20 - Błysnął śmieciowy umysł
Przypomniałem sobie, że straciłem stypendium przez bójkę z Markiem. Dlaczego przez kogoś takiego jak on, ja cierpiałem najbardziej? Nawet po pierwszej rozprawie w szkole mi nie przywrócono tego dodatku, mimo, że wszyscy zeznawali przeciwko niemu. Nawet Rowena. Tylko nieco się zmieniła. Okazało sie, że zaszła w ciążę.
W ciążę z pieprzonym diabłem w ludzkiej skórze.
Po pierwszym spotkaniu w sądzie, uznano, że będzie trzeba więcej dowodów, które jeszcze bardziej wkopią Marka. Wciąż miał pozostać w areszcie, a jego kumple w ukryciu - nikt nie wiedział gdzie zniknęli. Wyszliśmy z sali rozpraw. Poprawiłem białą koszulę, uciskającą szyję i zobaczyłem jak ona stoi sama. Moja była. Musiałem podejść.
- Jak tam? - uśmiechnąłem się słabo. Odgarnęła rude włosy z czoła i westchnęła.
- Dobrze... Nie licząc tego, że będę miała dziecko - parsknęła i złapała mnie za ramię. - Przepraszam Cię za wszystko, Gabriel. Nie widziałam, że tak bardzo Cię skrzywdzi i...
- Przestań, nie ma o czym mówić - przerwałem jej. - Przeżyłem.
- Tak... cudem - podkreśliła. Pokiwałem słabo głową. Zerknęła na kogoś za mną. - Młody Winchester chyba chce teraz z Tobą porozmawiać.
Obróciłem się. Tak. Stał i bawił się palcami. Też był na rozprawie jako świadek. Przeprosiłem Rowenę i stanąłem przed Samem.
- Kim jesteś?- zapytałem, marszcząc brwi.
Sammy wywrócił oczami i słabo się uśmiechnął.
- Miłością Twojego życia - odpowiedział w odwecie, na co zaśmiałem się i wtuliłem w niego.
- Muszę się jeszcze nad tym zastanowić.
Nie wiem, kiedy dokładnie pamięć wróciła do mnie tak w całości. Stało się to nagle, nie zdążyłem po prostu tego zauważyć. Wszystko nabrało tego samego wymiaru jak wcześniej. Przynajmniej wrócił mój wielkolud, który swoją miłością upiększał każdy dzień mojego życia. Nie wstydziłem się przytulić go, czy złapać za rękę. Stał się moim światem. Dean nie do końca się z tego cieszył, ale zaakceptował szczęście młodszego brata. Moja mama z kolei znajdowała się w siódmym niebie. Powtarzała, że nigdy nie widziała mnie tak szczęśliwego.
Gdybym tylko wiedział, cóż, właściwie wiedziałem, to moje życie, ale... Gdybym tylko wiedział, że moje szczęście nie potrwa długo.
Po ukończeniu szkoły, zawsze chciałem iść na studia. Może nawet medyczne czy bardziej takie... Prestiżowe. Albo może muzyczne? Jednak po urazie głowy, w każdym razie tak to sobie tłumaczyłem, straciłem po prostu chęci. Nie widziałem już sensu w nauce. Napisałem egzaminy końcowe z przymusu. Zacząłem wakacje od niewychodzenia z domu. Miałem wrócić do pracy, tylko po co? Wszyscy myśleli, że po prostu potrzebuję teraz więcej spokoju. Czyżby?
- Gabe? - Sam mną potrząsnął. Zerknąłem na niego. - Słuchałeś mnie w ogóle?
- Dlaczego mam takie kościste palce? - zapytałem nagle. Czy one zawsze tak wyglądały? Zacząłem im się nerwowo przyglądać.
- Są piękne. Ale znów mnie nie słuchałeś - chyba się zmartwił. Zerknąłem na niego.
- Na pewno nie są kościste?
Pokręcił głową i dotknął z czułością mojego policzka.
- Może wyjdziemy chociaż na spacer? Jest dzisiaj taka piękna pogoda...
Od razu pokręciłem głową i się zaśmiałem.
- Sammy, po co? Nie chcę. Oni wszyscy... Zawsze się na mnie patrzą i śmieją się ze mnie.
- Kto?
- No oni, Sam. Ludzie.
Pokręcił głową. Pocałował mnie w czoło.
- A kiedy w końcu zadzwonisz do Roba? Albo Jareda? Ciągle się pytają co u Ciebie. Kiedyś spędzałeś z nimi tyle czasu, Gabe - jednak się martwił. - Co się dzieje? Do psychologa też przestałeś chodzić.
- On akurat nic mi nie mówił. Ja mu tylko opowiadałem, a on kiwał głową. Dosłownie tak to wyglądało.
- Gabe... - przymknął na chwilę oczy. - To może chociaż... Zejdziemy na dół do Hope?
Zacząłem bawić się palcami. No tak. Trochę zamknąłem się w pokoju. Prawie w ogóle nie wychodziłem. Po co? Skrzywiłem się jeszcze bardziej.
- Nie. Nie będę się nią znów zajmował. Ma matkę.
- Twoja mama musi pracować na dwa etaty, przez to, że Ty sobie tu siedzisz - oznajmił. Wzruszyłem ramionami.
- Sammy... Ja nie mam siły. Na nic. Nie chcę - wyjaśniłem mu.
- Będę obok - powiedział i próbował mnie przytulić, jednak się odsunąłem.
- To Cas Cię tu przysłał - zmrużyłem oczy. No tak. Jak mogłem się nie domyśleć? On zawsze we wszystko się wtrącał. Knuje z Samem za moimi plecami. A ja nie potrzebuję pomocy.
- Nie, do cholery, po prostu Cię kocham i się martwię! - podniósł głos. Wzruszyłem ramionami i odwróciłem się od niego. Po prostu wyszedł. Znów się nam nie układało. Był taki... natarczywy. Otaczał mnie z każdej strony, a nie przestrzeni dla siebie. Nie rozumiałem dlaczego tak jest, po prostu nie miałem ochoty wyjść z domu. Czy to coś złego?
~○~
Słyszę czasem rozmowy z dołu. Mama i Cas rozmawiają na temat mojego stanu. Podejrzwali, że wróciła moja depresja. Tyle, że ja nie czułem się smutny. Po prostu nikogo ani niczego nie potrzebowałem. Pocałunki, seks. Nic nie sprawiało mi takiej przyjemności jak kiedyś. Czy to było takie złe?
Niedawno Cas znów przeprowadził te swoją dziewczynę. Mieliśmy zjeść z nią obiad. Nie chciałem z nimi siedzieć. Zamknąłem się w pokoju na klucz i przesiedziałem sam całą noc.
Tylko by patrzyli się. Rozmawiali na pewno o mnie. Czułem jak o mnie mówią. Jak ci ludzie ze szkoły. Jak wszyscy. Zastanawiałem się kim jestem. Ale nie czułem sie samotny. Miałem siebie, osobę, która najlepiej mnie rozumiała. Zbytniej zmiany w sobie nie zauważyłem. Właściwie czułem się tak jak zawsze. Nie rozumiałem o co chodzi wszystkim dookoła. Nie zmieniłem się ani trochę.
Dni zaczęły wyglądać tak samo, przestałem się praktycznie myć, bo i po co? Nie czesałem się, nie goliłem i... Nie wpuszczałem Sama. Nie chciałem. Niczego nie potrzebowałem. Zaplanowanie sobie życia stało się dla mnie największym problem. Zdałem wszystkie egzaminy, ale co z tego, skoro nie wiedziałem co z tym poczynić? Zaczynałem mieć spory problem z pamięcią. Każdy dzień nakładał się na siebie, albo je po prostu zapomniałem. Słowa, zdania z książek wydawały się dziwnie obce, co przeczytałem od razu wylatywało mi z głowy. Gitara już drugi miesiąc stała w kącie. Po co grać?
Po co żyć?
~○~
- Mamo... Z nim jest coś nie tak - znów powtórzyłem, zaciskając zęby. - Nigdy taki nie był. Na dodatek ostatnio jak powiedziałem mu, że Sam za nim tęskni, to zaczął się śmiać i uznał, że to zabawne.
Kobieta schowała na chwilę twarz w dłoniach, nie chciała, by syn zobaczył jej łzy. Miała swoje podejrzenia dlaczego tak jest. Na dodatek zmęczenie nie pozwalało jej na racjonalne myślenie. Co z tego, że czasem przyniosłem kilka groszy, to wciąż było za mało, by nas utrzymać.
- Może jego psychika po prostu już tego nie potrafi ogarnąć? Najpierw ojciec, potem Mark. On jest wrakiem. Mamo, musimy zabrać go do psychiatry - kontynuowałem. - Zamknął się w sobie tak bardzo, jak nigdy wcześniej. Cholera, on się nawet nie myje! Na górze tak śmierdzi, jakby coś gniło!
- Wiem, Cas - odezwała się w końcu. Spojrzała mi w oczy. - Zabierzemy go.
Tak jak obiecała, tak też zrobiła. Wykorzystaliśmy fakt, że Gabriel miał jakiś lepszy dzień. Namawialiśmy go kilka godzin, by otworzył nam pokój, a potem kolejne, żeby wyszedł. Śmierdział niemiłosiernie. A pokój? Okna pozasłaniał, wszędzie walały się jakieś śmieci i porozrzucane książki. Byłem pewien, że w rogu widziałem wymiociny. Pokręciłem głową. Coś złego się działo. Zabrałem go do toalety i wsadziłem pod prysznic.
- Myj się, Gabe, kurwi od Ciebie - starałem się nie rozbeczeć. Rozebrany wszedł pod prysznic i puścił wodę. Nago wyglądał jeszcze gorzej. Znów bardzo schudł, zbladł... Miał nawet zarost. Całkiem bujny, ale zupełnie do niego nie pasujący. Musiałem go wytrzeć, ponieważ stanął jak słup soli. Patrzył się tępo w przestrzeń. - Ubieraj się.
To akurat wykonał, pewnie dlatego, że marznął. Serce łamało się na jego widok. Co się do cholery działo? Spojrzał na mnie i skrzywił się. Machnął ręką.
- Co ty robisz? Mniejsza. Idziemy - pociągnąłem go. Taksówka już czekała. Wsiedliśmy. Ja z nim z tyłu, mama z przodu. Przekazała kierowcy adres szeptem. Nie chcieliśmy, by od razu poznał nasz cel.
- Co mu powiedziałaś? - warknął Gabriel. - Coś o mnie? Co mu o mnie powiedziałaś?!
- Gabriel - spojrzałem na niego z niedowierzaniem. - Mama podawała kierowcy adres.
- Na pewno nie. Mówiła o mnie. Tak jak oni. Oni zawsze o mnie mówią - zaczął nerwowo gestykulować. Złapałem go za ręce i zacząłem uspokajać. Nie mógł ćpać, prawda? Nie wychodził przecież z domu... Obawiałem się, że ten uraz głowy, który ostatnio miał mógł powodować jakieś problemy z jego głową.
Gdy zobaczył szpital psychiatryczny, zaczął panikować i śmiać się, o zgrozo, jak psychopata. Mama złapała go z jednej strony, ja z drugiej i zaprowadziliśmy wprost do gabinetu lekarza. Właściwie ten sam facet doprowadził mnie do stanu, w jakim jestem. Do zdrowia. Może i mu pomoże. Gabe wszedł z nim i... Nie wychodzili bardzo, bardzo długo.
Zbyt długo.
- Mam wrażenie, że to wszystko przeze mnie - szepnęła mama. - Sprowadziłam na was tyle nieszczęścia...
- To nie Twoja wina - zaraz powiedziałem. - W ogóle się nie obwiniaj. Tata już nie żyje, Mark trafił do więzienia. To oni najwięcej mu zrobili. Już ich nie ma. On Cię bardzo kocha. Wiesz to, mamo.
Wtuliła się we mnie, mimo to wiedziałem, że wciąż się obwinia.
Nie powinna, w żadnym wypadku. Ona sama nie miała nigdy łatwo. Choćby ja sam dołożyłem jej sporo bólu.
Mój były psychiatra wyszedł z sali sam.
- Mamy objawy negatywne - oznajmił. Ja i mama popatrzyliśmy po sobie.
- Jakie objawy? - zapytałem, nie mając pojęcia o czym on mówi. Lekarz poprawił okulary na nosie i ciężko westchnął.
- Gabriel popadł w lekki autyzm, zaburzenia asocjacyjne, stał się bierny, apatyczny... i to wszystko ostatnio, prawda? - dopytał, gdy oboje pokiwaliśmy głową on kontynuował. - Ma spore zaburzenia poznawcze. Nie pamięta co robił wczoraj, przedwczoraj. Tydzień temu.
- A-ale co to znaczy? - mama zakryła usta dłonią. Objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Wydawała się taka maleńka przy mnie...
- To znaczy - zaczął. - Że Gabriel zachorował na schizofrenię.
Wyślizgnęła mi się z ramion i ciężko opadła na krzesło. Zaniosła się płaczem, a ja wciąż nie dowierzałem jego słowom. Może... Może się mylił? Gabe. Gabe chory?
- Sugeruję, by został tu u nas. Zajmę się nim. Zaczniemy leczenie farmakologiczne, będzie uczęszczał na zajęcia grupowe i będzie gotowy, by dalej normalnie żyć. Trochę to wszystko potrwa, dobór odpowiednich leków może zająć kilka tygodni. Na dodatek, Gabriel nie zdaje sobie sprawy ze swojego stanu. Kiedy dokładnie zaczęły się w nim pojawiać zmiany? - czekał na odpowiedź, ale ona wcale nie była taka prosta. Prawda była taka, że Gabriel od zawsze był nieco inny, zazwyczaj zamknięty w sobie.
- Pogorszyło się jakieś dwa miesiące temu - wymamrotałem. Właśnie wtedy dziwnie zaczął się zachowywać. Zwyczajnie zamknął się w pokoju i zniknął. - Jak to możliwe, że zachorował? Nikt u nas nie był chory...
- To nie ma znaczenia, Castiel. Czasem wpływ mają na to cechy charakteru danej osoby, czasem przeszłość, a czasem nawet genetyka, jednak ona najrzadziej ma coś z tym wspólnego... Nie ma jednoznacznej odpowiedzi - wyjaśnił.
- Cz-czy może się leczyć w domu? - załkała mama. Nie mogłaby się pogodzić z kolejną utratą syna, pomimo tego, iż znajdowałby się tylko kilka przecznic dalej.
- Tak, Pani Novak. Jednakże terapia nie będzie tak skuteczna jak tu na miejscu - wyjaśnił. - Tu ma nadzór specjalistów, w domu może się pogorszyć.
- Ale on... będzie mógł jeszcze normalnie żyć? - zapytałem. Traciłem grunt pod nogami. Nigdy nie mogło być dobrze. Tyle pytań w głowie nagle się pojawiło i ciężko było zadać tylko jedno.
- Oczywiście. Schizofrenia może być w remisji. Będzie w dobrych rękach. Pani Novak? Wymagany jest pani podpis do przyjęcia syna na oddział.
Weszli razem do gabinetu, a ja usiadłem na krześle. Przetarłem łzy, cisnące się do mych oczu. Poczułem wibracje w kieszeni. Sam.
Dzwonił Sam.
Przełknąłem ciężko i odebrałem.
- H-halo?
- Castiel? I jak? Co mówił lekarz? Czy to wina tej złamanej czaszki? - pytał zmartwiony. Przymknąłem oczy i wziąłem oddech.
- On... on ma schizofrenię, Sammy.
_______________________________________
Obiecałam dwa - są dwa. Co myślicie o takim zwrocie akcji?podoba się wam?
Koniecznie dajcie znać w komentarzu!
Pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro