Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8 - Nic nie mów

Ostatnio zacząłem nienawidzić myślenia. Po tym, co zrobił Sam, czułem się niesamowicie wściekły, nie zdążyłem nawet na niego nakrzyczeć, gdyż wręcz wybiegł z mojego domu. Nie jestem homofobem, to nie tak, nie brzydziła mnie jego obecność, ale... Inaczej. Żeby to zrozumieć, trzeba byłoby postawić się w mojej sytuacji. Dopiero co zaczynałem mu na nowo ufać, kupił mnie tymi słodyczami, tak, jestem przekupny, za czekoladę jestem w stanie dużo zrobić, ale on mnie pocałował, choć obiecał, że nie zrobi niczego, na co mu nie pozwolę.

Co gorsza, tłumaczyłem jego zachowanie w głowie, po prostu chciał tego od dawna i nie mógł się powstrzymać. Na pewno.

- Puk, puk - do pokoju wszedł Cas. - Co tam?

Leżałem, wpatrując się w sufit.

- Nie wiem. Myślę.

- Zawsze zabraniałeś mi myśleć, też nie powinieneś. Wydaje mi się już od jakiegoś dłuższego czasu dzieje się coś złego w Twojej głowie - położył się obok mnie i westchnął. - Co jest, Gabe?

- Nic... Nie wiem - przyznałem się w końcu. - Wiesz, chyba nie czuję się dobrze w swoim ciele. W swoim życiu...

- Idź do psychologa - wiedziałem, że to powie.

- Najpierw próbowałem uratować Ciebie, ale w międzyczasie chyba zapomniałem o sobie. Wszystko jest takie bezsensowne - szepnąłem. - Co gorsza najpierw Rose, teraz Sam... Niby nikt teraz się nade mną nie znęca, a mimo to mam w głowie paskudne rzeczy.

- Teraz sam się nad sobą znęcasz, co? - zapytał. - Chyba się nie krzywdzisz, Gabriel? - czułem jego palący wzrok na sobie. Przymknąłem jedynie oczy i tak znał odpowiedź... - Nie masz się za co karać, nie zasłużyłeś na to. Jesteś dobrym człowiekiem. Wybaczasz. Traktujesz Hope jak coś dobrego, w przeciwieństwie do mnie. Nie wiem czy kiedykolwiek zaakceptuję jej istnienie - prychnął.

- Ona nie jest niczemu winna - szepnąłem. Łzy spłynęły mi po policzkach. - Co jeśli po prostu moje życie niczego dobrego nie przynosi? Czuję, że... Jest bezużyteczne.

- Każde życie jest bezużyteczne, bo wszyscy skończymy w tym samym miejscu. W grobie - wywrócił oczami, podniósł się i złapał mnie za rękaw. Wyrwałem się.

- Zostaw, Cas - warknąłem. - Nie będziesz tego oglądać.

- Nie rób tego, to jest głupie, okej? Później będziesz czuł się źle z bliznami. Jak ja.

- To moje ciało, moja prywatna sprawa, co z nim robię, Castiel - oburzyłem się w końcu i podniosłem się. - Mama upiekła już sernik?

- Nie wiem, ale... Mógłbyś zaprosić Sama - odezwał się i próbował przeanalizować reakcję na jego imię.

- Pocałował mnie wczoraj w policzek - powiedziałem od razu, cholera, miałem już nic mu nie mówić. Muszę nauczyć się trzymania języka za zębami. Na wspomnienie tego delikatnie się uśmiechnąłem - Pomimo tego, że wyznaczyłem jasne zasady.

- A mimo to się uśmiechasz.

- Bo to jest śmieszne. Sammy ma szesnaście lat i...

- I Cię kocha - dodał.

- Chyba tak. Patrzy się na mnie - westchnąłem.

- Wiem, że się patrzy, z tymże samo patrzenie na kogoś to jeszcze nie definicja miłości, mimo to nie zmienia to faktu, że Ty łagodniejesz, gdy o nim myślisz - wymamrotał i wyszczerzył się. - Nie jesteś taki dupkowaty jak masz w naturze.

- Chcę się z nim tylko przyjaźnić, ale to dziwne, gdy on chce zdecydowanie więcej - przeciągnąłem się, wstając z łóżka. - To utrudnia sprawę, a jestem łagodniejszy, ponieważ... On wydaje się być inny niż ludzie w jego wieku. Ale i tak się trochę denerwuję.

- Gdybyś pił alkohol, rozluźniłbyś się. Pozwoliłbyś mu na więcej. Może się zjaraj, nie wiem. Pomedytuj.

- Właściwie... Mógłbym to zrobić - przyznałem mu rację. - Masz trochę trawy?

- Załatwię. Zaproś go - ucieszył się. On próbował nas spiknąć. Pokręciłem rozbawiony głową i napisałem do Sama na facebooku. Ucieszył się.

Na dole czekał na mnie sernik. Pyszny i cudowny.

- Gabbie, zabieram Hope do koleżanki. Będziemy wieczorem - weszła do salonu z córką na rękach. - Tylko nie zjedz wszystkiego od razu.

- Pa, pa - odezwała się Hope. Pomachałem jej. Niedługo potem wrócił Cas, wiedziałem, że ktoś w naszym sąsiedztwie zajmuje się dealerką, natomiast nie wiedziałem jeszcze kto. Czasami śledziłem sąsiadów z okna, dzięki temu zauważałem sporo kłamstwa i hipokryzji w ich życiach. Nie dziwię się, że udawali ślepych na to, co działo się w naszym domu.

- Palimy razem? - ekscytował się, czasami jarał, choć przestrzegałem go, by nie robił tego zbyt ciężko, miał zdolność do popadania w nałogi. Mówił mi za każdym razem gdy to robił. Dzięki temu obaj mogliśmy panować nad jego demonami.

- Oczywiście, że razem, ale wyjdźmy na zewnątrz. Nie chce żeby śmierdziało.

Tak też zrobiliśmy. Usiedliśmy na ławce, Cas zaczął nabijać susz do szklanej lufki. Marznąłem, naciągając na dłonie rękawy bluzy.

- Nie możesz szybciej? - zapytałem zniecierpliwiony. Może problem jest we mnie? Nie w Samie? Tak, problem jest na pewno we mnie.

- Spokojnie - podał mi lufkę i zapalniczkę. - Masz.

Wsunąłem szkiełko pomiędzy usta i podpaliłem końcówkę, wziąłem głęboki oddech i przekazałem lufkę bratu. Wciąż trzymałem dym w płucach, czując jak powoli się rozluźniam. Po dłuższej chwili wypuściłem powietrze.

- Wow, ale od razu... od razu czuć - wymamrotałem, Cas skinął głową i znów się sztachnął. - Ej, ja też chcę jeszcze.

Zabrałem mu to z ręki i znów pociągnąłem dym. Czułem się niesamowicie. Od dawna nie było we mnie uczucia lekkości, beztroski. Uśmiechnąłem się.

- Powinieneś dać mu się przelecieć - oświadczył wolno Cas. Widziałem trochę podwójnie. Mieliśmy jeszcze jedno bicie, czyli po prostu brat zaczął napełniać znów szkiełko marihuaną.

- Dlaczego ja miałbym to zrobić? Jeśli już, to ja bym górował - prychnąłem.

- Wątpię. Tacy charakterni wolą być na dole.

- Cassie, weź się zamknij - westchnąłem. - Wracam do środka, zaraz zamarznę.

Czas już płynął znacznie wolniej, chciałem, by Sam już tu był. Siedziałem na schodach i gapiłem się na drzwi, ostro się spizgałem. Pukanie. Podniosłem się i otwarłem drzwi.

- Sam - przywitałem go. - Chodź, chodź - wciągnąłem go do środka. - Idziemy do mojego pokoju.

- Okej... Wszystko dobrze? Dziwnie wyglądasz. Czy ja czuję marihuanę?

Wywróciłem oczami. Wprowadziłem go do siebie i usiadłem na łóżku.

- Siadaj - pociągnąłem go. Znajdował się tuż obok. - Czemu tak długo szedłeś?

- Uhm... tyle samo co ostatnio - zmarszczył brwi. - Paliłeś?

- Tylko trochę - pokazałem palcami jak mało i zachichotałem.

- Okej... Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał zdziwiony. - Nie bardzo to lubię. Próbujesz mnie zniechęcić?

- Nie. Cas kazał mi się rozluźnić - wyjaśniłem. Zauważyłem, że się rozgląda po moim pokoju. Ściany z nieco obdartą tapetą, ciemny dywan po środku, biurko, kilka szafek, gitara i duży materac, służący za moje łóżko na paletach w rogu. Wciąż miałem kawałek lustra na ścianie, nie chciałem mieć większego, bowiem... Nie przepadałem za patrzeniem na siebie. Oprócz tego wisiało tu kilka plakatów. Ogólnie nic specjalnego. Pokój jak pokój. - Co się tak patrzysz?

- Jestem w pokoju Gabriela Novaka - wyjaśnił, choć ja i tak nie do końca rozumiałem.

- To prawda - gapiłem się na niego, widząc nieco podwójnie.

- Masz takie zaczerwienione oczka - pokręcił głową i zaśmiał się. - Nie wierzę w to, jaki pię...

- Cicho - nie chciałem tego słuchać. Położyłem się.

- Wybacz. Nie umiem się powstrzymać. Brakuje mi trochę flirtu z Twojej strony - przyznał - Wiesz, tego nieudolnego.

- Przestań, SAMANTHO, jestem świetnym flirciarzem - wywołałem u niego śmiech.

- Przez grzeczność nie zaprzeczę - również się położył obok mnie, oczywiście patrząc. - Wiem, że nie zdążyłeś wczoraj na mnie nakrzyczeć, ale nie żałuję. Najchętniej bym się na Ciebie rzucił.

- Czasem się zastanawiam jak udaje Ci się to powstrzymać. Ja jak chciałem kogoś pocałować to to robiłem - przyznałem.

- Nie udaje mi się - szepnął i przygryzł wargę.

- No tak. Czekasz na pozwolenie - domyśliłem się. - Cas mówił, że mam Ci się dać przelecieć. Debil.

- Chciałbym - przekręcił się w moją stronę i oblizał usta. Włosy przysłoniły mu czoło.

- Wiem, że byś chciał. Opowiedz mi o tym. To znaczy... nie o swoich fantazjach, tylko jak to się stało, że jesteś gejem? - zapytałem.

- Cóż... Nie wiem. Jakoś tak wyszło - wzruszył ramionami. - Wiesz, chyba po prostu wolę penisy. I chłopców. Najbardziej takich charakternych, czasem aroganckich, ale bardzo uroczych jednocześnie - jego oczy lśniły, gdy o tym mówił.

- Zapomniałeś dodać, że jestem przystojny.

- Tak - zaśmiał się. - Przystojny i uzdolniony muzycznie oraz inteligentny. Coś jeszcze mam powiedzieć o Tobie?

- To źle o mnie świadczy, skoro lubię tak słuchać o sobie - powiedziałem.

- Nie, według mnie jesteś po prostu niedowartościowany i potrzebujesz dużo uwagi. Jeszcze nie wiem dlaczego tak jest - odparł od razu.

- Nie chciałbyś - opuściłem wzrok. - Czy to Ty tak pachniesz? - zapytałem, czując słodki zapach karmelu.

- Tak. Mam bardzo fajną pomadkę ochronną do ust. Może zechciałbyś posmakować... - próbował mnie zachęcić.

- Jasne. Daj - wyciągnąłem rękę, siadając. Czekałem, aż mi ją poda.

- Zatem nie dałeś nabrać - sięgnął do kieszeni i wyciągnął pomadkę - Proszę.

Wziąłem ją i wysmarowałem wargi. Oblizałem je.

- Och, wow, to jest świetne! - przyznałem. - Prawie mnie miałeś - puściłem mu oczko. Podszedłem do radia i uruchomiłem je. Odwracając, natknąłem się na Sama.

- Atakujesz mnie.

- Wcale nie, po prostu wstałem z łóżka - uśmiechnął się i pozwolił sobie mnie objąć.

- Miałeś mnie...

- Nie dotykać, wiem, ale skułeś się raczej dla odwagi, a nie po to, żeby pośmieszkować - patrzył mi prosto w oczy.

- Dlaczego mnie analizujesz?

- Lubię psychologię, poza tym, inaczej nie wytrzymałbym z Deanem - uśmiechnął się. Czy on zawsze miał dołeczki, czy dopiero teraz je dostał? Można było nagle "dostać" dołeczki?

- Musi mieć nieźle na bani - wymamrotałem, przyciągnął mnie bliżej siebie. Gdzieś w tyle głowy czułem stres.

- Pozwól mi, Gabe - szepnął, ciężko przełykając ślinę.

- Nie mogę... - odwróciłem wzrok.

- Co stoi na przeszkodzie? Słuchaj. Po prostu zamknij oczy - poprosił, na co parsknąłem. - No, proszę, po prostu zamknij oczy.

Wykonałem jego prośbę, nieco kręcąc głową. Wpierw poczułem usta na swoim czole. Chwilę po tym na policzkach, nosie, brodzie, a nawet na powiekach. Nie mogłem  powstrzymać chichotu, to trochę łaskotało.

- Sam co T...

Przerwał mi, całując mnie w usta. W pierwszej chwili zdrętwiałem, przeniósł swoje dłonie na moje ramiona, a tuż potem na policzki. Czekał, aż odwzajemnię pocałunek, ale to nie nastąpiło. Nie umiałem. Ścisnęło mnie mocno, jednak paraliż był zbyt silny. Sam się odsunął.

- Dziękuję, że mnie nie odepchnąłeś - szepnął lecz na jego twarzy wypisał się ogromny smutek. Wrócił na łóżko i musiał czuć się okropnie. Gdy odzyskałem władzę nad swoim ciałem, zająłem miejsce obok.

- Twoje usta są miękkie - skomentowałem. - Myślałem, że...

- Nie, Gabe. Pocałunek z chłopakiem nie jest wcale szorstki, usta wciąż są miękkie, ciepłe... I słodkie. Język wciąż wilgotny i chętny do złączenia się z drugim językiem...- przerwał mi trochę zasmucony. Zrobiło mi się gorąco, gdy to powiedział.

- Jeszcze nie jestem na to gotowy, Sam - szepnąłem, szukając z nim kontaktu wzrokowego.

- Nie będziesz nigdy gotowy, na to się nie da przygotować - zirytowałem go. - Poczułeś coś czy nie?

- Sam...- nie chciałem teraz o tym rozmawiać.

- Nie. Taki z Ciebie pewny siebie chłopak, a boisz się pocałunku ze mną. Boisz się, że Ci się spodoba, a Twoja męska duma...

- Ja się nie boję Ciebie pocałować! - oburzyłem się. - Jak będę chciał to to zrobię - burknąłem.

- Więc to zrób - skrzyżował ręce na piersi. Zdawałem sobie sprawę, że mnie prowokuje, ale nie miałem siły opierać się temu wszystkiemu, co znajdowało się w mojej głowie. Zbliżyłem się szybko i pocałowałem. Zdziwił się, ale szybko mnie objął i zaczął odwzajemniać pocałunek.

Ciepłe, miękkie usta.

_________________________________________________________________________


Już ósmy rozdział! Sama jestem zdziwiona ^^

Nadal jest dziwna rozbieżność między rozdziałami jeśli chodzi o kwestię głosów, niestety najwyraźniej nie jest mi to dane zrozumieć. 

Dajcie znać czy się podobało.

krushnicbae

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro