiechem, ale wyszedł mu tylko grymas zmęczenia i bólu.
Lupin odwrócił się i delikatnie utykając na jedną nogę, wszedł do Skrzydła Szpitalnego.
Pożegnałam się szybko z resztą chłopaków, po czym ponownie zmieniłam się w postać mojego animaga.
Bezszelestnie stawiałam następne kroki, biegnąc w kierunku wejścia do pokoju wspólnego Hufflepuffu. To był jeden z plusów bycia kotem, mogłam się poruszać po całym zamku i nikomu nie wydawało się to dziwne.
Rzuciłam się ledwie żywa na łóżko i zamknęłam oczy, momentalnie zasypiając.
Nie upłynęło chyba nawet pięć minut, kiedy po pokoju rozniósł się głośny alarm budzika, należącego do Grace. Naciągnęłam poduszkę na głowę i próbowałam wrócić do pięknej krainy moich snów.
— Wstajemy śpiąca królewno! — krzyknęła Veronica, ściągając ze mnie moją kołdrę. Jęknęłam głośno i podniosłam się ociężale z łóżka i ruszyłam w kierunku łazienki.
Umyłam twarz i związałam swoje włosy w niechlujnego koka. Ubrałam mundurek, a krawat nałożyłam na szyję, po czym wyszłam z łazienki i zgarniając z biurka torbę, po czym razem z bliźniaczkami ruszyłam w kierunku Wielkiej Sali.
Oparłam głowę na stole i przymknęłam oczy, chcąc pospać jeszcze chociaż chwilę. Nie chciało mi się jeść, bolała mnie głowa i brzuch, a jedyne czego chciałam to wrócić do łóżka.
— Wszystko okej Anette? — zapytała Grace, siedząca naprzeciwko mnie. Uniosłam wzrok na nią i pokiwałam głową na znak, że wszystko okej.
Chociaż nie było, ale wolałam, żeby nikt o tym nie wiedział.
Zwykle po pełniach tak było, wracałam nad ranem, kładłam się spać na godzinę i musiałam wstawać, udając, że wcale poprzedniej nocy nie ganiałam po lesie razem z niezbyt miłym wilkołakiem, bezmózgim psem, tępym jeleniem i szczurem, którego nie wiedzieć czemu zawsze chciałam upolować jako kot.
Ugryzłam kawałek kanapki, by dziewczyny nie czepiały się, że nic nie zjadłam i popiłam to herbatą.
Zaczekałam, aż bliźniczki zjedzą, po czym wolnym udałyśmy się do szklarni, gdzie odbywały się zajęcia z opiekunką naszego domu. Uśmiechnęłam się do pani Sprout, nie chcąc, by zaczęła coś podejrzewać, po czym zajęłam swoje miejsce w rogu sali.
Przymknęłam oczy i oparłam czoło na blacie stołu. Odpływałam już prawie w krainę snu, kiedy tuż koło mojego ucha rozległ się huk. Poderwałam głowę do góry i rozejrzałam się przestraszona po klasie, natrafiając na śmiejące się szyderczo ślizgonki.
— Nasz strach na wróble wstał. — krzyknęła Ellen, spoglądając na Elizabeth, stojącą u jej boku, która po raz kolejny parsknęła śmiechem.
Spuściłam wzrok na swoje dłonie i zacisnęłam mocno powieki i powtórzyłam sobie parę razy w głowie, że mam się nie rozpłakać.
— Dobrze dzieciaki, dzisiaj zrobimy sobie małą powtóreczkę z przesadzania mandragor. — powiedziała nauczycielka, kiedy wszyscy puchoni i ślizgoni zebrali się w sali.
Powoli przygotowałam swoje stanowisko, po czym ruszyłam po donice z ziemią, do której miałam przesadzić moją mandragorę. Nasypałam do doniczki ziemi, rozsypując jej przy tym trochę, po czym wkładając w podniesienie jej wszystkie swoje siły.
Postawiłam donice na blacie stołu i uśmiechnęłam się zmęczona. Zdecydowanie wykorzystałam na to wszystkie siły, jakie miałam.
— Pomóc ci w czymś Anette? — zapytała profesorka, podchodząc do mnie. Uśmiechnęłam się słabo, kręcąc głową na znak, że nie potrzebuje pomocy. Kobieta pokiwała głową na znak, że rozumie i odeszła w kierunku innych uczniów.
— Wszyscy gotowi? To zaczynamy! — krzyknęła nauczycielka, kiedy przeszła już po całej sali i upewniła się, że wszyscy są gotowi.
Założyłam na uszy moje słuchawki wygłuszające tak jak reszta klasy. Pociągnęła sadzonkę, a mała roślinka zaczęła piszczeć.
I to była ostatnia rzecz, jaką zapamiętałam, potem była ciemność.
POV. Regulus
Wszedłem do szklarni i ze znudzeniem rozejrzałem się po tych wszystkich nic nieznaczących dla mnie ludziach.
Minąłem ławki, w której siedziały irytujące bliźniaczki Brown, które gadały z jakąś dwójką idiotów z Hufflepuffu, których imion nawet nie wysilałem się, żeby zapamiętać.
Uniosłem brew, kiedy nie zauważyłem z tą bandą kuzynki Pottera, która zawsze gdzieś za nimi łaziła. Dyskretnie rozejrzałem się po sali, szukając szatynki.
Siedziała sama, prawie na drugim końcu sali, ze zwieszoną głową. Jej włosy były związane w niechlujnego koka, twarz była blada, jak kartka papieru, przez co jej piegi odznaczały się jeszcze bardziej niż zwykle.
Wywróciłem oczami i nie zaprzątając sobie głowy tą zdrajczynią, zająłem miejsce na końcu sali, koło Severusa, który z zawziętością notował coś na pergaminie.
— Dobrze dzieciaki, dzisiaj zrobimy sobie małą powtóreczkę z przesadzania mandragor. — odezwała się nauczycielka, chwilę później.
Wywróciłem oczami zirytowany. Były z nas takie dzieciaczki jak z Ellen dziewica, czyli żadne.
— Pójdę po donice z ziemią. — mruknąłem do czarnowłosego, który tylko kiwnął głową i wrócił do notowania.
Po raz kolejny wywróciłem oczami i ruszyłem w kierunku składziku. Napakowałem ziemi do doniczki i zerknąłem w bok, kiedy kątem oka zauważyłem jakieś niezgrabne ruchy.
Złośliwy uśmiech wyrósł na mojej twarzy, kiedy zauważyłem, że trochę po rozsypała i już chciałem rzucić jakimś złośliwym komentarzem, kiedy dziewczyna trochę chwiejnie podniosła się z kolan. Myślałem, że pójdzie po jakiegoś puchona, żeby jej pomógł przenieść tą donicę, a ona zamiast tego schyliła się, po czym — ledwie — podniosła doniczkę i ruszyła z nią na swoje miejsce.
Gdyby mi się chciało jej pomóc, to bym to zrobił. Problem polegał na tym, że mi się nie chciało i miałem to w dupie.
Anette nie była jakoś bardzo irytującą osobą. Chociaż jej brak jakichkolwiek umiejętności w eliksirach wkurwiał mnie niemiłosiernie, to nie była aż tak denerwująca, jak na przykład Ellen Lenox czy bliźniaczki Brown.
— Pomóc wam w czymś chłopaki? — zapytała profesorka, podchodząc do naszego biurka.
— Nie trzeba. — burknął Snape, zerkając na nią znad swoich notatek. Kobieta pokiwała głową i odeszła w kierunku ostatnich ławek, by upewnić się, że reszta też już jest gotowa.
— Wszyscy gotowi? To zaczynamy! — krzyknęła chwilę później. Ze znudzeniem założyłem na uszy słuchawki i patrzyłem, jak Snape szybkim ruchem wyciąga mandragorę i przesadza ją do drugiej doniczki.
Małe zamieszanie zrobiło się w sali, kiedy nauczycielka i kilkoro uczniów podbiegło do ławki, w której jeszcze niedawno siedziała Potter.
Szatynka leżała na ziemi, a z jej głowy powoli sączyła się krew. Gula wyrosła mi w gardle, a przed oczami stanął widok ze świąt. Krzyki rozniosły się po mojej głowie, a ja chcąc zrobić wszystko, by je zagłuszyć, ruszyłem w kierunku tego małego zamieszania.
— Musimy ją przenieść do Skrzydła Szpitalnego. — powiedziała nauczycielka, klepiąc delikatnie swoją podopieczną po policzku.
— Ja pójdę. — sam nie do końca wierzyłem, że te słowa wypadły z moich ust. Chciałem po prostu wyciszyć te wstrętne głosy w mojej głowie, które bez przerwy przypominały mi, co zrobiłem.
— Nawet sobie nie żartuj Black. — odezwał się jeden z tych frajerów, którego imienia nie mogłem sobie za chuja przypomnieć.
— To ty sobie nie żartuj, bo nie podniósłbyś fretki. — warknąłem, biorąc szatynkę na ręce. Szybkim krokiem przemierzałem korytarze Hogwartu, razem z panią Sprout.
Położyłem ją na jednym z łóżek, a wyrzuty sumienia ani trochę nie zmalały.
— Błagam, zostaw mnie, błagam.
Zacisnąłem szczękę, kiedy głos, tej bogu ducha winnej mugolki obił mi się po głowie. Nienawidziłem ich, mojej rodziny, Voldemorta, wszystkich śmiercioreców, Syriusza.
Siebie.
Nienawidziłem tego, że byłem słaby i nie zbuntowałem się, kiedy zmusili mnie do dołączenia do Niego.
Krótki na rozruszanie. Mam nadzieję, że nie zepsułam tego Regulusa, możecie dać znać jak wyszło.
Jak tam w szkole?
KimKimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro