Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3 - Wysoko, w powietrzu

Jeśli miałbym być szczery, to nawet nie pamiętam jak mi minął ten dzień w szkole. Nie tego się spodziewałem, czułem obrzydliwy posmak porażki w swoich ustach. Co najgorsze pod koniec zajęć otrzymałem wezwanie do dyrektorki szkoły.
Korytarze tej placówki były długie i rozległe, ale jasne, otoczone z każdej strony metalowymi szafkami, ławkami i drzwiami. Gdzieniegdzie wisiały różnorodne plakaty o narkotykach, bulimii, a nawet depresji, każde próbowały nakreślić, że takim osobom trzeba pomagać, a nie bagatelizować ich problemy. Z głównego korytarza skręciłem na lewo i już z daleka widziałem te mosiężne drzwi. Chrząknąłem i zapukałem. Usłyszałem zaproszenie.

- Dzień dobry. Gabriel Novak - przedstawiłem się. Czarnoskóra kobieta w bordowym żakiecie podniosła na mnie wzrok znad jakichś dokumentów. Stanąłem przed jej biurkiem i złapałem się nerwowo za łokieć. Musiałem nieco zmrużyć oczy, bowiem od jakiegoś czasu miałem gorszy wzrok, ale jakoś sobie radziłem, czasem wystarczało właśnie zmrużyć je i wszystko stawało się wyraźniejsze.

- Witaj... więc to Ty jesteś tym chłopakiem, który po roku postanowił wrócić do szkoły - nie wiedziałem czy to brzmi miło, czy niemiło, nie potrafiłem tego zdefiniować. Przytaknąłem. - Kilku  nauczycieli zgłosiło mi, że nie masz podręczników oraz że sobie nie radzisz, jesteś nieco wycofany z zajęć. Niełatwo jest zacząć od drugiego roku, choć zdaję sobie sprawę, że to dopiero Twój pierwszy dzień... Jednakże takim rzeczom trzeba zapobiegać jak najszybciej. Dlatego chcę Ci dać szansę.

- Nie rozumiem... - zmarszczyłem brwi i miałem wrażenie, że robi mi się słabo. Błagam, niech mnie nie wyrzuca...

- Może zacznij od pierwszego roku. Twoje oceny z tamtego zakresu nauczania i tak były... ledwo dopuszczające. Robię to tylko że względu na to, że wiem co się wydarzyło w Twojej rodzinie - no tak, zapomniałem wspomnieć, że od momentu, gdy ojciec umarł ciągle po okolicy krążyła prasa i telewizja? Szukali atencji. Do cholery, dopiero po czymś takim ludzie zauważyli co się u nas działo. Podłe. 

- Ja chętnie wykorzystam pani szansę. Byłbym wdzięczny za... czysty start - przyznałem, ale odwróciłem wzrok. - Z tymże na razie nie będę miał podręczników, muszę na nie zarobić, ale postaram się je zdobyć jak najszybciej!

- Rozumiem, jednak taryfa ulgowa nie potrwa długo, pamiętaj o tym, są ludzie, którzy mają znacznie gorszą sytuację - zacisnąłem wściekle usta. Jak śmiała to powiedzieć?! - Najważniejsze żebyś uczęszczał na zajęcia. Będę mieć Cię na oku. Nie zmarnuj szansy. I... może zapisz się na jakieś dodatkowe zajęcia - brzmiała dość surowo. Znów przytaknąłem i wyszedłem jak najszybciej się dało, na odchodnym mamrocząc jakieś "do widzenia". 

Próbowałem nie myśleć o jej podłych i żałosnych słowach, ponieważ tylko ja, Cas i mama wiedzieliśmy jak źle działo się u nas. Często chodziłem głodny, nie mając w ustach jedzenia przez kilka dni, bo mój ojciec mnie nienawidził. Właściwie nawet nie był moim ojcem. Nie zasłużył sobie choćby na takie miano. Był skurwysynem, który powinien gnić w więzieniu albo w piekle. Taką właśnie miałem nadzieję, że demony się nad nim znęcają tak jak on nad nami... 

Zatem czekał mnie jeszcze jeden rok nauki. Porażka. Przymknąłem oczy i na chwilę usiadłem na ławce, ciężko oddychając. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej. Nie wiedziałem,czy ta szansa miała mi pomóc, czy jeszcze bardziej pociągnąć mnie w dół, ale... Nie każdy może zacząć naukę od nowa, a ja chciałem dużo zyskać dzięki niej. Postanowiłem sobie, że dam radę i opuściłem szkołę. Ruszyłem do biblioteki, która znajdowała się na przeciwko. Skorzystałem tam z komputera, by napisać sobie CV. Nie miałem nigdy własnego komputera. Właściwie... telefonu też nie. Tylko ojciec miał w domu komórkę i nikt nie mógł z niej korzystać. Nie mieliśmy też telewizji. Było tylko radio, muzyka, która czasem jako jedyna potrafiła ukoić moje zmysły.

Skorzystałem z drukarki i wydrukowałem dwadzieścia kopii. Na tyle mi wystarczyło, znalazłem bowiem jakieś drobne przy sprzątaniu rzeczy... ojca. Ruszyłem w miasto. Czas znaleźć pracę, w polu kontaktu zaznaczyłem prośbę o przesyłanie odpowiedzi zwrotnych na mail. Inaczej nie miałbym możliwości dowiedzenia się czy dostałem pracę czy nie. Chodziłem od kawiarni, po bary, przez cukiernie na sklepach spożywczych i kwiaciarniach kończąc. Patrzyli się na mnie dziwnie, zastanawiałem się czy to dlatego, że jestem taki chudy? A może to jest wina mojego krzywego nosa?

Późnym popołudniem odwiedziłem mamę. Nie miałem o czym opowiadać, za to ona jak najbardziej. Okazało się, że jej 'współlokatorki' są bardzo sympatyczne i mają mnie za uroczego chłopca. Jedna nawet stwierdziła, że byłbym ideałem dla jej córki.

- Chętnie ją poznam - uśmiechnąłem się szeroko. Dziewczyna. Nie miałem nigdy dziewczyny, choć bardzo chciałem takową mieć, jednak w przeciwieństwie do Casa nie byłem taki odważny w tych stosunkach. Brakowało mi pewności siebie na każdym kroku. Nie wiedziałem jak to zmienić, jak się tego pozbyć.

Gdy opuszczałem szpital, mama poprosiła, żebym wziął od niej pieniądze, bym miał co jeść. Ucałowałem ją wdzięcznie w policzek i choć odmawiałem, zmusiła mnie. Kobiecie w ciąży się nie odmawia. Bałem się wrócić do domu. Cisza, jaka tam panowała przerażała mnie, więc spałem z włączonym radiem i otwartym oknem, by słyszeć co się dzieje na ulicy. W ten sposób starałem się oszukać swoje odczucie samotności.

Nie spało się dobrze w miejscu, gdzie ktoś został zamordowany.

~○~

Kolejne dni nie były dla mnie proste. Szkoła, szpital, biblioteka. Nie miałem odwagi, by pójść do Castiela. Wciąż nie miałem pracy. Zaczynałem się martwić. Przecież... Nie było ojca, stałem się wolnym człowiekiem, więc dlaczego moje życie nie stało się prostsze?

Siedziałem przed komputerem w bibliotece, odświeżałem ciągle maila. Serce zabiło mi mocniej. Dostałem odpowiedź z jakiegoś małego spożywczaka. Zaprosili mnie na rozmowę w dniu jutrzejszym, a ja już wiedziałem, że nie będę dobrze spał. Następnego dnia po szkole udałem się tam, wmawiając sobie, iż będzie dobrze. Przeczesałem włosy palcami, by wyglądały schludniej i wszedłem do środka.

- Dzień dobry, jestem Gabriel - przywitałem się od razu z jakąś młodą dziewczyna stojącą za ladą.

- Cześć, już wołam szefowa - oświadczyła i zniknęła, wracając ze staruszka. Dziwnie pachniała, przyznaję, ale była dla mnie bardzo miła, od razu się jej spodobałem.

Ostatecznie dostałem pracę na tak zwana jedna czwarta etatu, czyli niewiele, ale wystarczająco, by pomóc mamie i sobie. Może nawet kupię jakiś telefon? Wróciłem do domu z szerokim uśmiechem. 

Nastała sobota. Mój pierwszy dzień jako pracujący nastolatek. Nie było źle. Ruch nie był wielki, a klienci mili. Układałem gumy do żucia na wystawie za ladą, słysząc, że ktoś wchodzi, drzwi zostały pchnięte, a dzwoneczek zamontowany nad nimi zadzwonił.

- Dean, warzywa są ważne w diecie każdego człowieka,  w szczególności w moim wieku, opowiadałem Ci ostatnio o tej książce, którą przeczytałem. Wiesz, tę o zdrowym odżywianiu - dwójka męskich osobników. Wyprostowałem się i zerknąłem na monitoring, którego podgląd mieliśmy tuż pod ladą, bardzo pomocne.

-  Ja nie potrzebuję warzyw, ale Tobie się przydadzą. Ale z dobrym burgerem nie będą się nidgy równać, pamiętaj Sammy - rzucił ten... Cholera, to ten gość, który mnie prawie przejechał. 

Wydawało się, że są braćmi, jeden miał na oko tyle lat co Cas, drugi pewnie gdzieś tyle co ja, właściwie mógł być starszy lecz co najlepsze, oni byli równi wzrostem.

-  Mam na imię SAM - zaraz go poprawił i rzucił mu groźne spojrzenie. - Chcę być zdrowy i tyle, też powinieneś zacząć o siebie dbać, bo będziesz niedługo stary i brzydki - ten, który wyglądał na młodszego zaczął pakować różne warzywa jak i owoce. Wydawał się całkiem zabawny, ale i rozsądny jak na tak młody wiek. Piegowaty się rozejrzał i zatrzymał swój wzrok na mnie.

- Ej, to Ty mi prawie wpadłeś pod kola - parsknął i podszedł do lady, od razu mnie poznał. Miał dość suchy, mocny głos. - Kto by pomyślał, że jeszcze się spotkamy.

- Dzień dobry - odpowiedziałem mu nieco zmieszany.

- Powinieneś być znacznie ostrożniejszy, dzieciaku - zmrużył oczy, brzmiał, jakby chciał mi zagrozić. Skinąłem jedynie głowa. Jego brat podszedł i uśmiechnął się w moja stronę. Rzadko kiedy ktoś się uśmiechał do mnie, uznałem to za bardzo miły gest.

- To wszystko co chcemy kupić - odezwał się. Jego głos był tak delikatny, pewnie nawet nie przeszedł mutacji, zatem jego wiek nie przekraczał pewnie czternastu lat. Skinąłem znów, z niewiadomych powodów zabrakło mi języka w gębie i obsłużyłem ich.

- I paczkę prezerwatyw. Średnich - dodał ten z piegami, na co młodszy tylko wywrócił oczami. To również podałem. Opuścili lokal po rozliczeniu się. Dzieciak się jeszcze obejrzał i znów się do mnie uśmiechnął.
Polubiłem go.

Skończyłem przed piętnasta i postanowiłem, że dzisiaj pojadę do brata. Musiało mu się polepszyć, minęło przecież kilka dni. Znów mnie przeszukano, następnie przepuszczono do sali widzeń. Usiadłem na krześle, dopiero po chwili przyprowadzili Castiela. Wciąż nie wyglądał najlepiej, ale była jakaś poprawa od ostatniego razu. Wstałem i przytuliłem go mocno. Nie odwzajemnił uścisku, co od razu mnie zdziwiło. Usiadłem z powrotem i zerknąłem na niego w zmartwieniu.

- Cześć Cassie. Jak się miewasz? Dostałem pracę, Wiesz? I zacząłem od początku szkołę. Chcę... wiesz, skończyć ją i w ogóle...- nie patrzył na mnie. -  Mama też czuje się lepiej, gdybyś chciał oczywiście wiedzieć.

- Pociąłem się, Gabe - oświadczył tępym głosem i zaczął  podciągać rękawy. Nadgarstki miał owinięte bandażami, gdzieniegdzie pojawiły się plamy krwi. 

- Co? - wykrztusiłem, przyglądając się temu z nie dowierzając. - Dlaczego to zrobiłeś? Oszalałeś?!

- Wszyscy mnie o to pytają, a nikt nie rozumie przez co przechodzę... - jego głos się załamał i skulił się na siedzeniu.

- Żartujesz? Ja wiem przez co przechodzisz, mama wie. Jesteśmy z Tobą... a Ty próbowałeś sobie odebrać życie? - złamało mnie to. Zakryłem usta dłonią. - Braciszku, wyjdziesz z tego, za kilka... za kilka miesięcy wrócisz do domu. Mama już na pewno urodzi Hope. Może będzie nawet do Ciebie podobna? - uśmiechnąłem się słabo.

- Nie tknę tego brudnego bachora.

- Nie mów tak! Nie liczy się to czyim dzieckiem jesteś, ważny jest fakt, kto Cię wychowa i czego Cię nauczy - powiedziałem od razu, słysząc jego słowa. - Ty jesteś dobry. Jak i ja.

- Dobry? - spiął się wyraźnie. - Jestem mordercą, Gabe - warknął, zaciskając dłonie w pięści, wyglądał na bardzo wściekłego. - Wiesz jak mnie tu wyzywają? Wiesz jak krzyczą za mną niemiłe słowa, czasem gorsze niż słowa ojca. Biją mnie i... - jego błękitne oczy zaszły łzami. - nie chcę tu być. To koszmar, Gabe. Koszmar. Moje całe życie to koszmar...

Nie mogłem tego słuchać i pomimo próśb ochroniarza, bym się odsunął, wstałem i tuliłem go tak długo, aż przestał płakać. Chociaż by on przestał płakać. Z moich oczu lał się wodospad łez.

- J-jesteś silny, Cassie. Będę Cię odwiedzał częściej. Jak się uda to przyniosę Ci coś słodkiego, okej? Żebyś mógł sobie zjeść, na przykład babeczkę, albo pączka... Tylko się uspokój i postaraj się dać radę. Wytrzymaj to dla nas, dla mamy i mnie.

- P-postaram się,ale nie obiecuje, że będzie dobrze - powiedział w końcu, nie mógł znieść mojego intensywnego spojrzenia, widziałem to w jego oczach. 

Zabrali go, a ja musiałem wracać sam do pustego domu.

________________________________________________________

I poleciałam z trzecim rozdziałem^^ 

cóż mogę powiedzieć, czekam na opinię oraz głosy, kochani, you know what to do ;)

pozdrawiam, krushnicbae

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro