Rozdział Dziesiąty
Policzki bolały mnie od śmiechu, kiedy Evan opowiadał kolejną historię z ich arystokratycznego życia.
Na jednym z bankietów upili się do tego stopnia, że Evan prawie zaczął podrywać skrzata domowego, a śmiech Regulusa po tej historii będzie jeszcze długo wybrzmiewał w mojej głowie, jako najpiękniejszy śmiech na świecie.
— Myślałam, że te bankiety są nudne. — westchnęłam, ocierając łzę rozbawienia, która leciała stróżką po moim policzku.
— Bo są, dlatego je sobie urozmaicamy. — odezwał się Reg, który już po trzecim piwie stał się bardziej rozmowny niż zazwyczaj.
Właściwie to on powinien pić codziennie. Był dużo fajniejszy, jak nie gromił wszystkich wzrokiem.
Oczywiście nie obyło się bez złośliwości, kilka razu był, nawet przywołany został temat tego nieszczęsnego kociołka, który tak spektakularnie wysadziłam. Evan nawet dał mi przezwisko Wybuchowej puchoneczki, przez co wybuchła mała sprzeczka, żeby mnie tak nie nazywał.
Ale cóż mogłam do niego gadać, jak do dupy w nocy i tak mnie, nie posłuchał.
— Czasem kogoś swatają na przykład. W sensie żyjesz se spokojnie, idziesz na taki bankiet jako wolny strzelec i ciach, wracasz jako narzeczony, sprzedany przez starych jak świnia na targu. — rozchyliłam wargi w szoku, patrząc to na jednego, to na drugiego.
— A wy macie? — zapytałam niepewnie, wybijając wzrok w zielone tęczówki Regulusa, na którego odpowiedzi z niewiadomych przyczyn zależało mi bardziej.
— Merlinie, nie. Całe szczęście. — parsknął już trochę ponurej Evan. — Mnie chcieli kiedyś wjebać w tą psychopatkę Conolly, ale kurwa na całe szczęście im się odwidziało.
Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tej dziewczyny. Destiny, mimo że była jej siostrą bliźniaczką, nigdy się tak nie zachowywała.
— Też nie pałam do niej sympatią. — wyznałam, a blondyn parsknął wesoło.
— To nasz człowiek Reggie. — powiedział, klepiąc bruneta po plecach. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy Reg pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
— Jak chyba większość ludzi, która ją zna. — westchnął, a ja upiłam mały łyk piwa kremowego. Cieszyłam się, że nie zmuszali mnie do jakiś mocniejszych trunków. Wystarczyło im raz powiedzieć, że nie lubię pić, a oni to zrozumieli.
Zerknęłam na mały, złoty zegarek, widniejący na mojej lewej dłoni, który wskazywał już godzinę za piętnaście dwunastą w nocy.
Przyjęłam tą informację z lekkim zaskoczeniem, bo nie sądziłam, że upłynęło już cztery godziny.
— Przykro mi moi zacni towarzysze, ale musimy się zbierać. — odezwał się Evan, również zerkając na swój znacznie nowszy i droższy zegarek. Westchnęłam cicho i wstałam ze swojego krzesła, zgarniając przy okazji moją kurtkę z oparcia.
Ubrałam ją na siebie, a szyję ciasno obwiązałam szalikiem Hufflepuffu. Wyszliśmy na zewnątrz, a mnie momentalnie zrobiło się słabo od ciemności, która była z każdej strony.
Moje ciało zesztywniało, a oddech utknął w płucach. Na Merlina Anette jak mogłaś być taka głupia, żeby tu przyjść.
— Ej wszystko dobrze? — ciepła ręka na ramieniu była jak koło ratunkowe dla mojego spanikowanego umysłu. Zielone oczy błyszczały od alkoholu, który krążył po jego organizmie.
— Będziesz się śmiał, ale panicznie boje się ciemności. — wyznałam szeptem, żeby idący kawałek dalej Evan mnie nie słyszał.
Regulus westchnął cicho, ale zsunął rękę z mojego ramienia i chwycił moją zimną, trzęsącą się ze strachu dłoń. Splótł nasze palce, po czym wsadził je do kieszeni swojej kurtki, cały czas obserwując moją coraz to spokojniejszą twarz.
Wypuściłam drżący oddech ustami i posłałam mu delikatny uśmiech.
Bałam się już znacznie mniej. Moje ciało nie było już sparaliżowane. Czułam jakby, był moją kotwicą, jasnym promykiem, wśród demonów.
Jego dłoń w przeciwieństwie do mojej była ciepła, skóra była przyjemna w dotyku, a kiedy przejechał kciukiem po zewnętrznej części mojej dłoni, świat w ogóle stał się jaśniejszy.
— No idziecie gamonie? — krzyknął Evan, który zdążył odejść już spory kawałek od nas. Razem ruszyliśmy w kierunku zamku. Przejście było dość szerokie, byśmy mogli koło siebie, chociaż już tam Rosier oświecał wszystko swoją różdżką.
Puściłam rękę Regulusa, gdy tylko weszliśmy na znane mi tereny, gdzie wiedziałam, że nic mi nie grozi. Na chwile poczułam się trochę pusto, ale zajęłam się uważnym rozglądaniem, czy z nikąd nie nadciąga żaden prefekt, czy nauczyciel.
Ile ja bym dała, żeby mieć teraz naszą mapę.
O mój Merlinie, a co jeśli któryś z nich teraz ją ogląda i widzi mnie z dwójką ślizgonów. Jak mogłam o tym wcześniej nie pomyśleć. Zanim jednak zdążyłam spanikować, dotarliśmy na koniec korytarza, skąd były dwie możliwości dojścia, pierwsza w prawo prowadziła do kuchni i dormitoriów puchonów i druga w lewo do pokoi ślizgonów.
— To, co tu się rozdzielamy? — rzuciłam cicho, by nie zwracać na nas niepotrzebnej ewentualnej uwagi patrolujących prefektów. Ich zmiany miałam jednak opracowane do perfekcji i mimo że wiedziałam, że na razie żadnego tu nie spotkamy, wolałam nie kusić losu.
Evan jedynie parsknął na moje słowa.
— Rzeczywiście jesteś naprawdę zabawna. Odprowadzimy cię pod drzwi Pokoju Wspólnego, jak na dobrze wychowanych dżentelmenów przystało. — powiedział, na co uniosłam zaskoczona brwi. Odprowadzić pod drzwi? Rosier jednak bez zastanowienia złapał mnie za ramiona i delikatnie popchnął w prawą stronę. Czułam jednak, jak zielone tęczówki wypalają mi dziurę w głowie.
— A ci dżentelmeni to gdzie? — zapytałam ironicznie, chcąc trochę zamaskować zdziwienie, jakie pojawiło się na mojej twarzy. Evan na moje słowa parsknął wesołym śmiechem.
— Słodziutka jesteś Wybuchowa Anette, ale to twoje zdziwienie jest trochę straszne. Co twoi gryfoni cię nie odprowadzają, po waszych nocnych uprzykrzaniach życia uczciwym obywatelom? — zapytał niby pogodnym tonem, ale już czułam zmianę w atmosferze, jaka między nami panowała. Spięłam się delikatnie i zaczęłam się bawić palcami.
Wzruszyłam ramionami, już lekko zestresowana. Zwykle po prostu zmieniałam się w kota i jakoś wracałam. Z wiadomych przyczyn nie mogłam im tego powiedzieć, więc rzuciłam tylko.
— Nie odczuwam potrzeby, by za mną łazili.
Evan sapnął z oburzeniem, jakbym normalnie powiedziała mu, że jem zupę widelcem.
— Co za matoły, zero pomyślunku, ale czego innego można by się spodziewać po gryfonach? — sapnął i resztę drogi przeszliśmy w ciszy, każde pogrążone w swoich myślach i obawach.
Stanęłam przed odpowiednią beczką i odwróciłam się w kierunku chłopaków, którzy wyglądali już na bardzo zmęczonych.
— Dziękuje za super wieczór i no wiecie, odprowadzenie. — szepnęłam, posyłając im nieśmiały, trochę skrępowany uśmiech. Evan ukłonił się teatralnie, a Reg posłał mi delikatny uśmiech, bez słowa kiwając głową.
— Cała przyjemność po naszej stronie. — powiedział blondyn, po czym rzucając mi krótkie pożegnanie, oboje ruszyli w drogę powrotną do swoich pokoi.
Wystukałam rytm w beczkę i weszłam do Pokoju Wspólnego, ozdobionego w kolorach żółci i czerni. Nad kominkiem wisiał wielki obraz uśmiechniętej Helgi Hufflepuff, która w świetle przygaszonych już świec, nie wyglądała wcale tak miło, jak zawsze.
Weszłam po cichu do swojego dormitorium i znowu poczułam ten sam smutek, jak wtedy kiedy Grace mówiła, że przychodzą dziewczyny na babski wieczorek i żebym prędko nie wracała do pokoju. Może gdybym była odważniejsza, to potrafiłabym się sprzeciwić. Problem polegał jednak na tym, że nie byłam.
Cóż była pierwsza w nocy, a one dalej siedziały. Rzuciłam krótkie przywitanie, po czym zgarnęłam swoją piżamę i ruszyłam pod prysznic. Umyłam się prędko by jak najszybciej znaleźć się w swoim wygodnym łóżku.
Moje myśli krążyły wokół wyjścia z dwoma ślizgonami. Nigdy nie przypuszczałam do siebie myśli, że ślizgoni to normalni ludzie, z którymi da się dogadać. Chociaż widziałam, że Regulus dalej był podejrzliwie nastawiony wobec mnie, ale po trzech piwach przestałam to odczuwać aż tak.
Byłam zaskoczona Evanem, bo znałam go tylko ze strony Jestem-wielki-Evan-Rosier-jebać-was-wszystkich-zwłaszcza-gryfonów.
Serce zabiło mi trochę szybciej, gdy nieśmiała myśl o tym, że mogą to być moi przyjaciele, zakiełkowała w mojej głowie.
Moi, nie Jamesa, nie Destiny, moi. Ci, których znalazłam sama.
Tej nocy spałam już trochę spokojniej.
Coś może może rusza do przodu :) Zobaczymy co będzie dalej :)
Są tu jacyś studenci? Jak tam początek roku?
Kimkimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro