Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9 Czasami warto okazać... uczucia

Miasto, choć nie zniszczone przez Tytanów, było w stanie kompletnego chaosu. Ulice były zatłoczone i wręcz przepełnione uchodźcami, którzy bez celu błąkali się, nie wiedząc, gdzie mają się udać. Ludzie rozmawiali, ale większość była przygnębiona i zrezygnowana, obawiając się tego, co nadchodzi. Jedzenie było na wagę złota, a każdy kęs był na wagę życia. Na wschodnim skraju miasta, w pobliżu rynku, stłoczyli się mieszkańcy, czekając na posiłki wydawane w miejskiej garkuchni.

Wszyscy zwiadowcy byli wyczerpani, zmęczeni i zdruzgotani ogromem tego nieszczęścia. Norbert, stojąc na skraju jednej z ulic, patrzył na przepływających ludzi. Jego myśli były pochłonięte przez rodzinę. Mieszkał daleko od Shingashiny, w południowej części Murów Maria, ale jego serce biło w niepewności. Zastanawiał się, czy jego rodzina zdążyła opuścić miasto na czas. Choć wiedział, że mieszkali daleko, obawiał się, że mogli zwlekać z decyzją o ucieczce, nie chcąc zostawić gospodarstwa. Jego ojciec bywał uparty, a matka opieszała, jednak liczył na to, że jego rodzeństwo skutecznie zadbało o ich bezpieczeństwo, skoro on nie mógł. Był żołnierzem i to powinnosć wobec ludzkości była jego priorytetem, mimo że serce rwało się do powrotu do domu, by sprawdzić czy jego przypuszczenia są słuszne. Każdy dźwięk, każda twarz, która mijała go w tłumie, wywoływała falę niepokoju, a mimo iż wiedział, że nie jest to możliwe  wypatrywał w twarzach ludzi swoich braci i sióstr.

Luca i Maika, mimo że pochodzili z rejonu Rose, stali obok niego równie przygaszeni i zdesperowani. Gdy spojrzeli na chaos, jaki ogarnął miasto, czuli się bezsilni. Ich serca krwawiły, wiedząc, że nie mogą zrobić wystarczająco wiele, by pomóc tym, którzy przybyli zniszczeni przez okrutną rzeczywistość.

Levi, który stał nieopodal, dostrzegał ten cień niepokoju, który otaczał jego drużynę. Był zmęczony, ale nie okazywał tego na zewnątrz. Jego spojrzenie było zimne, a jego umysł skoncentrowany na działaniach, które musiały zostać podjęte. Nigdy nie pozwalał sobie na wahanie. Po chwili milczenia zwrócił się do wszystkich.

– Maika, Luca – zaczął, patrząc na nich stanowczo – udacie się do miejskiej garkuchni. Zajmujcie się wydawaniem posiłków i upewnijcie się, że nikt nie zostaje bez jedzenia – Luca skinął głową, choć w jego oczach było widać ból. Spojrzał na Maikę, a ona odwzajemniła spojrzenie, starając się opanować swoje emocje. Oboje wiedzieli, że to tylko część większego problemu, ale nie mogli zrobić nic więcej. Co chwila dochodziło do bójek w kilometrowych kolejkach po jedzenie, a racje i tak były niewielkie.

– Świeżaki – Levi kontynuował, zwracając się do nowych rekrutów, którzy nawet nie doświadczyli tygodnia treningu pod jego okiem – Rozdzielcie się i zajmujcie się nowymi uchodźcami. Muszą wiedzieć, gdzie mają się udać. Wskażcie im miejsce, gdzie mogą znaleźć pomoc.

Wszyscy skinęli głowami, gotowi do działania. Jednak Nana, stojąc z tyłu grupy, wstrzymała oddech, czując, jak ciężar sytuacji spada na jej barki.

– Levi – powiedziała cicho, ale z determinacją w głosie – Mogę zająć się sierotami. Widziałam ich dużo, tych, których nikt nie chciał zabrać, zostawionych na pastwę losu, bo najpierw trzeba zajmować się dorosłymi. Proszę, pozwól mi to zrobić. Musimy znaleźć dla nich bezpieczne miejsce, chociażby tymczasowe.

Levi spojrzał na nią, wyraźnie zmieszany tym, co powiedziała. Po raz pierwszy nie zwróciła się do niego oficjalnie z użyciem tytułu. Albo było to wynikiem stresu, albo chciała wpłynąć na niego wykorzystując ostatnio łączącą ich delikatną więź. Jego twarz pozostała bez wyrazu, ale w oczach pojawiło się coś, co mogło być uznane za odrobinę troski.

– Sieroty? – zapytał, a jego ton był neutralny, jak zawsze, ale Nana dostrzegała drobną zmarszczkę na czole, która sugerowała, że nie był całkowicie przekonany. – To nie jest zadanie dla ciebie, Nana. Będziesz za bardzo obciążona, a to nie jest czas na łagodzenie serc.

Nana nie zareagowała od razu. Wiedziała, że Levi nie wątpi w jej zdolności bojowe, ale to, co zaproponowała, nie dotyczyło jej umiejętności. Spojrzała na niego z powagą.

– Wiem, że to ciężka decyzja – powiedziała, podchodząc o krok bliżej – Ale kto może zrobić to lepiej ode mnie? Ja wiem, co to zostać osamotnionym i porzuconym, a one widziały jak ich rodzice są zjadani żywcem... Jeśli teraz ich zostawimy, nie dostaną już żadnej pomocy. Albo umrą z wycieńczenia albo faktycznie staną się złodziejami i kryminalistami, szerzącymi nienawiść. 

Levi patrzył na nią przez długą chwilę, ale w końcu pokiwał głową, chociaż nadal miał wątpliwości.

– Niech będzie – odpowiedział jej zimno, ale z jakąś nutą akceptacji w głosie, po czym spojrzał na Norberta, który teraz zbliżył się do nich – A ty Baranowsky pójdziesz ze mną. Mieszkańcy też muszą się zaangażować w nową rzeczywistość, a nie polegać tylko na wojsku, które leci na oparach.

– Tak jest Kapitanie – odparł chłopak, ale patrząc na Nanę zawołał:

– Tylko mi nie becz na każdym kroku i nie oddalaj się. Nie chcę cię później szukać wśród tego tłumu.

W jego głosie była ogromna, braterska troska, a Nana kiwnęła do niego porozumiewawczo głową. Jej decyzja nie była łatwa, ale konieczna i zamierzała ponieść jej ciężar.

.....................................

Dwa dni później miasto wciąż pogrążone było w chaosie. Ulice były wypełnione ludźmi, krzykiem i rozpaczą, ale w powietrzu dało się wyczuć coś, czego wcześniej brakowało – iskierkę nadziei. Choć codzienne życie wciąż było niepewne, widoczna była organizacja, której miasto tak bardzo potrzebowało. Praca wciąż toczyła się bez ustanku, a hałas zamieniał się w rytmiczną melodię, której celem było odbudowanie porządku wśród zgliszczy.

Mimo że ciało Nany regularnie dawało jej znać, że pora odpocząć, ignorowała jego potrzeby. Każdy dzień spędzała w biegu, walcząc za sieroty, które bez niej nie miały szans przeżyć, a silna determinacja, kierowała każdym jej krokiem.

Na szczęście, wśród mieszkanek miasta znalazły się kobiety o wielkim sercu, które chętnie dołączyły do jej działań. Niektóre z nich były matkami, inne nie miały swoich dzieci, ale równie mocno pragnęły pomóc. Te kobiety, z zaangażowaniem godnym najlepszych opiekunek, podjęły się organizowania ubrań, gotowania posiłków i przygotowywania miejsc do spania dla dzieci. Ich twarze były ciepłe, oczy pełne współczucia, a ich uśmiechy stawały się coraz bardziej naturalne, nawet w tym morzu cierpienia.

Młodsze dzieci, które jeszcze nie zdążyły się zorientować w okrutnym świecie, spędzały czas w prostych, ale bezpiecznych kącikach: nie było w nich hałasu, nie było grozy – były ciepłe dłonie, które głaskały je po główkach i pocieszały, gdy te budziły się z płaczem. Starsze dzieci pomagały w sprzątaniu, przynoszeniu wody, a niektóre nawet brały na siebie odpowiedzialność za młodszych brzdąców, których rodzice zginęli.

Nana natomiast opatrywała ich rany, informowała jak mają działać i pocieszała, zapewniając, że przetrwają ten trudny czas. W pewnym momencie usłyszała jak ktoś woła jej imię – to Luca wparował do przytułku jak oparzony.

Nana podbiegła szybko do kompana, a jej serce zabiło szybciej, widząc, jak trzyma w ramionach małą dziewczynkę, której ciałko było bezwładne. Jej oddech był płytki, a twarzyczka blada jak ściana. Tłum wciąż nie ustępował, jego wściekłość i bezwzględność nie miały końca, walka o jedzenie toczyła się każdego dnia, a tym razem nie obyło się bez ofiar.

– Co się stało? – zapytała Nana, czując, jak strach ściska jej serce. Zanim Luca odpowiedział, już miała ręce wyciągnięte w stronę dziecka.

– Straciła przytomność – powiedział Luca, patrząc na dziewczynkę z bezradnością w oczach. – Została stratowana w tłumie, nie wiem, co z nią będzie. Muszę wrócić do Maiki, nie chcę, żeby i na nią się rzucili.

Nana skinęła głową, a Luca spojrzał na nią z wdzięcznością, zanim szybko ruszył w stronę miejsca, gdzie Maika organizowała pomoc i jednocześnie groziła mieczem śmiałkom, którzy chcieli zabrać jej garnek z jedzeniem.

Dziewczynka była tak drobna, że Nana poczuła się, jakby trzymała coś tak kruchego, co mogło się rozpaść pod jej dotykiem. Ułożyła ją na prowizorycznym łóżku, które zostało przygotowane w kącie. Od razu zaczęła działać, wiedząc, że nie ma czasu do stracenia.

– Czy ktoś ją zna, albo kojarzy!? – zawołała wokół, ale ani opiekunki, ani dzieci nie rozpoznały tej istotki.

Delikatnie zdjęła z niej zniszczoną sukienkę, by sprawdzić, czy nie ma żadnych obrażeń, a potem, nie tracąc czasu, wyciągnęła z torby zioła, które przyniosła wcześniej. Z pomocą kilku innych osób zorganizowała wodę, aby przemyć rany, ale to nie one były teraz najważniejsze. Dziewczynka była nieprzytomna, a gorączka zaczynała narastać. Nana wiedziała, jak to wygląda. Po takich incydentach, jeśli nie można było szybko pomóc, stan pacjenta stawał się coraz bardziej krytyczny. Fragmentami materiału zamoczonymi w wodzie przemywała jej czoło, starając się zwalczyć stan zapalny. Obawiała się jednak najgorszego, a mianowicie, że dziewczyna w wyniku stratowania doznała poważnych obrażeń wewnętrznych, na które już nie miała wpływu.

Nana starała się ukryć własne obawy, nie chcąc okazać strachu, ale nie mogła zignorować, jak cienka była granica między życiem a śmiercią. Czuwała przy niej przez długie godziny. Co kilka chwil sprawdzała temperaturę ciała, starała się wlać w nią odrobinę wody łyżeczką i regularnie zwilżać jej usta. Mimo że dziewczynka była nieprzytomna i nie mogła odpowiedzieć, Nana szeptała jej do ucha pocieszające słowa:

– Nie zostawię cię, dobrze? Przetrwasz to. Obiecuję ci. W końcu jesteś bardzo dzielną dziewczynką, która wyrośnie na silną i odważną kobietę. Wszystko będzie dobrze maleńka – nie wiedziała, czy dziewczynka ją słyszy, ale nie rezygnowała z niej pod żadnym względem. Niestety, Nana musiała okrutnie przekonać się, że determinacja i dobre serce nie wystarczą, a piekło, w którym żyła zawsze było i jest nieprzewidywalne.

W pewnym momencie zauważyła, że klatka piersiowa dziewczynki się nie porusza, a jej ręka przestała być ciepła. Mimo próby reanimacji, przekleństw i błagań, by dziewczynka otworzyła oczy, nie wykonała żadnego polecenia.

– Zajmiemy się nią Nana... – jedna z opiekunek podeszła do dziewczyny i cicho się odezwała, mimo że na jej twarzy też było widać cierpienie, starała się zachować neutralny wyraz twarzy. Każdy atak paniki, płaczu czy złości niepokoił dzieci, a chciano zapewnić im odrobinę spokoju.

Nana schyliła głowę patrząc po raz ostatni na bladą twarz swojej podopiecznej.

– Przynajmniej już nie musisz się bać... – szepnęła całując ją w policzek na pożegnanie. Gdy przyniesiono nosze i zabrano ciało, Nana poczuła, że zaraz zemdleje. Wyszła na zewnątrz budynku, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza.

Zatrzymała się w małym zaułku za budynkiem, opierając się plecami o zimny mur. Przez chwilę po prostu stała, wciągając powietrze – zgniłe, spalone i brudne. Spojrzała w nocne niebo, ale zdawało się być martwe, bezgwiezdne tak jak jej serce.

Z wściekłością, którą tłumiła przez cały dzień, nagle wykrzyknęła: „Cholera!" i uderzyła pięścią w mur, aż poczuła ból w dłoni. Łzy ciekły jej po policzkach, a krzyk, choć stłumiony, niósł się przez puste ulice. Była wyczerpana, nie tylko fizycznie, ale też emocjonalnie.

I wtedy usłyszała kroki. Odwróciła się gwałtownie, zaskoczona. Do zaułka wszedł Levi. Jego twarz była zmęczona, wyczerpana – nie lepsza niż jej. Jego oczy, które zazwyczaj były nieprzeniknione, zdradzały teraz zmęczenie, gniew, bezradność.

W ciągu kilku sekund oboje stanęli naprzeciw siebie, w milczeniu. Levi spojrzał na nią przez chwilę, zauważając jej ręce, które były zakrwawione i zaczerwienione od uderzenia w mur. Na moment zatrzymał wzrok na jej twarzy, widząc w niej wyczerpanie i rozpacz, które musiał znać z własnego doświadczenia.

– Nana... – powiedział cicho, jego głos był równie stłumiony jak jej.

– Przepraszam Kapralu, już się biorę w garść – wymamrotała, wiedząc, że zapewne skarci ją za osobiste zaangażowanie.

– Wcale tego nie oczekuje – powiedział i zbliżył się powoli, a ona, nie wiedząc dlaczego, zrobiła krok w stronę niego. Ich spojrzenia spotkały się, nie było w nich formalności, przekory czy sarkazmu. Było za to zrozumienie i coś jeszcze...

W jednej chwili, jakby nie kontrolując własnych ruchów, Levi przesunął ręce wokół jej ramion, przyciągając ją do siebie w nieoczekiwanym, ale jednocześnie naturalnym geście. Nana, zaskoczona, niemal odruchowo wciągnęła powietrze, ale jej ciało nie mogło się oprzeć ciepłu, które płynęło od niego. Zamknęła oczy, czując, jak jego ręce trzymają ją stabilnie, jakby próbowały zatrzymać ją w tej chwili, w tej przestrzeni, gdzie przez chwilę nie musiała być silna. Czując bicie jego serca, które tak jak jej nie biło miarowo dostrzegła, że pod tą chłodną maską, którą zawsze widziała, kryło się coś więcej.

Nana otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale żadne słowo nie wydobyło się z jej gardła. Była zbyt zmęczona, zbyt rozbita, by zaprotestować, a jednocześnie czuła się dziwnie bezpieczna. Po raz pierwszy od dawna ktoś inny zdawał się dźwigać część ciężaru, który zawsze spoczywał na jej barkach.

Levi nie odsunął się od razu. Trwał tak przez chwilę, jakby sam potrzebował tej bliskości, tego ulotnego poczucia, że nie jest sam w swoim własnym bólu. W końcu jednak jego ręce powoli się cofnęły, choć nie na tyle, by całkowicie się od niej odsunąć.

– Masz prawo być wściekła – powiedział, jego głos był cichy, ale pełen pewności. – Ale nie możesz pozwolić, żeby cię to pochłonęło. Jeśli to zrobisz, nie będziesz w stanie nikomu pomóc.

Jego słowa były jak zimny prysznic, ale jednocześnie jak ciepła dłoń, która próbowała ją podnieść z upadku. Nana otarła twarz, czując, jak ciepło jego rąk wciąż pozostaje na jej skórze, a mimo to wzięła głęboki oddech i wyprostowała się, patrząc mu prosto w oczy.

– Nie wiem, czy jeszcze potrafię... – szepnęła, nie ukrywając drżenia w swoim głosie.

Levi spojrzał na nią z mieszanką zrozumienia i surowości, która była jego charakterystycznym rysem.

– Musisz. Nie dla siebie, ale dla tych, którzy na ciebie liczą – Jego spojrzenie było intensywne, niemal zmuszające ją do działania. Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści, po czym powoli wypuściła powietrze.

– Spróbuję – odpowiedziała cicho, ale z determinacją, która zaczynała kiełkować gdzieś głęboko w jej wnętrzu.

Levi skinął głową, a kącik jego ust drgnął niemal niezauważalnie, jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale się powstrzymał.

– Odpocznij, ledwo trzymasz się na nogach. W takim stanie nie podołasz żadnemu zadaniu – rzucił sucho, odwracając się, by wrócić do budynku – Jutro znów musimy zmierzyć się z tym bagnem.

Patrzyła, jak odchodzi, a w jej głowie wciąż brzmiały jego słowa. Nie była pewna, czy to, co się między nimi wydarzyło, było chwilowym przebłyskiem jego człowieczeństwa, czy czymś więcej, ale jedno wiedziała na pewno – ta noc zmieniła coś w niej i w nim, choć żadne z nich nie było jeszcze gotowe, by to przyznać.

................................................

Levi Ackerman nie był człowiekiem, który ufał impulsom. Jego życie – pełne surowości, dyscypliny i nieustannej walki – nauczyło go, że każde działanie powinno mieć cel, każdy krok – uzasadnienie. A jednak tamtej nocy, kiedy ruszył w stronę prowizorycznego przytułku, zrobił coś, co było wbrew jego założeniom i poglądom.

Robiąc zwiad, szedł powoli, oceniając sytuację z dystansem, jak zawsze. Jego wzrok przesuwał się po budynkach i cichych sylwetkach ludzi skulonych w cieniu tragedii. Spoglądał na swoich podwładnych – zmęczonych, lecz wciąż zdeterminowanych – jak radzili sobie z zadaniem utrzymania porządku. Wszystko wydawało się być pod kontrolą. Aż zobaczył, jak z wnętrza przytułku wynoszą drobne, nieruchome ciało dziecka.

Chłód przeniknął jego wnętrze, niemal mechanicznie wstrzymując oddech. Nie wiedział, co go bardziej uderzyło – widok samego ciała czy postać wybiegającej za rogiem dziewczyny. Nana. Jej twarz, zwykle pełna życia i sarkastycznej pewności siebie, była niemal nie do poznania. Strach i rozpacz wyryły na niej rysy, które zaskoczyły nawet jego – człowieka, który widział już wszystko.

Przez chwilę się wahał. Levi Ackerman nie gonił za ludźmi, nie uspokajał ich. Nie było w jego naturze zajmowanie się emocjami innych. W świecie, w którym przetrwanie wymagało chłodnej kalkulacji, uczucia były jedynie przeszkodą. Powinien odwrócić się, wrócić do swoich obowiązków. A jednak jego nogi poruszyły się same, prowadząc go za dziewczyną do ciemnego zaułka.

Znalazł ją skuloną przy ścianie, ukrywającą twarz w zakrwawionych dłoniach. Przez moment stał bez ruchu, przyglądając się jej drżącym ramionom. Coś w środku niego – coś, co zwykle tłumił – nagle się odezwało. To była jedynie chwila, drobne ukłucie w sercu, które zmusiło go, by zbliżyć się i stanąć obok niej.

Nie planował tego. Nie zamierzał jej dotykać, a już na pewno nie przytulać. A jednak jego ręce same odnalazły drogę do jej ramion, przyciągając ją bliżej. Czuł jej dygoczące ciało, słyszał nierówny oddech i stłumione szlochy. I po raz pierwszy od bardzo dawna pozwolił sobie na coś takiego – na ludzki odruch.

Był zaskoczony. Nie jej reakcją – wiedział, że potrzebowała tego bardziej, niż była w stanie przyznać. Zaskoczyły go jego własne emocje. Przytulenie jej nie było tak mechaniczne, jak się spodziewał. W tym geście było coś, czego sam nie mógł do końca zrozumieć. Nie chciał się nad tym zastanawiać, ale jego umysł – jak zwykle – analizował.

– „Co ty wprawiasz idioto?" – zastanawiał się, gdy Nana w końcu uspokoiła się na tyle, by oprzeć czoło na jego ramieniu.

Gdy tylko upewnił się, że jest w stanie sama wrócić do reszty, powoli wstał i odszedł. Każdy krok wydawał mu się cięższy, jakby coś w nim pękało. W pełni uświadomiwszy sobie, co zrobił, chciał uciec – nie przed nią, ale przed tym, co odkrył w sobie. Przed własnym człowieczeństwem, które na chwilę wyłoniło się zza żelaznej maski.

Zaszył się w swojej kwaterze, starając się zepchnąć to uczucie w najgłębsze zakamarki umysłu. Tu, w samotności, było bezpieczniej.

............................................

Minęły dwa tygodnie, choć dla wszystkich wydawały się one trwać wieczność. Każdy dzień wypełniały kolejne wyzwania – fizyczne zmęczenie splatało się z wyczerpaniem emocjonalnym, a atmosfera w mieście, mimo stopniowej stabilizacji, pozostawała napięta. Władze i administracja z wolna odzyskiwały kontrolę, dzięki czemu oddział mógł w końcu zająć się sprawami wykraczającymi poza gaszenie kolejnych kryzysów.

Levi obserwował wszystko z dystansu – ludzi, swoje oddziały, Nanę. Mimo chłodnej fasady nie umknęło mu, jak wielki wysiłek wkładała w opanowywanie sytuacji. Jej determinacja i zdolności organizacyjne imponowały nawet jemu, choć nie zamierzał o tym wspominać na głos. Widok, jak przywoływała porządek tam, gdzie inni zawodzili, sprawiał, że mimowolnie przyglądał się jej dłużej, niż zamierzał.

Któregoś dnia, stojąc oparty o ścianę jednego z budynków, obserwował, jak uspokaja grupkę kłócących się dzieci. Dwoje maluchów niemal wyrywało sobie z rąk zabawkę – zniszczoną, ale najwyraźniej wciąż dla nich cenną. Nana uklękła przed nimi, mówiąc coś spokojnym, ale stanowczym głosem. Po chwili jeden z chłopców zrezygnowany oddał zabawkę drugiemu, a Nana uśmiechnęła się lekko, głaszcząc go po głowie.

Levi prychnął cicho pod nosem, na tyle cicho, by nikt tego nie usłyszał.
– Faktycznie nadajesz się na matkę – mruknął sam do siebie, z nutą sarkazmu, ale i dziwnej melancholii.

Pochmurniał niemal natychmiast, przygryzając wnętrze policzka. Wiedział, że ich drogi nigdy nie będą zbieżne. Ona mogła mieć przed sobą przyszłość – dom, dzieci, bezpieczeństwo, jeśli tylko przetrwa ten chaos. On natomiast miał tylko misję, której końca nie był w stanie przewidzieć, takie rozmyślania były jedynie niepotrzebnym balastem.

................................................

Droga powrotna przebiegała niemal w milczeniu. Ich konie stąpały powoli, jakby i one czuły zmęczenie po dwóch tygodniach nieustannej pracy. Oddział wyglądał na wyczerpany, a powietrze między nimi wypełniał ciężar niedopowiedzeń. Każdy był pochłonięty własnymi myślami, każdy w ciszy analizował to, co widział i czego doświadczył.

Levi jechał na czele, od czasu do czasu odwracając głowę, by upewnić się, że nikt nie zostaje w tyle. Jego spojrzenie na chwilę zatrzymało się na Nanie. Była brudna, z cieniami pod oczami i plamami zaschniętej krwi na mundurze, ale wciąż trzymała się prosto w siodle, jakby siłą woli nie pozwalała sobie na okazywanie słabości.

Ciszę przerwał Norbert, który jechał tuż przy swojej przyszywanej siostrze.

– Nana, znów ręka ci krwawi – powiedział zaniepokojony, spoglądając na jej dłoń, którą mimowolnie mocniej zacisnęła.

– To nic – odpowiedziała Nana, starając się ukryć ból, który przeszywał jej rękę – Opatrzę to porządnie, jak tylko wrócimy do kwatery zwiadowców.

Jednak w jej myślach kłębił się inny obraz. Ręka bolała okropnie, a od momentu, gdy uderzyła nią o ścianę, kiedy Levi ją przytulił, wiedziała, że coś jest nie tak. To nie był tylko zwykły ból – była pewna, że jej ręka została złamana. Nie mogła jej oszczędzać, była za bardzo zaabsorbowana wszystkim, co się działo, by myśleć o sobie. Dlatego nie dziwiło ją, że nie goiła się prawidłowo.

Prócz tego nie chciała marnować leków, które były tak bardzo potrzebne uchodźcom. Zamiast tego, jej jedynym środkiem przeciwbólowym stało się wspomnienie tamtego przytulenia. Silne ramiona Levia, które na chwilę otuliły ją jak niewielką przestrzeń w tym ogromnym, zniszczonym świecie... Tylko to dawało jej chwilową ulgę.

Od tamtego dnia, gdy on pierwszy raz, choć niechcący, zburzył dzielący ich dystans, unikali się. Zdawała sobie sprawę, że Levi nie jest typem, który pociesza każdą podwładną, a ten gest świadczył o tym, że nie do końca tak ją postrzega. Jednak sama nie potrafiła tego zrozumieć. Co mógł w niej dostrzec najsilniejszy żołnierz ludzkości? Nie wyróżniała się niczym szczególnym, nie pochodziła z jego kręgów, a tylko i wyłącznie przypadek zdecydował, że trafiła pod jego dowódcze skrzydła.

Czuła, jak ta myśl ją dręczy, ale zaraz po niej następowała kolejna, o wiele bardziej zagmatwana. Choć na początku jego obecność wzbudzała w niej irytację, a jego bezkompromisowy styl bycia wprawiał ją w stan niepokoju, to im więcej czasu spędzała w jego towarzystwie, tym bardziej dostrzegała, dlaczego stał się niczym kamienna figura dla świata. Był jak skała, nieprzenikniona, nieruchoma, ale gdy przyglądała się jego postawie, zaczynała rozumieć, jak niewielu ludzi potrafiło wytrzymać taką presję. Podczas nocnych rozmów doceniała każdą chwilę, w której mogła ujrzeć elementy jego głęboko ukrytej osobowości.

Nie przeszkadzał jej jego niski wzrost. Sama nie była wysoka, (przypis autorki: 165 cm) więc nigdy nie traktowała tego jako bariery. Co więcej, dziwnym trafem, z każdym dniem jego sposób chodzenia, spojrzenie, jego cisza, która często mówiła więcej niż słowa, zaczynały wywoływać w jej ciele przyjemny, lecz niepokojący ścisk w żołądku. Nawet barwa jego głosu, zimna i pozbawiona zbędnych emocji, miała w sobie coś nieodparcie pociągającego, choć nigdy by tego otwarcie nie przyznała. Była rekrutką, a on był jej przełożonym, Kapralem, który był ściśle skupiony na swojej roli. Jej uczucia mogłyby zniszczyć tę delikatną nić porozumienia a na dodatek stać się dla nich balastem. To były rzeczy, które lepiej trzymać dla siebie, w głębi, gdzie świat nie miał dostępu.

Gdy zbliżali się do bramy, Levi odwrócił głowę słysząc uwagę Norberta i spojrzał na jej ręce, po czym odezwał się, a jego głos brzmiał chłodno, jak zawsze:

– Gdy tylko przekroczycie próg, zajmijcie się swoim stanem – rzucił przez ramię, nie patrząc jej w oczy.

Nana poczuła dziwne ukłucie w sercu. Wiedziała, że jego słowa nie były przejawem troski, tylko obowiązku, a jego postawa mogła świadczyć o tym, że przekroczone granice zniszczyły ich dotychczasowe relacje. Nie wiedziała, jak to możliwe, ale nagle ręka przestałą boleć, a ból zastąpił niewyobrażalny smutek po stracie czegoś, co się jeszcze nie narodziło i narodzić nie mogło... 

Hellooooo Gwiazdeczki!
Ostatnio stwierdziłam że niektóre rozdziały były za krótkie więc ten też stworzyłam z 2 roboczych xD chyba wyszło lepiej zamykając jeden wątek.

Mam nadzieję że się podoba i z radością będziecie wyczekiwac nextów. Całość jest już skończona i zostały mi tylko poprawki więc co dwa dni będę dodawać ciąg dalszy a potem wrócę do mojego poprzedniego opo z Naruto "Złamanej przysięgi" więc od razu zapraszam.

No i przyznać się kto już nie może tak jak ja doczekać się podróży do kina by obejrzeć ostatni atak tytanów na wielkim ekranie!?

Kocham!
Wasza/Twoja
Juri/Deki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro