Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7 - Dom, słodki dom

W całym domu rozbrzmiał dźwięk jakiegoś emo kawałka, który Castiel puścił na cały regulator. Zatem nastała sobota. Sam chciał się dzisiaj ze mną spotkać. Niestety mój brat się dowiedział, ponieważ nie potrafię trzymać języka za zębami. Otrzymałem wiele wskazówek co robić na randce z facetem. Nie sądziłem, że potrafi być aż tak złośliwy.

- Wiesz co, jak na osobę, która się z nikim nie umawia, strasznie dużo wiesz - powiedziałem. - Czemu sam się nie umówisz z Samem?

- Nie... Nie szukam nikogo - spoważniał od razu.

- Ale Ciebie za to szukają. Taka jedna dziewczyna ciągle się na Ciebie patrzy. Wydaje się być miła - przyznałem.

- Nie. Nikt nie powinien że mną być. Wyobrażasz sobie reakcje kogokolwiek na fakt, że zabiłem własnego ojca?

- Tak. Jeżeli ktoś Cię pokocha, to to nie będzie miało znaczenia dla tej osoby - umieściłem dłoń na jego ramieniu. Westchnął i pokręcił głową, jakby chciał zaprzeczyć.

- Nie kłóć się. Jesteś jedyną osobą, która ze mną rozmawia.

- Cassie, ale tylko dlatego, że innym nie odpowiadasz - i miałem rację. Widziałem jeszcze na początku semestru, jak niektórzy próbują z nim pogadać, ale on po prostu odchodził.

- Jestem inny niż Ty. Nie potrzebuje kontaktu z ludźmi i tyle. Wiesz chociaż, gdzie Sam chce Cię zabrać? - zmienił temat.

- Hm... właściwie to nie wiem, mieliśmy tylko się spotkać... - zmarszczyłem brwi.

- Na Twoim miejscu ubrałbym się jakoś seksownie. To randka. Nie spacer po parku.

Pokazałem mu środkowy palec i opuściłem jego pokój. Poszedłem na dół, gdzie mama już szykowała się do wyjścia. Niedługo Sam miał po mnie przyjść.

- Gabbie, synku, zostaniesz dziś z Hope, dobrze? - zapytała, naciągając na siebie gruby, wełniany kardigan.

- A co z panią Malory?

- Niestety. Dzisiaj ma plany - podeszła do lustra i poprawiła swoje jasne włosy.

- Ja właściwie też mam plany i...

Pukanie do drzwi. Cholera.

- Kto to? Ktoś do Ciebie? - odgadła. - Słoneczko, Cas nie zajmie się siostra, wiesz jakie ma do niej podejście... Jak zostaniesz z kolegą czy koleżanką to jutro upiekę sernik - zacisnąłem usta. Już mnie miała.

- Dobrze mamo. Otworzę - znów zapukał. Nie zdążyłem się nawet przebrać, miałem na sobie dres i bluzę, obie rzeczy należały do Casa, więc trochę na mnie wisiały. Nacisnąłem klamkę.

- Cześć, Gabe - uśmiechał się. Miał przewieszoną torbę przez ramię i taki śmieszny sweter w kropki. Szerokie jeansy, coś w stylu lat pięćdziesiątych. Nie miał gustu. - Jesteś gotowy?

- Niekoniecznie... Jest zmiana planów. Muszę zająć się moją malutką siostrą, spotkajmy się kiedy indziej - chciałem go zbyć.

- Żartujesz? Uwielbiam dzieci! Mogę Ci pomóc - szczenięcy wzrok. Mama pojawiła się w drzwiach. - O, dzień dobry pani.

- Witam witam, Gabbie, Hope zaraz się obudzi. Odgrzej jej zupy. I zrób koledze herbaty, zimno na zewnątrz - wyszła, za to Sam wszedł do środka.

- Twoja mama jest miła - oświadczył. - A ja chętnie napije się herbaty.

Usłyszałem za sobą parsknięcie.

- No i nici z randki, co, GABBIE? - tylko mamie i Hope pozwalałem się tak nazywać, ale Cas jak zawsze musiał mi robić wstyd.

- Idź do pokoju, Cas - warknąłem.

- Może i jesteś starszy, ale ja jestem silniejszy więc mogę przebywać gdzie chcę. Inaczej mogę Cię po prostu złaskotać...

- CASTIEL! - podniosłem głos na co się tylko roześmiał. Czułem jak się czerwienie z nerwów. Brat zadowolony z takiego skutku poszedł do siebie. Zerknąłem na Sama.

- Ależ uroczo wyglądasz - rozczulił się i również zarumienił. - Wybacz. Miałem tak nie mówić - wyciągnął w moim kierunku palec. Dotknął szybko mojego policzka. - Bardzo uroczo.

- Zaraz Ci przyleję, jeśli jeszcze raz powiesz, że wyglądam uroczo. Chodź. Zrobię Ci herbatę - naburmuszony poszedłem do kuchni. Sam oczywiście za mną. Usiadł przy stole i zaczął szukać czegoś w torbie.

- Wystarczy Ci zwykła czarna, czy może masz ochotę na zieloną? Jest dobra na cerę.

- Skąd wiesz? - trochę zaskoczyłem go tą informacją.

- Mama mi powiedziała, gdy byłem mały, myślisz, że dlaczego jestem taki piękny? - wywróciłem oczami. - To jak?

- Spróbuję tej zielonej, też chciałbym być taki piękny - poruszył zabawnie brwiami - Mój starszy brat zawsze dawał mi colę, więc przerzuciłem się na wodę z kranu.

- Zdążyłem zauważyć, że strasznie źle się odżywia - przyznałem i udałem, że nie było tego komplementu. Otwarłem szafkę z kubkami i stanąłem na palcach, by je wyciągnąć. Nawet moja mama miała metr osiemdziesiąt. Tylko ja musiałem zostać takim malcem. Stanął za mną, czułem to. Sięgnął dwa kubki i nachylił się do mojego ucha.

- Mogłeś poprosić, podałbym Ci - szepnął, a mnie przeszyły dreszcze. Dupek. Obróciłem się.

- Nie potrzebowałem pomocy - rzuciłem sucho i włączyłem elektryczny czajnik.

- Mam coś dla Ciebie - wyciągnął z torby opakowanie czekoladek z masłem orzechowym. Moich ulubionych.

- O, dziękuję - wziąłem do ręki i wyszczerzyłem się. - Nie próbujesz mnie przekupić?

- Nie wiem, mówi się, że przez żołądek do serca, ale niestety nie umiem piec, ani gotować.

Pokręciłem głową, on naprawdę miał nadzieję, że się w nim zakocham. Otwarłem pudełko i zacząłem się opychać.

- Niedługo moja siostra się obudzi - oświadczyłem, przełykając łakocie. Zalałem również dwie zielone herbaty.

- To świetnie. Nie mogę się doczekać aż ją poznam - znów grzecznie usiadł przy stole, gapił się niemiłosiernie. Wydawał się dzisiaj taki pewny siebie.

- Jest bardzo żywym dzieckiem, absorbującym czyli...

- Gabe, wiem co znaczy "absorbujący" - parsknął. - Czytam dużo książek.

- Trychotomia, ale nie pomyl z tracheotomią - powiedziałem.

-Proszę Cię... Łatwizna. To podział na trzy części - odparł rozbawiony.

- Prokrastynacja.

- Jest to dosłowne odwlekanie czegoś w nieskończoność - cholera, nie może wiedzieć wszystkiego.

- Konterfekt? - uniosłem brew. Złamię go.

- To inaczej portret, stare wyrażenie, teraz już tak nikt nie mówi, mój drogi. Jestem oczytany, ale dawaj dalej - potarł o siebie obie ręce.

- Dezynwoltura - palnąłem trochę oskarżycielsko, jakbym próbował mu uświadomić jego zachowanie.

- Jest to zbyt swobodne zachowanie wobec kogoś, w sposób lekceważący, ale to na pewno nie ja. Nie śmiałbym Cię tak potraktować - przeczesał przydługie włosy. Jego oczy błyszczały po prostu tą znajomością tych słówek. Potrzebowałem dłuższej chwili na zastanowienie się.

- Jesteś mizoginem? - usiadłem obok niego i wepchnąłem czekoladkę do ust.

- Nie, mój drogi. Nie mam wstrętu do kobiet. Po prostu jestem gejem. Jestem wobec nich indyferentny - oznajmił. - Wiesz co to znaczy?

- Oczywiście, Sam - prychnąłem - Jesteś obojętny względem nich.

- Nie wiedziałem, że znasz tyle trudnych słów. Na co dzień jak widzę Cię w szkole z kolegami jesteś bardziej bezpruderyjny...

- To prawda, zachowuję się bardzo bezwstydnie przy nich - zgodziłem się z nim. Kto normalny nie jest taki przy znajomych? To nic złego powiedzieć, że jaja Ci spociły, albo, że swędzą...

- Lubię to właściwie. Mój brat taki jest, ale często bywa to męczące, w szczególności jeśli jest taki wobec kobiety, która przyprowadza na jedną noc... - skrzywił się. - Nie potrafiłbym co noc sypiać z kimś innym. A Ty?

- Przez jakiś czas tak miałem - przyznałem się. - Ale to nie jest dla mnie.

- Frywolnie - skomentował i poruszył zabawnie brwiami.

- Dobra, możemy uznać, że jesteś dobry w scrabble. Sprawdzę co u Hope - wywróciłem oczami, podnosząc się z krzesła. Przeszedłem do pokoiku maleńkiej. Miałem wyczucie, akurat przecierała oczka.

- Dzień dobry, królewno - uśmiechnąłem się. - Jak się spało?

- Gabe - odezwała się i wyciągnęła małe ręce w moją stronę. Wziąłem ją i przytuliłem, gładząc po włosach.

- Przedstawię Ci mojego kolegę, dobrze? - szedłem z nią do kuchni. - Zobacz. To Sam.

- Sam? - popatrzyła na niego, jeszcze nie obudziła się całkowicie.

- Tak.

Szatyn podniósł się. Wyglądał, jakby miał się posikać ze szczęścia.

- Hej, Hope! Ależ z Ciebie śliczna dziewczynka - uśmiechnął się. Zerknął na mnie. - Jaka podobna do Ciebie. Oboje jesteście podobni do mamy - zauważył. 

- Trochę - chciałem ją posadzić na krzesełku dla dzieci, ale wlepiła się we mnie jak koala.

- Nie puściaj - pisnęła.

- Muszę Ci podgrzać zupę, aniołku... - westchnąłem. Uparciuch.

- Ja to zrobię - chłopak się poderwał. - Co dokładnie zrobić?

- Ech... W lodówce jest garnek, kuchenkę raczej widzisz. Dzięki... Sam - dodałem od razu. Migiem zabrał się za odgrzewanie. Hope mu się przyglądała i w pewnym momencie się zaśmiała, gdy szatyn się trochę poparzył, dotykając ucha garnka. Nie ukrywam, też parsknąłem śmiechem.

- Boli - syknął i odsunął się od kuchenki. Posadziłem siostrę w jej krzesełku i podszedłem do niego.

- Pokaż - sięgnąłem po jego dłoń. Była tylko zaczerwieniona. - Dobra wiadomość. Przeżyjesz.

- Wiem... - zacząłem czuć jak drży. Uniosłem brew i popatrzyłem na niego.

- Dobrze się czujesz?

- Masz takie piękne piegi... - zrobił się czerwony po czubki uszu.

- Gorzej z Twoim mózgiem - oświadczyłem rozbawiony i puściłem jego rękę. Wyłączyłem gaz pod garnkiem i nalałem do miseczki zupę. Usiadłem przy stole i zacząłem karmić dziecko. Całe szczęście posłusznie jadła.

- Z moim mózgiem jest okej. Przy Tobie po prostu się tak czuję - zajął miejsce obok.

- Lepiej nie mów o tym na głos, mój brat może podsłuchiwać, później nie da mi żyć - zaśmiałem się.

- Dlaczego? Jesteś piękny - przełknął ciężko i znów się zarumienił. Urocze.

Chwila, że co?

- Przestań - powiedziałem jedynie.

Po nakarmieniu małej przenieśliśmy się do salonu. Bawiłem się z Hope, a Sam po prostu się patrzył. Czasem próbował bawić się z nami, ale głównie się na mnie gapił. Czubek, ale nie przeszkadzała mi jego obecność, wręcz przeciwnie. Czułem się dobrze z faktem, że tu jest. Pod wieczór musiał się zbierać, rozumiałem, przecież miał szesnaście lat, dzieciak.

- Dziękuję za gościnę i upiększającą herbatkę - uśmiechnął się łagodnie. Mała została w salonie, Cas wciąż u siebie, słuchał muzyki.

- Nie ma problemu. Wiem, że pewnie coś innego planowałeś... - podrapałem się po głowie i trochę zmarszczyłem nos. Niezręcznie się czułem.

- Nie przejmuj się. Sama twoja obecność mi wystarcza... - zagryzł wargę. Trochę irytował mnie fakt, że musiałem patrzeć do góry.

- To super - skomentowałem nie wiedząc co powiedzieć. Nagle ten zrobił krok do przodu, a ja wiedziałem o co chodzi. Gwałtownie cofnąłem się o krok, zatrzymując się na ścianie.

- Co do kurwy? - zapytałem. - Była umowa. Masz mnie nie dotykać. To zasada.

- Wiem, Gabe... - przyznał i westchnął. Błyskawicznie znalazł się przy mnie i ucałował mój policzek - Ale zasady są po to, żeby je łamać.



_____________________________________________________________


Hello!

Drugi rozdział tego samego dnia, szaleństwo, dajcie znać w komentarzach co myślicie i dajcie gwiazdki, ostatnio chyba nie każdy je po sobie pozostawia, ilość pomiędzy rozdziałami strasznie się różni :/ Podobało się Wam mniej, czy jak?

pozdrawiam

krushnicbae

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro