11 - Wiśniowy placek
Nerwowo zdrapywałem stare strupy z zewnętrznej części nadgarstka. Przygryzałem dość mocno policzek od środka, nerwy po prostu mnie zjadały. Nie chciałem wrócić do szkoły, gdyż zwyczajnie się bałem. Wiedziałem, że zawsze mogę porozmawiać z bratem, ale jakby to wyglądało, gdybym znów pokazał, że strach zaczyna nade mną panować. Nie mogłem znów być taki słaby. Castiel powiedział, że Mark na razie został zawieszony, fakt, jednak jego koledzy wciąż pozostawali w szkole, a ja nie wiedziałem nawet za co zostałem pobity...
Musiałem wejść do szkoły, dzisiaj czekała mnie próba generalna tuż przed występem na Halloween, a zależało mi chyba najbardziej na świecie, zwłaszcza, że kilka piosenek mogłem zaśpiewać sam, a Rob byłby moim chórkiem. Muzyka odgrywała ważną rolę w moim życiu, nawet wychodząc z domu tego dnia miałem w uszach słuchawki, a w nich grał jeden z najbardziej znanych kawałków zespołu Warrant Cherry Pie. Tak. W końcu kupiłem telefon. Nie tylko sobie, ponieważ po kilku miesiącach pracy byłem w stanie zapewnić mi i Casowi jakiś najtańszy abonament z ratami na średniej jakości sprzęt, powiedziałem mu, że to to taki przyśpieszony prezent pod choinkę. Castiel miał siedemnaście lat i swój pierwszy telefon. W końcu, można by powiedzieć. Szczęście w jego oczach było wręcz do nie do opisania, a mama, cóż, ona cieszyła się, że nie myślałem tylko o sobie. Jeśli miałem być szczery, to rzadko myślałem o sobie, w szczególności w kwestii kupowania jakichś rzeczy. Zazwyczaj przychodziłem do domu z jakąś małą zabawką dla Hope, czekoladą dla mamy, miłość do słodkości odziedziczyłem zdecydowanie po niej, w końcu takie rzeczy nie biorą się znikąd.
Udało się, przekroczyłem próg szkoły i zrobiło mi się znacznie lżej na sercu, z demonami trzeba walczyć, a nie pozwalać im na to, by nas poniżały. Przyznaję, że trochę rozglądałem się za Winchesterami i za starszym i za młodszym, ponieważ do obu miałem kilka spraw. Deanowi musiałem podziękować, że powstrzymał Marka za pobicie, a Sama... Tęskniłem. Nie czułem tego jako tęsknoty do kogoś, kogo kocha się, tylko to była raczej patologiczna potrzeba ujrzenia jego twarzy, potrzebowałem tego. Nie potrafiłem tego w żaden logiczny sposób wytłumaczyć. Zobaczyłem go w końcu z daleka, to znaczy Deana, miał na sobie koszulkę zespołu Led Zeppelin, nie sądziłem, że ma gust. Podszedłem i ładnie ( w założeniu ) uśmiechnąłem się.
- Dzień dobry, Panie Winchester.
- Gabriel, a jednak nie skopali Cię tak mocno - skomentował, nie wyglądał na zadowolonego, to było aż nadto oczywiste, że mnie nie lubił. - Dobrze Cię widzieć całego.
Zaskoczył mnie tymi słowami, ujrzałem w jego oczach takie ciepło, które zastąpiło ten okropny chłód.
- Ja... Chciałem podziękować, mój brat powiedział mi, iż to dzięki panu jestem cały. No, prawie cały... - wciąż się uśmiechałem, tak, cholerny z niego ćwok, ale nie potrafiłem ukryć wdzięczności.
- Nie ma problemu, Mark jest po prostu kolejnym, zepsutym dzieciakiem, który przy pierwszej lepszej okazji na kogoś napada - parsknął i skrzyżował ręce na piersi. - Czy ja słyszę Cherry Pie?- zapytał, no tak, muzyka ze słuchawek wciąż się wydobywała, zapomniałem jej wyłączyć.
- Tak - skinąłem głową. - Czy Sam jest dzisiaj w szkole? - starałem się ostrożnie zmienić temat.
- Jest, nie opuszcza szkoły - znów nabrał chłodu. - To, że Cię uratowałem przed obiciem buźki nie oznacza, że masz zezwolenie na przebywanie z nim. Nie spóźnij się na próbę - dodał ostro i oddalił się. Dupek. Zostałem zatem sam na korytarzu, zniesmaczony jego zachowaniem. Nagle świat nabrał ciemnych barw, ktoś przysłonił mi oczy. Podniosłem dłonie i poczułem dosłownie wielkie łapy.
- Sammy - zdjąłem je i obróciłem się. W końcu.
- Cześć, Gabe, jak dobrze Cię widzieć, nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę i...
- Cicho bądź - burknąłem. - Twój brat przed chwilą tu był, wciąż nie pozwala mi się z Tobą zadawać, a ja...
- Chcesz mnie zaprosić na randkę - powiedział za mnie. Czy wspomniałem już, jak bardzo przejął się, gdy mnie zobaczył? Jego oczy zalśniły setką maleńkich gwiazdeczek, widziałem gęsią skórkę na jego przedramionach. Nikt na mnie tak nie reagował.
- Ja... Tak, chciałem, ale...
- Czy coś się zmieniło? - zmizerniał.
- Musisz wpierw chyba przekonać Deana, że nie jestem taki zły - oświadczyłem i przetarłem zmęczoną twarz. - Nie chcę, żeby pewnego dnia to on mnie zaatakował.
- Dean nigdy by tego nie zrobił, uważa, że jestem dzieckiem i tyle - wzruszył ramionami - Ucieknijmy z lekcji, chodźmy gdz...
- Chwila, Sam, jeśli zacznę Cię sprowadzać na złą drogę to raczej to mnie do niego nie zbliży, a wręcz przeciwnie - wywróciłem oczami, poza tym, ja już chyba nie chciałem tak mocno tego jak na początku...
- No... Dobrze - posmutniał bardzo widocznie. - Masz już telefon - zauważył go dopiero teraz. - Czy mogę dostać Twój numer? Chciałbym zasypiać, słysząc Twój głos i...
- Sammy - uciąłem. - Ciszej, dobrze? Nie chcę, by wszyscy... Nieważne - podałem mu telefon. - Wpisz mi proszę swój numer.
Zrobił to i oddał. Uśmiechał się wciąż.
- Będę dzisiaj na próbie, Dean mi pozwolił. Uwielbiam Cię słuchać, Gabe - przyznał i poszedł na swoje zajęcia. Nabrałem dużo powietrza do płuc.
A co jeśli ja nie nadawałem się jednak do miłości?
~○~
Po zajęciach udałem się na szkolną aulę wraz z Robem i Jaredem, jednak szybko nas skierowano na salę gimnastyczną, ponieważ zdążyli już wybudować tam szkielet sceny. Strasznie się ekscytowałem, ćwiczyłem pół nocy, ale bardzo cicho, ponieważ szanowałem sen pozostałych domowników. Uczniowie z grupy plastycznej dekorowali salę od kilku dni, musiałem przyznać, że wyglądała naprawdę dobrze. Chciałem, by Cas dołączył do ich klubu, jego rysunki mogły śmiało znajdować się na szkolnej wystawie, ale on się upierał. Dean Winchester na nas czekał, zobaczyłem też Sama, który pomagał jakiejś niskiej... Chwila, to była dziewczyna Cassie'ego, jak ona... Noele, tak, Sammy pomagał Noele.
- Dobra, do roboty chłopaki - zawołał Dean, gdy tylko nas zobaczył. Wskoczyliśmy na scenę, rozłożyliśmy sprzęt i instrumenty.
- Gabriel, weź zacznij dzisiaj - poprosił mnie przyjaciel. - Dasz radę - dodał, gdy tylko się skrzywiłem, nie powiem, że nie, ale strasznie się stresowałem, mimo to zgrałem się w sobie i chwyciłem za swoją gitarę.
- Nie wiem, myślisz, że Another brick in the wall będzie odpowiednie? - zapytałem. - Reszta piosenek spoko w sumie, wiesz, nasza Cecilia na zwolnienie klimatu, czy Twoje Dragula Roba Zombie'ego jest świetne, tak samo te nasze kawałki, które napisaliśmy, ale...
- Chcesz śpiewać Pink Floydów? - zapytał zdziwiony Dean. Skinąłem głową i oblizałem nerwowo wargi. - Chcę to usłyszeć, zaczynajcie - poprosił, pstrykając palcami.
Podszedłem do mikrofonu i westchnąłem, trochę niewygodnie trzymało mi się gitarę, ale wciąż lepiej, niż gdybym miał robić to na siedząco.
- Nie dostanę odsłuchu? - zmieszałem się.
- Po co? To tylko próba - parsknął Jared i wywrócił oczami.
- No dobra, to... To zaczynam - oświadczyłem zmieszany. Ustawiłem palce na konkretnym progu, zaczynając grę. Przymknąłem oczy, co znacznie pomogło mi z tremą. Pomimo tego, że mój głos, rozchodzący się po całej sali gimnastycznej cholernie mnie rozpraszał. Rob jak zawsze mnie wspierał. Razem właściwie tworzyliśmy całkiem dobry duet. Po skończonej piosence od razu zerknąłem badawczo w stronę Sama. Uśmiechał się i zaklaskał mi bezgłośnie. Puściłem mu oczko.
- Dobra, może być. Ćwiczcie dalej - wymamrotał Dean. Rob poklepał mnie po plecach.
- Nieźle, stary, chyba ćwiczyłeś głos ostatnio, bo coraz lepiej brzmisz - szczerząc się objął mnie i zaśmiał się.
- Ćwiczyłem, przestało mi starczać samo słuchanie, planuję być gwiazdą rocka - zażartowałem, kręcąc głową.
- Ale tylko z nami - zawołał Jared.
- Tylko z Wami - zapewniałem.
Próba okazała się niesamowicie odprężająca, muzyka chyba po prostu tak na mnie działała. Dean stwierdził, że jesteśmy całkiem dobrym zespołem, pomimo tego, że większość tego, co zagramy jest coverami. To całkiem miłe z jego strony, w szczególności, że według mnie był dupkiem. Tak, wiem, znów się powtarzam, ale on taki jest. Chowałem gitarę do futerału, gdy podszedł Sam.
- Obiecaj mi, że zagrasz mi coś kiedyś - powiedział, usiadł sobie na stołku, tyle, że tyłem, opierając zgięcie nóg na oparciu. Kto siada w taki sposób?
- Jasne - uśmiechnąłem się, miałem delikatne wypieki na policzkach. - Dean tu jest, nie boisz się?
- Nie zrobi sceny - obiecał i przyglądał mi się - Czekam, aż mnie zaprosisz na randkę - powiedział ściszonym głosem. Westchnąłem i nieśmiało zerknąłem w jego stronę.
- Słuchaj, Sam, nie sądzisz, że Twój brat ma rację? Jesteś niepełnoletni i... Naprawdę mogę trafić do więzienia - zauważyłem. Również szeptałem.
- Poczekamy z seksem aż skończę siedemnaście lat, a na razie możesz mnie tylko całować. Nawet jeśli potrafisz to zrobić tylko po mari...
- Sammy - Dean przerwał nam chrząkając - Do samochodu.
- Wiesz co, ma prawo do rozmowy ze mną, nic nie robię - zirytowałem się już.
- Nie, nie masz prawa.
Pociągnął go za ramię na tyle mocno, że dzieciak prawie spadł z krzesła, ale posłusznie poszedł za bratem. Z kolei ja właśnie zobaczyłem jak mój stoi z Noele i rozmawia z nią, dyskretnie się uśmiechając. Pięknie. Nie byłem w stanie opisać tego, jak bardzo cieszyłem się, że on jest szczęśliwy, wyszczerzyłem się, a w środku poczułem dziwne ukłucie, bólu, zazdrości. Chyba taki już byłem, śmiejący się z zewnątrz, płaczący wewnątrz. Prawdopodobnie nic nie jest w stanie tego zmienić, jestem zepsuty. Nie jestem maszyną, do mnie nie ma części, nie da się niczego wymienić. Zmieszany opuściłem wzrok i zacisnąłem wściekle usta. Miałem znów ochotę na zdrapywanie strupów. Dzięki temu nie musiałem się ciąć, a wciąż mogłem patrzeć na krew. To uśmierzało moją psychikę. Wróciłem do domu sam, Cas został z Noele, pewnie po próbie miał zamiar zabrać ją na jakiś spacer. Czułem niesamowitą zazdrość o własnego brata, ponieważ ona... Ona robiła to, czego ja nie potrafiłem tak dobrze - uszczęśliwiała go. Dlaczego mnie nic nie potrafiło cieszyć?
Wszedłem do domu, pani Malory akurat wychodziła z Hope na spacer, przywitałem się z nią grzecznie, ucałowałem siostrzyczkę w czoło i pognałem do swojego pokoju. Rzuciłem się na łóżko i pożałowałem tego, wręcz tracąc powietrze. Jak mogłem zapomnieć, że połamałem żebra, totalny ze mnie kretyn. Mój telefon zawibrował w kieszeni. Wyciągnąłem go i zerknąłem na ekran "Samantha". No tak, jak inaczej mógł się wpisać mi do książki...
" Widziałem "
Zmarszczyłem mocno brwi, nie do końca wiedziałem co miał na myśli. Wysłałem mu kilka znaków zapytania, czekałem na odpowiedź.
" Twój lewy nadgarstek. Miałeś plamki na bluzce"
Spojrzałem na rękę, rzeczywiście... Miałem na sobie jasnoniebieską bluzkę na długi rękaw i w niektórych miejscach widoczne były małe plamki, praktycznie niezauważalne, nie dla tych, co nie chcieli widzieć.
" To nic takiego, Sam, ubrudziłem się "
Odpisałem mu, nie chciałem by wiedział, obawiałem się, że mógł mnie nie zrozumieć, jego wpatrzenie we mnie raczej dobrze o tym świadczyło. Kochał się w osobie, która nie mogła na siebie patrzeć. Jak ja miałem kogokolwiek pokochać?
" Nie jestem głupi, Gabriel. Jestem tu, gdybyś potrzebował porozmawiać "
Właśnie. Rozmowa... A co jeśli ja nie miałem nic na ten temat do powiedzenia? Lubiłem to, naprawdę lubiłem się karać za to, że żyję, to choroba, zdawałem sobie z tego jak najbardziej sprawę, ale nie miałem siły, by z tym walczyć. Nie widziałem sensu walczenia, to we mnie było od zawsze, co jak jest częścią mojego charakteru? Jeśli ja taki jestem?
" Nie ma o czym rozmawiać Sammy, każdy ma swoje problemy, z tymże niektóre nie zasługują na to, by być tematem rozmów. "
Napisałem mu. Zacisnąłem z całej siły powieki, próbując powstrzymać łzy, ale nie byłem w stanie tego zrobić. Leżałem tak bez celu dobre pół godziny, aż do drzwi ktoś zastukał kołatką. Niechętnie zszedłem i otwarłem drzwi. Spodziewałem się, że to mógł być Sam.
- Nie sądziłem, że będziesz mnie teraz nękać - chciałem, by zabrzmiało to jak żart, ale chyba słabo wyszło. Poza tym moje oczy zdradzały, że wyłem. Chłopiec pokręcił na to głową i zacmokał trochę zirytowany, bym powiedział. Zrobił krok do przodu i po prostu mnie przytulił. Miałem głowę na wysokości jego klatki piersiowej, więc w pierwszej chwili poczułem się jakby wjechał we mnie traktor, ale on nie odstępował, wręcz przeciwnie. Ścisnął mnie jeszcze mocniej i zaczął łagodnie gładzić po plecach. Nikt tak... nie robił, prócz mamy, czy Casa, krępacja strasznie mną zawładnęła, ale mimo to, ja również go objąłem i przymknąłem oczy. Obróciłem głowę na bok i... Rozbeczałem się, ściskając palce na jego koszuli.
Po prostu, płakałem jak małe dziecko.
_______________________________________________________________
Witajcie! Rozdział dość smutny, przynajmniej w moim odczuciu, powstał dzięki bardzo miłym komentarzom osóbki z ao3, gdzie również jest dostępne ff. Mam nadzieję, że się Wam podoba. Dajcie mi koniecznie znać, dobrze?
krushnicbae
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro