Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Czwarty

Biały kolor, który dominował w skrzydle szpitalnym, przytłaczał mnie do tego stopnia, że głowa zaczęła mi nieprzyjemnie pulsować.

Madame Pomfrey z surową miną pochyliła się nade mną. Skrzywiłam się delikatnie, kiedy poświeciła mi różdżką po oczach. Zamknęłam oczy, na co kobieta jedynie prychnęła.

— To bardzo głupi pomysł panno Potter. Z badań wynika, że jest pani osłabiona, niedożywiona i odwodniona. Pani wyniki z krwi wołają o pomstę do nieba, anemia, żelazo tak niskie, że aż dziwie się, że Pani jeszcze chodzi. Niedoczynność tarczycy. Mam wymienić dalej? — wyrzuciła z siebie, tak szybko, że do mojego mózgu ledwie dochodziły informacje, które do mnie mówiła.

Odchyliłam głowę na poduszce, czując jak w moim gardle wyrosła wielka gula. Zacisnęłam szczękę, starając się nie rozpłakać, ale oczy i tak zaszyły mi łzami.

Moje życie było beznadziejne, ja byłam beznadziejna.

— Nie płacz dziecko, pomożemy ci. Zaczniesz łykać hormony na tarczyce i żelazo. Będzie dobrze. — pokiwałam niemrawo głową na słowa kobiety, ale nawet na nią nie zerknęłam, wbijając wzrok w biały sufit Skrzydła Szpitalnego.

Kobieta westchnęła cicho i ruszyła w kierunku swojego kantorka. Zamknęłam oczy i po raz kolejny zapragnęłam zwyczajnie zniknąć. Obróciłam się na bok, podkładając ramię pod głową.

Właściwie to nie wiem, ile tak leżałam. Straciłam poczucie czasu, bo wszystko znowu zaczęło mi się zlewać w jedną, wielką, czarną plamę. Z dziwnego stanu pół snu wybudziło mnie otwieranie drzwi. Ale nie takie zwykłe. Huk uderzenia o ścianę za nimi rozniósł się po całym pomieszczeniu jak nie zamku i przysięgam, że wybudziłby nawet martwego.

— Anette Vanessa Potter! — przełknęłam ślinę, ponosząc delikatnie głowę, a mój wzrok spotkał się ze wściekłymi, ale jednak zmartwionymi oczami mojego kuzyna. Właściwie to szukałam sobie w głowie jakieś nory do schowania. James nigdy nie mówił do mnie pełnym imieniem, chyba że był na mnie naprawdę zły, tak jak, wtedy kiedy jako dziecko złamałam mu jego miotłę.

Niespecjalnie oczywiście, po prostu byłam nieudacznikiem.

— Jak mogłaś doprowadzić się do takiego stanu? Merlin cię opuścił? — krzyknął, a ja skrzywiłam się, bo jego głos obił się po mojej czaszce jak piłeczka kauczukowa rzucona z całej siły w ścianę.

— Nie krzycz James, źle się czuje. — mruknęłam, kładąc się z powrotem na poduszce. Głowa kuzyna zaraz pojawiła się nade mną, a jego wyraz twarzy znacząco złagodniał. Brunet westchnął cicho i przejechał ręką po włosach. Zawsze tak robił, kiedy się denerwował.

— Przepraszam, po prostu się martwię. — westchnął, a słaby uśmiech wykwitł na jego przystojnej buzi. Uniosłam delikatnie rękę i zmierzwiłam mu włosy, wysilając z siebie słaby uśmiech.

— Nic mi nie będzie Jamie. — powiedziałam to tak przekonanym tonem, że prawie sama sobie w te słowa uwierzyłam. Brunet westchnął po raz kolejny i ścisnął delikatnie moją dłoń, leżącą na łóżku.

Nie chciałam smucić Jamesa, nie zasłużył na to. Był dobrym człowiekiem.

A ja byłam zmęczona; udawaniem, egzystowaniem i kłamaniem.

***

Dwa dni później wróciłam na lekcje. Rano łyknęłam prawie garść tabletek i wmusiłam w siebie niewielkie śniadanie. Jęknęłam męczeńsko, kiedy Grace i Veronica ruszyły w kierunku lochów, gdzie znajdowała się klasa od eliksirów.

Zajęłam swoje miejsce w klasie, w myślach błagając, by zadzwonił już dzwonek oznaczający koniec zajęć. Moje marzenia zostały jednak zrujnowane w tym samym momencie, kiedy krzesło obok mnie zostało odsunięte, a na nim usiadł Black, nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem.

Slughorn zaczął nawijać na temat lekcji, ale osobiście czułam się, jakby nie było mnie miesiąc na zajęciach, a nie trzy dni. Przełknęłam ślinę, notując wszystko, co nauczyciel pisał na tablicy, starając się jakkolwiek połączyć fakty ze sobą. Poproszę Grace albo Vee o notatki i na pewno to ogarnę.

Jedynym plusem dzisiejszego dnia było to, że był piątek i nareszcie będę mogłam odpocząć.

Dzwonek obwieszczający zakończenie lekcji był jak zbawienie. Z prędkością wyścigówki zebrałam swoje rzeczy do torby i ruszyłam w kierunku wyjścia. W drzwiach złapałam bliźniaczki.

— Dałybyście mi notatki z ostatniej lekcji? — zapytałam cicho, a Grace od razu pokiwała głową, mrucząc pod nosem, że da mi w pokoju.

Podskoczyłam delikatnie ze strachu, kiedy czyjaś ręka spoczęła na moim łokciu, a całe moje ciało momentalnie spięło się na fizyczny kontakt z kimś obcym. Odwróciłam się szybko, a mój wzrok spoczął na zielonych oczach ślizgona.

— Dzisiaj o szóstej w bibliotece. Nie zrobię za ciebie wszystkiego. — oschły ton Regulusa aż zmroził mi krew w żyłach.

— Ale... — zaczęłam, chcąc zaprotestować. Naprawdę chciałam odpocząć. Poleżeć w swoim łóżku, poczytać jakieś romansidło, posłuchać Abby i mieć zwyczajnie święty spokój.

— Nie obchodzi mnie to. Szósta. — burknął, odchodząc w przeciwnym kierunku. Westchnęłam cicho pod nosem i zwieszając ramiona, ruszyłam za bliźniaczkami.

Przed szóstą siedziałam już w bibliotece, przy jednym ze stolików gdzie rozłożyłam notatki Grace i zaczęłam je starannie przepisywać. Skupiłam się na tym tak bardzo, że nie usłyszałam nawet, że ktoś się zbliża. Wielka księga, która wylądowała na blacie, przede mną sprawiła, że podskoczyłam ze strachu, łapiąc się za miejsce, gdzie było moje serce, które wystukiwało szybki rytm.

— Możesz przestać mnie straszyć? — pisnęłam, patrząc w zielone oczy bruneta, który uśmiechnął się drwiąco i zmierzył mnie pogardliwym spojrzeniem.

— Możesz przestać być strachajłą? — zironizował, po czym bez słowa zgarnął notatki Grace z biurka i zaczął je czytać. — Co to za gówno? — prychnął z odrazą, rzucając pergamin z powrotem na blat.

— Notatki Grace. — mruknęłam cicho, patrząc, jak brunet się skrzywił.

— Zostaw te nic niewarte notatki, bo to same głupoty. Zbieraj się, idziemy. – powiedział, zabierając wielką książkę, którą przed chwilą rzucił na blat i ruszył w głąb biblioteki. Szybko pozbierałam moje rzeczy i wystrzeliłam za nim biegiem, by go nie zgubić.

A jak mnie zamorduje w tej bibliotece? Pomyślałam, kiedy wędrówka między regałami sprawiła, że totalnie się zgubiłam i nie wiedziałam, w której części biblioteki jesteśmy.

Chłopak zatrzymał się, więc i ja to zrobiłam, wyglądając delikatnie zza jego pleców. Pośród regałów stał stolik z czterema krzesłami. Jedna część blatu była obładowana książkami i pergaminami, druga zaś była nienagannie czysta. Regulus zajął jedno z miejsc na czystej stronie, więc ja niezgrabnie usiadłam z drugiej.

— Przychodzisz tu tylko ze mną, nie chcesz, żebym cię tu zastał samą. — odezwał się brunet, zagarniając ze stosu jeden z pergaminów, rzucając go w moją stronę.— Tu są notatki z ostatnich zajęć. Prawdziwe, weź, przepisz, w poniedziałek na lekcji mi oddasz. — zerknęłam niepewnie najpierw na niego, a potem na zapisany ładnym pismem pergamin.

— Dziękuję. — szepnęłam w szoku, wkładając kartkę do torby. Brunet machnął ręką, a następnie podsunął w moją stronę jedną z książek.

— Masz tu całą historię, jak powstawało Felix Felicis, przeczytaj i streścij. Ja zajmę się ogólnym zastosowaniem. Od następnej soboty chodzisz na zajęcia dodatkowe. — powiedział chłodnym tonem, a ja uniosłam ze zdziwienia brwi.

To są chyba żarty.

— Niby dlaczego mam na nie chodzić? — zapytałam, zbierając w sobie całą odwagę swojego życia, która zaraz ze mnie uleciała, dosłownie w momencie, kiedy nasze oczy się spotkały.

— Posłuchaj Potter, jesteś gorzej niż beznadziejna z eliksirów i naprawdę nie mam ochoty pracować w patrze z takim naiwnym nieudacznikiem, więc ciesz się, że chcę poświęcić swoją cenną godzinę z życia i przyjść na zajęcia dla uczniów ułomnych. — syknął, a ja momentalnie zwiesiłam głowę jak zbity szczeniak.

— Okej. — bąknęłam cicho, nie chcąc, by głos zdradził, jak bardzo zabolały mnie jego słowa.

Następną godzinę pracowaliśmy w ciszy, aż w końcu chłopak oznajmił, że możemy iść. Gdy tylko wyprowadził mnie do znanej mi części biblioteki, momentalnie się od niego oddaliłam, skręcając w dział ksiąg do Obrony Przed Czarną Magią.

Byłam już w drodze do pokoju wspólnego, kiedy usłyszałam za sobą znajome głosy. Jęknęłam cicho, bo podejrzewałam, że to koniec mojego planu idealnego, jakim było leżenie i słuchanie Abby.

— Mamy dla ciebie takie zadanie, że padniesz. — krzyknął James na pół korytarza, zanim zdążył do mnie dobiec razem z Syriuszem. Gdy tylko to zrobili, wepchnęli mi do ręki jakiś mały woreczek i będąc szczera, nawet nie chciałam wiedzieć co to.

— Podłóż to pod poduszkę Smarkelusa. — dodał Syriusz, a ja jedynie westchnęłam i zmieniłam się w kota. Nie chciało mi się nawet wdawać z nimi w dyskusję.

Lubiłam być animagiem, pozwalało mi to zniknąć, zaszyć się i wszyscy dawali mi święty spokój, bo kto chciałby gadać z kotem?

Złapałam w pyszczek dziwny woreczek i ruszyłam truchtem w kierunku lochów. Zwykle tak załatwiliśmy żarty w dormitoriach. Ja wchodziłam, no bo kto by nie wpuścił biednego kotka do domu? Tym razem zrobiły to jakieś pierwszoklasistki, którym dałam się nawet pogłaskać, po czym szybko wbiegłam po schodach prowadzących do męskich dormitoriów.

Szłam korytarzem, czytając kolejne nazwiska, znajdujące się na tabliczkach obok drzwi, aż wreszcie znalazłam te należące do Severusa.

Avery Adrian
Black Regulus
Rosier Evan
Snape Severus

Popchnęłam drzwi, które pod naporem się delikatnie uchyliły, a ja z triumfalną miną wsunęłam się do środka. Dumna jak nigdy, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Jedno z łóżek, to na środku było totalnym bajzlem, na podłodze wokół niego panował większy syf niż u Syriusza, przez co momentalnie się skrzywiłam.

Łóżko po lewej od drzwi zakładam, należało do Severusa, bo panował tu względny porządek, a na szafce nocnej leżała figurka kociołka, którą chyba dała mu Lily na któreś święta.

Przemieniłam się w człowieka i podłożyłam woreczek pod poduszkę, kładąc ją z powrotem tak jak była, by nie wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń.

Całe moje ciało zostało sparaliżowane, kiedy usłyszałam kroki na korytarzu. Szybko zmieniłam się animaga i bez większego zastanowienia wskoczyłam na ostatnie łóżko, które było perfekcyjnie zasłane, a wokół niego panował większy porządek, niż w kolekcji zastawy mojej mamy. Zwinęłam się w kłębek i zaczęłam udawać, że śpię. W tym samym momencie drzwi do pokoju otworzyły się na oścież, a do środka ktoś wszedł.

— Co to za sierściuch?

Pora umierać Anette.

Większość z was zapewne już nie pamięta o tej historii, ale z okazji świąt chciałabym wam dać chociaż jakikolwiek prezent.

Mam nadzieję, że ten rok był dla was łaskawszy niż dla mnie. 2022 cieszę się, że już się kończysz.

Dlatego w te święta chciałabym wam życzyć zdrowia, szczęścia i przede wszystkim prawdziwych przyjaciół!

Kimkimkolwiek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro