Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12 - Promieniotwórczy

Sam zaprowadził mnie na górę, trzymając mnie za dłoń. Nie chciałem go, jednocześnie niesamowicie ciesząc się, że przyszedł. Czułem, że moja psychika prowadzi wewnętrzną walkę. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć żadnymi racjonalnymi słowami. Usilnie potrzebowałem jakiejkolwiek bliskości w życiu, drugiej osoby. Zauważyłem, że poprzednie dziewczyny, takie jak Rowena czy kolejna po niej Cynthia, były bardzo... Władcze. Opiekowały się mną w pewnym sensie, czasem nawet mówiły co mam robić. Może jestem uległą pizdą? Zmarszczyłem mocno brwi, gdy usiedliśmy na łóżku, uśmiechnął się do mnie rozczulony.

- Chcesz się jeszcze przytulić? - zapytał niepewnie i przychylił głowę.

- Ja... No, dobra - przysunąłem się nieco. Objął mnie, pocierając ramię dłonią. Jego zapach uderzył do moich nozdrzy. Ładnie pachniał, męsko. - Porozmawiaj ze mną - szepnął cicho. - Wiem, że coś jest z Tobą. Jesteś taki delikatny i...

Wywróciłem oczami, niemalże od razu się odsuwając. Położyłem się i okryłem kocem. Również się położył, ale już mnie nie dotykał.

- To trochę skomplikowane, to wszystko. Moje życie - zacząłem niepewnie.

- Jak wszyscy - przyznał i odszukał mojej dłoni. Gładził jej wierzch, zerkając, czy mi to nie przeszkadza. - Ale chcę usłyszeć szczegóły. Może zacznę od siebie? 

Jego propozycja wydała mi się bardzo ciekawa. Czy my zaczynaliśmy budować zaufanie? Położyłem się na boku i patrzyłem na niego, czekając aż zacznie opowiadać.

- Wychowuje mnie starszy brat - zaczął. - Rodzice zginęli w wypadku, gdy miałem dwa lata, Dean wtedy dopiero co skończył piętnaście... Nie pamiętam ich w ogóle. Trafiliśmy na jakiś czas do domu dziecka, nie mieliśmy rodziny, opowiadał mi, że się mną zajmował. Niestety również ćpał, rok minął nim pogodził się z ich odejściem. Wtedy zaczął się uczyć, otrzymał stypendium. Gdy miałem pięć lat, on skończył osiemnaście. Odziedziczył spadek. Wszystko sprzedał, z wyjątkiem samochodu - westchnął. - Spakowaliśmy się i przyjechaliśmy do tego miasta. Kupił małe mieszkanie i... Wychował - uśmiech wkroczył na jego twarz, widać było, że jest dumny ze swojego brata. - Czasem czuję się gorszy dlatego, że nie znałem ich. Dean nie lubi opowiadać o nich. Wywołuje to u niego wiele złych emocji. Nie potrafi się ustabilizować, przez co i ja bardzo cierpię. Jest rygorystyczny, ale dba o mnie bardzo. Nawet gdy się schleje jak świnia, potrafi jęczeć, że mnie przeprasza.

Wiedziałem, że nie ma rodziców, ale nie miałem pojęcia jak to wszystko wygląda z jego strony. 

- Dobrze Cię wychował, szkoda tylko, że jest dupkiem - odezwałem się.

- Nie, on nie jest dupkiem... To znaczy, trochę. Po prostu obawia się odrzucenia, stracenia mnie i samotności - wyjaśnił trochę rozbawiony, splótł nasze palce. To było miłe, uśmiechnąłem się, przyglądając się jego oczom.

- Mój tata nie żyje - oświadczyłem mu.

- Tak, już mi to pisałeś. Nic więcej... - nieco posmutniał. przyciągnął mnie do siebie i przytulił. - Masz lodowate dłonie.

- Bo mi zimno - przymknąłem oczy, miło było znów mieć się do kogo przytulić.

- Maleństwo... - wyszeptał mi tuż przy uchu - Nie masz pojęcia jak się cieszę, gdy jesteś przy mnie. Zacisnąłem usta, niestety, wiedziałem i to mnie przerastało. 

- Twój brat wie, że jesteś u mnie? - dość długo nie odpowiadał, czułem jak jego mięśnie się spięły.

- Nie wie, wciąż jest zły.

- Zatem jesteś buntownikiem, Samantho - wymamrotałem sennie. Zmęczyłem się tym płaczem i właściwie całym dniem. Zerknąłem na niego. Skrzywił się tym, że go tak nazwałem.

- Dla Ciebie mógłbym być każdym, wiesz? - delikatnie dotknął mojego policzka. - Czuję to całym sercem, Gabe...

- Wiem - patrzyłem mu w oczy. - Jesteś szalony - pokręciłem głową, a on nawet nie pytając mnie o zdanie, zbliżył się do moich ust i zaczął mnie lekko całować. Nie protestowałem, nie chciałem. Po prostu się działo. Jego miękkie wargi na moich, nieco przesuszonych z powodu chłodu. Czy coś czułem? Tak. 

Przyjemność.

~○~   

Nie miałem pojęcia kiedy Sam opuścił mnie, mój pokój. Obudziłem się następnego dnia bez nikogo obok siebie. Zrobiło mi się nawet trochę smutno z tego powodu. Niechętnie zwlokłem się z łóżka, musiałem wziąć prysznic. Koniecznie. Po porannej toalecie zszedłem na dół, pani Malory karmiła właśnie Hope, za chwilę miała ją wymyć. Cała się ubrudziła budyniem, mimo to czule ucałowałem jej czoło. Sąsiadka zabrała ją po posiłku do łazienki, właśnie kończyłem robienie sobie kanapki, gdy Cas dołączył do mnie.

- Cześć - szczerzył się, zatem wiedział, że miałem wczoraj gościa - Co mi ciekawego dziś powiesz?

- Nic, Cassie. Nie mam nic do powiedzenia - wzruszyłem ramionami i napiłem się kakao, uśmiechnąłem się cwanie.

- Mhm, zatem wcale nie zasnąłeś wczoraj w ramionach szesnastolatka? - nie powstrzymał parsknięcia. Usiadł obok mnie i wziął mi z talerza jedną kanapkę. 

- Zasnąłem - zgodziłem się - Ale nie zmieniłem orientacji seksualnej.

Brat wywrócił oczami, jednak taka była prawda. Te pocałunki, jego bliskość, nie powodowała, iż czułem się... gejem, bądź choćby biseksualny. W głowie nie czułem zmiany, może powinienem rzeczywiście udać się do lekarza. Coś się działo, ale zaczynałem się już poważnie gubić w tym wszystkim.

- Właściwie nie musisz, po co od razu sobie przyklejać etykietkę - drażnił się, uparciuch. - Nikt nie karze Ci wybierać orientacji, ani jej określać. To kwestia bardzo indywidualna. Poza tym, możesz być hetero i sypiać z osobami tej samej płci. 

- Chcę jedynie być...

- Szczęśliwy - dokończył za mnie. - My wszyscy chcemy, Gabriel - nie mogłem dodać nic więcej. 

Po śniadaniu razem poszliśmy do szkoły. Noele czekała na Casa tuż przed szkołą, pocałował ją mocno, aż się zarumieniła. Uśmiechnąłem się, niesamowite, że był taki otwarty jeśli chodzi o okazywanie jej uczuć. Widziałem jak obejmuje ją, a jego oczy lśniły. Tak, stałem i gapiłem się na szczęście własnego brata. 

- Słuchaj, to wygląda dziwnie jak się tak gapisz na swojego brata - oświadczył Rob, stając tuż obok mnie. Przygryzłem mocno wargę. 

- Pocałuj mnie - powiedziałem, skupiając swój wzrok teraz na nim. 

- Pokurwiło Cię, Gabriel. 

- Zatem to Ty jesteś dziwny, każdy by chciał mnie pocałować - zażartowałem i poklepałem przyjaciela po plecach. Wspólnie udaliśmy się na zajęcia, po drodze jednak spotkaliśmy Marka i... Rowenę. Okazało się, że są ze sobą. 

- Ojej, chyba stanąłeś mi na drodze - wbiegł przede mnie i się skrzywił. 

- Słuchaj, blondasku, mógłbyś się odczepić? - Robbie próbował go ode mnie odstraszyć, ale dobrze wiedziałem, że nie zdziała nic. Rowena się zaśmiała. Suka. 

- Mikrusy mnie atakują! - wykrzyknął na cały korytarz. Zrobiło się zbiorowisko, a moje serce zaczęło walić, krew po prostu szumiała mi w uszach. - I co teraz pocznę? 

Umieścił dłonie na policzkach, a ja pokręciłem głową, nie pozwolę znów się pobić, zachować jak szmata. 

- Najlepiej byłoby gdybyś się odpierdolił - oznajmiłem. Słyszałem jak ludzie się ze mnie śmieją. W krąg wskoczył mój brat, pchając Marka.

- Zostaw mojego brata w spokoju, chory psychicznie durniu - warknął, chciałem powiedzieć, żeby się nie wtrącał, ale nie zdążyłem, gdyż Mark przylał mu w brzuch, a ja nie wytrzymałem. Skorzystałem z faktu, iż blondyn jest rozkojarzony i się śmieję, zbierając całą odwagę jaką miałem. Zacisnąłem dłoń w pięść i uderzyłem go mocno. Dźwięk łamiących się kości uderzył mi do uszu, Mark nieco się zachwiał i spojrzał na mnie złowrogo. Ręka bolała mnie tak mocno, że aż zawyłem z bólu, opadając na kolana. Przycisnąłem ją mocno do piersi. Nie wiem skąd pojawił się jeden z nauczycieli i opanował sytuację. Rob przyklęknął przy mnie i złapał mnie za ramię. 

- Stary, wszystko gra?

Pokręciłem głową, złamałem sobie którąś z kości i nie mogłem znieść znów tego bólu. Pojawiła się na korytarzu czarnoskóra kobieta, pani dyrektor. Nie wiedziałem jaką ma minę, musiałem przymrużyć oczy, z moim wzrokiem było jednak coraz gorzej i powinienem wybrać się do lekarza. 

- Novak, drugi Novak, Pellegrino, Benedict i MacLeod - powiedziała - Wszyscy do mojego gabinetu. 

- Ale proszę pani, on ma złamaną rękę! - Rob się oburzył.

- Nikt mu nie kazał się bić - oznajmiła surowo. Mój młodszy brat ledwo co zdołał się podnieść, przytrzymywał się za brzuch. Uczniowie się rozeszli, miałem nadzieję, że Sam nie musiał na to wszystko patrzeć. 

Nasza piątka udała się do gabinetu, nie mogłem powstrzymać tych obrzydliwych, gorących łez, płynących z bólu. Ręka nieco zsiniała i spuchła. Stanęliśmy wszyscy przed biurkiem zirytowanej kobiety. 

- Proszę o pilne wyjaśnienia. 

- Ja nic nie zrobiłam - Rose od razu prychnęła, krzyżując ręce na dłoniach. 

- Nic nie zrobiłaś, patrząc na bójkę - czarnoskóra uniosła brew. 

- Mark znęca się nad moim bratem, zaczepił go i... - Cas próbował wszystko wytłumaczyć.

- Wcale nie! - warknęła ruda - Mark po prostu szedł korytarzem, a Ty go zaatakowałeś Castiel!

- CISZA! - dyrektorka podniosła się, uderzając dłonią w stół. - Przesłucham Was osobno, Gabriel, zostań, reszta ma poczekać przed gabinetem.

Wszyscy wyszli, a ja usiadłem powoli na krzesło, gapiłem się na swoje własne stopy. Czułem, że cały się pocę. 

- Jak mi to wytłumaczysz Gabriel? Znowu jesteś w centrum bójki z Markiem. Nie uderzył Cię, nie widzę, byś miał siniaki. Tym razem to Ty to zrobiłeś, prawda? - zapytała.

- Ja... On zaatakował mojego brata - wykrztusiłem. Wiedziałem, co zaraz się stanie i nie potrafiłem już dłużej wstrzymywać łez.

- Jako osoba, która korzysta ze stypendium, nie możesz uczestniczyć w bójkach, bądź w znieważaniu dobrego imienia szkoły. Zdejmuję Ci stypendium. Przykro mim Novak - przeszła do notowania czegoś bardzo wściekle.

- Nie może pani... - zacisnąłem usta. - Proszę, ja... Dlaczego to ja obrywam za to, że Mark znęca się nad uczniami?! - podniosłem się, krzycząc na kobietę. 

- Mark otrzyma odpowiednią karę, opuść mój gabinet. 

I opuściłem, trzaskając za sobą drzwiami tak mocno, że aż szyby w nich się zatrzęsły, zignorowałem zmartwionego brata, resztę osób, która czekała na swoją kolej i wybiegłem ze szkoły. Straciłem właśnie tysiąc dolarów miesięcznie stypendium naukowego za jedną z najwyższych średnich w szkole i muzycznego, za te drugie dostawałem niewiele, ale zawsze coś, co pomagało nam żyć od początku do końca miesiąca. Nie miałem już chęci na naukę, bójka trafi do moich papierów, zniszczy szansę na dobre studia... Co ja mówię? Nie będę miał pieniędzy na studia! 

Wszystko uległo pierdolonej destrukcji. 


_________________________________________________________________

Siema! Mamy 12, "promieniotwórczy" rozdział.  Co myślicie? Dajcie koniecznie znać! 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro