Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Drugi

Nienawidziłam eliksirów i to chyba ze wzajemnością, bo była to jedyna lekcja, na którą zawsze musiałam zaspać. No ale kto normalny daje eliksiry na pierwszej lekcji i to na dodatek w poniedziałek?

Zeskoczyłam ze schodów, poprawiając swój krawat, tak by był chociaż trochę równo zawiązany, po czym rzuciłam się biegiem w kierunku drzwi do klasy od eliksirów.

Slughorn mnie nienawidził. Byłam chyba jego najgorszym uczniem, jakiego przyszło mu uczyć w całej jego karierze.

Poprawiłam krawat i otworzyłam drzwi do sali. Wzrok profesora, jak i wszystkich uczniów spoczął na mnie, więc z niezręczny uśmiechem, wygładziłam swoją spódniczkę.

— Przepraszam za spóźnienie. — mruknęłam cicho, zakładając kosmyk moich brązowych włosów za ucho.

Slughorn westchnął cicho i kiwnął głową na znak, że już się przyzwyczaił i mam stanąć w rzędzie obok pozostałych uczniów. Ustawiłam się obok moich współlokatorek i posłałam im wkurzone spojrzenie. Bliźniczki uśmiechnęły się do mnie przepraszająco, po czym Grace wyciągnęła z torby jabłko i podała mi je. Prychnęłam i z delikatnym uśmiechem, odebrałam od niej owoc.

— Więc jak już mówiłem, dyrektor Dumbledor poprosił mnie, żebym dobrał was w pary, by osoby słabsze w eliksirach miały możliwość się w nich podszkolić. Starałem się dobrać was w miarę moich możliwości, tak by uniknąć konfliktów. — powiedział Horacy, patrząc po twarzach wszystkich zebranych ślizgonów i puchonów, po czym wziął do ręki kawałek pergaminu leżący na jednej z ławek.

— Lenox Ellen i Snape Severus. — przeczytał z kartki. Brunetka wydała z siebie dźwięk niezadowolenia i z grymasem na twarzy usiadła w pierwszej ławce obok czarnowłosego.

— Conolly Elizabeth i Avery Adrian. — dwójka ślizgonów przybiła sobie piątki i ze złośliwymi uśmiecha, usiedli w ostatniej ławce za poprzednią dwójką.

— Brown Veronica i Grace. — popatrzyłam z lekką zazdrością na bliźniaczki, które przybiły sobie piątki, po czym z szerokimi uśmiechami zadowolenia usiadły w trzeciej ławce w środkowym rzędzie.

Zagryzłam mocno wargę, a pierwsze objawy paniki wybuchły w moim ciele, skoro moje jedyne przyjaciółki były razem w parze, to aż bałam się, do kogo mógł przydzielić mnie.

— Abbott Christopher i Rosier Evan. — dwójka niezbyt zachwyconych chłopaków usiadła za Severusem i Ellen.

— Potter Anette i Black Regulus. — zamarłam. Panika zalała moje ciało. Błagam wszysycy tylko nie on, proszę. — błagałam w myślach. Spojrzałam w bok, a mój spanikowany wzrok spotkał się z zimnymi, zielonymi tęczówkami młodszego Blacka.

— Ja mogę być z Regulusem. Potter i tak już nic nie pomoże, a Snape jest najlepszy z eliksirów, więc przynajmniej nas nie wysadzi w powietrze. — odezwała się Ellen, podnosząc się ze swojego miejsca. Regulus wywrócił oczami, po czym bez słowa ruszył w kierunku ostatniej ławki i usiadł bokiem na miejscu przy ścianie, opierając się o nią plecami.

— Nie ma zmian panno Lenox, Anette proszę, usiądź obok Regulusa. — powiedział nauczyciel. Zmusiłam swoje nogi do ruchu i mocno bijącym sercem usiadłam obok Blacka.

Zacisnęłam mocno szczękę, po czym odwróciłam głowę w kierunku Regulusa, który wypatrywał się we mnie zimnym spojrzeniem. Dreszcz strachu przebiegł mi po plecach.

— Widzę, że nie jesteś zadowolona, że wypadło akurat na moją skromną osobę. — zakpił, a na jego twarz wpłynął cyniczny uśmiech. Zignorowałam jego zaczepkę i odwróciłam głowę w kierunku profesora, który zdążył już przydzielić resztę par i zapisać na tablicy temat dzisiejszych zajęć.

Felix Felicis — płynne szczęście

— Takiego eliksiru jeszcze nie wysadziłaś. — parsknął Black. Rzuciłam mu wkurzone spojrzenie, na co chłopak parsknął jedynie cynicznym śmiechem.

Minuty do końca zajęć zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Co chwilę zerkałam na stary zegarek zawieszony na mojej ręce, odliczając sekundy do zakończenia tej lekcji.

— W soboty o godzinie piątej po południu będę prowadził dodatkowe zajęcia, kto chce może przyjść. Oczywiście ze swoim partnerem, bo tylko tak będziecie teraz wykonywać zadania. — powiedział jeszcze profesor i w tym samym momencie po całej szkole rozniósł się dźwięk dzwonka. Jak oparzona zerwałam się ze swojego miejsca i jednym ruchem zgarnęłam ze stołu mój pergamin, pióro i książkę, nie kłopocząc się nawet z wkładaniem ich do mojej torby.

Jak strzała ruszyłam przez korytarz, w kierunku klasy od transmutacji, którą mieliśmy z gryfonami. Wkurzona usiadłam na jednej z ławek postawionych przed klasą, zajmując miejsce obok Jamesa i spokojnie spakowałam swoje rzeczy do torby, mamrocząc przy tym kilka przekleństw.

— Co cię tak zdenerwowało? — odezwał się Peter, przysiadając na ławce obok mnie. Podniosłam na niego swoje spojrzenie, po czym westchnęłam ciężko.

— Miałam eliksiry. Slughorn porozdzielał nas w pary. — mruknęłam, a moje ramiona opadły, kiedy wróciłam myślami do mojej znienawidzonej lekcji.

Syriusz momentalnie wybuchnął gromkim śmiechem, zwracając na nas uwagę wszystkich gryfonów i puchonów zebranych pod salą.

— Który nieszczęśnik trafił na ciebie? Aż chyba pójdę złożyć mu wyrazy współczucia. — zaśmiał się, patrząc na mnie z góry. Zwęziłam złowrogo oczy, mierząc całą sylwetkę starszego z bliźniaków Black wzrokiem.

— Twój braciszek. — syknęłam, a uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy. Brunet jednym ruchem kucnął tuż obok moich kolan i łapiąc moją twarz w dłonie, przyciągnął mnie do siebie, tak że nasze twarze były na tej samej wysokości.

— Jak to będzie wyglądało? — zapytał poważnym głosem. Zmarszczyłam ze zdziwieniem brwi, bo taki ton w jego wykonaniu był tak rzadki, jak nie ułożenie przez niego włosów przed wyjściem — czyli prawie niemożliwe.

— Nie wiem, to jakieś projekty w parach. — westchnęłam, starając się od sunąć od gryfona. Chłopak w końcu mnie puścił i z zamyśloną miną, wlepił wzrok w korytarz, który prowadził do lochów.

— Tylko uważaj na siebie. — mruknął jeszcze i w tym samym momencie drzwi do klasy się otworzyły, a chłopak jak strzała ruszył w jej kierunku, zajmując swoje standardowe miejsce w ostatniej ławce.

Zaraz miejsce obok niego zajął James, a w ławce przed nimi usiedli Remus i Peter. Zerknęłam na bliźniaczki Brown, które już siedziały w trzeciej ławce po drugiej stronie sali i śmiały się z tego, co powiedział Chris Abbott, siedzący za nimi z jakimś chłopakiem.

Westchnęłam cicho i z delikatnie zwieszoną głową, usiadłam w pierwszej ławce, wyjmując na blat pióro, pergamin i książkę. Kątem oka spojrzałam na huncwotów wygłupiających się w rzędzie obok i westchnęłam smutno.

Kochałam ich jak braci, ale mimo to czułam, że do nich nie pasuję, że jestem w ich paczce tylko ze względu na to, że jestem kuzynką Jamesa.

Tak samo było z bliźniaczkami Brown, byłyśmy przyjaciółkami, ale zawsze czułam się tą trzecią, najbrzydszą z grupy. One znały się od urodzenia, miały ten swój szósty, bliźniaczy zmysł, a ja byłam na doczepkę, bo mieszkałyśmy razem w pokoju.

Pokręciłam delikatnie głową, odpędzając od siebie ponure myśli i skupiłam się na lekcji, w duchu modląc się, by już się skończyły.

Kilka długich godzin później, z westchnieniem ulgi usiadłam przy stole puchonów i od razu nałożyłam sobie na talerz kurczaka i ziemniaki z koperkiem, które przygotowały dzisiaj na obiad skrzaty. Uwielbiałam kuchnie skrzatów, co niestety odbijało się na mojej wadze i nie będę mówić, że się tym nie przejmowałam, ale wiedziałam, że muszę jeść.

Inaczej znowu popadłabym w błędne koło, głodowania.

— Tu jest moja psióła, co ty taka zmarnowana Nett? — przymknęłam oczy i odetchnęłam, słysząc głos Destiny, która zaraz przysiadła się koło mnie, kompletnie nie przejmując się, że to stół nie jej domu.

— Miałam rano eliksiry. — mruknęłam zdawkowo, zerkając na nią, po czym włożyłam widelec z nabitym jedzeniem do buzi.

— No tak to wiele wyjaśnia. — prychnęła rozbawiona, nakładając sobie na talerz swoją porcję.

— Ej Conolly to nie twój stół! — krzyknął Jake Davis, prefekt mojego domu. Był to jeden z tych chłopaków, których omotał wdzięk, uroda i rozum Destiny i skończył ze złamanym sercem.

— Mam to w dupie Davis, idź sobie straszyć pierwszaków. — odmruknęła blondynka, po czym totalnie zlewając chłopaka, odwróciła się w moją stronę. Dalej uparcie wlepiałam wzrok w przestrzeń przede mną, czując, jak dziewczyna wywierca mi dziurę w głowie swoim spojrzeniem. — Serio Anette, co jest? — zapytała poważnym głosem.

— Przez następne pół roku na eliksirach, jestem w parze z Regulusem Blackiem. — burknęłam, w końcu spoglądając na blondynkę.

Kiedy nasze oczy się spotkały, Destiny momentalnie zamarła, a jej oczy otworzyły się szeroko. Rozejrzałam się w panice po sali, szukając pomocy, u sama nie wiem kogo.

Destiny Conolly nie bez powodu chodziła na wróżbiarstwo. Na początku chodziło tylko o to, by wkurzyć jej rodziców, potem dopiero się okazało, że jej imię wcale nie jest przypadkowe i dziwne, a sama dziewczyna rzeczywiście posiada „trzecie oko", jak to ujmowała profesor Trawelyn.

Jakąś minutę później dziewczyna zaczęła mrugać, wracając do rzeczywistości, po czym spojrzała na mnie.

— Co widziałaś? Zabije mnie? Poćwiartuje? Zaciągnie do Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i tam zabije? — zapytałam spanikowanym, ale cichym by nikt nas nie usłyszał głosem. Dziewczyna rzuciła mi kpiące, po czym upiła łyk wody.

— Nie mogę powiedzieć ci, co cię czeka. Znasz zasady. — oznajmiła formalnym tonem, a ja rzuciłam jej zirytowane spojrzenie.

— Będziesz mnie mieć na sumieniu. — mruknęłam i wróciłam do jedzenia.

Będę Anette.

Nie wiem co dziś napisać, więc życze wam zdrowia!

KimKimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro