Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Piętnasty

REGULUS

Piątek był okrutnie ciężkim dniem. Większość zajęć mieliśmy z gryfonami, a nie oszukujmy się, siedzenie tyle godzin w jednej klasie z moim bratem było jak skazanie na największe tortury. Bolały mnie już oczy od wywracania nimi na każdą głupotę, jaką powiedział on albo jego super nowy brat.

Ostatnią lekcją były eliksiry z puchonami, co było idealną odskocznią od spędzania kilku godzin z głośnymi i irytującymi gryfonami. Mieszkańcy domu borsuka przynajmniej byli cisi, rzadko kiedy się odzywali, więc można się było skupić na zajęciach.

— Ten, kto wymyślał ten plan, powinien zostać zesłany na największe tortury. — jęknął Evan, siadając w ławce przede mną. Westchnąłem cicho, przyznając mu w myślach rację. Nie rozumiałem, czemu po tylu latach nieskutecznego godzenia tych dwóch domów, dalej z tego nie zrezygnowali.

Krzesło obok mnie, odsunęło się z głośnym szuraniem i zaraz usiadła na nim dziwnie zadowolona szatynka. Uniosłem brew zerkając na jej uśmiechniętą twarz. Zmierzyła naszą dwójkę wzrokiem i skrzywiła się z niesmakiem.

— Wybuchowa Anette dzisiaj promienieje, co dzisiaj wysadzamy? — zapytał Evan, a ona parsknęłam cicho pod nosem. Delikatny złośliwy uśmiech wkradł się na moją twarz.

— Bardzo zabawne Evan. — prychnęłam, bijąc chłopaka po ręce, kiedy chciał zabrać jej pióro, które dosłownie sekundę wcześniej wyciągnęła ze swojej torby. Po przepychali się jeszcze chwilę, zanim przyszedł profesor, który zerknął tylko na nich karcąco.

— Z racji tego, że to jedne z naszych ostatnich zajęć, sprawdzimy, czy eksperyment, o który prosił mnie profesor Dumbledor, przyniósł jakikolwiek efekt. Będziecie dzisiaj ważyć Wywar Żywej Śmierci. — zaczął Slughorn, rozglądając się po sali. Uniosłem lekko brwi w zaskoczeniu, ale nie przejąłem się zbytnio tym obrotem sprawy. — Dobrze więc, na sali zostają: Christopher Aboutt, Veronica Brown, Adrian Avery, Ellen Lenox, Anette Potter, Michael Clark. Reszta proszę wyjść przed sale. Na zachętę, by się postarać, powiem, że ocena z tego eliksiru będzie wpływała na ocenę końcową obu osób. Macie dwie minutki na konsultacje.

Zesztywniałem na swoim krześle i jedynie odwróciłem głowę w kierunku puchonki, która postała mi spanikowane spojrzenie. Po jej zadowolonej minie nie było już śladu. Samemu nie był mi na rękę taki obrót sprawy, patrząc na raczej nieistniejące umiejętności dziewczyny.

— Nie dam rady. — szepnęła zestresowana. Widząc jej stan, szybko przekalkulowałem co mam powiedzieć.

— Dasz, zdałaś SUMy. — mruknąłem, obracając się w jej stronę na krześle, po czym złapałem ją za ramiona. Zagryzła mocno wargę na te słowa i zaśmiała się nerwowo, unikając mojego wzroku. Wielka czerwona lampka zapaliła się w mojej głowie i rzuciłem w jej stronę ostro. — Potter.

— Ściągałam. — wyznałam cicho, a ja zacisnąłem tylko mocniej szczękę, przymykając na moment oczy.

Zajebiście.

— Od kogo?

— Jak od kogo, od ciebie baranie, a od kogo bym miała. — warknęła zestresowana i wkurzona, że w ogóle musiała się do tego przyznać. — Ledwo zdałam na ten zadowalający. Przeze mnie Slughorn powiedział, że już nigdy nie przyjmie nikogo, kto nie ma, chociażby Powyżej Oczekiwań.

Westchnąłem cicho i rozejrzałem się po sali, żeby sprawdzić, czy nikt nas nie podsłuchuje. Gdyby Slughorn się o tym dowiedział, mogłoby nie być już tak kolorowo.

— Dasz radę. Może być nawet ten zadowalający, mnie to mało co zaszkodzi, a ty zdasz. Teraz słuchaj uważnie, ważyłem to już kiedyś i musisz zamiast pocięcia fasoli z korzenia waleriany, zmiażdżyć ją srebrnym sztyletem. Powinno być dobrze, o ile wcześniej postarasz się nie wysadzić kociołka. — powiedziałem wolno, cały czas patrząc jej prosto w oczy. Pokiwała niepewnie głową, zerkając na ławkę, gdzie stał jeszcze pusty kociołek.

Potem spojrzała na mnie i chyba moje słowa coś na nią podziałały, bo wyglądała już na bardziej spokojną i pewną tego, że jej się uda. Chwilę później profesor wyprosił nas z sali i kazał czekać na naszych partnerów.

Siedząc przed tą salą, zacząłem się zastanawiać, w którym momencie trwania tego pół roku dopuściłem do siebie Anette Potter.

Brzmiało to dla mnie abstrakcyjnie i jeśli ktoś powiedziałby mi rok temu, że będę przyjaźnić się z Anette Potter to bym go wyśmiał i kazał iść leczyć na nogi, bo na głowę było ewidentnie za późno.

Anette Potter w ogóle nie pasowała do mojego życia, była miła, życzliwa, lojalna i zawsze chciała wszystkim pomóc. Zdecydowanie za dużo mówiła i nie wierzyła w siebie, ale z jakiegoś powodu lubiłem ją.

— Ciekawe kiedy Potter wysadzi twój kociołek Black. — złośliwy głos Elizabeth przeciął ciszę, która panowała w naszej małej grupie. Nie odezwałem się, nie było sensu dyskutować z kimś, kogo rozum kończył się na poziomie chodnika.

— Ciekawe kiedy wreszcie zamkniesz mordę. — cóż Evan nie miał tego zahamowania. Brunetka coś mu odpyskowała i zaczęli się nawzajem przerzucać wyzwiskami, ale nie chciało mi się już skupiać na ich słowach.

Wolałem wrócić do analizowania jakim cudem polubiłem Anette Potter.

Nie było mi to jednak dane, bo z klasy od eliksirów wydobył się huk. Przymknąłem oczy, bo w głębi serca naprawdę liczyłem, że jej się uda. Widać było postęp i naprawdę się łudziłem.

Dodatkowo śmiech Elizabeth był tak irytujący, że miałem ochotę wyrwać tą średniowieczną cegłę ze ściany i przypierdolić jej nią w łeb.

Przestało jej być do śmiechu, kiedy drzwi do sali się otworzyły, a ze środka zamiast puchonki wyszedł Adrian Avery, z którym była w parze.

Chłopak był wkurzony, a wydzierająca się na niego Conolly ewidentnie nie pomagała mu w uspokojeniu się po dostaniu trolla.

Uśmiechnąłem się złośliwie, a dziwny rodzaj satysfakcji wybuch w całym moim ciele.

— Jesteś tak obrzydliwie zadowolony, że aż nie mogę patrzeć. — odezwał się Evan, szturchając mnie łokciem w żebra. Parsknąłem cicho, bo jednak wolałem nie chwalić dnia przed zachodem słońca i kusić losu.

— Karma to suka. — mruknąłem jedynie, a blondyn zaśmiał się głośno.

Długo siedzieliśmy przed tą salą. Niecałe pół godzinypo tym jak Rosier i Conolly się zmyli z sali wyszła Ellen Lenox, na którejwidok momentalnie się skrzywiłem. Kiedyś może nawet trochę ją lubiłem, nie wydawała się jakaś szczególnie mądra, właściwie nie za bardzo wiedziałem, co robiła w domu dla ambitnych, ale jej rodzina koniecznie chciała się dostać do Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki. Dlatego odciąłem się od niej w momencie, kiedy rodzie przekazali mi informację, że jej rodzice chcą mnie z nią zeswatać.

W momencie kiedy mnie o tym poinformowali miałem jedynie czternaście lat, więc oczywiste było, że od razu zaprotestowałem.

Na szczęście ojciec z matką się nie zgodzili i jakoś nieszczególnie poruszali przy mnie temat mojego zaplanowanego ożenku. Chyba czekali, aż sam przyprowadzę jakąś czystokrwistą pannę. A cóż, jeśli nie zrobię tego do końca szkoły, sami wyręczą mnie w szukaniu żony.

Długo po Ellen z klasy wyszła w tym samym momencie dwójka puchonów, jeden, który był w parze z Evanem i drugi, którego imienia nawet nie starałem się zapamiętać. Szkoda zajmować miejsce w głowie.

— Zadowalający. — powiedział Evan, po krótkiej rozmowie z szatynem, który dość szybko odszedł z dwójką pozostałych puchonów. — Ja pierdole dobrze, że zdane.

Coż, Evan aż zarażał optymizmem.

Zerknąłem na drewniane drzwi i w sumie zacząłem się trochę martwić. Może otruła się oparami? Albo nie wiem, podcięła sobie żyły z frustracji.

Drzwi znowu się otworzyły i wyszły przez nie dwie ostatnie puchonki. Anette była tak blada, jakby przed chwilą zaliczyła spotkanie z duchem, zawał i zapaść serca. Ruszyła w naszą stronę i usiadła obok mnie na ławce, tak jakby nie mogła ustać na nogach.

— Ja pierdole.

Uniosłem brwi, zerkając na Evana, który również na mnie spojrzał. Przeklinającej Anette jeszcze nie grali, więc nie za bardzo wiedziałem, czego się mogę spodziewać, że zjebała wszystko koncertowo czy może odkryła w sobie prawdziwego mistrza eliksirów.

Żart, nie było dla niej ratunku.

Oboje z blondynem wbiliśmy wzrok w jej twarz, wyczekując wiadomości, co dostała. Ta jednak cały czas wpatrywała się pustym wzrokiem w drzwi do sali, z której przed chwilą wyszła.

— Powyżej Oczekiwań

Rzeczywiście ja pierdole.

Evan podskoczył ze swojego miejsca, zrywając się na równe nogi, złapał biedną szatynkę za policzki, przyciągając jej twarz bliżej siebie.

— Młoda rozjebałaś ich. Czaisz powyżej oczekiwań. — na jej twarz wdarł się lekki uśmiech, a w czarnych oczach rozbłysły iskierki, jakby dopiero teraz zaczęło do niej docierać, że zdała.

Zerwała się ze swojego miejsca i mocno przytuliła mocno blondyna, który obrócił ich wokół własnej osi. Dziwny rodzaj irytacji na przyjaciela wybuchł w moim ciele, przez co sam podniosłem się na równe nogi.

Wtedy wzrok dziewczyny padł na moją osobę i puściła blondyna, rzucając się na mnie. Jej ramiona otoczyły mnie mocno, a oddech utknął mi gdzieś w połowie drogi do płuc, kiedy do moich nozdrzy dostał się słodki, wiśniowy zapach perfum dziewczyny.

Moje ciało na moment zesztywniało, bo szczerze nie pamiętałem kiedy ostatni raz ktoś mnie przytulał. Objąłem ją delikatnie ramieniem, a kiedy zerknęła na mnie z dołu, szczerząc się jakby, co najmniej otrzymała nagrodę Merlina, moje serce ominęło kilka uderzeń.

— Dzięki Reggie, że we mnie uwierzyłeś. — szepnęła cicho, tak bym tylko ja to usłyszał i puściła mnie, odsuwając się na trzy kroki, zostawiając mnie z mocno walącym sercem. Wlepiłem swój wzrok w jej rozpromienioną twarz.

Reggie

Uśmiech samoistnie pojawił się na mojej twarzy.

— Idę się pochwalić chłopakom. Na Helene ja sama na powyżej oczekiwań. — wykrzyknęła radośnie i skocznym krokiem ruszyła w kierunku. Odprowadziłem ją wzrokiem, kręcąc głową z niedowierzaniem, po czym zerknąłem na Evana, który przyglądał mi się dziwnym wzrokiem.

— Lubisz ją. — stwierdził, a ja uniosłem brew, patrząc na niego jak na idiotę, którym swoją drogą był.

— Nie wiem mam ci przyklasnąć? Amerykę odkryłeś? — prychnąłem ironicznym tonem, na co Evan pokręcił głową i uśmiechnął się w ten irytujący sposób, którego szczerze nienawidziłem. Zawsze wraz z jego pojawieniem, pojawiał się jeszcze głupszy pomysł.

— Ty cepie, ty ją lubisz, lubisz. — powiedział, a ja przymknąłem oczy, jakby chociaż brak jego widoku, chronił moją biedną osobę przed jego głupotą. Odwróciłem się na pięcie i zacząłem odchodzić od tego matoła, by mieć stuprocentową pewność, że nie zarażę się od niego debilizmem.

— Nie zaprzeczyłeś! — krzyknął jeszcze za mną, ale jedyne co zrobiłem, to wystawiłem w jego stronę środkowy palec, nawet nie odwracając się w jego stronę i odszedłem, zostawiając go samego w ciemnym i zimnym korytarzu.

Rozdział z perspektywy Regulusa to chyba największe zadanie jakie sobie w ostatnim czasie postawiłam. Nie chciałabym go zepsuć i chyba wyszło w miarę ok. dajcie znać :)

Kimkimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro