Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4 - Słodkie sny

Jeśli przeczytasz, proszę, zostaw jakąś opinię, jest to bowiem 4 rozdział i chętnie poznam Wasze zdanie na temat tego fanfiction. Dziękuję!

_________________________________

Po czterech miesiącach nastał nowy rok. Święta spędziłem w sklepie, nie chcąc siedzieć samemu, niestety Castiel nie dostał przepustki, a mama była bliska rozwiązaniu. Będąc samemu źle się tam czułem. Nie potrafiłem trzeźwo myśleć i wiele razy zrobiłem coś głupiego... Cieszyłem się zatem, że nadejście porodu wiązało się również z kilkoma zmianami w domu.

W każdym razie, zdobyłem nawet kilka dobrych stopni. Zakupiłem już większość podręczników, miałem się z czego uczyć, lubiłem to robić. Na prośbę mamy przeszukałem piwnicę, której bałem się od dzieciństwa. Myślałem, że tam straszyło i nie umiałem się wyzbyć tej myśli przez bardzo długi czas, a zszedłem tam w celu znalezienia starego łóżeczka Casa. Wymagało drobnych napraw, ale dałem radę się tym zająć. Miałem również rozejrzeć się za jakimiś ubraniami i za nosidełkiem. Wątpiłem, by wciąż to się tam znajdowało, prawdopodobnie ojciec wszystko sprzedał. Ku mojemu zdziwieniu to tam było. Oczywiście część ubranek poszła do śmieci, ze względu na zniszczenia spowodowane molami, bądź pleśnią. Postanowiliśmy z mama, że pokój Hope (czyli stary pokój ojca) odnowimy nieco, w szczególności ściany. Będzie spała tam razem z nią, a za kilka lat się zobaczy. Wcześniej moja rodzicielka co noc po seksie, właściwie gwałcie, o ile odbywał się w jego pokoju, została wyrzucana na przestarzałą kanapę w salonie.

Trzeciego stycznia mogłem odebrać braciszka. Czekałem przed szpitalem psychiatrycznym, gdzie spędził ostatnie trzy miesiące. Brał leki, pilnowali go, by nie krzywdził siebie ani ludzi dookoła. Rzadko kiedy zezwalali mi na wizyty, nie wiedziałem dlaczego. Zaczynało mi już mocno brakować jego obecności. Widziałem w nim zmianę, ale nie byłem przekonany, czy... tak jest lepiej. Wyszedł z budynku i podszedł do mnie. Skrócili mu ostatnio dość mocno włosy, wyglądał w nich trochę śmiesznie. Ktoś zrobił to bardzo nieumiejętnie. Ważne, że on był zadowolony.

- Cześć, Cassie - uśmiechnąłem się.

- Cześć - ścisnął mnie mocno, miałem nawet chore wrażenie, że mnie wącha, jakby tęsknił za zapachem taniego szamponu do włosów. - Wracajmy już dobrze? Nie chcę tu już nigdy wracać- oświadczył, a ja w ogóle się nie zdziwiłem.
Pokazałem mu, jak się zmieniło w domu, że dbałem codziennie o porządek, pochwaliłem się swoimi podręcznikami i uniformem do pracy, nawet mój ostatni sprawdzian pokazałem. Nie mówił wiele i co najgorsze, omijał kuchnie szerokim łukiem.

Wieczorem udałem się do jego pokoju z kilkoma kanapkami i gorącym kakao.

- Przyniosłem Ci coś- usiadłem na brzegu jego łóżka. Czytał książkę, ale przerwał i wziął talerz.

- Dzięki - prawie się rzucił na jedzenie.

- Więc powiedz mi jak się czujesz - poprosiłem, ponieważ odkąd weszliśmy nie wspomniał o tym choćby małym słówkiem. - Nie będę Cię męczył jak Ci terapeuci, znasz mnie. Ale się już martwię, Cassie.

- Otępiały. Przez te leki, ale z drugiej strony to dobrze. Bez leków jest znacznie gorzej.

- Może niedługo to minie. Co masz zamiar robić teraz na co dzień? - zapytałem. Do powrotu do nauki miał trochę czasu, bowiem dopiero we wrześniu mógł wrócić. Podał mi niewielki zeszyt, który okazał się szkicownikiem. Nieźle mu szło, wcześniej nie widziałem, by rysował, a był w tym naprawdę dobry. Rysunki głównie przedstawiały martwą naturę.

- Więc będziesz rysować. Super.

- Może też... Będę dorabiać. Wiesz, żeby pomóc mamie. Nie potrzebują tam u Ciebie kogoś jeszcze? - napił się kakao.

- Hm... Nie Wiem, ale zapytam - wyszczerzyłem się- dobrze mieć Cię z powrotem. - Nie powstrzymałem się i znów go uściskałem.

- Gabe, niedługo mnie udusisz - zaśmiał się.

- Wcale nie. Po prostu się cieszę, że mam Cię z powrotem. W końcu nie będę sam w tym domu - oświadczyłem. - To koszmar siedzieć tu samemu, Wiesz?

- Domyślam się. Ale już jestem, a niedługo będzie mama z...- wciąż nie do końca pogodził się z nowym dzieckiem.

- Z Twoja siostrą, Castiel - dokończyłem. - Będzie cudowna. Zobaczysz.

- Nie kwestionuję tego, tu raczej chodzi o to, że... martwię się i tyle - urwał. To nie było to co chciał powiedzieć, byłem tego pewien.

~○~

Niedługo po powrocie Casa na świat przyszła Hope. Była tak malutka, że bałem się ją wziąć na ręce pierwszego dnia. Brat nawet jej nie tknął, tylko zerknął i zajął się dalej swoim rysowaniem. Zamykał się w swoim świecie, niewiele mówił. Nie chciał z nami rozmawiać jak kiedyś. Właściwie nawet nie dowiedziałem się czy zmieniło go morderstwo czy sama terapia, a co gorsza nie potrafiłem z nim o tym rozmawiać. Mama natomiast niekoniecznie chciała wybijać go z tej... jakby iluzji, w której przebywał. Uznała, że to mogłoby być dla niego niebezpieczne.

Wróciłem do szkoły po przerwie świątecznej. Przywykłem do obecności ludzi, mogłem przyznać, że nawet ją polubiłem, w szczególności obecność jednej osoby...

W przeciwieństwie do Castiela byłem heteroseksualny, ale nigdy nie miałem nikogo, również w przeciwieństwie do brata. To trochę wstydliwe, w szczególności wieku dziewiętnastu lat. To jednak nie powstrzymywało mnie przed zerkaniem na bardzo ładną dziewczynę z zajęć matematycznych. Nie miałem szans, to prawda. Kto by się interesował kimś tak zwykłym jak ja? W każdym razie tak się mi wydawało. Po zajęciach do mnie podeszła, co było pierwszym znakiem, że zaczynałem wariować.

- Cześć Gabe - znała moje imię. - Mam na imię Rowena, ale wszyscy mówią mi Rose - stanęła i wyszczerzyła się tak pięknie, że aż zrobiło mi się gorąco.

- Hej - zmiękły mi kolana, przeczesałem nerwowo włosy i starałem się uśmiechnąć. Obym nie wyglądał jak kretyn.

- Mam niedługo urodziny - przeszła do sedna sprawy. Czy wspomniałem, że miała piękne, falowane rude włosy, zielone oczy i była bardzo niska, niższa nawet ode mnie? To było strasznie urocze, na dodatek mówiła z akcentem. - I byłoby mi miło, gdybyś wpadł.

- Naprawdę? - nie spodziewałem się.

- Oczywiście. Zapraszam sporo ludzi że szkoły - podała mi mała karteczkę z adresem i datą.  - Aha, ubierz się w hawajskim stylu. Do zobaczenia!

Ruda piękność odeszła, pozostawiając mnie z okropnym uczuciem gorąca i palpitacją serca.

~○~

Impreza odbywała się w sobotni wieczór. Jak dowiedziałem się na szkolnym korytarzu, Rose była córką szkockiego biznesmena, sprowadzili się tu dopiero kilka lat temu. Nie miałem stroju hawajskiego w domu, właściwie nic kwiecistego, gustowałem raczej w przydużych bluzach, wyciągniętych swetrach i jeansach. Poprosiłem zatem Castiela, żebyśmy pochodzili po lumpeksach, czasem znajdowaliśmy tam naprawdę świetne ubrania. I tym razem nam się udało.

- Powinienem dać Ci gumki, braciszku - zażartował Cas, śmiejąc się z tego, jak przeglądałem się w lustrze, znów poprawiając niesforne włosy, zdążyłem mu już wcześniej wspomnieć o Rowenie. - Ale jestem młodszy i mi nie wypada.

- Przestań - burknąłem wkurzony. - Nie idę tam się zabawiać seksualnie, tylko trochę posiedzieć i... może potańczyć.

- Akurat - rzucił rozbawiony.

Pożegnałem całą rodzinę całusami i wyruszyłem autobusem na swoją pierwszą imprezę w życiu. Obiecałem tylko jeszcze mamie, że postaram się nie wrócić zbyt późno. Byłem podekscytowany. Za oszczędności, które odkładałem z wypłaty na gitarę, na której znów zapragnąłem grać jak w czasie dzieciństwa, kupiłem drobny prezent Rose. Dziewczyna była tego warta. Miałem mętlik w głowie, nie wiedziałem czego się spodziewać jeśli chodzi o imprezę. Zatkało mnie, gdy dotarłem pod rezydencje MacLeodów, w życiu nie widziałem tak wielkiego domu, z jeszcze większym ogrodem, trawa raziła wręcz swoją zielenią. Już od strony podjazdu wszystko zostało przystrojone balonami w przeróżnych kolorach. Przeszedłem przez otwarta bramę i trafiłem do krainy bogactwa, alkoholu i młodzieżowej, gównianej muzyki. Było tu tyle ludzi, że ledwo co się przez nich przeciskałem, wszyscy wyglądali jakby spędzali wakacje na Hawajach. Przyznaję, wyglądało to całkiem fajnie. To prawda, spóźniłem się, ale tylko dlatego, że autobus stał w korku. Nie znałem nikogo, co niektórych kojarzyłem ze szkolnego korytarza. Dotarłem do serca domu, salonu, gdzie znalazłem stół wystawiony alkoholem i różnymi przekąskami. Chciałem tylko podkreślić, że Rowena kończyła szesnaście lat. Najwidoczniej bogatym można pić szybciej. Swoją drogą zacząłem się zastanawiać dlaczego mówią na nią Rose.

Niedaleko stołu leżał stos prezentów. Ja nie odłożyłem tam swojego. Chciałem osobiście przekazać prezent solenizantce. Poczęstowałem się jakąś babeczka, która wyglądała na czekoladową. Szkoda, że nie wiedziałem od razu co w niej się znajduje...

Po kilkunastu minutach zacząłem się czuć dość dziwnie. Świat zwolnił, a ja sam bardzo się rozluźniłem, właściwie czułem się świetnie, lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Siedziałem na kanapie popijając pepsi. Obok mnie siedziała para, która cały czas się całowała i obmacywała, ale nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie, gapiłem się na nich, muzyka szumiała mi w uszach, choć miałem wrażenie, że spowolnili jej tempo. Zapomniałem, że chciałem szukać Rose, by wręczyć jej prezent.

- Gabe, jesteś! - właściwie, sama się znalazła. Zajęła miejsce obok mnie i przytula mnie mocno. Zaskoczyła, ale dawało od niej ostro alkoholem, co sporo tłumaczyło.

- Oczywiście - czy zawsze miałem tak dziwny, flegmatyczny głos? - Bajecznie wyglądasz- oświadczyłem, przyglądając się jej pięknej twarzy i białej sukience. Miała wpleciony kwiat we włosy.

- Dziękuję - zachichotała. - widzę, że jadłeś odlotowe babeczki. Masz takie malutkie oczy teraz!

- Odlotowe? Co masz na myśli? - dotknąłem powiek. - Zmniejszyły mi się oczy?

- Nie, głuptasie. Marihuana jest w babeczkach - wyjaśniła, na co otwarłem szeroko usta. Cholera, naćpałem się?!

- Ja... Wow. To duuuużo tłumaczy - podrapałem się po głowie. - Mówiłem już, że pięknie wyglądasz?

- Nie jestem pewna. Możesz powtórzyć... - zagryzła wargę i cholernie się do mnie przybliżyła. Czknęła. Serce waliło mi jak chore.

- Pięknie wyglądasz - wymamrotałem ledwo zrozumiale. Czułem się dość pewnie i w myślach podziękowałem odlotowym babeczkom, bez nich pewnie bym palił się ze wstydu. Przypomniałem sobie o prezencie. - Muszę Ci wręczyć prezent. Chciałem to zrobić osobiście...

- Dobrze, Gabe. Ale chodźmy stąd. Na górę - puściła mi oczko i złapała mnie za rękę.

Pierwszy raz dziewczyna trzymała mnie za rękę z własnej, nieprzymuszonej woli. Pozwoliłem jej się ciągnąć, wszystko wydawało się tak cudownie zwolnione, jakby chciało dorównać rytmowi mojego serca. Weszliśmy do pokoju urządzonego bardzo mrocznie, na czarno, wręcz gotycko.

- Ale świetny pokój, wow, czuje się jakbym był...

- W horrorze? W pokoju wariatki? Wiedźmy? Różnie mówią, ale bardzo dobrze się tu czuję. Musiałam też wybrać bardziej... denna muzykę na imprezę, bo nie każdy dobrze się bawi przy kawałkach pokroju Mansona - rzuciła się na łóżko z czarną pościelą w małe, trupie czaszki. Na szafce nocnej miała gramofon. Poruszyła igłą i zaczęła grać jakaś piosenka. Rozpoznałem w niej wcześniej wspomnianego artystę. Nie spodziewałem się, że Rowena jest aż tak świetną dziewczyną.

- Lubię Mansona - przyznałem i podszedłem do niej. Usiadłem na brzegu i wyciągnąłem z kieszeni malutki pakunek. - A skoro kręcą Cię takie klimaty, mój prezent na pewno Ci się spodoba... Mam taką nadzieję - zerknąłem w jej oczy, przekazując. - Znalazłem to w takim sklepie vintage'owym. Kiedyś miałaś koszulkę z napisem, że kochasz vintage, czasem miałaś podobizny jakichś różnych...

- Gabriel, za dużo gadasz - szybko musnęła moje usta swoimi, chcąc mnie uciszyć i wzięła z tak prezent. Serce miałem w gardle. Przecież ona właśnie mnie pocałowała! Zdarła papier, następnie otwarła pudełko. Wiedziałem jak zabłysły jej oczy. Kupiłem jej naszyjnik wykonany z postarzanego srebra z kamieniem onyksowym, zupełnie czarnym.

- Odjechane - oświadczyła i usiadła do mnie tyłem. Odgarnęła włosy z karku, był lekko piegowaty. - Ubierz mi.

Wykonałem jej prośbę. Obróciła się do mnie.

- Piękny. Właściwie nie musiałeś. Średnio mi zależy na prezentach. Ważne, że przyszedłeś.

- Chciałem.

Wyszczerzyła się i gapiła, mógłbym przysiąc, że po prostu robiła do mnie maślane oczy.

- Jak długo mam czekać na pocałunek? - zapytała w końcu nieco zirytowana, a ja jak posłuszny szczeniaczek pocałowałem ją od razu.

Tej nocy straciłem dziewictwo do pieprzonego Sweet Dreams w wykonaniu Mansona. Wow.


_______________________________________________________________

I jest 4! Dziękuję za dotychczasowe gwiazdki i ponawiam prośbę z góry - koniecznie dajcie znać w komentarzach co sądzicie, pozdrawiam

krushnicbae

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro