Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Czas dziecięcia

Stara kobieta obleczona w wierzbowe witki przyglądała się małej dziewuszce wpatrującej się w święty ogień chramu matki. Dziecię liczyło sobie już pięć wiosen. Zrodzone w dniu przesilenia wiosennego od kolebki było pełne mocy, której znakiem było przypominające liść znamię, doskonale widoczne na jej prawym przedramieniu. Mimo że Jabłonka nie miała jeszcze swej pierwszej wizji, choć te miały miejsce zazwyczaj już w czwartym roku życia wybranych przez matkę ziemię, Wierzba, zwana przez nią Babcią Wierzbą, wiedziała, że mała jest pełna mocy. Swoje siwe długie włosy, jak i płowe włoski dziewczynki, stara wiedźba przybrała w wianek z gałązek i liści świętych drzew i ziół, pominąwszy jednak jarzębinę, jako że ani jej, ani małej nie było dane ozdobić nią głowy. Wianki rzucały w blasku świętego ognia przedziwne cienie, łącząc się z cieniami świętych dziewic. Były to niewiasty, które wyrzekłszy się tego, co dano kobiecie, porzuciły wszystko, by strzec ognia brzozy. Stara Wierzba usiadła na ławie przy świętym ogniu i wskazawszy dziecku miejsce koło siebie, rzekła:

Usiądź, me dziecię, a coś ci opowiem...

Na początku był gaj. Miejsce pierwotnej mocy Matki Ziemi, trwającej w pierwszych świętych drzewach, które za sprawą Praojca miały stać się zaczątkiem wszystkiego. Drzewa trwały, wiele, wiele lat, kołysane wiatrem, czekając, aż Praojciec zrobi z nich użytek. Na niebie towarzyszyło im słońce i księżyc wraz z gwiazdami. Tak oto, pewnego dnia, gdy słońce znajdowało się na niebie przez niemal cały dzień, na ziemię runął pierwszy piorun. Moc Praojca obudziła Matkę Ziemię i rozwarły się święte drzewa.

Z pierwszego z nich, świętego dębu, który to jest najświętszym z drzew, wyszli pierwsi ludzie. Praojciec swą mocą pokierował ich do pierwszej rzeki, w której każdy z nich zanurzył się, aby przyjąć swój dar życia.

Z otwartej lipy, która to jest drzewem wszelakiej płodności, wysypały się ziarna i owoce oraz wyszły wszystkie zwierzęta lądowe. Tym, co wyszło z lipy ostatnie, była jarzębina, która, wraz z tym świętym drzewem, stanowi święty symbol mnożenia się.

Z topoli, która stała przy pierwszej rzece, wypłynęły ryby i inne zwierzęta żyjące w wodzie oraz wyleciało wszelkie ptactwo i owady, zapełniając nieboskłon.

Nie wszystkie zwierzęta miały swój początek w lipie i topoli, z buku bowiem wyszedł pierwszy koń, niosąc na swym grzbiecie świętego raroga. Raróg stał się wysłannikiem Praojca, zwiastunem wszelkiej rzeczy. Koń zaś miał służyć ludziom w pracach, ale też jako najświętszy rodzaj opiaty. Oto bowiem z konia od tej pory składamy największe ofiary.

Z wierzby wychynęła śmierć, ale że nic nie może być silniejsze od życia, wraz z nią wyszła i miłość, aby zasiedlić ludzkie serca.

Brzoza zaś, ostatnie ze świętych drzew w pierwszym gaju, dała początek całej mocy, rozniecając na swych gałęziach pierwszy ogień. Tak oto zaczął się ogień święty, palony po dziś dzień po chramach, a moc poczęła się objawiać wśród ludzi.

Stara wiedźba po skończeniu opowieści wpatrywała się przez chwilę w święte płomienie, po czym zwróciła się do siedzącej obok dziewczynki:

— Niedługo udamy się też do świętego gaju, tam opowiem ci o dziecięciu dębu... Nadszedł bowiem jego czas...

 
                                        ***

Stara, lekko zgarbiona wiedźba szła z małą dziewczynką przez puszczę. Mała rączka ufnie trzymała zmarszczoną, naznaczoną plamami dłoń. Poruszały się ostrożnie pradawną ścieżką wiodącą ku świętemu gajowi. Wierzba pierwszy raz zabierała Jabłonkę w to miejsce, dziewuszka bowiem weszła nareszcie w wiek, gdy mogła rozpocząć przygotowania do dołączenia do Ludu Mocy, jaką stanowili wieszcze i wiedźby Matecznika. Drobne dziecięce stópki poruszały się szybko, nadążając za dość dziarskim krokiem staruszki, starannie omijając paprocie i inne małe roślinki. Nie godziło się bowiem żadnemu dziecku, szczególnie temu które było pełne Mocy, by niszczyć niepotrzebnie otaczającą je naturę.

Jabłonka bardzo cieszyła się z owej wyprawy, nigdy bowiem nie była w świętym gaju bez rodziców. Owszem odwiedzała go często podczas wielu świąt, lecz wtedy szły tam z nią dziesiątki ludzi, niosąc święte opiaty Praojcu. Dzisiejsza wyprawa była więc wyjątkowa, nie tylko dlatego, że szła tam ze swą starszą*, lecz i z powodu tego, czego miała się dziś nauczyć. Oto bowiem miała wreszcie w pełni zrozumieć, kim są naprawdę dzieci dębu. Dotychczas dzieci dębu jawiły się jej jako dorośli ludzie, którzy w nowy rok składali opiaty przy Wszechdębie – najświętszym świętym drzewie Macierzy. Gaj, w którym owo drzewo się znajdowało, leżał na granicy terytorium czterech plemion. Remkowie zamieszkiwali północno-zachodnią część Matecznika, od południa granicząc z Widzianami, ci zaś oprócz z Remkami graniczyli od wschodu z Bukowcami. Bukowcy od północy graniczyli z Wierzbianami. Każde plemię, choć trochę inne, czciło te same drzewa, rodziły się w nich dzieci mocy, takie jak Jabłonka, oraz dzieci dębu.

Od wczesnego dzieciństwa dziewczynkę fascynowały te osoby, czuła bowiem w nich ducha mocy. Jedynym dziecięciem dębu znanym jej osobiście był kniaź jej plemienia Mirosław, stateczny mąż poważnej postury, której nie uszczerbił ząb mijających lat. Jegomość ten był dość dobrym, pokojowo nastawionym władcą. Szpakowate włosy dodawały powagi jego osobie, a oczy wprost hipnotyzowały Jabłonkę swą niezwykłością. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jedno oko ma piękny miodowy kolor, a drugie jest błękitne. Za każdym razem, gdy widziała jego lub inne dzieci dębu, szarpała za suknię babci Wierzby, pytając:

— Dlaczego?

Wierzba wiedziała, o co chodzi dziewczynce, więc ofukała ją i odpowiadała:

— Nie czas i miejsce ci to tłumaczyć.

Nareszcie ten czas nadszedł. Wierzba już od dawna chciała zabrać małą do świętego gaju, lecz ciągle to odwlekała. Pojedynczy piorun utwierdził ją jednak, że nadszedł już czas i trzeba uświadomić dziewczynkę, czym jest największy objaw mocy dębu.

Kiedy dotarły wreszcie do świętego gaju, złożyły pokłony każdemu ze świętych drzew, po czym wróciły do jego centralnej części, gdzie stał święty dąb. Stara kobieta usiadła przy drzewie, tuląc się do jego szorstkiej kory, to samo uczyniła dziewczynka. Patrzyły obie w górę, na dębowe gałęzie lekko poruszane przez wiatr. Nie zerkając na siebie, skupiły się na tym, co widzą. Wtedy Wierzba rozpoczęła swą opowieść:

— Długoś czekała na tę chwilę, moja duszko, długoś czekała. Ale kiedy czas nadszedł, trzeba mi podzielić się z tobą historią największego znanego nam omenu. Znasz wróżenie z liści, końskich wnętrzności, zdajesz sobie sprawę z tego, czym są wizje, choć żadnej jeszcze nie uświadczyłaś. Ale przyjdzie na to czas. — Powiedziała staruszka, po czym po chwili dodała:

— Jak wiesz, nasz Praojciec sprawił, że człowiek powstał z dębu. Aby pokazać wielką moc tego najświętszego z drzew i nasz w nim początek, raz na pokolenie dąb ukazuje nam swoją moc. Pojedynczy piorun zwiastuje to wydarzenie, tak abyśmy wszyscy byli gotowi. Dzieje się bowiem tak, że dziewka, która nie była z mężczyzną, poczyna w sobie nowe życie. To, że tak się stało, my, dzieci mocy, łatwo poznajemy zawsze, bowiem gdy tylko któreś z nas ujrzy takową dziewczynę, po prostu wie. Nie jest to wizja, lecz w dziewce widać po prostu jawę mocy. Widujesz ją czasem wśród świętych drzew, prawda?

— Tak, babciu, jest piękna — odpowiedziała dziewczynka.

— Moc, jaka wydostaje się z matki dziecięcia dębu, będzie najpiękniejszą jawą mocy, jaką przyjdzie ci kiedykolwiek ujrzeć. Z początku jawi się pięknie tysiącem barw niczym zorza, którą czasem widujemy na niebie. Potem zaś, gdy widzisz brzemienną dziewkę po raz kolejny, trochę słabnie, ale nadal jest piękna.

— A kto jest tatkiem takiego dziecięcia, ja mam swojego i mamusię też, a ono?

— Do tego zaraz dojdziemy, najpierw opowiem ci, co robimy, gdy już wiemy, że czeka nas powitanie na świecie dziecięcia dębu. Nie wiem, dlaczego tak się składa, ale rodzą się one zawsze z początkiem wiosny, dlatego jesienią zabieramy ze sobą brzemienną dziewkę na nasz wiec równonocy i tam decydujemy, gdzie ją przenosimy. Są bowiem pewne zasady. Jeśli dziewka jest z możnych, to jak w plemieniu jest nieżonaty kniaź lub jego syn, zaślubia się dziewkę kniaziowi, złożywszy uprzednio opiatę z dziewięciu koni przed i po urodzeniu dziecka, tak było z naszym kniaziem, urodził się już z miodowym okiem swojego ojca. Z takimi dziewkami najmniej jest kłopotu, bo od razu wiadomo, kto zostanie ojcem, z dziewką z ludu jest większy problem. — Powiedziała staruszka i westchnęła zamyślona. —  Zawsze się ją przenosi, ale w obrębie jej własnego plemienia. Jedzie ona do świętego chramu i tam czeka całą ciążę pod troskliwą opieką świętych dziewic i nas, wiedźb, na rozwiązanie. Biedaczka jest trochę odludkiem, bo cały czas nosi specjalny welon, prawie jak panna młoda, z tą różnicą, że panny młode mają go na głowie przez chwilę tylko, ona zaś nosi go średnio przez pół roku. Przy nas może go zdejmować, jedyna to więc dla niej pociecha. Kiedy nadchodzi czas rozwiązania, takie dzieci jak ty wybierają z ludu nieżonatych mężczyzn, którzy ich zdaniem nadają się na ojców i prowadzą ich do chramu. Tam, gdy dziecko się urodzi, samo wybiera ojca i nikt nie wie jakim cudem jedno jego oko przybiera barwę oczu ojca, a drugie pozostaje jak u matki. To, co w nich wyjątkowego to to, że są omenem dobrobytu i tłustych lat, gdy rodzą się dziewczynkami, chłopcy zaś są zwiastunem pokoju. Matka dziecięcia dębu nigdy nie umiera w połogu, a jej dzieci, to niezwykłe pierwsze, jak i te następne, nigdy nie umierają na zarazy i od odmrożeń, ogień się ich nie ima, tak samo, jak biesy, a jedyną krzywdę może im wyrządzić drugi człowiek. Dziewczynki które urodziły się jako dzieci dębu, mają ten sam przywilej, co ich matki, widziałaś zresztą rodzinę Lipy.

Dziewczynka przytaknęła i zastanawiała się nad czymś intensywnie, po czym nieśmiało zapytała:

— A jakby takie dziecko miało się urodzić u nas, to naprawdę ja wybrałabym tych, którzy mogliby zostać jego ojcem? — Spytała zaintrygowana dziewczynka.

— Tak, Jabłonko — odpowiedziała staruszka i pogładziła jej płową główkę.

Wiedziała nawet, gdzie dziewczynka przy takiej okazji udałaby się najpierw.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro