Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 7


  – Jakim prawem? – Zapytałem przez zaciśnięte zęby, ale ona nic nie zrozumiała i tym samym jeszcze bardziej mnie nakręciła.
–No cóż, taką masz fizjologię, niestety...–
– Kto dał wam prawo, by przywracać mnie do życia?! – Przerywam temu czemuś i zaczynam głośno krzyczeć.
– Uspokój się... – Mówi stanowczo, ale dla mnie jest już na to za późno.
– A wal się ty wstrętna kreaturą! – Uwalniam cały swój gniew – Pewnie nawet nie wiesz co to znaczy! Uważacie siebie za ludzi?! Nie macie o nich pojęcia, po cholerę mnie budziliście?
– To dla ciebie wielka szansa... – Co ona pieprzy, jaka szansa?! Tego nie mogę już znieść, w sekundę dopadam potwora numer 1998 i z całej siły zaciskam dłonie na jej szyi, jednocześnie przygniatając całym swoim ciałem. Zabiję to coś! Zabiję!
– Wiesz gdzie sobie wsadź tę szansę? – Zęby wciąż mam zaciśnięte, postać pode mną szamocze się, ale wyraźnie widać, że ciężko jej oddychać- nic dziwnego, przez te ich dziwne nosy! Jestem jak oszalały z gniewu, słyszę za sobą jakieś dźwięki, ale jestem tak pochłonięty swoją ofiarą, że zupełnie nie zwracam na nie uwagi.
Nagle coś odciąga mnie od celu i mocno przytrzymuje w miejscu. Rzucam się i wyrywam, ale wszystko na marne- białe macki trzymają mocno. 1998 głośno łapie oddech i patrzy na mnie przerażona.
– Dlaczego... – Mówi cicho, kiedy dwoje ,,ludzi" wyprowadza mnie z mieszkania, mój były współlokator kroczy za nami, zwieszając swą ogromną głowę. Prowadzą mnie przez białe korytarze, w pewnym momencie przechodzimy przez jakąś ścianę i znajdujemy się w dużym, prostokątnym pomieszczeniu. Gdzieś już to widziałem...a tak, na filmie- to tu ich tworzą, poznaję kapsuły i szpikulce... Do pomieszczenia wchodzi jeszcze jedna postać, staje naprzeciwko mnie i uśmiecha się z triumfem.
– Mówiłem że trzeba było od razu go uśpić... – A więc to ten doktorek.
– Wal się. – Odpowiadam beznamiętnie, on zaś marszczy brwi- teraz to ja się uśmiecham, bawi mnie kiedy ten pseudo-mózgowiec nic nie rozumie...
– Niniejszym stwierdzam że stworzony osobnik nie przystosuje się do życia w Nowym Świecie, skazuję go na śmierć. – Powinienem się przejąć? Czy to dziwne, że na myśl o ponownej śmierci nie czuję strachu tylko...ulgę? Jeszcze chwila i faktycznie będę mógł to wszystko potraktować jak sen... Marszczę brwi spoglądając na 1998- po jej...jego...twarzy coś spływa...łza? Tak, nie mogę się mylić- czarna ciecz wypływa wprost z oka. Nie sądziłem że te istoty mogą mnie czymś zaskoczyć... A może jej coś uszkodziłem?
Doktor odwraca się i zaczyna szykować jakąś strzykawkę... chcą mnie uśpić. Jak psa. W tej chwili walczę sam ze sobą...nie mogę się na to zgodzić- chcę zginąć jak człowiek, na moich warunkach- trzymające mnie ręce są tak zaaferowane i pewne swego, że jakimś cudem udaje mi się z nich wyplątać- to jeden, szybki ruch. Biegnę do przeciwległej ściany, znajdują się tam kapsuły- dwaj...ochroniarze oczywiście ruszają za mną- z mieszaniną szoku i wdzięczności, widzę jak 1998 podstawia im swoją długą nogę i obaj lądują na ziemi. Mam kilka sekund- więcej nie potrzebuję. Sięgam po długi, metalowy szpikulec i mocno ściskam go w dłoni, patrząc wprost na moją wybawicielkę.
– Dziękuję. – I Zatapiam metalowe ostrze we własnym sercu, przez kilka sekund czuję ból wywołany przerywaniem tkanek, czuję oplatając mnie ręce...zamykam oczy i odchodzę, wydając ciche westchnienie triumfu. Wracam do domu .

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro