Rozdział Pierwszy
Nika
48 dni od urodzin Damiana.
Mojego przyjaciela, z którym tu przybyłam. Bo cóż lepszego można dać na osiemnaste urodziny fanowi gier komputerowych niżeli rzeczywistość wirtualną, której może stać się częścią?
Wtedy tak sądziłam. Sądziłam, że wraz z Shelly trafiłyśmy na najlepszy prezent, jaki mógłby sobie wymarzyć.
I początkowo tak właśnie było. Idealny świat w klimacie Wiedźmina, Władcy Pierścieni czy Opowieści z Narnii zachwycił nas swoją wiarygodnością, magią i surrealizmem. Szybko jednak pożałowaliśmy naszego zachwytu. Byliśmy jak dzieci zachwycone taflą lodu na jeziorze i łyżwami na nogach. Wizją niesamowitej, niepohamowanej zabawy. Nieświadome głębiny, która na nas czyha pod cieniutkim lodem.
45 dni od śmierci Misi.
Misia, Shelly, nasza przyjaciółka. To właśnie ten dzień sprawił, że dojrzeliśmy pierwszą rysę na lodzie. Dostrzegliśmy pęknięcie w perfekcyjnym świecie, który okazał się bardziej rzeczywisty, niż mogliśmy się po nim spodziewać. Bo tu nie było kilku szans. Była jedna... i jedno życie. Zostaliśmy z Damianem sami i żadne z nas nie wiedziało, co spotkało naszą przyjaciółkę po śmierci. Skupiliśmy się na poszukiwaniach Drzwi, wszelkich wskazówek i nim się obejrzeliśmy, zostaliśmy wciągnięci w intrygi królewskie. Naraz Damian stał się królewiczem, a ja jego narzeczoną. Graliśmy w tę grę, choć żadne z nas się nie spodziewało, że koniec jej jest tak bliski... aż wrócił prawdziwy królewicz.
30 dni od śmierci Damiana.
Na moich oczach, tuż przede mną. Zginął. Za nasze błędne decyzje, za naszą lekkomyślność. Za naszą niewinność.
Resztę pamiętam jak przez mgłę: zaloty królewicza, ucieczka z zamku, ułuda szczęścia, nadziei i miłości. Wszystko było iluzją, a ja nie mogłam się z niej wybudzić. I nie mogę do dziś.
27 dni od zamknięcia Drzwi.
Drzwi, które miały mnie sprowadzić z powrotem z wirtualnego świata do rzeczywistości. To ja byłam kluczem, by je otworzyć - „przybysz z innego świata". Tak mówili ci, co mnie poszukiwali, bym pomogła im opuścić tę krainę. I pomogłam. Drzwi rozwarły się pod moim dotykiem, a oni je przekroczyli. Otworzyłam je, lecz sama nie zdołałam przejść przez ich próg. Przez tę krótką chwilę naprawdę sądziłam, że zakończę Grę... Byłam tak blisko, lecz wtedy Drzwi otworzyły się gwałtownie, a ja straciłam na chwilę przytomność. Gdy ponownie ją odzyskałam, one niemal się zamknęły, a osoba, którą darzyłam uczuciem, porzuciła mnie, by nie ryzykować utraty bliskich. Sama nie dałam rady.
I choć portal zatrzasnął się za ludźmi, którym zaufałam, za osobą, którą pokochałam, dziesiątki razy próbowałam na nowo odtworzyć symbole, które je otworzyły. Wodziłam po nich ręką, malowałam na nowo, ale one nie ożywały jak poprzednio. Nie rozbłyskiwały pod skórą swym blaskiem, nie zaznaczały ścieżki moich opuszków. Nie mogłam nic zrobić. Miałam jedną szansę, którą wykorzystał ktoś inny. Przy której mnie wykorzystano.
27 nocy samotności.
Spoglądam na otaczających mnie ludzi. Gdybym powiedziała to na głos, pewnie każdy z zebranych by mnie wyśmiał. Bo przecież nie jestem sama. Ale czy można nie czuć się samotnym ze świadomością, że tylko ty jesteś prawdziwa? Że wszystko wokół to iluzja?
- Kochaniutka, podaj mi, proszę, tę czerwoną chustę z worka.
Kiwam głową i schylam się po materiał obszyty białą koronką.
Spędziłam w tej wirtualnej rzeczywistości już czterdzieści osiem dni. Nie mam pojęcia, ile minęło czasu w prawdziwym świecie. Czasem przyłapuję się na rozmyślaniu, czy moi przyjaciele zdołali powrócić, czy może naprawdę nie żyją, lecz wtedy szybko przepędzam tę myśl, by nie popaść w całkowitą rozpacz. Nieraz zastanawiałam się też, co się dzieje z moją rodziną i co robią, by mnie stąd wydostać. A może nawet nie wiedzą, gdzie jestem? Wyobrażałam sobie reakcję mojej mamy, która wróciła z delegacji i dowiedziała się o mojej nieobecności. Była na wyjeździe, gdy przekroczyłam próg Drzwi. Miałam zostać z wujkiem, a Izabela, moja malutka siostrzyczka - z dziadkami. Czy się rozczarowała moją lekkomyślnością? Czy była zła, że nikomu nie powiedzieliśmy, gdzie idziemy? Brakuje mi ich. Brakuje mi wszystkich moich bliskich. I choć ta wirtualna rzeczywistość pozwoliła mi poznać tu kilka wspaniałych osób, wiem, że nie są oni prawdziwi. I nikomu nie mogę ufać, o czym muszę sobie ciągle przypominać.
Bo tu wszyscy mogą mnie zdradzić.
Żałuję tylu rzeczy. Że nie ucałowałam na pożegnanie siostry, że po raz ostatni nie pogłaskałam mojego psa, Baksa, że nie przytuliłam dziadków... Że moi przyjaciele odeszli, a ta na pozór fantastyczna przygoda zamieniła się dla każdego z nas w koszmar. I wciąż nie wiem, jak go zakończyć.
- Proszę. - Podaję chustkę Wiwianie, starszej kobiecie, dla której pracuję. Wykrzywia usta w matczynym uśmiechu. Mam wrażenie, że ona zawsze wie, kiedy moje myśli krążą hen daleko. Niekiedy przychodzi do mnie wtedy i obejmuje czule, choć jest o głowę niższa i w rezultacie to bardziej ja przytulam ją niż na odwrót. Niemniej liczy się gest, a to rzeczywiście choć trochę pomaga ukoić ból.
Po tygodniu spędzonym w posiadłości leśnej, gdzie zniknęły Drzwi, postanowiłam wrócić do miasta. Przeczuwałam, że będę tutaj poszukiwana listem gończym. W końcu Dorian, królewski syn, nie mógł mi ot tak odpuścić mojej ucieczki. Wiedziałam, że nie podda się, dopóki mnie nie odnajdzie. Jednakże i tak postanowiłam to zrobić. Nauczyłam się ciasno zaplatać włosy w kok, a następnie przykrywać głowę chustą. Wiele kobiet tak właśnie się ubierało, więc niczym się nie wyróżniałam. Byłam bezpieczna, szczególnie w części miasta, w której nikt mnie nie rozpoznawał.
Wiedziałam, że gdybym tylko zawędrowała za daleko, w krótkim czasie natknęłabym się na „znajomych" z czasów, gdy włóczyłam się po mieście z Damianem. Każdy klient portowej karczmy rozpoznałby we mnie kelnerkę, która okazała się narzeczoną królewicza. I raczej nie zmyliłabym ich nakryciem głowy. Ponadto pracowałam wtedy na tamtejszym targu rybnym i odwiedzałam jubilera, a wskutek pewnych wydarzeń, do biblioteki nawet nie mogłabym się zbliżyć. Tamta część miasta nie dość, że przypominałaby mi o stracie przyjaciół, to jeszcze byłaby pewnym biletem do zamkowych komnat. Natrafiłabym tam na zbyt wiele znajomych twarzy.
Dlatego bez wahania udałam się do bardziej obskurnej części miasta, dzielnicy nędzy.
Szukałam pracy i dachu nad głową, a Wiwiana - towarzystwa. Była już starszą kobietą, która nie miała nikogo do pomocy. Co dzień musiała dźwigać ciężkie materiały między stoiskiem wynajmowanym na jednej z uliczek miasta a sklepem w bogatszej dzielnicy. Skupowała tamtejsze „odpady", które tutaj kupowano z uśmiechem na twarzy. W ten oto sposób znalazłam dach nad głową oraz wyżywienie w zamian za pracę i pomoc w cięższych obowiązkach. Wiwiana wiedziała o Drzwiach, bo ją o nie zapytałam, ale nie znała mojej tożsamości. Teraz byłam Nelą i było mi daleko do narzeczonej królewicza.
- A czy znajdzie się druga podobna? Moje córki zawsze się kłócą...
- Zaraz się upewnię. - Wiwiana uśmiecha się do klientki stojącej przy stoisku pełnym materiałów. Spogląda na mnie i delikatnie ściska pod ladą moje ramię.
Otrząsam się ze wspomnień, po czym ponownie nurkuję w worek materiałów. Przekopuję cały, aż udaje mi się wyciągnąć podobną chustkę w zielonym kolorze.
- Czy taka pani odpowiada? - pytam, podając kobiecie materiał. Jej naznaczona zmarszczkami twarz się rozpromienia. Zakłada czarny kosmyk za ucho.
- Tak, tak, dziewczynki na pewno się ucieszą. - Wyciąga z kieszeni szarej sukni kilka monet i podaje Wiwianie. Chustki składa, po czym układa w koszyku, przykrywając nimi warzywa. - Dziękuję. - Uśmiecha się do nas, po czym znika w tłumie. Na targowiskach przede wszystkim dostrzec można kobiety. To one robią zakupy, by później zdążyć ugotować obiad, nim mąż wróci z pracy. To one kupują niezbędne akcesoria, by dzieci mogły wieczorem położyć się do czystego łóżka. Wykorzystują ranki i południa, by zdążyć wszystko przygotować, zanim dzieci opuszczą szkołę świątynną.
Choć słońce powoli opada w dół, kierując się do linii horyzontu, wciąż niemiłosiernie praży. Boczne, wąskie uliczki powoli zaczynają chować się w cieniu. Piętrowe kamienice stoją tam znacznie bliżej siebie, niż tutaj, na jednej z reprezentacyjnych ulic. Jest ona głównym szlakiem miasta, którym jeżdżą powozy, więc jej szerokość i usytuowanie względem kierunków świata sprawia, że światło dociera tutaj zawsze najdłużej. Dzięki temu też zawsze możemy liczyć na więcej klientów, którzy nawet po zakończeniu pracy mogą do nas zajść. I choć stragan przede wszystkim kusi barwnymi chustami, to sprzedajemy też materiały codziennej potrzeby, takie jak szmatki, poszewki i prześcieradła.
- Dziś jest ten dzień? - pyta Wiwiana, chowając pieniądze do woreczka przy sukni. Jej ciemne oczy śledzą uważnie moją twarz.
Krzywię się w odpowiedzi.
- Przecież wiesz.
- Och, dziecino. Wszystko się ułoży w odpowiednim czasie. Twój przyjaciel nie przyniósł wczoraj żadnych wieści? - Macha ręką. - Niepotrzebnie pytam. Gdyby przyniósł, miałabyś lepszy nastrój.
Marszczę brwi.
- Przyjaciel? - pytam, a Wiwiana pospiesznie zakrywa usta i odwraca wzrok. Wpatruję się w nią uważnie, aż wreszcie ponownie na mnie spogląda.
- Przecież nie jestem głupia. Wiem, że przychodzi do ciebie co którąś noc. Taki ciemnowłosy, zawsze wychodzi przed świtem.
Przymykam oczy.
- Ale ja naprawdę nie mam nic przeciwko! Kilka razy słyszałam, jak rozmawialiście o tych... portalach, stąd wiem, że to nie byle jaki młodzieniec. Nie każdemu się zwierzasz z takiej tajemnicy. Naprawdę jestem szczęśliwa, że znalazłaś kogoś, kto...
Chwytam jej okrągłą twarz w dłonie, dzięki czemu przestaje mówić, zaskoczona tym gestem.
- Wiwiano, proszę... Powiedz, że nikomu o tym nie wspominałaś.
- Nelciu, słońce, wiem, kiedy należy milczeć. Szczególnie o młodzieńcach zjawiających się po nocach. Żebyś wiedziała, jakie historie ukrywałam w młodości...
Uśmiecham się do niej czule. Jej ciemna karnacja kontrastuje z moimi jasnymi palcami, a marszczki się pogłębiają, gdy usta układa w łuk.
- Wierzę ci. I chętnie wysłucham tych historii w domu. - Puszczam jej oczko, po czym pochylam się i przytulam jej drobne ciało. Wydaje się taka krucha, delikatna, jakby mogła rozsypać się w proch przy byle dotknięciu. Wiem jednak, że ta staruszka, owdowiała kilkadziesiąt lat temu, radzi sobie z ludźmi znacznie lepiej niż niejedna kobieta w pełni sił. Potrafi zaprowadzić w tej okolicy porządek byle chrząknięciem.
- Nie zdradziłabym cię, kochanie. - Gładzi moje plecy. - Znam ciężar twej tajemnicy.
- Dziękuję. Wiedz więc, że ten „przyjaciel" to jest kolejna tajemnica, o której nikt nie może się dowiedzieć - szepczę jej na ucho. - To jest dosłownie sprawa życia i śmierci.
Czuję, jak kobieta przytakuje.
- Jak dłużej będziecie się pocieszać, zgarnę wam wszystkich klientów! - woła Roberta ze stoiska obok, przekrzykując panujący na ulicy gwar, po czym wybucha gromkim śmiechem.
Odsuwamy się od siebie. Wiwiana kręci głową, przyglądając się plecionym koszom na wystawie sąsiadki.
- Musiałabyś zmienić wystrój! - pokrzykuje, machając dłonią. Puszcza w moim kierunku oko. Obie dobrze wiemy, że Roberta nigdy nie zrobiłaby sobie z nas konkurencji. Razem z Wiwianą prowadzą stragany w tym miejscu od lat i wspierają się, jak tylko się da, polecając produkty sąsiadki przy sprzedaży.
Akurat przy stoisku zjawia się kilka kobiet, które zaczynają przeglądać materiały, więc już nie ma czasu na rozmowy. W takich momentach trzeba być szczególnie wyczulonym na drobne dłonie przechwytujące produkty bez płacenia. Tłum przy stoisku jest idealnym miejscem do kradzieży. Szczególnie lubianym przez głodujące dzieci, które ukradną cokolwiek, by później wymienić to na jedzenie. Jest to przykre, ale w tych okolicach mało kto ma zapewniony posiłek bez ciężkiej pracy, więc nawet my nie możemy dopuścić do kradzieży. Niemniej zamiast zgłaszać takie dzieci do straży, proponujemy im pracę przy przenoszeniu rano towarów w zamian za kilka monet. Dajemy im zarobić w porządny sposób.
Kobiety dyskutują między sobą o jakości i kolorach, a Wiwiana dodatkowo wpycha im w ręce co droższe sztuki. Podziwiam, z jakim zaangażowaniem zachwala każdy produkt. Na jej polecenie schylam się po kolejnych kilka chust. Dłoń opieram na ladzie, kiedy nagle czuję uderzenie. Drewniany stragan zaczyna się niebezpiecznie przechylać, słyszę krzyki klientek. Błyskawicznie się podnoszę, by ratować konstrukcję, nim upadnie i opieprzam w przypływie wściekłości sprawcę zamieszania. Chłopak jednak w mgnieniu oka znika za rogiem. Nie wiem nawet, czy usłyszał którekolwiek z moich przekleństw. Chwilę później przez ulicę przebiega kilku rosłych mężczyzn, którzy jeszcze głośniej go wyklinają. Biegną jednak w zupełnie innym kierunku.
Gdy już się upewniłam, że konstrukcja stoi jak należy, sprzątam z pylistego podłoża rozrzucone materiały. Wiwiana w dalszym ciągu próbuje zająć się klientkami, nie tracąc rezonu, lecz kobiety wydają się zbyt poruszone tym zdarzeniem, by docenić jej wysiłki. Otrzepuję zebrane chusty, wrzucam je do pustego worka i wykładam na stoisko nowe. W myślach wciąż denerwuję się na kolejnego idiotę, który nie ma szacunku dla pracy innych. Nie ma pojęcia, ile Wiwiana musiała zainwestować, by móc wynająć stoisko od właściciela kamienicy, pod którą stoi, ani jak dużo czasu zajmuje jej codziennie wytargowanie towaru ze sklepu z tekstyliami. Teraz, aby sprzedać chusty, będzie musiała je wpierw uprać. Wykładam ostatnią z czystych chustek na ladę, gdy naraz wśród tłumu miga mi blond czupryna. Zaciskam zęby, przygotowując się na ochrzanianie tego ignoranta i zmuszenie go do przeproszenia Wiwiany. Tłum się rozrzedza, a ja naraz zamieram, mierząc jego sylwetkę wzrokiem. To niemożliwe.
Zamiast się z nim skonfrontować, chowam się ponownie za ladę. Próbuję pozostać niezauważona. Chłopak mija stragan, podążając dalej prosto.
- Zaraz wrócę, muszę coś sprawdzić - szepczę do Wiwiany.
Kobieta w odpowiedzi kiwa głową, a ja wślizguję się w tłum, próbując nie zgubić wzrokiem blondyna.
Muszę się przekonać, że to, co widzę, nie jest fatamorganą. Rozważam, czy nie doznałam urazu głowy, gdy stragan się przechylał. Podążam za nim, przyglądając się jego zachowaniu. Uważnie obserwuję, czy się nie zacina, czy jego ruchy są płynne i naturalne.
Po tak długim czasie spędzonym wśród wirtualnych postaci zdążyłam zaobserwować kilka cech charakterystycznych. Gdy się poruszają, robią to mechanicznie. Chód jest równomierny, rytmiczny. Wiele gestów powtarza się cyklicznie, szczególnie podczas przemieszczania się. Zdążyłam nauczyć się tego wszystkiego na pamięć, aby wykorzystać w odpowiednim momencie, gdy spotkam jakiegoś gracza. I naprawdę mam nadzieję, że moja teoria jest prawdziwa. Z Damianem i Shelly nie zaobserwowaliśmy tej mechaniczności w naszych ruchach, a znamy się na tyle długo, by coś takiego wyłapać od razu, instynktownie.
Chłopak zatrzymuje się i rozgląda, więc podchodzę do jednego ze straganów, przebierając rozłożoną na nim biżuterię. Chwilę później rusza dalej, a ja coraz bardziej nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Odchodzę od stoiska żegnana oburzonymi komentarzami sprzedawczyni.
Mrużę oczy, by widzieć lepiej, ale nie mogę zaprzeczyć, że elementy mojej teorii po kolei się potwierdzają. Wyróżnia się chodem, który jest znacznie bardziej naturalny, pojedyncze gesty się nie powtarzają. Czuję rozpływające się w moim wnętrzu ciepło, moje serce już zaczyna bić szybciej z ekscytacji, choć nadal boję się uwierzyć, że to nie jest jakiś głupi żart-iluzja Twórców.
Bo to przecież niemożliwe, żebym nagle spotkała w Grze nowego gracza w dżinsach i bluzie.
Jest wyższy ode mnie o głowę, przez co wciąż góruje nad tłumem składającym się w większości z kobiet. Rozgląda się na boki z zainteresowaniem, ale nie przystaje przy żadnym stoisku. Idzie pewny siebie do przodu, nie przejmując się swoim oryginalnym - w tutejszych stronach - strojem. I to jest jego błąd, bo tym samym zwraca uwagę przechodniów. Kobiety spoglądają na niego zaskoczone. Słyszę, jak snują teorie o jego pochodzeniu zza morza i komentują nieestetyczny (według nich) wygląd. Uśmiecham się pod nosem. Dostałyby zawału, gdyby przypadkiem trafiły do realiów dwudziestego pierwszego wieku.
Albo zobaczyły trampki, które mam na nogach.
Chłopak schodzi z głównej drogi i znika za rogiem jednej z kamienic. Znam tę uliczkę. Prowadzi w kierunku drugiej części miasta. Tej, w której moją tożsamość zna zbyt wiele osób.
Odczekuję chwilę, po czym skręcam za nim. I nagle zostaję przyciśnięta do muru.
Spełniam publiczną obietnicę i wracam ♡
Przepraszam, że tak długo, ale życie biegnie, a ja biegnę maraton. Postaram się to Wam wynagrodzić. Co myślicie? Czego się spodziewacie?
Wasza Allicea
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro