Część 5
Spojrzałem na siebie. Dobrze by było znaleźć jakieś okrycie czy coś...wstałem z kanapy i zacząłem się rozglądać, niestety nie znalazłem nic co by się nadawało. Ale moje poczucie wstydu okazało się silniejsze, toteż bez chwili wahania pozbawiłem jedną z podłużnych poduszek leżących na kanapie poszewki i owinąłem się nią jak ręcznikiem...od razu lepiej. Przez kilka minut krążyłem po niewielkim salonie, w końcu zrezygnowany postanowiłem się położyć. Biały mebel nawet nie skrzypnął pod moim ciężarem. Zamknąłem oczy z nadzieją, że kiedy znów je otworzę, to wszystko okaże się tylko głupim koszmarem...
– Halo...– Głos przebił się do mojej świadomości i wyrwał z niespokojnego snu. Sekunda błogości odeszła w zapomnienie, jeszcze zanim uchyliłem powieki wiedziałem gdzie się znajduję...Nadzieja, że to wszystko to tylko skutek zbyt obfitej kolacji przed snem okazałą się płonna- taka byłą moja ostatnia myśl, zanim otworzyłem oczy. Kiedy to zrobiłem, mimowolnie wydałem z siebie okrzyk przerażenia. Wielkie oczy znajdowały się tuż przy mojej twarzy, mogłem dostrzec w nich własne odbicie, jednak, w skutek dźwięku jaki z siebie wydałem, natychmiast się odsunęły. To nie był dobry widok tuż po przebudzeniu.
– Myślałam że nie żyjesz. – Powiedziała to obojętnym tonem, jakby informowała mnie jaka jest dziś pogoda. Chociaż pytanie o pogodę w tym...Nowym Świecie, nie miało przecież najmniejszego sensu.
– Żyję. – Powiedziałem krótko, wciąż lekko urażony. Nagle z mojego żołądka wydobyło się głośne... burczenie. Zaczerwieniłem się, zaś moja towarzyszka przeraziła się nie na żarty. Widząc jej minę nie mogłem powstrzymać i zacząłem śmiać się jak głupi. Ha! Ja też mogę was czymś zaskoczyć...
– Co to było? – Wyszeptała, wciąż przerażona, a mój śmiech przybrał na sile.
– Jestem głodny... – Odparłem między jedną salwą śmiechu a drugą, ona zaś natychmiast się rozluźniła, wstała, podeszła do tej samej szafki co poprzednio i coś z niej wyjęła, po czym zajęła miejsce obok mnie.
– Proszę bardzo. – Wyciągnęła rękę z jakąś dużą, ogromną pastylką.
– Co to niby jest? – Zapytałem tylko
– Jedzenie. – Widać było że i ona powoli traci cierpliwość, jej ton był taki sam, jakim przemawia się do naburmuszonego dziecka, które po raz kolejny odmawia zjedzenia brokułu. – Dostarczy ci wszystkich kalorii których potrzebujesz, no już, jedz. – Pomyślałem sobie: A co mi zależy? Skoro nie mam szans na nic innego...wziąłem tę nieszczęsną pastylkę i połknąłem ją, wyobrażając sobie soczystą karkówkę z pieczonymi ziemniakami i surówką... niestety, nie było szans na takie rarytasy- tabletka okazała się zupełnie bez smaku, ale co dziwne...nie czułem już głodu. Ale nie byłem też syty. Coś pomiędzy...no cóż, na razie musi wystarczyć.
– Mogę wiedzieć czemu zniszczyłeś moje poduszki? – Zapytała widząc moje prowizoryczne okrycie. W tej chwili znów była oazą spokoju. Taka zmienność nastrojów tylko potwierdza moją teorię na temat jej płci...
– Przecież nie będę chodził nago...– Uniosła brwi...a raczej miejsca w których te brwi powinny się znajdować, a ja westchnąłem przeciągle. Ciągle krążymy wokół tego samego...już wiem co czuł mój pradziadek opowiadając mi różne rzeczy o których nie miałem pojęcia. Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak samotny jak w tej chwili... Samotny wśród ludzi. Prychnąłem lekko i straciłem już ochotę na tłumaczenie czegokolwiek mojej towarzyszce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro