6. Czas zmian i wyborów
Dziwa długo nie mogła otrząsnąć się z szoku. Ona, prosta dziewczyna z nic nieznaczącej wioski, stała się nosicielką*. Przyjęła jednak ową wiadomość ze spokojem, zdało się jej bowiem, że jest to swoiste wynagrodzenie jej upokorzenia. O dzieciach dębu wiedziała tyle, co wszyscy, że rodzą się raz na pokolenie, że nie mają mocy, choć z niej powstają oraz, co było dla niej bardzo miłą perspektywą, że ich matki nigdy nie umierają w połogu tak jak ich dzieci. Gorączka połogowa i inne komplikacje, rzadkie dzięki opiece wiedźb, zbierały małe żniwo, jednak napawały lękiem wiele brzemiennych kobiet.
Dziwę przerażała trochę perspektywa tego, że jej nowo narodzone dziecko samo wybierze sobie ojca tuż po urodzeniu i zostanie poślubiona mężczyźnie, który nigdy nie widział jej na oczy. Tuż po tym, jak jej dziecku odpadnie pępowina i będzie mogło opuścić chram połączy się z kimś kogo całkiem nie zna.
Do serca dziewki wdarł się irracjonalny lęk ponownego odtrącenia. Matka, widząc jej obawy, starała się ją uspokoić, gdy ta nerwowo przeglądała swoją wyprawę. Zwyczaj nakazywał, że ma urodzić dziecko w innym miejscu i musiała się powoli szykować do opuszczenia rodzinnych stron. Dziwa miała udać się z Lipą na konwent Braci Mocy, gdzie przy Wszechdębie wiedźby i wieszczowie mieli zadecydować, gdzie ona i jej nienarodzone dziecko znajdą swój nowy dom.
Matka Dziwy wysuwała więc różne argumenty, by uspokoić swoją córkę. Najskuteczniejszy okazał się ten wypowiedziany podczas sprawdzania przez dziewczynę, czy obrus wyszyty przez nią, gdy miała piętnaście lat, w cztery lata po schowaniu do kufra, zyskał jakieś nowe nieznane dziury i rozdarcia. Starsza kobieta zirytowała się tą nerwowością córki, wzięła więc z jej rąk obrus i rzekła:
— Miej nade mną zlitowanie i pomyśl. Gdybyś była swoim dzieckiem, to byś wybrała sobie na ojca kogoś, kto nie chciał za żonę twojej matki albo miałby nie przypaść do gustu twojej matce?
— Nie — odrzekła dziewczyna i oblawszy się lekkim rumieńcem położyła obrus do kufra.
Długo po rozmowie z matką Dziwa myślała o tym, co jej powiedziała. Żadne dziecko z własnej woli nie wybrałoby sobie rodziców, którzy mieliby być ze sobą nieszczęśliwi. Perspektywa ta była dla dziewki miłą, w głębi duszy marzyła bowiem, że kogoś kiedyś pokocha, od najmłodszych już lat mając za wzór swoich rodziców, którzy, choć znacznie się od siebie różnili, zostali prawdziwie połączeni mocą wierzby, jednak gorzkie wspomnienia utwierdziły ją w przekonaniu, że winna skupić się na tym, że z pewnością pokocha dziecko, które urodzi, jego ojciec zaś zapewne będzie ją dobrze traktował.
Na kilka dni przed równonocą ruszyła więc do Wszechgaju z Brzozą, Lipą i starym, mieszkającym w okolicy wieszczem Jesionem. Znowu się zaskoczyła, gdy owy wieszcz zobaczył ją po raz pierwszy, przyjechawszy pod jej dom swym wozem, zsiadł z kozła przywitać się z jej ojcem, gdy jeszcze żegnała się z młodszym bratem. Kiedy tylko starzec ją ujrzał, równie jak za pierwszym razem mała Lipa, wciągnął powietrze i dość niezgrabnie, podpierając się kosturem, ukląkł na ziemi. Tym razem nie zlękła się jednak, na twarzy malowała się bowiem taka spokojna radość, że nie było czego się bać.
Podszedł do dziewki i, objąwszy ją ramionami, rzekł:
— Ach, nie idzie się do takiej jawy nigdy przyzwyczaić. Widzę ją już po raz czwarty, a za każdym razem zdaje mi się jeszcze piękniejsza. Czas nam już, moja miła, bo i na nas tam czekają.
Dziewka przytaknęła starcowi, po czym pokłoniwszy się rodzicom i domowemu dębowi, wsiadła na skromny wóz. Siedziały tam już Brzoza i Lipa. Kobieta nałożyła jej na głowę jej stary welon, który miał służyć dziewczynie podczas tej podróży, zaś po wyborze miejsca miała otrzymać nowy, który miał jej towarzyszyć aż do czasu rozwiązania, a nawet i dłużej.
Za namową wiedźby, ciągle ostatnio zmęczona ze względu na ciążę Dziwa postanowiła wykorzystać czas podróży na drzemkę, droga bowiem miała im zająć wiele godzin. Ułożyła więc głowę w welonie na kolanach kobiety i okrywszy się lekkim pledem zapadła w lekki sen.
***
Pradawny święty gaj, który był pełen mocy od setek lat stanowiąc najświętsze miejsce dla Matecznika, w tym niezwykłym dniu, gdy dzień zrównuje się z nocą pełen był dostojnych postaci w białych szatach. Brać mocy zebrała się po raz pierwszy tego roku, by zadecydować o losie nosicielki. Rzadko się to zdarzało, dlatego wszyscy czekali na całkowite zebranie się konwentu z wyraźnym zaciekawieniem.
Sama zaś nosicielka, mimo swej otwartej natury, była już straszliwie zakłopotana. Stała w swej brązowej sukni, wśród morza białych szat odbijających się od żywej jeszcze zieleni puszczy, raz po raz pozdrawiana przez nowoprzybyłych. Kłopotały ją te wszystkie przyklęknięcia i pokłony, lecz wyraz wpatrujących się w nią twarzy dawał poczucie spokoju i pewnej ulotnej wyjątkowości.
Najbardziej fascynowały ją momenty w których po raz pierwszy widziały ją dzieci mocy bądź młode jeszcze wiedźby. Pierwszy raz stykały się z taką jawą mocy. Dziwa próbowała zrozumieć czym właściwie jest owe zjawisko, mała Lipa usilnie próbowała jej to wytłumaczyć mówiąc, że widać je przy urodzeniu dzieci mocy, w świętych drzewach, u rarogów i niektórych koni, oraz w przypadku takich jak ona nosicielek.
Tłum gęstniał stopniowo, wiedźby i nieliczni wieszcze zasiadali dookoła wielkiego dębu w centralnej części gaju. Dziwa trwała, stojąc spokojnie w towarzystwie Buka i Brzozy, mała Lipa ulotniła się już dawno, by nadrobić opowieści innych dzieci mocy. Męczyło ją już trochę to stanie, lecz bała się okazać swoje zmęczenie, wiedźba obchodziła się z nią bowiem ostatnio jak z jajkiem, nieustannie pytając o wszystkie dolegliwości. Wkrótce dołączył do nich arcywieszcz - Dąb. Nosił on niegdyś inne imię, lecz gdy został w głosowaniu wybrany na mistrza, przyjmował święte imię Dębu. Był to jeszcze nie tak stary, choć siwy mężczyzna, pochodzący z Bukowców. Przyglądał się on z pewną ojcowską niemal czułością Dziwie, od początku jej dotarcia na miejsce upewniając się, że niczego jej nie trzeba.
Jednymi z ostatnich przybyszów okazały się Wierzba i Jabłonka. Staruszka raz po raz przed dojściem do świętego gaju instruowała dziecko jak ma się zachować. Jabłonka była jednym z najmłodszych dzieci mocy w Mateczniku, najmłodszym, które uczestniczyło w konwentach, dwójka maluchów, jedno z Wierzbian, drugie z Remków, które były od niej młodsze, nie została jeszcze nawet odstawiona od matczynej piersi. Dziewczynka w charakterystyczny sposób zareagowała na ujrzenie Dziwy.
Oto bowiem, tak jak mówiła jej wcześniej babcia Wierzba, płowowłosa dziewuszka ujrzała najwspanialszą jawę mocy w swoim krótkim, acz niezwykłym życiu. Każde święte drzewo emanowało odcieniami jednego koloru. Dąb posiadał jawę zieloną, wierzba błękitną, topola złotą, buk brązową, lipa zaś jawiła się na czerwono. Cis jako drzewo wszelkiego zła miał odstraszającą czarną jawę.
Jawa mocy, która wraz z dotarciem na miejsce konwentu ukazała się dziewczynce, była zupełnie inna. Kolory mieszały się weń niczym w zorzy, zlewając się w jedną migoczącą całość. Od pierwszej chwili Jabłonka wiedziała, że nigdy w życiu nie ujrzy niczego równie pięknego. Po chwili jawa zaczęła blaknąć i zdała się być coraz bardziej niewidoczna, tracąc moc pierwszego jej zobaczenia. W sercu dziewczynki gościła w tym momencie dziwna radość i ekscytacja, lecz stopniowo, gdy jej świadomość wracała do rzeczywistości, pojawiła się weń myśl, bardzo abstrakcyjna jak dla tak małego dziecka. Uświadamiała sobie bowiem, że po raz kolejny ujrzy coś równie pięknego, dopiero gdy minie pokolenie.
Dziewczynka i wiedźba zostały przedstawione Dziwie, która dowiedziała się także, że pochodzą one z jej plemienia, z okolic oddalonych od niej na północ. Stała, towarzysząc Brzozie i Bukowi przy rozmowie z nowo poznaną wiedźbą Wierzbą, gdy głos zabrała płowowłosa drobinka, cicho jak dotąd przysłuchująca się dorosłym. Szarpnąwszy za suknie swej opiekunki, w pełnym skupieniu zapytała:
— To kiedy zabierzemy ją do nas do chramu?
Dąb zmarszczył brwi i spojrzał pytająco na Wierzbę. Ta z karcącym politowaniem popatrzyła się na dziecko, które zrozumiała swoją gafę i spuściło wzrok, po czym odpowiedziała mistrzowi:
— Mała nie miała jeszcze wizji, jeśli o to chciałeś zapytać, za to, od kiedy tylko zabrałam ją ostatnio do gaju, by ją w pewnych kwestiach uświadomić, w jej głowie pojawiła się pewna dość gruntownie zakorzeniona idea.
Dziwa nie rozumiała o czym mówi wiedźba, lecz rozbawiło ją tak niewinne zachowanie dziecka i w jej sercu pojawiła się nić sympatii dla płowowłosej dziewczynki. Inni w pełni zrozumieli, ''idee'' w głowie małej. Buk zastanawiał stopień pokrewieństwa z wybranym przez dziecko, "kandydatem'', Brzoza zaś mając dobrą pamięć do ludzi, zastanawiała się, czy zna tego człowieka.
Gdy wszyscy dotarli na miejsce i rozsiedli się wokół Wszechdębu, Dąb wskazał Dziwie miejsce do siedzenia na kamieniu przy owym drzewie, po czym, gdy dziewczyna usiadła, przemówił do zgromadzonych:
— Jak co pół roku zbieramy się w owym miejscu, by radzić i mówić sobie o różnych sprawach. Doszły mnie już słuchy o problemach z jeziorami u Wierzbian, cieszy mnie za to rzadsze pojawianie się Biesów na wypasach, co jest radosnym znakiem, lecz te kwestie omówimy później. — Powiedział Dąb i zwróciwszy swój wzrok w stronę Dziwy, mówił dalej. — Oto bowiem nadszedł nam czas dziecięcia dębu, z którego się bardzo cieszymy, cierpliwie czekając na dobry omen, który nam przyniesie.
Mężczyzna podszedł do dziewczyny i krzepiąco położył jej rękę na ramieniu, po czym mówił dalej:
— Jako że obecna tu Dziwa z plemienia Widzian jest córką zrodzoną z ludu, musimy poradzić się liści, aby wybrać miejsce do którego się uda. Jak wiemy plemię Widzian czci matkę ziemię w czterech chramach. Do trzech z nich Dziwa może udać się, by doczekać przyjścia swego dziecka na świat i pozwolić mu w świętym rytuale wybrać swego ojca. Może udać się pod opiekę Lipy, Topoli lub Wierzby. Dlatego najstarszy z nas, Jarząb, dokona świętej wróżby, która pokaże nam, gdzie uda się nosicielka.
Z tłumu wyłonił się zgarbiony i pokurczony staruszek, niosący z wielką czcią pokaźnych rozmiarów dębową misę, wypełnioną po brzegi różnego rodzaju liśćmi. Gdy doszedł do Wszechdębu, pokłonił się lekko Dziwie i Dębowi, którzy również odpowiedzieli mu skinieniem głów. Następnie starzec, inkantując szeptem pradawne formułki, począł rozsypywać garście liści dookoła świętego drzewa. Trwało to dość długo, Dziwie zdawało się nawet, że zaraz wpadnie w jakiś dziwny trans. W końcu jednak zatrzymał się, oto bowiem w misie został ostatni liść. Starzec uśmiechnął się i pokłoniwszy się najświętszemu z drzew, uniósł podłużny wierzbowy liść.
Na ten znak wszyscy powstali, by wspólnie podziękować świętemu drzewu za wróżbę i złożyli głęboki ukłon. Gdy ponownie wszyscy zasiedli na trawie, Wierzba i Brzoza podeszły do drzewa. Tam z rąk najstarszej żyjącej wiedźby Wierzba odebrała mieniący się lekko, jasnozielony welon, który wymieniła z Brzozą na stary welon Dziwy. Dziwa miała od tej chwili używać do zasłaniania się lekko prześwitującej zielonej materii jako welonu. W pełni celebry miał on zostać nałożony przez jej ojca w dniu opuszczenia przez nią rodzinnego domu i zdjęty, gdy zaślubiwszy ojca swojego dziecka, przekroczy próg jego domostwa. Jej stary welon zaś miał zostać spalony przez wybranego z ludu szanowanego męża w świętym chramie, gdy Dziwa przekroczy jego progi i stanie się jej domem do czasu rozwiązania.
Tym samym wśród Braci mocy doszło do zapieczętowania przejęcia opieki nad nosicielką, która po skończonym obrządku usiadła ze swoją starą i nową wiedźbą, by spokojnie doczekać zakończenia konwentu. Radzono bowiem w tym dniu nad innymi sprawami, lecz małe miały one znaczenie dla Dziwy, która wiedziała już, gdzie zamieszka, jeszcze mniejsze dla małej Jałbonki, która usadowiwszy się blisko dziewki, pogrążyła się we własnych dziecięcych rozmyślaniach przy których jej twarzy towarzyszył wyraz jawnego zadowolenia.
***
Po tym, jak Dziwa wróciła do swego domu z konwentu Braci mocy, nie miała wiele czasu na przygotowanie do drogi ku nowemu życiu. Zwyczaj wymagał, by nosicielka przybyła do wybranego chramu jeszcze przed nastaniem najbliższej pełni księżyca, nie tracono więc czasu. Pewnym było, że jej nowa opiekunka wraz z Jabłonką dotarły już do swej okolicy i teraz każdy jej mieszkaniec z niecierpliwością czekał jej przybycia w świętym przybytku.
Przygotowania do drogi i odpoczynek zajęły tylko jeden dzień. Po raz ostatni przejrzano więc jej posag. Wielka domowa skrzynia, wykonana z lipowego drewna, stanowiła część wyprawy jak i była miejscem do trzymania wszystkich futer, koców, obrusów i dużych beli surowych wełnianych i lnianych tkanin, które miały zwyczajowo przekształcić się w stroje dla męża i przyszłych dzieci, po tym, jak panna stawała się już mężatką. Do lipowego dzieła stolarskiego, które zostało przez wuja Dziwy, szanowanego w okolicy mistrza, ozdobione misternymi rycinami, wsadzono także dwie ogromne misy, jak i inne pomniejsze przedmioty codziennego użytku, starannie kompletowane przez całą rodzinę, od kiedy Dziwa została uznana za dziewkę gotową do zamążpójścia.
Matka raz po raz nerwowo instruowała dziewczynę:
— Nie tak układasz, daj, ja to zrobię.
— Dobrze, mamo — odpowiadała raz po raz dziewka, która, znając charakter swej matki, wolała jej nie denerwować i pokornie przyjmowała jej porządek rzeczy.
Następnie w skrzyni znalazły swe miejsce najbardziej osobiste przedmioty dziewczyny. Dziwa przeglądała z czułością wykonane przez siebie suknie i giezła*, które w niedługim czasie miały stać się zupełnie niepraktyczne i nieprzystające mężatce. Dotychczas nosiła bowiem suknie o prostym kroju zasłaniające pierś pod samą szyję. Na te codzienne dodatkowo wkładała prosty fartuch wkładany przez głowę, całość stroju dopełniał prosty skórzany pas, w czasie pracy na dworze dochodziła do niego prosta biała chustka.
Strój kobiety zamężnej, jak i jej ogólna prezencja, różniła się znacznie od ubioru dziewki. Suknie zyskiwały sznurowane wycięcia z przodu, białe chustki zastępowały haftowane w panieństwie zdobne w ornamenty chusty, zmieniał się także fartuch, który u mężatki był przepasany w pasie, odsłaniając klatkę piersiową. Często kobiety nakładały dwa fartuchy, jeden ozdobny od spodu, drugi mający już służyć w pracy na wierzchu.
Dziwa dotychczas wszystkie zimowe dni, które ograniczały pracę w gospodarstwie do minimum, poświęcała na haftowanie i szycie swej wyprawy, ilość fartuchów i innych elementów przyodziewku była więc duża. Jak się okazało, czas jaki miała spędzić w świętym chramie mogła także poświęcić na szycie, w myślach więc planowała jak przerobi swe stare suknie i jak będą wyglądać te, które założy w zaawansowanej ciąży.
Ostatnie sztuki posiadanej przez dziewczynę odzieży ledwo mieściły się do kufra, co też wprawiało w zadowolenie wszystkich domowników, pełna skrzynia była bowiem dowodem na dostatek w domu oblubienicy. Dziwa wiedziała, że zapas sukna z wyprawy zmaleje na skutek przygotowań do przyjścia jej dziecka na świat, maleństwo potrzebowało bowiem pieluch, koszulek i powijaków, sama zaś Dziwa i sobie musiała przysposobić przyodziewek na czas ostatnich miesięcy ciąży, lecz nie martwiła się o materie, wiedząc, że jest ich na takie preparacje aż nadto.
Wieczór w domu rodzinnym upłynął w spokojnej i pełnej czułości atmosferze. Domownicy złożyli ofiarę przy rodowym dębie i pokłoniwszy się drzewu, udali się do domu na ostatnią wieczerzę, przed wyjazdem Dziwy. Rodzina była w pewien sposób dumna z zaistniałej sytuacji. Owa ciąża wiele dla nich oznaczała, może nie dla ojca i matki, którzy i tak byli już bardzo szanowanymi w okolicy ludźmi ze względu na profesje ojca, jak i ich zgodnie płynące lata małżeństwa. Bycie wujem dziecięcia dębu dla braci Dziwy stanowiło pomyślną przyszłość w materii ożenku, potężny omen rozciągał swój dobrobyt na całą rodzinę nosicielki. Owszem, bywało i tak, że noworodki będące kuzynami dziecięcia dębu, rodziły się martwe lub przychodziły na świat przez trudne porody, widać było jednak znaczną różnicę, jeśli przeżywalność takich dzieci a tych ze ''zwykłych" rodzin.
Bogdan nie do końca rozumiał jeszcze owe profity, lecz w swym chłopięcym sercu cieszył się, że siostra oddali się od niego jedynie o dzień drogi i nie zamieszka gdzieś w odległym krańcu terytorium ich plemienia. Cieszyło go również to, że Dziwa nigdy nie umrze przy porodzie ani w połogu, do dziś bowiem pamiętał smutek jego i całej rodziny, gdy jego najstarsza kuzynka umarła przy swym drugim porodzie, wydając na świat jedno żywe i jedno martwe dziecko. Jej mały dwuletni synek miast stać się radością dla całej rodziny, przez długi czas był gorzkim wspomnieniem zmarłej nim rodzina pogodziła się z ową tragedią.
Po skończonym posiłku ojciec napomniał wszystkich:
— A teraz prędko do łoża, musimy wcześnie wstać.
Bracia Dziwy bez ociągania wypełnili polecenie ojca, sama też matka, pełna niepokoju, co do jutrzejszego dnia, przeżywając wszystko aż nadto, zmęczona całodziennymi przygotowaniami, udała się na spoczynek, raz po raz wzdychając przy tym z przejęcia.
Dziwa także chciała się już udać na spoczynek, lecz ojciec zatrzymał ją przy sobie, położywszy jej rękę na ramieniu. Objął jej ramiona tak, że mogli patrzeć sobie prosto w oczy i pełnym zmartwienia tonem, zapytał:
— Jak bardzo boisz się tego, co się wkrótce nastanie?
Dziewka na te słowa oblała się lekkim rumieńcem i, spuściwszy wzrok, odrzekła:
— Nawet nie wiesz jak.
Ojciec, pełen zrozumienia w swych brązowych oczach, pogładził ją po policzku i rzekł:
— Pamiętaj, zawsze będziesz moim dzieckiem i możesz na mnie liczyć. Ta ciąża to bardzo dobry znak. Wątpię byś miała teraz zaznać jakichkolwiek zmartwień i niepokojów, przecież nic nie ma prawa ci się stać.
Dziwa przytaknęła ojcu i udała się na spoczynek. Długo jednak nie mogła zasnąć. Dowiedziała się bowiem czegoś, co straszliwie nurtowało jej serce. Oto bowiem Brzoza wyjawiła jej, wyraźnie zniechęcona do tego, co ma powiedzieć, pewną straszliwą rzecz związaną z dziećmi dębu, gdy wracały z konwentu.
— Musisz wiedzieć. Myślisz, że wszystkie dzieci, które urodzisz, będą zdrowe. Istnieje jednak pewna straszliwa prawda dotycząca dzieci dębu. Moc przymierza jakie za sobą zawiązuje sprawia, że praojciec karze matki i ojców dzieci dębu, gdy cis nakłania ich do złamania ślubu wierności i obcują z kimś innym niż małżonek. Mężczyźni podobno giną za zdradę od uderzenia pioruna, lecz dawno nie było takiego przypadku. — Wiedźba westchnieniem przerwała swoją wypowiedź i spojrzała prosto w niebieskie oczy dziewki. — O kobiecej zdradzie wiadomo zaś, gdy rodzi straszliwie zdeformowane, zazwyczaj już przed narodzeniem martwe dziecko, często też przy tym umierając.
Słowa wiedźby dudniły jej jeszcze teraz w uszach, gdy leżała w łożu tuż obok spokojnie śpiącego Bogdana. Trzymając się za nie widoczny jeszcze brzuch, rozmyślała nad ową straszliwą możliwością. Zdrada współmałżonka była jej wpajana jako jedna z najstraszliwszych przewin od wczesnych lat dzieciństwa. Wiedziała jednak w głębi swej duszy, że takowe okropności jej nie spotkają, ufała bowiem w wybór swojego nienarodzonego dziecka. Będąc zmęczona po całym dniu przygotowań zasnęła wreszcie, mniej obawiając się o to, co miało nadejść z nastaniem poranka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro