Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17 - Jesteś moim wybawieniem

Trudno było mi określić na jak długo straciłem przytomność, jednak gdy powróciła, czułem ciepłą krew spływająca po mojej skroni. Tępy ból po uderzeniu pałką wciąż dosłownie rozchodził się echem po mojej głowie. Chciałem się ruszyć, natomiast miałam wrażenie, że jestem całkowicie sparaliżowany i nie mogę choćby drgnąć. Wokół mnie roznosił się śmiech chłopaków ,oprócz tego coś głośno krzyczeli natomiast żadne z tych słów nie brzmiało wyraźnie. Modliłem się, by Bóg mi dopomógł. To prawda, co chwilę się od niego odwracałem, kwestionowałem jego istnienie... Ale potrzebowałem wierzyć teraz, potrzebowałem Stwórcy tu i teraz. Bałem się umrzeć, choć pomyślałem wtedy, że lepiej byłoby gdybym po prostu zniknął. Nie byłem nawet pewien czy Cas otrzymał sms-a, którego mu wysłałem. Spodziewam się najgorszego. Musieliśmy się zatrzymać, wynieśli mnie z bagażnika i rzucili na ściółkę leśną. Udawałem nieprzytomnego, lecz poczułem jak kleszcz wgryza się w moje biodro.

- Mark, spójrz. Ten pedał chyba odzyskuje przytomność - odezwał się jeden z nich, chyba Michael, miał specyficzny, nieco skrzekliwy i irytujący dla ucha głos.

- Skąd ten pomysł? Przecież w ogóle się nie rusza.

- Ja... Miałem wrażenie że się poruszył. Przepraszam, nieważne. Co z nim w ogóle zamierzasz zrobić? Co jeśli on tutaj umrze? - dziwne, zabrzmiał jakbym go obchodził.

- No, nie wiem, Michael. Wtedy po prostu tutaj umrze - parsknął. Reszta jego watahy zaśmiała się. - I tak nikomu nie był potrzebny. Jedyne co to wkurwiał samym wyglądem, samą swoją krzywą mordą.

Serce podchodziło mi do gardła, bo właściwie miał rację. Nie byłem potrzebny, a jedyne co robiłem to wkurwiałem wszystkich. Mam obrzydliwą mordę. Dlaczego wbrew temu miałem nadzieję, że ktoś mnie tu znajdzie, że nie będę musiał być sam, że znów zobaczę mojego chłopaka! Poza tym dlaczego oni właściwie to robią? Przecież to w ogóle nie ma sensu! To, że kilka razy odezwałem się do niego w sposób jaki on zwracał się do mnie, nie oznaczało przecież, że ma mnie zabić. Co to za psychol?!

- Mark, myślę że powinniśmy go zakopać. Ktoś serio może go znaleźć... - Michael dalej mówił do blondyna. Jego największy sługa.

- Michael, co ty pierdolisz? Przecież to jest człowiek! Chyba nie chcecie być mordercami - Ben zerknął na swoich kumpli i po prostu nie dowierzał w to co właśnie się zaczynało dziać. Sądził, że przyjechał tu tylko po to, by  zastraszyć jakiegoś typa i tyle. To co się działo przerastało go, zresztą mnie również przerastało i zaczynałem po prostu trząść się ze strachu.

- Ojej - rzucił Mark bardzo kpiącym tonem głosu. - Ktoś tutaj panikuje.

- Tak, owszem panikuję, ponieważ mieliśmy tylko go nastraszyć Mark! On teraz leży, jakby miał  umrzeć! Nie, ja nie będę mordercą, pierdolę to, zmywam się.

Chłopak chciał odejść, naprawdę. Słyszałem nawet jego kroki na suchych liściach, ale Mark musiał go złapać za ramię.

- Nie będziesz się ode mnie odwracał. Jeżeli masz zamiar odejść, skończysz jak ta mała kurwa - oczywiście miał na myśli mnie.

Kolejne słowa nie docierały do mnie zbyt wyraźnie ze względu na to, iż zakręciło się coś bardziej w głowie. Podniosłem się i zwymiotowałem obficie tuż obok siebie. Wszyscy skierowali swój wzrok na moją osobę. Przełknęłam ciężko ślinę i wytarłem niechętnie usta. Już wiedzieli, że wciąż żyje i mogą mi zrobić coś gorszego... Mark zaśmiał się, klaskał w dłonie z niezwykłą radością.

- Świetnie! Nasza gwiazda jednak nie nie wyzionęła jeszcze ducha! A już mieliśmy ci kopać grób... Cóż teraz zrobisz to sam - rzucił. Widziałem mord w jego oczach.

Pokręciłam przerażony głową i zacząłem się od nich odsuwać, czołgając się.

- N-nie, Mark, proszę nie rób tego! Ja przepraszam. Nie wiem... N-nie wiem naprawdę co ci zrobiłem takiego, ale proszę zostaw mnie w spokoju! - płakałem. Wyglądał jakby wstąpił w niego diabeł.

- Ben, podaj mi łopatę, jeśli nie masz zamiaru skończyć jak on. - Mark klęknął tuż przy mnie i uśmiechał się, szczerząc zęby wyglądał podle i przerażająco.

Jego koledzy byli zdecydowanie zbyt posłuszni. Brunet sięgnął po łopatę i rzucił tuż obok mnie.

- A teraz kop, kurwo - warknął Pellegrino. Wyciągnął sobie z kieszeni coś na wzór szklanej fajki. Widziałem jak u góry wsypuje kilka małych kryształków. Metafmetamina. Podniosłem się i chwyciłem za łopatę. Rozejrzałem się dyskretnie dookoła, jakże i ostrożnie, gdyż w mojej głowie wciąż nie było wystarczająco stabilnie. Znajdowaliśmy się na skraju lasu, prawdopodobnie w tego niedaleko miejsca mojego zamieszkania. Kilka metrów ode mnie zaparkowali samochód, którym mnie uprowadzili. Nie miałem pojęcia co robić, mogłem ich uderzyć łopatą, wsiąść do pojazdu, odjechać... A ich było pięciu i do tego Mark, choć teraz był zajęty paleniem, a co gorsza nigdy w życiu nie prowadziłem, choć patrząc na to jak nowy model auta to był, prawdopodobnie miał automatyczną skrzynie biegów. Może odpalić auto by mi się udało... Wiedziałem, że trzeba przytrzymać sprzęgło. Dwóch z nich również zaczęło palić więc jeszcze chwilę udawałem, że kopię.

- Rób to staranniej - warknął do mnie Ben. Spojrzałem na niego i wykorzystałem okazję. Uderzyłem go z całej siły jaką w sobie znalazłem. Łopata zderzyła się z jego głową, puściłem się biegiem do samochodu. Modliłem się w duchu o to, by klucze zostały w stacyjce. Ben już wrzeszczał, pozostali w międzyczasie dołączyli się do ćpania, przez co uzyskałem kilka sekund. Klucz był w stacyjce. Boże, już zacząłem płakać że szczęścia. Przycisnąłem nogą sprzęgło, przekręciłem kluczyk i zamknąłem się od razu od środka. Odpalił. Starałem się ruszyć, co się udało, choć cała szóstka otoczyła samochód. Ruszyłem polną drogą przed siebie, czując niesamowity dopływ adrenaliny. Zerknąłem w tylne lusterko, gdzie ujrzałem jak Mark wyciąga z kurtki pistolet i zaczyna we mnie mierzyć. Przycisnąłem mocniej pedał gazu, samochodem nieco rzucało na boki ze względu na dziury w drodze. Blondyn trafił w tylną szybę, oddał wiele strzałów, lecz od samego początku ujrzenia co psychopata ma w dłoni - zgarbiłem się, a gdy natrafiła się okazja skręciłem. Wciąż mimo to nie opuściłem lasu. Nie wiedziałem którędy do miasta więc cały czas błądziłem, samochód mi gasnął, nie potrafiłem prowadzić! Znów modliłem się o to, by mnie znaleźli jacyś inni ludzie, Boże broń mnie od Marka i jego durniów.  Zostawiłem ich za sobą prawda? Wkrótce wyjechałem na jakąś asfaltową drogę. Zatrzymałem się  na poboczu i walnąłem z całej siły w kierownicę, wrzeszcząc wniebogłosy.

Chciałem myśleć, że to sen, a właściwie koszmar, ale... ale to była popierdolona rzeczywistość. Gdy nieco się uspokoiłem, rozejrzałem się po samochodzie. Brak gps, mapy... cholera! Z tyłu znalazłem telefon! Zablokowany. Kurwa. Na tapecie widniał jakiś bejsbolista. I kto tu był pedałem...? Mimo wszystko zacząłem próby odgadnięcia hasła. Musiałem zadzwonić po pomoc, na policję. Myślałem, że wybuchnę śmiechem, gdy po wpisaniu czterech zer telefon się odblokował. Od razu wykręciłem numer ratunkowy, gdy ktoś odebrał szybko zacząłem mówić.

- Nazywam się Gabriel Novak, moi.. moi koledzy ze szkoły porwali mnie, podaję numer rejestracyjny wozu - odczytałem kobiecie, zaraz podałem jej miasto w którym się znajduje, dzielnice i ulice na której mieszkam... Wymieniłem również nazwiska osób, które się znajdowały przy porwaniu, choć nie pamiętałem dokładnie jak nazywał się Ben. Wróciłem jednak do głównego problemu. - Wydaje mi się, że wywieźli mnie do sąsiedniego lasu, ale... uciekłem i się zgubiłem... Wyjechałem na jakąś drogę, jest tutaj znak ostrzegawczy i-i....

- Musi się Pan udać wzdłuż drogi, żebym mogła Pana zlokalizować. Proszę spokojnie opuścić auto. Nie powinien Pan prowadzić w takim stanie, zwłaszcza bez prawa jazdy. Potrzebuję ustalić jakiś punkt, dzięki któremu będę mogła wysłać karetkę.

Zacisnąłem usta i zrozpaczony wysiadłem. Ledwo szedłem, bolało mnie wszystko, a najbardziej głowa. Przed oczyma migały mi miliardy gwiazdek, słabo widziałem. Szedłem bardzo długo, mówiąc kobiecie, że oni są niebezpieczni, że są narkomanami, wciąż bałem się... doszedłem wkrótce do przydrożnego baru, jednak trzymałem się trochę z dala. Zauważyłem tablicę informacyjną, nazwę lokalu. Poinformowałem kobietę gdzie jestem, język zaczął mi się plątać i ból głowy znacznie wezbrał na sile. Tuż po tym straciłem przytomność.

                                                                          ~○~

Gdy na nowo otwarłem oczy przed twarzą ujrzałem ojca.

- Co tu robisz, mały skurwysynie? - warknął, gdy tylko się zorientował, że znajduję się naprzeciwko niego. Siedział na starym, wysłużonym fotelu, paląc papierosa - Już zdechłeś? A może ktoś Cię zajebał?

Przełknąłem ciężko ślinę.

- Gdzie jestem? Ty nie żyjesz... - zrobiłem kilka kroków w tył. Wokół nas nie znajdowało się nic materialnego, zwyczajna pustka.

- Najwidoczniej Ty również nie żyjesz, skoro tu jesteś - prychnął i podniósł się z fotela. Zbliżył się i parsknął. Wszystko dookoła nagle ściemniało, jego oczy również. Z oddali usłyszałem śmiech. - Witaj w piekle, kurwo.

                                                                            ~○~  

Obudziłem się znów, tym razem z wrzaskiem i w panice sprawdziłem gdzie jestem. Nie miałem pewności, czy teraz wszystko jest już prawdziwe. Tuż przy mym łóżku nie znajdował się nikt z mojej rodziny, sala  wręcz lśniła bielą, pomyślałem, że pewnie jestem na oiomie. Zagryzłem lekko wargę, czułem, że mam jakiś bandaż na głowie. Podniosłem rękę i wcisnąłem guzik, by wezwać pielęgniarkę. Wpatrywałem się w sufit do momentu przyjścia kogokolwiek. Usłyszałem jak otwierają się drzwi i natychmiast wsparłem się na łokciach. Kobieta wyglądała dziwnie i niewyraźnie, pomimo tego, iż mrużyłem oczy. Pomyślałem, że uderzenie w głowę pogorszyło mój wzrok. 

- Chciałbym się napić - wyszeptałem słabym głosem. Pielęgniarka obróciła się akurat do stoliczka z lekami, zatem stała plecami do mnie. Chyba mnie nie usłyszała. - Przepraszam, czy mógłbym się czegoś napić?

Głowa blondynki odwróciła się, pomimo tego, że wciąż widziałem plecy, kurwa, sam łeb się jej przemieścił! Twarz miała demona, oczy czarne jak węgiel. 

- Dla Ciebie już nie ma wody, kochanie.



________________________________________________________________________

Hello!

Jak tam moi drodzy, fajne te ferie? Czy jeszcze nie macie? Dajcie znać jak rozdział - jestem ciekawa co myślicie heheheh

krushnicbae

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro