Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2



Czasami zdarza się, że na urodzinach z większą ilością gości, solenizant gdzieś znika, a potem się okazuje, że kompletnie inna osoba zdmuchiwała świeczki, ale... Jakim cudem przeszło to w naszym przypadku? Przy tak małej ilości zebranych rzuca się w oczy brak osoby o wyglądzie Roya.

Z nieobecności Speedy'ego zdaliśmy sobie sprawę dobrą godzinę później. Cudowni z nas przyjaciele, nie ma co. Aby jakoś wynagrodzić mu nasze niedopatrzenie postanowiliśmy odnaleźć go i zanieść mu kawałek tortu. Na szczęście nie pożarliśmy wszystkiego bez niego. To byłby już dobry powód, aby strzelił na nas największego focha w historii i nie odzywał się przez najbliższy rok.

Nie, żeby ktoś płakał z tego powodu.

- Hej, hej, Speedy! - zawołała wesoło Bumblebee, wchodząc bez pukania do sypialni rudzielca z kawałkiem ciasta na czerwonym, papierowym talerzyku. Ja i Aqualad weszliśmy za nią, niosąc urodzinowe zdobycze chłopaka. Bliźniacy przysnęli jakiś czas temu na kanapie.

Harper siedział na łóżku i grał w rzutki. Tarcza wisiała naprzeciwko niego, na zasuwanych drzwiach szafy. Gdy weszliśmy obrzucił nas tylko znudzonym spojrzeniem. Dziewczyna postawiła ciasto na jego nieco zagraconym biurku, po czym stanęła nad nim z miną typową dla surowej matki. Już miała mu coś powiedzieć, niekoniecznie miłego, jednak powstrzymał ją Garth, łapiąc za ramiona. Szepnął jej coś na ucho i pociągnął w stronę wyjścia.

Gdy drzwi się za nimi zamknęły, opadłem na obrotowe krzesło, wcześniej zrzucając z niego spodnie i jakąś bluzę. Roy wrócił do swojego zajęcia, a ja dopiero teraz miałem okazję, aby dokładnie przyjrzeć się tarczy, w którą rzucał.

- To zdjęcie Olivera? - zapytałem cicho, nie będąc do końca pewnym czy chcę znać odpowiedź. Zielonooki skinął głową, nie odrywając wzroku od swojego celu - Nie przesadzasz? - skrzywiłem się, widząc, że koło śmietnika leżało podziurawione zdjęcie, które niegdyś zapewne również przedstawiało prezesa Queen Industries.

- To nie ja wywaliłem z domu szesnastolatka za jakąś pierdołę. - burknął. Osobiście nie nazwałbym tego „jakąś pierdołą", ale wolałem przemilczeć tą kwestię.

- Przysłał ci prezent na urodziny. - zauważyłem, patrząc na paczkę od Olivera - Musi mu być przykro.

- Ta. W zeszłym roku też przysłał. - zrobił krótką pauzę - Fajnie się fajczyło. - dodał, wzruszając ramionami.

Oczywiście, Roy miał dużo racji. Owszem, popełnił wiele błędów i wpakował się w spore bagno, ale on był tylko szesnastoletnim szczylem, którym prawie nikt się nie interesował. Queen adoptując go kilka lat temu, obiecał zajmować się nim jak własnym synem, dbać o niego, kochać i nauczyć odróżniać dobro od zła. Niestety, z owej obietnicy się nie wywiązał. Był dorosłym i zamiast pomóc dziecku, obwinił je o wszystko, nie widząc własnych błędów i wyrzucił z domu, mając gdzieś czy chłopak dożyje następnego dnia. Jak widać - dożył i to bez jego pomocy.

Roy miał prawo być na niego zły. Z czasem Oliver zrozumiał, że to była również jego wina i próbował jakoś pogodzić się z dawnym protegowanym, ale tamten nie chciał mieć z nim więcej nic wspólnego tak, jak wcześniej mężczyzna z chłopakiem. Jestem w stanie to zrozumieć, ale jednocześnie bardzo zazdroszczę Speedy'emu. Wiele bym dał, aby Bruce chciał naprawić nasze relacje...

- ... reszty? - poderwałem gwałtownie głowę, zdając sobie sprawę, że łucznik coś do mnie mówił. Niestety nie słyszałem początku, więc nie potrafiłem odpowiedzieć na jego pytanie. Speedy westchnął poirytowany - Co to za tajemnicza misja, że nie wziąłeś ze sobą drużyny? - powtórzył.

Złączyłem palce i odwróciłem wzrok, wbijając go w paczkę od Olivera.

- To... skomplikowane. - przyznałem. Mój przyjaciel nic nie odpowiedział. Ciszę między nami przerywały jedynie ciche stuknięcia, gdy Roy trafiał rzutką w tarczę - Tak trochę się rozpadliśmy. - rzutka zamarła w ręku rudzielca. Tak samo, jak sam rudzielec.

- Rozpadliście? - powtórzył, obracając głowę w moją stronę. Chciałem odpowiedzieć, ale nagle zabrakło mi języka, więc jedynie skinąłem głową, patrząc na czubki swoich butów - Jak to? Co się stało? - dopytywał. Zsunął nogi z łóżka i usiadł, pochylając się w moją stronę.

- To... Długa historia, Roy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro