Rozdział 21 Gdy złamiesz serce... jeszcze raz
Kassiredium dedukuję Ci rozdział na wielki powrót!
Erwin Smith siedział w swoim gabinecie, wpatrując się w stertę dokumentów, które nagromadziły się w ostatnich dniach. Jednak tym razem jego myśli nie zaprzątały plany kolejnych misji czy kwestie związane z przewrotem. W głowie wciąż brzmiały słowa Hanji Zoe. Gdy opowiedziała mu o problemie, z którym musieli się zmierzyć, początkowo nie wierzył, że to prawda. Levi, jego najwierniejszy człowiek, miał zostać ojcem.
Nie podobało mu się to, co usłyszał. Nie chodziło o sam fakt ciąży Nany – takie rzeczy zdarzały się nawet wśród Zwiadowców. Ale zatajenie tego przed Leviem wydawało mu się niemal zdradą. Levi zasługiwał na to, by wiedzieć. Być może nawet na to, by podjąć decyzję, czy chce pozostać w Zwiadowcach, czy skupić się na rodzinie. Ale Hanji była nieugięta.
– Mi także się to nie uśmiecha, ale potrzebujemy go teraz bardziej niż kiedykolwiek – powiedziała, wbijając w Erwina swoje błyszczące oczy – Znam go i będzie chciał dać dziecku to, czego sam nie miał: ojca. Tylko ruszyłeś machinę, której nie da się już cofnąć, Erwin. Levi musi działać niczym dobrze naoliwiona maszyna. Z nami.
Hanji miała rację, a Erwin doskonale to wiedział. Misja przewrotu, nad którą pracowali od miesięcy, była teraz na kluczowym etapie. Bez Levia ich szanse na sukces znacząco by zmalały. Ale to nie zmniejszało ciężaru, jaki spadł na jego barki. Erwin zawsze uważał się za człowieka, który przedkładał dobro ludzkości nad osobiste sentymenty. Tyle że teraz, po raz pierwszy od dawna, poczuł ukłucie wątpliwości.
Czy miał prawo decydować za innych? Czy naprawdę wierzył, że ta tajemnica była konieczna, by wygrać? Jego serce podpowiadało, że postępuje źle, ale umysł, chłodny i kalkulujący, nie zostawiał mu wyboru.
Musiał podjąć decyzję. Nana nie mogła zostać w oddziale. Jej ciąża prędzej czy później wyszłaby na jaw, a Levi był zbyt spostrzegawczy, by tego nie zauważyć. Jej obecność stanowiła zagrożenie zarówno dla ich planów, jak i dla niej samej. Gdyby wrogowie dowiedzieli się, że Levi ma dziecko, mogliby wykorzystać tę informację przeciwko niemu – w końcu bliscy i rodzina zawsze byli dobrą kartą przetargową, a ich tortury czy uprowadzenia łamały nawet najznamienitszych ludzi.
Postanowili, że gdy sytuacja polityczna się unormuje, przyznają się mu do tej konspiracji i poniosą konsekwencję swoich działań, jednak było to optymalne rozwiązanie – po niemalże samobójczej akcji mógłby z czystym sumieniem zająć się swoją nową rodziną. A przynajmniej tak wtedy myśleli.
Erwin w końcu wstał i podszedł do okna. Patrzył na dziedziniec, gdzie młodzi rekruci trenowali pod okiem doświadczonych żołnierzy. „Musimy ją wysłać daleko" – pomyślał. Ale nie mógł zrobić tego bez planu.
Hanji zasugerowała, że mogliby powiedzieć, że wysłali Nanę ponownie do Shadisa pod pretekstem pogorszenia stanu zdrowia. To było logiczne kłamstwo, które nie wzbudziłoby podejrzeń. W końcu już raz tak było. W międzyczasie ulokować ją w którymś z oddalonych i nieużywanych kwater zwiadowców. Jednak Erwin uznał, że to za mało. Obiekty zwiadowców prędzej czy później mogły zostać objęte obserwacją, a Dystrykt Orvud, odległy i cichy w obrębie najbezpieczniejszego z murów, wydawał się idealnym miejscem, by mogła w spokoju donosić ciążę.
Ale nie mógł pozwolić jej wyjechać samej.
Norbert. To było oczywiste rozwiązanie. Jako jej brat mógł ją chronić, a jego obecność nie wzbudziłaby pytań. Erwin wiedział, że Norbert był lojalny i odpowiedzialny, a Nana potrzebowała kogoś, kto byłby przy niej w tym czasie, zwłaszcza że jej stan zdrowia faktycznie mógł się pogorszyć w ciąży. Potrzebowali stałego łącznika informacyjnego, który powiadomiłby ich w razie zagrożenia – jakiegokolwiek.
Decyzja była podjęta, ale nie przyniosła ulgi. Erwin wrócił do biurka i zaczął pisać rozkaz. Myśli o możliwych konsekwencjach nie opuszczały go ani na chwilę. Zdawał sobie sprawę, że każdy ruch, który teraz wykonają, jest jak partia szachów. Levi, nieświadomy swojej roli w tej grze, wciąż był kluczowym pionkiem na planszy.
„Ludzkość potrzebuje go bardziej niż kiedykolwiek" – powtórzył w myślach słowa Hanji. Ale czy jego własne sumienie zdoła zaakceptować to poświęcenie? Czy potrafi żyć z decyzją, która złamie serce nie tylko Levia, ale i Nany? Tego nie był pewien.
.........................................
Minęły trzy dni od rozmowy z Hanji i błyskawicznego opracowania planu przez Erwina. Wszystko wydawało się idealnie dopracowane – jak zawsze zresztą, gdy Erwin Smith pociągał za sznurki. Ale dla Nany każdy kolejny dzień przypominał mozolne wspinanie się pod górę. Nosiła w sobie ciężar, którego nikt inny nie mógł zrozumieć. Choć zdawała sobie sprawę, że wyjazd to najlepsze rozwiązanie, bolesna świadomość, że najtrudniejsza z kwestii spoczywała na jej barkach, paraliżowała ją.
Levi zauważył, że coś jest nie tak. Od trzech dni unikała jego spojrzenia, rzucała się w wir dodatkowych obowiązków, których wcześniej unikała i z premedytacją wybierała zmiany, które uniemożliwiały im jakąkolwiek rozmowę. Z początku próbował to ignorować – w końcu wszyscy mieli swoje gorsze dni – ale to zachowanie trwało zbyt długo, by mogło być przypadkowe. Levi wiedział, że Nana coś przed nim ukrywa i postanowił się tego dowiedzieć.
Znalazł ją wieczorem na murach twierdzy Zwiadowców. Siedziała sama, obejmując ramionami kolana i patrząc w dal. Wiatr rozwiewał jej włosy, które uparcie odrastały w szybkim tempie, co teraz nie stanowiło już problemu. Levi wspiął się na mur bezszelestnie, jak to miał w zwyczaju i usiadł obok niej.
– No to, czego mi nie mówisz? – zapytał bez ogródek, spoglądając na nią z ukosa.
Nana zadrżała, zaskoczona jego obecnością, ale szybko opanowała emocje. Wiedziała, że ten moment nadejdzie. Nie miała jednak gotowych słów ani planu, jak to wyjaśnić. Wszystkie scenariusze szlag trafiał, gdy górę nad nią przejmowały emocje. Zacisnęła dłonie na krawędzi muru i wzięła głęboki oddech.
– Erwin... wysyła mnie do Shadisa – powiedziała cicho. – Moje kości znowu dały o sobie znać, a Hanji mówi, że tym razem rzut choroby mógłby być gorszy niż ostatnio. Muszę... muszę odpocząć.
Levi milczał przez chwilę, trawiąc jej słowa. Nie spojrzał na nią, zamiast tego utkwił wzrok w horyzoncie, jakby tam szukał odpowiedzi. Czuł, jak jej słowa uderzają w niego niczym ostrze. Każde zdanie pulsowało w jego myślach, wstrząsając nim bardziej, niż pozwoliłby to po sobie pokazać. Shadis. Wyjazd. Odpoczynek. W jednej chwili czas wokół zdawał się zwolnić, a przestrzeń, która ich dzieliła, mimo że fizycznie niewielka, zaczęła rosnąć w jego wyobraźni. Nana wciąż była obok, a jednak czuł już tę znajomą pustkę, jakby znowu miał ją stracić na kolejne lata. Ta myśl ugodziła go bardziej, niż chciałby pokazać.
Nie był przecież człowiekiem, który pozwalał emocjom przejmować kontrolę. Zawsze kierował się logiką, zimną kalkulacją, która ratowała mu życie niezliczoną ilość razy. Ale teraz, kiedy usłyszał, że Nana ma wyjechać – że znów coś odrywa ją od niego – poczuł, jak coś się w nim załamuje.
Przez głowę przebiegły mu wspomnienia: ich pierwsze spotkanie, jej uparte spojrzenie, które próbowało przebić jego twardą fasadę. Każdy wspólny trening, każde słowo wymienione na granicy sarkazmu i szczerości. Nawet te drobne gesty, których nigdy nie doceniał – jak momenty, gdy ich ramiona ledwo się dotykały, ale było to wystarczające, by wiedzieć, że oboje wciąż tu są. A potem, gdy oddali sobie wzajemnie całych siebie...
"Znów ją stracę." Ta myśl paliła go od środka, ale nie pozwolił, by pojawiła się na jego twarzy. Milczał dłużej, niż zamierzał, analizując słowa Nany i ich możliwe konsekwencje. W głębi duszy już wiedział, że decyzja jest słuszna – że to jedyne logiczne rozwiązanie w obliczu choroby, z jaką się zmagała. A jednak coś w nim krzyczało, że musi ją zatrzymać.
Wziął głęboki oddech i zebrał się w sobie, by odezwać się w swoim typowym, spokojnym tonie.
– Shadis? Tyle wysiłku, żeby cię tu wyszkolić, a teraz znów oddajemy cię staremu prykowi? – W jego głosie było coś na kształt sarkazmu, ale nie brzmiało to jak prawdziwy żart. Zerknął na nią kątem oka. Widząc jej wyraz twarzy – to, jak uparcie unika jego spojrzenia – poczuł znajomy ucisk w piersi. Nana zawsze była silna, zawsze zuchwała, ale łamała się tylko w obliczu swojego ograniczenia. To ono odbierało jej pewność siebie, radość z bycia żołnierzem.
W jego głowie trwała bitwa. Z jednej strony chciał znaleźć sposób, by ją zatrzymać, choćby oznaczało to wystąpienie do Erwina z niemożliwą prośbą. Z drugiej strony trzeba było wybrać mniejsze zło.
"Zachowuję się jak egoista" – skarcił się w myślach. Nigdy wcześniej nie pozwalał sobie na podobne rozważania. A teraz, siedząc tu obok niej, czuł, że robiłby wszystko, by jej nie stracić – nawet jeśli oznaczałoby to złamanie zasad, które wyznawał przez całe życie.
– A jeśli porozmawiam z Erwinem? – zapytał cicho, starając się, by jego ton nie zdradzał żadnych emocji. – Może wystarczy, że zadbamy o bardziej zróżnicowaną dietę dla całego Korpusu? To nie byłby pierwszy raz, gdy Smith dokonuje cudu.
Nana odwróciła się ku niemu, a w jej oczach lśniły łzy. Pokręciła głową, ledwo zauważalnie, ale wystarczająco, by wiedział, jaka będzie jej odpowiedź.
– Nie możemy zmieniać wszystkiego dla jednej osoby.
Levi westchnął, tym razem pozwalając sobie na krótkie spojrzenie w jej stronę.
– W tej dziedzinie nikt by cię za to nie winił. Wręcz przeciwnie, zostałabyś bohaterką korpusu – odpowiedział cicho, lekko ironicznie. Chciał coś dodać, ale głos uwiązł mu w gardle, kiedy zobaczył, jak po jej policzku spływa łza. Poczuł się jak ktoś, kto stoi na skraju przepaści, wiedząc, że zaraz spadnie.
Bez słowa wyciągnął rękę i delikatnie dotknął jej ramienia, a potem, wbrew wszystkiemu, co mówiła logika, objął ją jedną ręką, przyciągając do siebie. Nana nie opierała się, choć czuł, jak jej ciało drży od tłumionych emocji. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, otoczeni tylko dźwiękiem wieczornego wiatru.
Levi spojrzał w dal, a jego usta wykrzywiły się w ledwie zauważalnym grymasie.
– Nie myśl, że dam ci spokój, Dreyer – mruknął, a jego głos był niższy, jakby coś w nim pękło. – Czy to cztery dni, cztery miesiące, czy kolejne cztery lata... i tak będziesz musiała wrócić.
......................................
Noc była cicha, przerywana jedynie okazjonalnym jękiem wiatru za oknami. W pokoju Nany panował półmrok, rozświetlany jedynie słabym blaskiem księżyca wpadającym przez zasłony. Pośród starannie spakowanych pudeł i walizek, które świadczyły o jej jutrzejszym odjeździe, panowało napięcie.
Levi stał oparty o framugę drzwi, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jakby próbował ukryć w ten sposób to, co czuł. Jego spojrzenie spoczywało na Nanie, która siedziała na łóżku z opuszczoną głową, wodząc palcami po krawędzi kołdry. Nie musiał pytać, co myśli. Jej wyraz twarzy mówił wszystko – ból, lęk, tęsknota, które były niemal namacalne.
– Przestań panikować. To nie jest koniec – powiedział w końcu, a jego głos cichy, ale pełen determinacji. Zrobił krok w jej stronę, a potem jeszcze jeden, aż usiadł obok niej. Nana uniosła na niego zapłakane, błyszczące od łez oczy. Uśmiechnęła się smutno. To był koniec, ale on o tym nie miał prawa wiedzieć. Sama nie miała pewności jak zakończy się ich historia. Czy spotkają się za jakiś czas, czy może miną lata... czy może już nigdy.
– Boję się... że mnie znienawidzisz – wyszeptała w pewnym momencie a jej głos drżał. Słowa były szczere, jednak nie mogła powiedzieć nic więcej, by się nie zdradzić...
– Nienawidzę tej sytuacji, nie ciebie – powiedział w końcu, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi. Jego głos był stłumiony, ale Nana słyszała każdą nutę w jego tonie – żal, frustrację, a przede wszystkim tę miłość, której nigdy wcześniej nie wyraził tak wyraźnie. Delikatnie uniosła jego twarz, patrząc w te szare oczy, które zawsze wydawały jej się nieprzeniknione, ale teraz wreszcie były pełne emocji. Dokładnie w tym momencie poczuła się jak najgorszy człowiek na ziemi.
Wiedziała, że Erwin planuje coś dużego, w końcu zbierała dla niego informacje, nawet po powrocie do oddziału, ale nie znała dokładnych planów blondyna. Zdawała sobie jednak sprawę, że podczas tej najważniejszej misji Levi musi być opanowany, skupiony i bez żadnych obciążeń emocjonalnych.
Ale wiedziała, że jeśli Levi dowie się kiedykolwiek o tym, dlaczego faktycznie odeszła, naprawdę może ją znienawidzić. W końcu nosiła pod sercem jego dziecko i miała zamiar go od niego oddzielić. Czy na zawsze to miało pozostać jej tajemnicą, czy być chwilowym przeczekaniem, to i tak odebrała mu już te początkowe chwile wyczekiwania i oglądania jak jego część dorasta i się rozwija.
– Przestań wreszcie płakać. Nie znoszę twoich łez – powiedział, a Nana poczuła, jak słowa Levia przeszywają ją na wskroś. Jego cichy, surowy głos, który teraz brzmiał tak dosadnie, a jednocześnie intymnie, sprawiał, że serce ściskało się jej w piersi. Patrzyła w jego oczy, a jej własne dalej wypełniały się łzami, które szybko zaczęły spływać po policzkach. Nie mogła ich powstrzymać – były odzwierciedleniem nie tylko smutku, ale też miłości i poczucia straty, które czuła głęboko w sercu.
– Levi... – zaczęła cicho, jej głos łamiący się na jego imieniu. Nie miała pojęcia, co jeszcze powiedzieć. Wszystkie słowa, które układała w głowie przez ostatnie dni, teraz wydawały się puste i bez znaczenia.
On jednak nie odpowiedział, tylko uniósł dłoń, delikatnie ścierając łzy z jej policzka. Jego dotyk był miękki, jakby bał się, że może ją zranić, choć nigdy nie widziała go w takim wydaniu. Levi był silny, surowy, niezłomny. A teraz... teraz wydawał się zupełnie inny – jak człowiek, który walczy z samym sobą.
Nie odrywając od niej wzroku, powoli pochylił się i ją pocałował. Pocałunek szybko stał się bardziej intensywny. Levi przesunął ręce na jej plecy, przyciągając ją bliżej, niemal rozpaczliwie. Czuła jego oddech na swojej skórze, jego dłonie, które zaskakująco pewnie wędrowały po jej sylwetce. Nana nie mogła powstrzymać cichego jęku, który wyrwał się z jej ust, gdy jego pocałunki zaczęły przesuwać się na jej szyję. Wstrzymała oddech, czując, jak jej ciało reaguje na jego dotyk. Wiedziała, że to chwila, której nigdy nie zapomni, niezależnie od tego, co stanie się później.
Levi uniósł głowę, patrząc na nią z takim natężeniem, że wydawało się, jakby chciał przebić się przez wszystkie jej tajemnice. Cały czas chciała mu powiedzieć prawdę, wyznać wszystko, ale czuła, jak strach i poczucie obowiązku odbierają jej głos. Zamiast tego przyciągnęła go do siebie, odpowiadając kolejnym pocałunkiem, w którym była cała jej miłość i rozpacz. Levi zdjął jej koszulę, powoli i z precyzją, która była niemal bolesna w swojej delikatności. Każdy ruch był wyrazem nie tylko pożądania, ale i głębszego uczucia, które oboje bali się wypowiedzieć. Nana oddała się tej chwili, zapominając na moment o bólu, który czekał za drzwiami tego pokoju. Ich oddechy mieszały się, gdy Levi przesuwał ustami po jej obojczyku, ramionach, każdym fragmencie skóry, jakby chciał wytłoczyć w niej swoje wspomnienie. Ich ciała zjednoczyły się w jedności, która wydawała się zarazem gorzka i słodka, jak ostatni pocałunek przed rozstaniem. A gdy Levi objął ją mocno, szepcząc jej imię, czuła, jak łzy ponownie napływają jej do oczu, mieszając się z falą seksualnego uniesienia.
............................................
Levi stał w cieniu okna, przyglądając się, jak powóz Nany odjeżdża, pozostawiając za sobą jedynie tuman kurzu unoszący się na drodze. Wraz z jej odejściem czuł, jak coś w nim pęka. To, co przez lata pieczołowicie w sobie tłumił – wszystkie emocje, które uważał za zbędne i niepotrzebne – teraz wypływało na powierzchnię z siłą, której nie potrafił powstrzymać.
Miał ochotę wybiec za nią, zatrzymać powóz, wyrzucić z niego Norberta, który siedział obok niej i wziąć ją w ramiona. Ale nie zrobił tego. Levi Ackerman nie pozwalał sobie na takie chwile słabości. A jednak, patrząc, jak oddala się kobieta, która stała się jego powodem do walki, czuł, że z nią odchodzi jego szczęście – coś, czego nawet nie wiedział, że miał, dopóki nie zaczął tego tracić.
Ich pożegnanie, które zakończyło się nad ranem w jej sypialni, wciąż tkwiło w jego głowie, niemal wypalając się w jego pamięci. W tamtym momencie, w półmroku przerywanym jedynie światłem księżyca, starał się zapamiętać każdą sekundę, każdy dotyk, każdą cichą chwilę między nimi. Ale nawet wtedy czuł, że coś ją dręczy, coś, o czym nie chciała mu powiedzieć.
Levi nigdy nie był typem, który zmuszał innych do zwierzeń, oczywiście pomiając rozkazy i tortury. Wierzył, że jeśli będzie gotowa, sama powie mu, co ją tak przytłaczało. Ale jednocześnie ta niewiedza go pożerała. Bał się, że to coś poważnego, że Nana może nigdy nie wrócić. I że nie będzie już miał okazji dowiedzieć się prawdy.
W ciągu tych ostatnich godzin miał cholerne trudności, by nie zatrzymać jej siłą. Wiedział jednak, że przy wszystkich nie może sobie pozwolić na to, by jego reakcje zdradziły zbyt wiele. Był żołnierzem, kapitanem. Powinien być przykładem zimnej krwi i profesjonalizmu. I choć jego twarz była jak zwykle kamienna, wewnątrz czuł, jakby rozpadał się na kawałki. Ostatecznie, kiedy powóz zniknął za zakrętem, Levi odwrócił się od okna, biorąc głęboki wdech. Musiał wrócić do obowiązków, do codziennej rutyny, do bycia tym, kim zawsze był – kapitanem oddziału. Ale od tamtego dnia coś w nim się zmieniło.
Stał się jeszcze bardziej surowy, ponury i nieprzystępny, jakby w ten sposób próbował zagłuszyć ból, który nie dawał mu spokoju. Każde jego polecenie brzmiało jak ostrze, a każda rozmowa była przeprowadzana z lodowatą precyzją. Żołnierze szybko zauważyli zmianę w jego zachowaniu, ale nikt nie odważył się pytać. Niektórzy szeptali między sobą, że Ackerman jest bardziej nieugięty niż kiedykolwiek.
A on... on każdego dnia walczył z myślą, że mógł ją zatrzymać, że mógł zrobić coś więcej. Ale w głębi duszy wiedział, że podjął właściwą decyzję. Nawet jeśli oznaczało to, że jego szczęście odeszło wraz z nią. Nie miał pojęcia, że Nana pomimo ogromu brzemienia wybrała dla nich właściwą drogę, a los gotował im okropny zestaw wydarzeń, które miały zapoczątkować prawdziwe zniszczenie świata.
................................
Powóz toczył się powoli po wyboistej drodze, a jedynym dźwiękiem, który przerywał monotonię stukotu kół, były stłumione, łamiące się od czasu do czasu szlochy Nany. Norbert, siedzący obok niej, trzymając wodze, nie wytrzymywał takiego napiecia. Minęły już prawie dwie godziny, a z każdym kolejnym westchnieniem tracił cierpliwość. W końcu odchylił się do tyłu i z głośnym westchnięciem uderzył dłońmi o kolana.
– Cholera, Nana, zaraz ten powóz zatonie od twoich łez! – warknął, zerkając na nią spod zmarszczonych brwi – Czekałem, aż się uspokoisz, żeby cię ochrzanić, ale zaraz ja nie wytrzymam tego emocjonalnie!
Nana uniosła na niego załzawione oczy, ledwo łapiąc oddech między kolejnymi pociągnięciami nosem.
– Przepraszam... – wychlipała cicho, odbierając od niego podaną chusteczkę. Zaczęła nerwowo osuszać twarz – I przepraszam, że przeze mnie musiałeś opuścić Zwiadowców...
Norbert przyglądał jej się chwilę, aż w końcu pokręcił głową z rozbawieniem zmieszanym z irytacją.
– Jestem żołnierzem, Nana. Dostałem kolejną misję – powiedział, wzruszając ramionami. – Nie ma znaczenia, na jakim jestem stanowisku. Nawet jeśli teraz muszę niańczyć moją głupiutką siostrę, która za bardzo rozkładała nogi.
Słowa Norberta, tak dobitne i obrazowe, uderzyły ją jak piorun. Podniosła głowę, marszcząc brwi.
– Wypraszam sobie! – odparowała ostro, rzucając mu groźne spojrzenie.
Norbert jednak tylko wzruszył ramionami, nie robiąc sobie nic z jej gniewu.
– Nie mówię, że jesteś w pełni winna – zauważył sucho – Ale Levi... taki zapobiegawczy, a nie potrafił zadbać, żeby nie doszło do... wpadki – chłopak czuł wewnętrzny gniew z sytuacji, jednocześnie przypominajac sobie jak zbierał swoją szczękę z podłogi Erwina, będąc w szoku na wieść, że kadra zwiadowców powiększyła się naturalnie.
Nana poczuła, jak policzki płoną jej od wstydu. Zaciągnęła się powietrzem, a potem wydukała:
– Myślisz, że to takie proste?
– Tak, proste – odparł Norbert bez zawahania – Wychowałem się na wsi, a dziewczyny obracam od piętnastego roku życia. Zapewniam cię, że żadna nie ma małego Baranowsky'ego w domu.
– Nie chcę tego słuchać! – Nana przerwała mu gwałtownie – I nie chciałam tego wiedzieć!
Norbert uśmiechnął się lekko, ale zaraz spoważniał, a jego spojrzenie złagodniało.
– Nie podoba mi się, że ty musisz się ukrywać, żeby nie psuć Leviemu kariery – przyznał cicho. – Ale skoro Erwin wydał mi rozkaz, to jako żołnierz nie miałem wyboru i na to pzrystałem. Nie chcę jednak, byś dała ponieść się rozpaczy. Jeszcze zaszkodzisz sobie i... dziecku.
Nana spuściła wzrok, bawiąc się rąbkiem chusteczki.
– To bardziej skomplikowane, niż myślisz Norb – szepnęła w końcu, unikając jego spojrzenia.
Norbert prychnął z niedowierzaniem.
– Skomplikowane? Oczywiście, że tak! W końcu ja jestem tylko zwykłym zwiadowcą, a ty robiłaś za szpiega przez cztery lata. Znasz plany Erwina lepiej niż ja i zapewne twoje noworoczne postanowienia przysłużą się sprawie – stwierdził z nutą goryczy w głosie – Ale pamiętaj, że bez względu na to, jak bardzo jestem na ciebie wkurzony, będę cię chronił. To teraz moja misja.
Milczeli przez chwilę, aż w końcu Norbert nachylił się do niej i spytał cicho:
– Powiedz mi tylko jeszcze... To chwilowe rozwiązanie, czy Levi nigdy się nie dowie o dziecku?
Nana spojrzała na niego z bólem w oczach.
– Nie wiem... – wyszeptała, po czym nagle znów wybuchnęła płaczem, zakrywając twarz dłońmi.
Norbert westchnął, patrząc na nią z mieszaniną zniecierpliwienia i współczucia.
– Nana, naprawdę mnie wykończysz – powiedział półżartem, opierając się o oparcie powozu. – Ale jeśli ty nie wiesz, to tym bardziej ja nie mam pojęcia, jak to wszystko się skończy. Jednak jak zawsze – jestem po twojej stronie.
Nana nie odpowiedziała, jedynie zaszlochała głośniej, a Norbert wyciągnął rękę, kładąc ją na jej drżącym ramieniu w geście wsparcia, który nie wymagał więcej słów.
(Przypis autorki: Nana wyjechała pół roku przed drugim atakiem tytanów, czyli zanim Eren z paczką dołaczyli do Zwiadowców. Teraz akcja toczy się jak w anime/mandze bez żadnej mojej ingerencji, a niekanoniczne wątki pojawiają się od momenu, gdy Zwiadowcy zostają zdelegalizowani, muszą się ukrywaća, a Erwin dokonuje przewrotu politycznego).
Kochane Gwiazdeczki!
Powiem tak...
Jesteśmy u progu zakończenia, ale... pierwszej wersji. To znaczy? Że będziecie mieć dwa finisze do wyboru. Tradycyjny który planowałam od początku, a potem drugi jako 3 rozdziałowa kontynnuacja losów bohaterów. Możecie więc sami zatem zdecydować, gdzie hisoria Levia i Nany powinna się skończyć :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro