Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28. Urodziny Jabłonki


https://youtu.be/x9XmBMOahmk

— Chodź już, bo się spóźnimy — Dziwa strofowała ociągającego się męża.

— Dobrze, już dobrze. Musiałem się upewnić, że drzwi są zamknięte. Kudłacz nie jest jeszcze zbytnio przyzwyczajony do drobizny. Źle zamknięte drzwi mogłyby przyczynić się do małej masakry.

— Och, przesadzasz, on je tylko zagania. Zachowuje się zupełnie jak pies pasterski. — Pańcia próbowała bronić włochatą bestię, wierząc w jej dobre intencje.

— Tak, jak pies pasterski z widokiem na przekąskę.

Mężczyzna pospiesznie zamknął bramę od gospodarstwa i poprawił ułożenie dziecka na ramieniu. Jarzębinka nie była zbytnio zadowolona z faktu, że matka wystroiła ją w ozdobne ubranko. W fali ostatnich upałów przyzwyczaiła się do paradowania wszędzie w samej pieluszce. Postanowiła więc poddać się swojej nowej pasji — szarpaniu za wąsy swojego ojca. Ten znosił te wątpliwej przyjemności zabiegi bez protestów, dopóki była czymś zajęta i zadowolona.

W ostatnim czasie wyrobiła sobie bowiem nawyk coraz większego zwracania uwagi na swoją nudę. Zostawienie jej na chwilę samej wiązało się z pełnymi żalu protestami. Dlatego też Dziwa dla spokoju kładła ją od niedawna na skórze na klepisku, by chociaż Kudłacz zapewniał jej towarzystwo. Kręcenie się psiska i ciągnięcie przez dziecko jego sierści zapewniało młodej matce cenne momenty spokoju, gdy naprawdę musiała się na czymś skupić.

Teraz zaś za punkt honoru wzięła sobie jak najdokładniejsze obślinienie siebie i swojego tatki. Mężczyzna odkrywszy atak, przełożył dziecko tak, by zajęło się oglądaniem pokonywanej drogi. Matka dziecka z westchnieniem doprowadziła śliniące się niemowlę do porządku.

—Umówiłyśmy się, że przez całe popołudnie będziesz grzeczna, a ty już brudzisz siebie i tatusia. Dojdźmy chociaż na miejsce — mówiła do drobinki tak, jakby naprawdę miała zrozumieć jej słowa.

— Och, to tylko ślina, zaraz wyschnie i nie będzie śladu.

— Tylko ślina, tylko ślina, wybacz, ale przy takiej uroczystości każdy musi wyglądać schludnie.

Kowal uśmiechnął się i zaczepnie objął bok żony, chcąc się z nią chwilę podroczyć. Wiedział, że wszystkie uroczystości mające bardziej oficjalny charakter trochę ją krępują i jest zawsze bardzo przejęta uczestnictwem w nich. Niewątpliwie posiedziny też się do nich zaliczały. A dokładniej ich początek. Wiedział, że kiedy wszyscy zasiądą do stołu, Dziwa zapewne rozluźni się i będzie zachowywać się całkiem normalnie.

Widząc krzątaninę wokół domostwa wujostwa, postanowili zaczekać na tę część swojej rodziny, by razem udać się na urodziny. Ciotka rozjaśniła się na ich widok, narzekając na towarzystwo:

— Ach, wasz wuj jak zwykle nie mógł znaleźć swojego pasa, ale już jesteśmy gotowi — narzekała kobieta z charakterystycznym przekąsem.

Dziwa jednak czuła, że coś jest dzisiaj inaczej. Nie umiała tego określić, ale znając cioteczkę wiele miesięcy, coś jej nie pasowało. Spojrzała na chwilę na męża, by przekonać się, czy on także zauważył tę subtelną zmianę zachowania. Nic na to jednak nie wskazywało.

Ziemko wybiegł z domostwa i zobaczywszy, kto do nich przyszedł, rozpromienił się i ruszył się przywitać. Ojciec, wyczuwając, że Jarzębinka miałaby ochotę poobśliniać swojego wujaszka, podał ją chłopcu wśród jego radosnego szczebiotu skierowanego do maleństwa. Gdy nareszcie z domu wyłonił się wuj, wszyscy bez ociągania ruszyli w stronę domostwa rodziców Jabłonki.

Zastawszy tam już prawie wszystkich dalszych i bliższych krewnych małej wiedźby, stanęli z boku przy czekającym na podwórzu Kasztanie. Dziwa spojrzała z współczuciem na bardzo już teraz ciężarną Lubę, która ocierała sobie twarz małą ozdobną chustką. Ostatni trymestr ciąży przeżywany w lecie musiał być naprawdę okropny. Młoda matka nie mogła sobie wyobrazić, jakby wytrzymała tą duchotę, podczas gdy absolutnie wszystko cię pobolewa i jesteś całkowicie ociężała. Przyszła matka starała się jednak trzymać fason, stojąc w oczekiwaniu na posiedziny. Darzyła zbyt dużą sympatią mające usiąść na koniu dziecko, by zasiąść już za stołem w przyjemnym cieniu, jaki dawało domostwo.

Całe gospodarstwo było pięknie przystrojone w różnorakie gałązki. Koń został porządnie umyty i naznaczony specjalnymi runami z białej glinki. Solenizantka czekała jeszcze spokojnie w domu na początek swojego rytuału. Jednak jej siostrzyczka za nic miała to wielkie święto. Zadowolona z widoku krewnych lawirowała wśród nich, chwaląc się nową sukienką.

— Dzidzio, zobac. Mam nowe ublanko. Ty też ładnie wyglądas i moja mamusia i Jabłonka. — Mówiła do trzymanej przez Ziemka kuzynki.

Ciotka Mila ukróciła jej przechwałki, biorąc małą paplę na ręce. Ta jak zwykle wtuliła się w lewe ramię swojej widocznie ulubionej cioteczki i nareszcie przestała mówić. W samą porę. Wkrótce bowiem miał nastać czas kompletnej ciszy. Oto bowiem z domostwa wyszli jej rodzice oraz siostra.

Jabłonka stanęła w milczeniu pośrodku swojego gospodarstwa i samodzielnie rozpaliła mające zapłonąć ognisko. Szło to jej dość nieporadnie, ale wszyscy cierpliwie czekali, aż wreszcie sobie poradzi. Dziewczynka prawie pisnęła, gdy hubka zajęła się od wznieconej iskierki. Podłożyła żar w kilku miejscach, z dumą patrząc, jak jej pierwsze ognisko rodzi się do życia. Jako wiedźba miała w przyszłości rozpalić ich naprawdę wiele.

Gdy tylko jej rodzice upewnili się, że ogień zapłonął odpowiednio, rozpoczęto rytuał przejścia z wczesnego dzieciństwa do okresu nauki życia w społeczności. Wzruszony ojciec dziewczynki pokłonił się rodzinnemu dębowi i wyciągnąwszy zza pasa nożyce, obciął pierwszy płowy kosmyk włosów córki i wrzucił go w płomienie. Zaraz po nim uczyniła to matka dziewczynki i Wierzba.

Wszyscy zgromadzeni podchodzili kolejno do solenizantki, by także stać się częścią rytuału. Derwan i Dziwa przez ostatnie dwa dni zawzięcie dyskutowali na temat tego, jak ich dziecko weźmie udział w tym wydarzeniu. Mieli wiele śmiechu podczas ćwiczenia cięcia wykonywanego przez maleńką rączkę. Teraz jednak nie miało być to siano, a resztki płowej czuprynki. W pełni powagi podeszli do Jabłonki i w milczeniu powzięli umówioną wcześniej taktykę. Jarzębinka trochę protestowała, gdy ojciec przytrzymać jej rączkę na nieprzyjemnym metalowym uchwycie, ale mężczyźnie udało się utrzymać i nożyce i wierzgające dziecko. Gdy kosmyk wylądował w ogniu, on sam uczynił swoje cięcie i podał nożyce żonie.

Jak zwykle wzruszona przy tego typu okazjach Dziwa ostrożnie pozbawiła stojące przed sobą dziecko jednego z ostatnich dłuższych pukli i rzuciła go w płomienie. Wróciwszy na wcześniej zajmowane miejsce, patrzyła jak do dziecka podchodzą dwie ostatnie osoby — Mila i Jagoda. Kruszynka dzielnie trzymała ogromne w jej rączkach nożyce, a cioteczka pilnowała, by mała nie poraniła siebie ani solenizantki. Gdy Jagoda z dumą skończyła swoje zadanie, trzymająca ją kobieta przejęła narzędzie i wykonała swoje cięcie.

Dziwa ze zdziwieniem spostrzegła, że ciotce zatrzęsły się przy tym ręce. Nie spodziewała się tego po niej. Miała w sobie jakieś ulotne gorzkie uczucie. Młoda kobieta nie potrafiła nazwać tego, co widzi. Nie pasowało jej to do Mili ani trochę. W jej udziale w rytuale było coś, czego nie rozumiała i odrobinę ją to strapiło. Ukradkiem spojrzała na Derwana, który patrząc na ciotkę, przetarł sobie oczy. On wszystko rozumiał. Widziała to w powadze, jego postawie i jakiejś dziwnej tęsknocie, która emanowała z niego, kiedy patrzył na stojącą przy ogniu dziewczynkę.

Starająca się ukryć swoje niezrozumienie Dziwa spostrzegła, że nie tylko on patrzy tak teraz na dziecko. Jakieś zamglone wspomnienie gościło teraz w sercach nie tylko jej męża, ale i jego ciotki. Jeszcze bardziej widoczne było to u Jagi. Znając tych wszystkich ludzi od kilku miesięcy, młoda matka zrozumiała, że czegoś o nich nie wie. Pytaniem było tylko czego?

Wewnętrznie czując, że to, co rzuciło na nich swój cień, nie jest czymś, o co można zapytać podczas luźnej biesiadnej rozmowy, postanowiła zaczekać do wieczora i wtedy podzielić się z mężem swoimi spostrzeżeniami. W czasie gdy tak rozmyślała, rodzice Jabłonki zdążyli dokładnie obciąć jej pozostałe włosy. Wyzbyła się więc wczesnej dziecinności i miała się stać dzieckiem poważniejszym i ważniejszym dla swojej społeczności.

Wierzba ostrożnie odgarnęła trochę powstałego popiołu i zebrała go do starej misy i podeszła do stojącego w gospodarstwie dębu. Rozsypawszy go dookoła sporego konara i wróciwszy do ognia, spojrzała znacząco na Jabłonkę.

Dziewczynka doskonale wiedziała, co ma zrobić. Zgasić ognisko. Zwyczajne dzieci musiały same nabrać wody do wiadra i to nią ugasić wskrzeszone przez siebie płomienie. Mała wiedźba nie musiała się męczyć. Wystarczyło jej jedynie użycie mocy.

Świeżo złysiała głowa skierowała się w stronę płomieni. Dziewczynka skupiła na nich wzrok i skoncentrowawszy się na nich, poczęła zbierać całą ich energię. Gasły więc stopniowo, aż wreszcie został po nich ulotny dym. Wtedy dziecko spokojnie mogło zasiąść na koniu. Wisz podszedł więc z córką do Kasztana i ją na nim usadził. Stara szkapa wcale nie przejmowała się tym, co z nią robią.

— Praojcze, zachowałeś to dziecko od narodzin bez uszczerbku na ciele i duszy. Siadając na koń, stało się członkiem swojej społeczności, nie pozostawiwszy za sobą cienia swej maleńkości, silne na tyle, że może nauczyć się pełni w niej egzystować tak, by być przyczynkiem jej rozkwitu — powiedziała pełna powagi Wierzba i zwróciła do dziecka. — A teraz udowodnij swą godność i zejdź.

Dziewczynka przytaknęła i z powagą ostrożnie ześlizgnęła się ze starej szkapy. Stanąwszy na ziemi, sama podeszła do rodzinnego ołtarzyka i złożyła w sporej dziupli swoje pierwsze ofiary. W ciszy pokłoniła się drzewu i zwróciła się w stronę gości, by razem z nimi oddać mu pokłon.

Tym samym rytuał posiedzin dobiegł końca. Dumni rodzice podeszli do swojej córki, by pomóc jej przyjmować drobne podarki z okazji jej urodzin. Luba z ulgą udała się do najbardziej ocienionego miejsca przy stole. Dziwa poszła jej śladem, zabrawszy uprzednio dziecko z rąk męża. Pozostali goście również zasiedli za suto zastawionym stołem. Ciotka Mila nie wyzbywszy się uczepionej siebie Jagody, poczęła nakładać wszystkim swój bigos. Niedawna nosicielka rozpoznała kiedyś już poczuty aromat. Teraz mogła się nim jednak cieszyć w pełni.

Wszyscy zabrali się do jedzenia. Derwan jak zwykle pochłaniał wszystkie smakołyki z równym zadowoleniem. Teraz jednak przy tego typu posiłkach nie towarzyszyła mu myśl, że przez wiele tygodni nie naje się tak dobrze w domu. Nie napychał się więc jak głodujący chłystek, a jak stateczny, mający co jeść mężczyzna.

Mir i Sambor byli odrobinkę niemrawi przez brak alkoholu na stole, ale jak zwykle stali się prowodyrami konwersacji. Dziwa zauważyła, że Sambor jakoś dziwnie przygląda się jej i siedzącemu tuż obok Derwanowi. Był spięty, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział jak. Było to do niego doprawdy niepodobne. Gdy zobaczył wreszcie, że Dziwa oddala się do wnętrza domu, by nakarmić i przebrać Jarzębinkę, postanowił zacząć swój wyczekiwany temat.

— Wiesz, Derwanie, byłem ostatnio na pogrzebie cioteczki w grodzie Przemysła. I nie uwierzysz, kogo spotkałem przy okazji. — Rozpoczął, czując, że zaczyna bardzo źle.

— Kogo? — zapytał z pozoru beznamiętnie Derwan, delikatnie szukając wzrokiem żony.

Sambor nabrał dziwacznie powietrza i splótłszy dłonie, wycedził, wyraźnie zmieniając to, co chciał rzec, na widok wracającej po coś na chwilę młodej matki:

— Twojego druha z terminu, Mieszka.

— O, proszę co u niego słychać? — zapytał kowal, wiedząc, że to, co mówi mąż jego kuzyna, to tylko połowiczna prawda. Cieszyło go jednak, że Sambor zrobił ten dziwaczny unik, widząc, że jego żona wraca do stołu.

— A wszystko dobrze. Widziałem go z dziećmi. Ma troje, ale byli z nim tylko starsi synowie. Śmieszne basałyki, doprawdy. Strasznie się awanturowali, jakżeśmy się rozgadali. Trochę się poszerzył chłopina, ale nadal jest taki dziarski jak zwykle.

— To dobrze — powiedział Derwan, uśmiechając się mimowolnie na wspomnienie Mieszka. Niezłe z niego było wszakże ziółko.

Całkowicie trzeźwi Mir i Sambor wracali ramię w ramię do domu po sutej urodzinowej biesiadzie. Ich nastroje znacznie się jednak różniły. Sambor był bowiem czymś wyraźnie zmartwiony.

— Och, przestań przeżywać, że mu nie powiedziałeś. Nie okłamałeś go przecież, bo widziałeś Mieszka, a ta zmiana była bardzo dobra ze względu na Dziwę.

— Niby tak. Ale jak pomyślę... Co ja poradzę. Nie lubię tej suki. I bardzo chciałbym, żeby Derwan wiedział, że wraca.

— A to dlaczego? Przecież nie miałaby u niego absolutnie niczego szukać — powiedział z enigmatyczną pewnością Mir.

— Ooo, to ty też co nieco zauważyłeś. No, ale nie ma się absolutnie niczemu dziwić.

— Cóż, mimo że wolę mężczyzn, ehem, potrafię poznać, kiedy kobieta...

— Jest zadowolona ze swojego związku? - dokończył pytaniem Sambor. – No, widzisz, tak to już z nimi bywa. No, ale na nasze gołąbeczki nakracze zaraz przebrzydła wrona.

— Och, dramatyzujesz, mówię ci. Ja też jej nie lubię, zresztą kto może lubić takie dwulicowe, skupione na sobie stworzenie, ale nie obrażaj wron.

— Teraz się trochę martwię, bo chyba nieodpowiednio uświadomiłem tę blond piczkę o jej położeniu.

— W sensie? — zapytał Mir, badawczo przyglądając się mężowi.

— W sensie. ONA NIE WIE. O niczym. Nie wiem, pod jakim kamieniem żyła na wiosnę, ale nie ma absolutnie pojęcia, że twój drogi kuzyn hasa sobie teraz z bobasem-omenem w ramionach. Powiedziałem jej prawdę w zgodny, ale enigmatyczny sposób. Że nasz Derwan ma się wybornie, ma dobrze poukładane stateczne życie i już wcale o niej nie pamięta.

— Niby dobrze, ale mogłeś dodać, że jest to stateczne życie ojca dziecięcia dębu. Ale to nic. Sucz się najwyżej bardzo zdziwi. A ja bardzo chętnie to zobaczę.

— Ja też.

Niczego jeszcze nieświadome ,,gołąbeczki'' wróciły spokojnie do domu zadowolone z przebiegu całego dnia. Co prawda, Dziwa nadal zastanawiała się nad nietypowym zachowaniem jej nowych krewnych, ale przez cały posiłek nie dawała po sobie tego poznać.

W końcu jednak kiedy usypiała w swych ramionach markotną przez nietrzymanie się rytmu dnia Jarzębinkę, poczęła się zastanawiać, jak zapyta się o to wszystko męża.

Tyle już przecież jej o sobie powiedział i myślała, że nie ma przed nią żadnych tajemnic. Trochę ją tą bolało, bo podczas ich powrotu do siebie był wyraźnie nieobecny. Czuła się, jakby wszyscy wokół niej mieli w sobie jakąś zadrę, o której ona nie ma absolutnie zielonego pojęcia. Dawno nie odczuwała takiego zakłopotania, bo w ostatnim czasie oboje dokładnie dzielili się swoimi odczuciami i potrzebami, coraz lepiej ucząc się nawzajem o swoich potrzebach i tym, co preferują.

Gdy więc Derwan wrócił z ostatniej tego dnia wizyty u kurcząt, zastał w sypialni bardzo nieswoją żonę. Domyślał się, co jest tego przyczyną, przebrał się więc szybko i usiadł tuż obok niej i dziecka, by wszystko jej odpowiednio wytłumaczyć.

— Widzę, że się nad czymś zastanawiasz — powiedział, obejmując ją lekko, by czuła się pewniej.

Zaskoczona trafnością spostrzeżenia kobieta poprawiła sobie dziecko w ramionach i niepewnie zaczęła:

— Byliście dzisiaj jacyś tacy dziwni. Szczególnie ciotka i Jaga. Ale ty też.

— Ach, nie pasowało ci pewnie nasze zachowanie podczas rytuału — próbował zgadnąć Derwan, spoglądając na wiercącą się przed snem córeczkę.

— Tak, dokładnie — przyznała niepewnie Dziwa.

— Sądziłem, że to nie ja ci o tym opowiem, ale jak już nas przejrzałaś, to nie ma czego ukrywać. Przyznam, że myślałem, że to ciotka opowie ci o tym, ale widać potrzebuje jeszcze trochę czasu. Ale uważam, że na pewno zrozumie, że ci o tym powiedziałem. Kiedy sama będzie miała ochotę, to ci opowie. Bo nie jest to zbyt miłe wspomnienie. — Lekko spięty mężczyzna posmutniał i kontynuował swoją wypowiedź. — Tak więc muszę ci powiedzieć, że Wir i Ziemko nie są jedynymi dziećmi wuja i ciotki. Jak byłem mały, urodził im się jeden syn, który zmarł tuż po porodzie i... i mieli też córkę. Jagodę... Zmarła osiem miesięcy przed narodzinami Ziemka. Prawie tuż przed swoimi szóstymi urodzinami. Od urodzenia miała jakąś wadę serca, którą Wierzba od początku leczyła jak mogła z pomocą mocy. Jagoda przeżyła nawet cisową gorączkę, więc wszyscy myśleli, że już wszystko będzie z nią w porządku. Ale tak nie było. Któregoś dnia tuż przed swoimi posiedzinami się po prostu nie wybudziła. Byłem już wtedy nastolatkiem, ale muszę przyznać, że przeżyłem to równie mocno, jak śmierć mojego rodzeństwa przy cisowej gorączce. Zresztą wszyscy to tak przeżyliśmy...

Dziwa bardzo posmutniała od posłyszanej historii. Czekała jednak cierpliwie na dalsze słowa męża, widząc, że zbiera się w sobie, by kontynuować swoją wypowiedź. Derwan w pewien sposób cieszył się, że jej to wszystko opowiada właśnie w takich okolicznościach. Czując jej kojącą obecność, szybciej zabrał się za ponowne mówienie:

— Ciotka Mila przeżyła to bardzo ciężko. Naprawdę bardzo. Była takim cieniem samej siebie, że jak małe dziecko, co wieczór pytałem matkę, czy myśli, że ciotka do siebie dojdzie. Okropnie się na to patrzyło. Dostawała takich napadów rozpaczy, że przez chwilę Wir praktycznie u nas mieszkał. Wuj też był bardzo przybity, bo sam musiał przeżyć swoją żałobę i wspomóc swoją żonę. Było z nią naprawdę bardzo źle, była tak absolutnie apatyczna, że musiano jej przypominać, żeby jadła. W sumie pilnowała tylko posiłków Wira. Dość trafnym wyznacznikiem jej stanu jest fakt, że o swojej ciąży z Ziemkiem nie zdawała sobie sprawy prawie do piątego miesiąca. Przed śmiercią Jagody było zwyczajnie na to za wcześnie, a potem nie zwracała uwagi na żadne symptomy. Aż do czasu jak Ziemko zaczął się ruszać. Praojcze, w jaką ona wtedy wpadła panikę. Naturalnie bardzo się cieszyła, bo wcześniej planowała z wujem kolejne, z zasady ostatnie dziecko, i wiesz, to nie była żadna wpadka, ale biedaczka wyrzucała sobie zaniedbanie tej ciąży już na starcie. Martwiła się o te wszystkie niewypite herbatki wzmacniające, dbanie o dużą ilość jaj i podrobów w jedzonych posiłkach. Nie była już najmłodsza, więc wiedziała, jak się dba o takie późniejsze ciąże. Więc okropnie się zamartwiała, że przez jej wcześniejszą apatię z dzieckiem może coś być nie tak. Ale Wierzba dość szybko ją uspokoiła, twierdząc, że jeśli dziecko mimo takiego stresu przetrwało pierwszy trymestr i zaczyna dobrze odczuwać jego ruchy, to wszystko jest w porządku. Do dziś się w sumie dziwię, że wszyscy nie mieliśmy do tego dziecka podejścia, wiesz, jako zastępcy i tak dalej. Co prawda moja mama się trochę obawiała o to ze strony ciotki. Nadal nie była w pełni szczęśliwą osobą, ale przez swój stan w pełni odzyskała chęć do życia, jadła na potęgę wątróbkę, mimo że jej nienawidzi, dbała o to, żeby się nie przemęczać i na powrót w pełni stała się matką dla Wira.

— Och, w pełni rozumiem jej wyrzuty. Kiedy moja matka obliczyła ze mną moje ostatnie krwawienie po dowiedzeniu się o ciąży z Jarzębinką, totalnie spanikowała i wpychała we mnie dzień w dzień mięso i podroby. Przyznam, że też czułam się jakoś głupio winna. Nie umiem tego do końca określić, ale wyrzuty o niedbanie o ciążę, o której długo nie wiedziałaś, są koszmarne. Bardzo irracjonalne z perspektywy, ogromne poczucie winy. Ale ta ciąża na pewno bardzo jej pomogła.

— O, tak. Pod koniec już była prawie w pełni sobą, bardzo podniecona perspektywą porodu. Pamiętam, jak do domu wróciła moja spanikowana mama i Adla. Adla nie widziała nigdy przedtem porodu i zwyczajnie był to jej pierwszy raz, na dodatek z tak owłosionym noworodkiem. Mama wpadła w panikę, bojąc się o reakcję ciotki na płeć Ziemka. Myślała, że ciotka mogła skrycie oczekiwać narodzin córki i go jakoś odtrąci. Nic z tych rzeczy. Cioteczka jednak nie przejmowała się wcale tym, że jej nowo narodzone dziecko to chłopiec. Była przerażona tym, co Adla. Włosami — powiedział mężczyzna, uśmiechając się lekko na koniec.

— Dobrze, że to się tak skończyło — powiedziała Dziwa, odrywając się na chwilę od męża, by odłożyć śpiącą już od dawna Jarzębinkę.

— Hola, hola, to dopiero pierwsza część. Drugą część tej całości muszę zacząć od jednego. Jak wiesz, Jaga jest jedynaczką. Więc nie miała naturalnego bobasa do ćwiczenia tych wszystkich pielęgnacyjnych spraw, jak ty na przykład miałaś zapewne Bogumiła. Więc całkiem naturalnie, gdy urodziła się Jagoda, zachęcono ją do pomagania. Ciotka chętnie korzystała z jej pomocy, bo Wir był jeszcze dość mały i wymagający w opiece. Robił zamieszania za trójkę dzieci. Już teraz współczuje Lubej, ona nie wie, w co się wpakowała — zażartował przez chwilę i mówił dalej. — Tak więc Jaga i Jagoda miały bardzo jak na kuzynki silną więź. I to bardzo teraz widać.

— Przez imię małej? — zapytała prawie pewna Dziwa.

— Otóż nie. Już ci wszystko mówię. Nasza droga Jaga również bardzo mocno przeżyła śmierć Jagody, ale jakoś się pozbierała, w pełni dorosła, wyszła za mąż i przywitała na świecie Jarego. Półtora roku po jego narodzinach ucieszyliśmy się na wieść o jej drugiej ciąży. A potem wszyscy zaczęliśmy mieć sny.

Dziwa zrozumiała. Pojęła, do czego wszystko zmierza i nie mogła wyjść z ulotnego zachwytu. Wszystko stało się dla niej w pełni jasne, oczywiste i głębokie. Derwan zauważył to, że pojęła, co jest na rzeczy, ale postanowił kontynuować.

— Tak zaczęła się nam śnić Jagoda. Jak to przy odrodzonych bywa, na początku myśleliśmy, że to są jakieś okazjonalne sny, tak jak czasem śniła się mi i Adli matka. Dużo o tym rozmawialiśmy z siostrą, bo oboje czuliśmy różnice między tym, jak śnimy o niej, a jak o małej. Te sny był tak inne, potężne, tak żywe. Nie niosły za sobą tęsknoty.

— Wstawałeś z wrażeniem, że po śniadaniu pójdziesz do jej domu i zabierzesz ją na spacer — powiedziała pełna pewności Dziwa.

Derwan przytaknął zdziwiony i zaskoczony jej trafnym stwierdzeniem.

— Syn kuzyna jest odrodzeńcem mojego pradziada. To było niesamowite. Budziłam się prawie codziennie z chęcią pójścia do jego domu, by posiedzieć mu na kolanach i posłuchać jego wspomnień.

— Tak więc rozumiesz, że wiedzieliśmy, co się święci. Wierzba zresztą miała wiele znaków przez tę ciążę. Pewnego pięknego poranka sześć lat temu, po szalenie realistycznym śnie, nasza cała rodzina została dobitnie obudzona przez cioteczkę, bo Adla musiał iść do bardzo oczekiwanego przez nas porodu. Ja poszedłem razem z nią, bo ktoś musiał zabrać na trochę do siebie małego Jarego. Więc przez pół dnia mieliśmy w kuźni dwulatka. Niezwykły wyczyn, biorąc pod uwagę, że wyszedł od nas bez oparzenia. Tak więc, jak Adla przyszła po nas, żeby zabrać małego do domu, wiedzieliśmy. Wszystko tam dziwnie wibrowało. Ogień wariował na palenisku i jakoś tak dziwnie huczał, a my jak zaczarowani patrzyliśmy, jak ciotka Mila oporządza z pełnią miłości odrodzoną z duszy swojej zmarłej córki.

— Ach, nigdy tego nie pojmę. Dlaczego odrodzone dziewczynki zawsze mają moc, a chłopcy bardzo rzadko? Dziadumił na przykład jest bardzo zwyczajnym chłopcem. Ale jego osobowość jest jak kalka, ta sama upartość, humor, ulubione potrawy i ba, nawet od maleńkości okazywał te same zdolności rzemieślnicze, co pradziaduś. Terminuje już u cieśli, a ma dopiero dwanaście lat.

— Przyznam ci, że też tego nie rozumiem, a znam kilkoro innych odrodzeńców. Ale właśnie męskich.

— Ja znam jedną wiedźbę. Mieszka kilka wiosek od moich rodziców. Siemowit nawet starał się o względy jej starszej córki. Na szczęście, dziewka ma swój rozum.

Derwan zaśmiał się cicho ze względu na dziecko. Było mu o wiele lżej niż wcześniej. Spojrzał ckliwie na żonę i niepewnie zapytał:

— Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że ci tego wcześniej nie powiedziałem?

— Nie, ależ skąd — powiedziała pełna zrozumienia Dziwa. — Zwyczajnie trochę się zmartwiłam dzisiaj, ale teraz już was wszystkich w pełni rozumiem. Chciałeś słusznie uszanować przeżycia swojego wujostwa, ale akurat dzisiejszy dzień sprawił, że musiałam dowiedzieć się o tym wcześniej. Ciotka na pewno zrozumie wszystko i nie będzie się gniewać.

— No, to wiesz teraz absolutnie wszystko, co potrzeba o naszej okolicy.

— I bardzo mi z tym dobrze.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro