21 - Dziękuję za wspomnienia
hejka, przed wami rozdział, który posiada perspektywy trzech bohaterów, myślę, że się łatwo połapiecie co i jak :) Mam nadzieję, że się wam spodoba, dajcie mi proszę znać!
a i jak coś, rozdział jest +18
_______________________________________________________
Czym właściwie jest schizofrenia? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Okazało się, że jest nawet kilka rodzajów tej choroby i można by powiedzieć, że źle mi się nie trafiło. Zawsze mogłem mieć zwidy i omamy. To znaczy tak mówił mój psychiatra, John.
Powiedział mi, że będzie starał się poprawić moje funkcjonowanie we wszystkich obszarach związanych z rodziną, pracą, przyjaciółmi, miłością. Co więcej chciał, bym wrócił do stanu przed rozwinięciem się choroby. A jaki to niby był stan? Oznajmił mi, że będziemy zmniejszać nasilenia objawów, z tymże to może trochę zająć. Twierdził też, że będę musiał się stosować do terapii, brać stale leki, nawet jeśli będę źle się po nich czuł przez jakiś czas. Muszą znaleźć idealne, a to podobno bardzo długa droga, pełna cierpień, wyrzeczeń i bólu. Nie lubiłem bólu. Czasem przyprowadzał rodzinę do mojej sali i próbował urządzać jakieś szczere pierdolenie o tym jak się wszyscy czują. Sam Winchester też tu przychodził, a za każdym razem wyglądał gorzej. Co mogłem zrobić? Ja go już nie kochałem. Nikogo nie kochałem i nikogo nie potrzebowałem. Oni tylko... Mówili o mnie. Zawsze. Podobno pogorszyło mi się ostatnio. John tak powiedział, gdy wyznałem mu, że słyszę w nocy rozmowy pod drzwiami. Jak tata rozmawia z mamą o tym jak mnie nienawidzą.
Wszyscy mówili, że mój tata nie żyje, ale ja go wciąż widziałem! Często przychodził z nimi na terapię. Kłamcy. Pierdoleni kłamcy. Mówili, że jestem chory, ale mnie nic nie było!
Leki, które dostawałem w ogóle nie działały. Mój kolega z pokoju, w którym mieszkałem, Michael, mówił, żeby je wyrzygiwał. Robiłem to. I tak nie działały, nie? Mike w ogóle twierdził, że oni wszyscy nie chcą mi pomóc. Zgadzałem się z nim. Nie mieliśmy nikogo oprócz siebie. Byłem tylko ja i Mike.
Mój psychiatra nie lubił Mike'a. Prosił, bym kazał mu zniknąć. Gdyby zniknął to zostałbym sam jak palec.
~○~
- Jak z nim? - zapytałem, gdy John wezwał mnie i mamę po pierwszych dwóch tygodniach leczenia na małą konsultację. Westchnął. To nie był dobry znak. Uruchomił swojego laptopa i obrócił ekran w naszą stronę. Włączył nam jakiś film. Zobaczyłem Gabriela, który siedzi na łóżku. Zaczął nagle gestykulować.
- To nie tak, Micheal, Mike, oni wcale nie są tacy źli. Chyba jestem tu żeby wyzdrowieć - patrzył, jakby ktoś rzeczywiście przed nim był.
- Do kogo on...? - ciężko przełknąłem ślinę.
Lekarz mnie uciszył i kazał oglądać dalej.
- Nie wiem... - blondyn odezwał się po dłuższej chwili. Potem znów urwał. - No... no dobrze. Wierzę Ci.
Włożył sobie palce do gardła i zaczął wymiotować. Odwróciłem wzrok. Kurwa, co za... Następnie lekarz włączył nam kolejny filmik. Godzina musiała być późniejsza, bo Gabriel spał. Nagle się przebudził i wyskoczył z łóżka.
- NIE! ZABIERZCIE GO STĄD, ZABIERZCIE, ON CHCE MNIE ZABIĆ! - zaczął wrzeszczeć i walić rękoma w miękkie, białe ściany. Przyśpieszył filmik, pokazując, jak przez kolejną godzinę mój brat wrzeszczy i wali w ścianę z całej siły. Opadł w końcu i zaczął płakać. Film znów zwolnił.
- P-przepraszam tato, przep-przepraszam, nie bij mnie już, b-błagam, nig-nigdy więcej tego nie zrobię...
Zamknął laptopa i chrząknął wymownie.
- ...Jego stan jest coraz gorszy. Zaczyna mieć omamy, z których nawet nie zdaje sobie sprawy. Za każdym razem gdy byliście u niego był pewien, że jest z wami pan Novak. Z samotności, jaka go pochłonęła, jego mózg wytworzył przyjaciela, który... Zachowuje się jak pewnego rodzaju sumienie. Mówi mu, że leki nie pomagają, że musi się ich pozbywać z ciała. Obawiam się, że będziemy musieli zmienić tryb leczenia na grupowy, z innymi chorymi. Gdy w końcu dobierzemy odpowiednie leki, a jego objawy się uspokoją, będziecie mogli go zobaczyć.
Nastała długa, pełna bólu cisza. Mama płakała bezgłośnie, a ja nadal nie potrafiłem przetrawić tego, co przed chwilą zobaczyłem i usłyszałem.
- Więc... odbierasz go nam, John - rzuciłem sucho.
- Rodzina wywołuje u niego największą aktywność choroby - próbował jeszcze jakoś inaczej to wyjaśnić.
- Pierdolisz! Pozwól nam go zabrać chociaż na jeden dzień na zewnątrz! Niech odetchnie świeżym powietrzem, niech...
- Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co może się stać, jeśli teraz Gabriel wyjdzie na zewnątrz. Może się tak wystraszyć, że terapia wydłuży się o kilka miesięcy, a nawet lat! - twardo powiedział i poprawił okulary na nosie. Odetchnął, by już nie podnosić głosu. - Jutro wprowadzimy leki do jego jedzenia. Póki co ma apetyt, co również jest objawem choroby. Przybrał na wadze sześć kilo. Jeśli zacznie wymiotować jedzeniem... przerzucimy się na kroplówki oraz leki, które sprawią, że... będzie leżał.
- Leżał? Będziecie go otępiać! - warknąłem.
- Zgadzam się - od razu powiedziała mama, przecierając łzy. - Jeśli to ma mu pomóc, to się zgadzam - chwyciła jego dłoń. Nie umknęło to mojej uwadze. - John, wylecz mojego syna.
Pokręciłem głową, bałem się, że to wcale mu nie pomoże, że to go ogłupi, a gdy wyzdrowieje nie będzie tym kim był. Nie miałem jednak nic do powiedzenia, według mamy. Bolało mnie to. W ogóle mnie nie słuchała i... Tak patrzyła na Johna. Myślała, że nie widzę...
Więcej czasu spędzałem u Noele, niż we własnym domu. Hope była praktycznie cały czas u Pani Malory, całe szczęście nam pomagała. Moja dziewczyna była troskliwa, wyrozumiała i... Pomagała trwać mi w tych trudnych dniach. Dean Winchester zaczął pracować w innej szkole. Przestałem go widywać i dobrze, bo źle się przy nim czułem. Bardzo źle.
Nie mogłem spać spokojnie, odkąd dowiedziałem się, że Gabe jest chory. To był cios, na który nie byłem gotowy. Nie potrafiłem przestać myśleć o tym wszystkim.
- Znów nie śpisz - usłyszałem słodki szept obok siebie. Przechyliłem głowę i napotkałem jej zielone oczy.
- Nie... Ale Ty powinnaś - powiedziałem cicho i uśmiechnąłem się słabo. Dotknąłem jej malutkiego nosa palcem.
- Nie mogę, gdy wiem, że Ty nie śpisz - patrzyła się wciąż. - On wyzdrowieje. Wierzę w to.
- Też staram się w to wierzyć...
- Będzie dobrze - oznajmiła i pocałowała mnie w usta. - Idź spać, Cas.
Mocno przytuliła mnie i już po chwili spała. Objąłem ją również. Udało się wkrótce zasnąć choć i tak bardzo niespokojnym snem.
~○~
Odkąd tylko poznałem Gabriela wiedziałem, że moje życie się zmieni. Zdawałem sobie sprawę z jego wyjątkowości. Nie miałem jednak pojęcia jak wiele przeżył, jak wiele złych sytuacji go spotkało w życiu. Ile zła mogło przytrafić się komuś tak kruchemu?
Dean zawsze był ze mną i troszczył się, czasem nawet za bardzo. Pamiętam, gdy wyznałem mu, że jestem gejem. To było tuż przed pójściem do liceum. Wpierw nie uwierzył, jednak opowiedziałem mu o swoim byłym chłopaku. Akurat mnie rzucił, łamiąc serce... Brat zaakceptował to. Nie miał wyboru. Kilka dni później zaczynał nową pracę, akurat w tej samej szkole. Tam ujrzałem człowieka, na którego moja dusza czekała całe życie. Tak. Miałem szesnaście lat, ale czułem się zawsze znacznie starszy, dojrzalszy niż moi rówieśnicy.
Musiałem znaleźć sposób na zainteresowanie tego blondyna swoją nudną osobą. O czym miałem z nim rozmawiać? O stałej Plancka? Cosinusach? Embrionach? Czy może o starożytnym Rzymie? Od razu byłem pewny, że jestem skreślony.
Los bywa przewrotny i obaj trafiliśmy na siebie w Internecie. Zakochałem się w nim po uszy, ale zejście się z tym małym, upartym głuptaskiem trochę trwało. Mimo to, każda chwila z nim była jak marzenie. Jego delikatne i małe usteczka na moich, miękkie włosy pomiędzy moimi palcami i... Pamiętam, gdy pierwszy raz doprowadziłem go do orgazmu. Ja. Sam Winchester. Byłem z siebie taki dumny. Nie zdążyłem się tym nacieszyć, gdyż kilka godzin później otrzymałem informację, że Gabe jest w szpitalu. Będzie operowany. Poważny uraz głowy. Tego dnia Castiel opowiedział mi też o ich ojcu. Nie wszystko, ale wyjaśnił mi jaki był, dlaczego blondyn czasem zachowuje się w taki, a nie inny sposób... Tak bardzo współczułem.
Odwiedzałem moje Światełko niemalże codziennie. Jednak... gdy się obudził nawet mnie nie pamiętał. Nie szkodzi. Wiedziałem, że mu przejdzie. Szybko odzyskiwał zdrowie. Lubiłem powtarzać, że jest niezniszczalny.
Po wyjściu ze szpitala często bywałem u Novaków. Ale Gabe nie przypomniał mnie jeszcze sobie. Nie w pełni.
Nadszedł w końcu ten dzień. Siedziałem w swoim pokoju i patrzyłem się niechętnie w okno. Padał mocny deszcz, ciężkie krople odbijały się o parapet. Nie potrafię opisać słowami jak boli fakt, że ukochana osoba Cię nie pamięta. Zliczenie wszystkich nieprzespanych nocy było wręcz niemożliwe. A koszmary? Tych to dopiero było! Dean pojechał na jakieś szkolenie, siedziałem w domu absolutnie sam. Właściwie, zostałem z kotem. Devon rex, jeden z kotów, na którego brat nie miał uczulenia, dzięki temu, że nie miały sierści. Po malutkim mieszkaniu rozległ się dźwięk domofonu. Podniosłem się i podniosłem słuchawkę, jednak nic nie usłyszałem, prócz potężnego grzmotu. Pomyślałem, że to może pijany sąsiad, więc otworzyłem drzwi na klatkę schodową. Chwilę później usłyszałem pukanie do swoich drzwi. Zmarszczyłem brwi i wyjrzałem przez wizjer. W pośpiechu przekręciłem klucz i...
- Gabriel - powiedziałem niemalże z niedowierzaniem.
- ... pamiętam - szepnął. Cały był przemoknięty, blond włosy lepiły się do jego czoła.
- P-pamiętasz? - wykrztusiłem. Następnie rzucił się na mnie, całując mocno. Wpadłem na przeciwległą ścianę, czując jak ramka ze zdjęciem spada na podłogę i potłukłszy się na drobne kawałeczki nadawała się tylko do wyrzucenia. Objąłem jego drobne ciało i odwzajemniałem pocałunek. Był cały mokry, nie mogłem przez to powstrzymać cichego chichotu.
- Przepraszam, Sammy, bardzo Cię przepraszam - odsunął się, by spojrzeć w moje oczy, natomiast w jego znów ujrzałem ten piękny blask.
- Nie przepraszaj - złapałem jego policzki. - Ani się nie obwiniaj... Chodź, zrobię Ci herbaty, żebyś się nie przeziębił, skarbie - uśmiechnąłem się do niego, mój piękny chłopiec, w końcu mnie pamięta. Złapałem go za dłoń i pociągnąłem do kuchni.
Pamiętam, że siedzieliśmy dość długo na kanapie, tulił się do mnie, głaskał, całował. Wzdrygał się na każdy grzmot. On się tak bardzo bał burzy, a mimo to przybiegł tu i kochał mnie. Zsunąłem w końcu z niego koc. Powiedziałem, że musi się rozebrać, bo wciąż jest mokry. A on po prostu to zrobił. Stanął przede mną i zaczął się rozbierać, patrząc mi w oczy. Podniosłem się i złapałem go za biodra, nachyliłem się i złączyłem nasze usta. Pod moimi palcami jego ciało wydawało się bardzo drobne i kruche, przyciągnąłem go bliżej do siebie, a z jego ust wydobyło się ciche sapnięcie. Zerknąłem na niego i lekko się uśmiechnąłem. Wziąłem go na ręce i poszedłem do mojego pokoju. Tam położyłem go na materacu i zacząłem całować po szyi. Jego ciało dopiero co się rozgrzewało. Miał lekkie łaskotki na szyi, więc po pokoju rozszedł się dźwięk jego śmiechu.
- Zróbmy to, Sam - usłyszałem, bawił się kosmykiem moich włosów, patrząc mi w oczy. Skinąłem głową, a w mieszkaniu błysnęło się. Chłopak na chwilę przymknął oczy.
- Taki stary, a boi się burzy - zaśmiałem się, na co on wywrócił oczami i przyciągnął mnie do pocałunku, by odwrócić swoją uwagę. Dłońmi spacerowałem po jego skórze, nie omijając ani jednego milimetra. Drżał pode mną. Lubiłem bardzo to, że na co dzień był taki pyskaty, a jeśli dochodziło do sytuacji łóżkowych ulegał. Wplótł palce w moje włosy i pogłębiał pocałunek. Biodrami otarłem się o niego i znów sapnąwszy, objął mnie mocno. Był w samych majtkach i czułem przez nie jego erekcję. Uśmiechnąłem się i zsunąłem powoli dłoń w dół. Zatrzymałem ją dopiero na kroczu.
- Dean na pewno wróci jutro? - upewniał się już czwarty raz. Oblizał szybko usta.
- Na pewno, kochany - szepnąłem i czule go pocałowałem. Wsunąłem dłoń w majtki i zacząłem powoli poruszać dłonią po męskości. On nie pozostał mi dłużny i zaraz zaczął mnie rozbierać. Nim się obejrzałem obaj byliśmy całkowicie nadzy, a burza trochę wezbrała na sile. Widziałem na skórze blondyna gęsią skórkę, na pewno ze strachu. Poleciłem mu, by się położył na plecach, a ja wyciągnąłem z szafki nocnej prezerwatywę i lubrykant.
- Jaki pan Winchester przygotowany - Gabe zażartował, by rozluźnić atmosferę.
- Zawsze - potwierdziłem i nalałem sobie trochę żelu na palce. - Wiesz, że na początku może Cię to nieco piec i boleć... Niekoniecznie... Ci się może spodobać?
- Tak, wiem. Ufam Ci, Sammy - oznajmił i rozłożył nogi, dając mi jednocześnie znak, że jest gotowy. Pocałowałem go i śliską dłoń skierowałem w tę samą stronę. Pogładziłem go dookoła i delikatnie wsunąłem czubek palca. Jego usta opuścił cichy jęk, wiedziałem zatem, że mogę pozwolić sobie na troszkę więcej. Zostawiłem na jego szyi kilka malinek, nie mogłem się oprzeć temu, co miało się zaraz między nami wydarzyć. Ja i mój ukochany. Razem. Poczułem wkrótce, że możemy przejść dalej. Odsunąłem się trochę i sięgnąłem po prezerwatywę, ubrałem ją i spojrzałem na niego. Piękny, gorący i nieco spocony, niemalże nie zwracał już uwagi na burzę. Pociągnąłem go za nogi do siebie z uśmiechem.
- Kocham Cię, Gabe - powiedziałem cicho i podtrzymując jego kolana zacząłem się powoli w niego wsuwać. Przytrzymał mocno moje ramiona i zagryzł wargę.
- T-też Cię kocham... - wyszeptał i odchylił głowę do tyłu. - Jezu.
- Rozluźnij się, zaraz będzie lepiej - obiecałem, cholernie się zacisnął i nie mogłem się ruszyć dalej. Zerknąłem na niego.
- Staram się - przyznał i chwilę mu to zajęło. Mimo to cierpliwość popłaciła, gdyż już po chwili byłem w stanie znów nieco się poruszyć. Pochyliłem się i przesunąłem językiem po jego miękkiej wardze, aby mnie pocałował, a on to zrobił z wielką chęcią. Umieścił dłonie na mych łopatkach i zaciskał mocniej na nich palce, za każdym razem, gdy pchałem biodrami w jego kierunku. Z każdą chwilą wszystko stawało się znacznie szybsze, płynniejsze... Burza co chwilę dawała o sobie znać, miała swój punkt kulminacyjny akurat nad kamienicą. Ukochany drżał na jej dźwięki i na to, co z nim robiłem. Mnie z kolei poruszały jego jęki, drganie, jego dotyk. W pewnej chwili Gabriel się nieco podniósł, przez co ja opadłem na materac. Uśmiechnął się tajemniczo. - Teraz ja porządzę.
I jak powiedział tak zrobił. Poruszył biodrami do góry i zaraz na dół. Widziałem jak mu się to spodobało. Pomogłem mu, przytrzymując go i również nieco się poruszając. Czułem jak ciepło zaczyna już spływać do moich lędźwi, wiedziałem, że za chwilę osiągnę szczyt. Gabe też zresztą już tak wyglądał, więc wciąż ruszając się, chwyciłem w dłoń jego męskość, a wtedy zajęczał tak głośno, że przekrzyczał grzmot. Doszliśmy praktycznie w tym samym momencie, opadając absolutnie z sił. Przytuliłem go do siebie mocno.
- Moje Światełko - szepnąłem mu do ucha, na co się słodko uśmiechnął.
To był jeden z najpiękniejszych dni jakie razem spędziliśmy. Później kochaliśmy się jeszcze dwa razy tej samej nocy! Tak bardzo mu się spodobało. Cóż mogłem powiedzieć? Ja również czułem się wtedy jak w niebie.
Nie mieliśmy zbyt wiele szczęścia później. Po rozprawie zmienił się, aż w końcu przestał się ze mną całkowicie spotykać. Ot tak, absolutnie bez przyczyny. Serce łamało się z każdym dniem coraz bardziej, a ja nie miałem pojęcia dlaczego. Nie potrafiłem już rozmawiać z Deanem o swoich problemach, wręcz przeciwnie - w ogóle tego nie robiłem. Często dzwoniłem do jego rodziny. Pani Novak zawsze kłamała, że wszystko dobrze u Gabriela, że po prostu ma gorszy czas, natomiast Cas... Mówił naprawdę jak jest. Że Gabe nie wychodzi, że się nie myje, że z nimi nie rozmawia. Nocami słyszy jak blondyn chodzi po pokoju, rzuca przedmiotami i klnie. Nie wiedział co się dzieje, podejrzewał nawet, że może ćpa czy pije i się tego wstydzi. Castiel wpierw myślał, że o coś się pokłóciliśmy, wtedy zachowanie brata miałoby sens...
Nie miało.
Któregoś dnia zadzwoniłem znów do brata mojego ukochanego. Wcześniej Cas powiedział mi, ż zabierają go do lekarza. I wszystko nabrało nowego... Znaczenia?
- H-halo?
- Castiel? I jak? Co mówił lekarz? Czy to wina tej złamanej czaszki? - pytałem. Słyszałem, jak nabiera powietrza.
- On... on ma schizofrenię, Sammy.
Ale to nie to najbardziej mnie zraniło. Nie potrafię zliczyć ile razy go odwiedzałem i ile razy słyszałem z jego ust "nie kocham cię"; "idź już, Sam, przestałem cię kochać"; "nic dla mnie nie znaczysz". Próbowałem sobie tłumaczyć, że to przez chorobę, podobno swojej rodzinie też tak mówił. Jego lekarz, John, wielokrotnie mi powtarzał, że Gabriel nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co się z nim teraz dzieje. Załamałem się, wpadłem w depresję, okaleczałem się, waliłem pięściami w ścianę tak długo, dopóki nie zobaczyłem krwi. Dean nawet nie zauważył, ostatnio miał tyle pracy, że w ogóle nie bywał w domu. Samotność mi nie pomagała, a podobno Gabe dostał kolejnych objawów choroby, miał już omamy. Nie starał się nawet wyzdrowieć, bo uważał, że jest zdrowy... Jego leczenie ciągnęło się w nieskończoność i nie było już wiadomo czy wyzdrowieje. Nie chciał mnie już widzieć.
W końcu doszedłem do wniosku, że nie jestem tu już potrzebny. Wieczór był niemalże taki sam jak wtedy, gdy pierwszy raz się kochaliśmy. Na zewnątrz szalała burza, a ja miałem wrażenie, że on zaraz zadzwoni do moich drzwi jak wtedy i... Pokręciłem głową. Kończyłem właśnie pisać list. Durne łzy skapywały na kartkę i trochę rozmazywały tusz. Przetarłem zakatarzony nos i przełknąłem ciężko ślinę. Wtedy chwyciłem butelkę tabletek nasennych Deana i zacząłem łykać. Jedna po drugiej, aż nie było w środku już niczego. Popiłem wszystko alkoholem, też brata. Szybko zaczęło mi kręcić się w głowie, nie miałem dobrej tolerancji na tego typu trunki. Łzy leciały jak głupie, ale wiedziałem, że już za chwilę poczuję spokój. Usiadłem na swoim łóżku. Głowa robiła się coraz cięższa. Ostatnie co pamiętałem, to miauczenie kota.
"(...)Przepraszam, Dean, ale wiem, że nawet dla Ciebie jestem już ciężarem. Przepraszam, nigdy nie powinieneś mieć tak głupiego brata. Niestety jestem za słaby a tęsknota za nim mi nie pomaga. Przepraszam.
Twój Sammy. "
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro