Rozdział 2
Czasami zdarza się, że na urodzinach z większą ilością gości, solenizant gdzieś znika, a potem się okazuje, że kompletnie inna osoba zdmuchiwała świeczki, ale... Jakim cudem przeszło to w naszym przypadku? Przy tak małej ilości zebranych rzuca się w oczy brak osoby o wyglądzie Roya.
Z nieobecności Speedy'ego zdaliśmy sobie sprawę dobrą godzinę później. Cudowni z nas przyjaciele, nie ma co. Aby jakoś wynagrodzić mu nasze niedopatrzenie postanowiliśmy odnaleźć go i zanieść mu kawałek tortu. Na szczęście nie pożarliśmy wszystkiego bez niego. To byłby już dobry powód, aby strzelił na nas największego focha w historii i nie odzywał się przez najbliższy rok.
Nie, żeby ktoś płakał z tego powodu.
- Hej, hej, Speedy! - zawołała wesoło Bumblebee, wchodząc bez pukania do sypialni rudzielca z kawałkiem ciasta na czerwonym, papierowym talerzyku. Ja i Aqualad weszliśmy za nią, niosąc urodzinowe zdobycze chłopaka. Bliźniacy przysnęli jakiś czas temu na kanapie.
Harper siedział na łóżku i grał w rzutki. Tarcza wisiała naprzeciwko niego, na zasuwanych drzwiach szafy. Gdy weszliśmy obrzucił nas tylko znudzonym spojrzeniem. Dziewczyna postawiła ciasto na jego nieco zagraconym biurku, po czym stanęła nad nim z miną typową dla surowej matki. Już miała mu coś powiedzieć, niekoniecznie miłego, jednak powstrzymał ją Garth, łapiąc za ramiona. Szepnął jej coś na ucho i pociągnął w stronę wyjścia.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, opadłem na obrotowe krzesło, wcześniej zrzucając z niego spodnie i jakąś bluzę. Roy wrócił do swojego zajęcia, a ja dopiero teraz miałem okazję, aby dokładnie przyjrzeć się tarczy, w którą rzucał.
- To zdjęcie Olivera? - zapytałem cicho, nie będąc do końca pewnym czy chcę znać odpowiedź. Zielonooki skinął głową, nie odrywając wzroku od swojego celu - Nie przesadzasz? - skrzywiłem się, widząc, że koło śmietnika leżało podziurawione zdjęcie, które niegdyś zapewne również przedstawiało prezesa Queen Industries.
- To nie ja wywaliłem z domu szesnastolatka za jakąś pierdołę. - burknął. Osobiście nie nazwałbym tego „jakąś pierdołą", ale wolałem przemilczeć tą kwestię.
- Przysłał ci prezent na urodziny. - zauważyłem, patrząc na paczkę od Olivera - Musi mu być przykro.
- Ta. W zeszłym roku też przysłał. - zrobił krótką pauzę - Fajnie się fajczyło. - dodał, wzruszając ramionami.
Oczywiście, Roy miał dużo racji. Owszem, popełnił wiele błędów i wpakował się w spore bagno, ale on był tylko szesnastoletnim szczylem, którym prawie nikt się nie interesował. Queen adoptując go kilka lat temu, obiecał zajmować się nim jak własnym synem, dbać o niego, kochać i nauczyć odróżniać dobro od zła. Niestety, z owej obietnicy się nie wywiązał. Był dorosłym i zamiast pomóc dziecku, obwinił je o wszystko, nie widząc własnych błędów i wyrzucił z domu, mając gdzieś czy chłopak dożyje następnego dnia. Jak widać - dożył i to bez jego pomocy.
Roy miał prawo być na niego zły. Z czasem Oliver zrozumiał, że to była również jego wina i próbował jakoś pogodzić się z dawnym protegowanym, ale tamten nie chciał mieć z nim więcej nic wspólnego tak, jak wcześniej mężczyzna z chłopakiem. Jestem w stanie to zrozumieć, ale jednocześnie bardzo zazdroszczę Speedy'emu. Wiele bym dał, aby Bruce chciał naprawić nasze relacje...
- ... reszty? - poderwałem gwałtownie głowę, zdając sobie sprawę, że łucznik coś do mnie mówił. Niestety nie słyszałem początku, więc nie potrafiłem odpowiedzieć na jego pytanie. Speedy westchnął poirytowany - Co to za tajemnicza misja, że nie wziąłeś ze sobą drużyny? - powtórzył.
Złączyłem palce i odwróciłem wzrok, wbijając go w paczkę od Olivera.
- To... skomplikowane. - przyznałem. Mój przyjaciel nic nie odpowiedział. Ciszę między nami przerywały jedynie ciche stuknięcia, gdy Roy trafiał rzutką w tarczę - Tak trochę się rozpadliśmy. - rzutka zamarła w ręku rudzielca. Tak samo, jak sam rudzielec.
- Rozpadliście? - powtórzył, obracając głowę w moją stronę. Chciałem odpowiedzieć, ale nagle zabrakło mi języka, więc jedynie skinąłem głową, patrząc na czubki swoich butów - Jak to? Co się stało? - dopytywał. Zsunął nogi z łóżka i usiadł, pochylając się w moją stronę.
- To... Długa historia, Roy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro