Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1 - Tańcz, tańcz

Moim pierwszym wspomnieniem z dzieciństwa jest dostanie w twarz.

Nie pamiętam ile miałem lat, jedyne co wiem, to to, że niesamowicie bolało. Gdy zamykam oczy, właśnie to sobie przypominam, choć jestem już praktycznie dorosły. Powinienem być, w każdym razie.

~ ○ ~

Ostatni raz w szkole byłem jakiś rok temu, nie mogłem tam chodzić, w szczególności, że coraz bardziej obrywałem po twarzy bądź żebrach, a w takim stanie nie mogłem się tam pokazywać. Miałem dwanaście razy złamane ręce, siedem razy nos i aż dziewięć razy żebra. Powinienem skończyć szkołę średnią rok temu, ale formalnie wciąż nie ukończyłem drugiej klasy. Mój młodszy brat odreagowywał na to co się działo w domu poprzez ćpanie i imprezowanie, ale to nie było dla mnie. Ja zamykałem się w pokoju, albo po prostu uciekałem z domu spędzając czas w przytułkach dla bezdomnych, czytając książki. Tylko to było moja ucieczką od przemocy, bólu i cierpienia, choć i tak w większości obrywał brat. On pomimo tego, że znacznie młodszy, urósł większy i silniejszy, a ja ledwo co dorosłem do metra siedemdziesiąt. Zdążył już obronić mnie i moje chude ciało nie jeden raz. Tak właśnie wygląda moja codzienność. Od dziewiętnastu lat praktycznie codziennie dostaje po pysku tylko za to, że istnieję.

Tego dnia również nie było ciekawie. Wstałem rano, przegarnąłem włosy za ucho, były nieco  przydługie, sięgały mi aż do ramion, wiecznie się plątały, ale gdy kilka lat wcześniej postanowiłem je skrócić o kilka centymetrów, on zgolił mnie na łyso. Zerknąłem niepewnie w skrawek lustra, jaki mi pozostał na ścianie. Kiedyś ojciec przyszedł do mojego pokoju i rzucił mnie o ścianę tak mocno, że się po prostu potłukło. Jedne z siniaków na policzku już prawie się zagoił. Wyciągnąłem spod materaca korektor w swoim odcieniu skóry i nałożyłem makijaż, by całkowicie go zakryć. Odłożyłem pudełeczko na miejsce i ubrałem się w mocno znoszone jeansy i podziurawiony sweter. Powoli otwarłem drzwi i rozejrzałem się. Nikogo na horyzoncie, zatem mogłem opuścić swój pokój. Zszedłem na dół, do kuchni. Nie jadłem nic od wczorajszego ranka, wręcz w panice szukałem czegokolwiek zjadliwego. Dziś zaczynała się szkoła, zapisałem się ponownie, by wreszcie zacząć uczęszczać na lekcje. Znalazłem nieco obeschły makaron, pewnie sprzed kilku dni, posypałem go cukrem i od razu zjadłem. Za bardzo zaabsorbowałem się posiłkiem, czego prawie natychmiast pożałowałem. Poczułem jak ktoś mocno ciągnie mnie za włosy do tylu. Spadłem z krzesła i upadłem plecami na posadzkę. Zajęczałem żałośnie z bólu.

- No proszę, mała kurewka opuściła swój pokój - skomentował sucho ojciec. Już był pijany jak czołg.

- N-nie, nie proszę - ledwo wykrztusiłem i zaraz podniosłem ręce do góry jak i nogi, żeby się przed nim zakryć, by mnie nie bił. Nienawidziłem bólu, nie umiałem sobie z nim radzić. Za każdym razem gdy mnie zbił, czułem się brudny, zły, jakby to wszystko było naprawdę moją winą.

- Castiela tu nie ma, nikt Cię dzisiaj nie obroni - dodał i zaczął kopać mnie po żebrach i głowie. Cieszyłem się jedynie, że nie nosi glanów, bądź taperów, prawdopodobnie już dawno byłbym martwy, gdyby rajcowało go takie obuwie. Już po chwili plułem krwią i nie mogłem przestać płakać. Słaby. Jestem słaby i nie potrafię sobie radzić z przemocą. Nawet nie wiem kiedy straciłem przytomność, akurat gdy chciałem zacząć szkołę na nowo, żeby stąd uciec, osiągnąć coś w życiu, może nawet zdobyć jakieś stypendium, studiować, uczyć się i mieć pracę na dobrym stanowisku...

- Gabe. Gabe, halo - czułem, jak młodszy brat klepie mnie delikatnie po policzku. - No weź, obudź się.

Otwarłem oczy i ujrzałem przed sobą jak zwykle naćpanego chłopaka, z kruczoczarnymi włosami, odstającymi w każdym możliwym kierunku.

- Ojciec poszedł do pracy... - urwał nagle i chwilę  się tak na mnie gapił. - Przyszedłem po fakcie, ale zdążyłem Cię zanieść do łóżka.

No tak, rzeczywiście, leżałem już u siebie. Złapałem się za głowę, bolała mocno w jednym miejscu, miałem sporego guza.

- Chciałem wrócić dzisiaj do szkoły, ale mnie zaskoczył... Musiał się gdzieś czaić, nie wiem, Cas, to trzeba skończyć. On nas wszystkich pozabija! Mama chodzi już piąty miesiąc w ciąży z gwałtu, a on ją dalej bije!

- Zamknij się, Gabe - zbagatelizował to, znowu. - mam dla Ciebie to - wcisnął mi w dłonie czekoladową babeczkę. Czułem jak dostaję ślinotoku i od razu ją zjadłem, mrucząc. Bardzo rzadko miałem okazję jeść takie pyszności.

- Jakie to cudowne... - wyszeptałem, gdy już ją zjadłem. - Dzięki. Ale i tak mnie nią nie przekupisz. Musimy coś z tym zrobić.

- Jak pójdziemy na policję to powie, że jesteśmy nieudacznikami, że ja ćpam, A Ty jesteś darmozjadem. Jak trzy lata temu - burknął. - Od niego nie da się uciec. Jesteśmy na to skazani.

Pokręciłem głową, był na niezłym haju, jego oczy wyglądały jak spodki.

- Ty też niedługo umrzesz - warknąłem. - Wiesz jak wyglądasz? Jak trup. Masz bardzo zapadnięte policzki i...

- Przestań jęczeć - złapał się za głowę, jakbym na niego krzyczał. - Chodź że mną dzisiaj na imprezę. Potańczysz sobie. Dobrze Ci zrobi.

- Do Twoich przyjaciół ćpunów? - pokręciłem głową. - Dobra. Niech będzie, choć raczej z połamanym żebrem nie będę najlepszym tancerzem.

- Będzie dużo słodkości, będziesz mógł się najeść...  A, i moi kumple pewnie mają jakiś bandaż czy to takie coś rozciągliwe coś, co się nakłada na żebra i Ci to pomoże - rzucił. Brakowało mu już wielu słów. Jego mózg pewnie był już ostro wypalony przez dragi.

- Dobrze, pójdę.

Dlaczego ja się zgodziłem na to...

~ ○ ~

Nie znałem miejsca, w które Castiel mnie zabrał. Wyglądało jak melina, śmierdziało równie okropnie, a dookoła znajdowali się właśnie tacy sami ludzie jak mój brat. Wbrew pozorom dom został bogato urządzony.  Pewnie należał do jakichś bogatych dzieciaków, które za wszelką cenę buntowały się przeciwko rodzicom. To było smutne, oglądać takich wyrzutków społeczeństwa... A ja zgodziłem się tutaj przyjść z własnej woli. Przynajmniej mieli dobry gust muzyczny, bo muzyka, którą tu puszczano była klasyką rocka, czasem włączali coś bardziej emo. Usiadłem gdzieś z boku, czekałem aż Cas załatwi od kumpla ortezę na żebra. Dziwne, że tacy ludzi mają coś takiego. Przyszedł po dwudziestu minutach, bardziej naćpany, bez wątpliwości jego uzależnienie stawało się ważniejsze niż dobro rodziny.

- Masz, Gabriel. Ubierz i... tam jest jedzenie - wskazał jakby w zwolnionym tempie w stronę dużego stołu, stojącego tuż przy oknie.

- Dzięki... - zmarszczyłem brwi- nie ćpaj tyle, do cholery, nie masz jeszcze nawet szesnastu lat!

- Ta, daj mi spokój - warknął i poszedł w swoją stronę. Zostałem sam. Poszukałem łazienki, by móc założyć opaskę. Uciskała niesamowicie mocno, ale dawała przyjemną ulgę. Mogłem teraz spokojnie iść się najeść. Prócz sporej ilości jakichś ciastek, babeczek, chipsów i orzeszków było tu jakieś sto litrów alkoholu. Nie piłem. Brzydził mnie alkohol, ojciec przez to... stało się potworem. Nie chciałem być potworem. Postanowiłem się trochę rozerwać i poszedłem sobie potańczyć. Nie była to najprostsza czynność, zważając no fakt, że bardzo mnie wszystko bolało, ale chyba tego potrzebowałem. Pomogło mi to w jakiś sposób się rozluźnić i choć na chwilę wybiło z głowy złe myśli.

- Gabe, Gabe... wracajmy, boję się - młodszy brat mnie znalazł i objął mocno. Płakał. Westchnąłem, pewnie już miał zejście.

- Już idziemy, Cassie.

Złapałem go za rękę, zaprowadziłem do domu. W międzyczasie uspokoił się, całe szczęście. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, że w domu wciąż palą się światła, dochodziła druga nad ranem, coś musiało być nie tak.

- To raczej nie jest dobry znak - wręcz wbiegłem do domu. Cas tuż po mnie. Dotarły do nas krzyki i płacz mamy z kuchni. Wychyliłem się zza progu i... - Boże... - wyszeptałem, oczy zaszły mi łzami. Mama została przygwożdżona do stołu kuchennego, a ojciec ja po prostu gwałcił. Znowu. Nie byłbym w stanie powiedzieć ile razy już to jej zrobił. Widywałem to od najmłodszych lat. Płakała, krzyczała i błagała, by przestał. Miał w dłoni nóż. Castiel niewiele myśląc chwycił parasolkę  wisząca przy wejściu i wparował do kuchni naparzając nią ojca po głowie z całej siły. Przy trzecim uderzeniu połamała się w jego rękach, wyrzucił ją i spojrzał na ojca, który śmiał mu się w twarz.

- Ćpunek ratuje mamusię parasolką. Co za idiota - oblizał usta i zacisnął mocniej dłoń na nożu.

- Castiel, wyjdź, wyjdź! - mama się odwróciła i upadła na kolana. Złapała męża za dłoń. - Proszę, Henric, nie rób im nic, błagam, zostaw ich!

- Zamknij ryj! - wyrwał z jej uścisku dłoń i mocno spoliczkował. Był tak pijany, że się zachwiał, upuścił nóż.  Cas to od razu wykorzystał i sam go złapał. Zerknął na swojego oprawce.

- Cassie odłóż to - podszedłem do niego i złapałem go za nadgarstek. Coś dziwnego pojawiło się w jego oczach. - Odłóż to...

Ojciec pociągnął mnie znów za włosy, wyrywając ich spora część, dawno nie użył na mnie takiej siły.

- Z drogi pedale - obrócił mnie w swoją stronę i napluł mi w twarz. Chyba nie muszę wspominać, że czułem się, jakby jego ślina była jadowita. Paliła w twarz. Niewiele widziałem przez łzy. Pchnął mnie na ścianę, upadłem, przecierając oczy.

- Nic mi nie zrobisz, ćpunie - warknął, ponownie skupiając uwagę na Casie. - Jesteś tylko darmozjadem. Nie chodzisz do szkoły, nic nie robisz. Tylko ćpiesz i pewnie się puszczasz za dragi - wycedził.

- W-wcale nie - głos Castiela zadrżał. - To Ty jesteś niczym! Nienawidzę Cię!

Pchnął nożem w jego brzuch, zaraz go przekręcając, jakby świadomie chciał mu sprawić więcej bólu. Krew zaczęła spływać po jego dłoniach.

- Castiel! - krzyknęła mama, zakrywając usta dłonią. Wysunął nóż i patrzył głęboko w oczy ojcu. Wbił go znów, a gdy upadł, klęknął i dalej ciosał nożem. Wciąż. Wszędzie już była krew, na jego twarzy, na twarzy ojca, na podłodze, ścianach, na ubraniach. Nie mogłem na to patrzeć. Złapałem brata zaraz za ramiona i próbowałem odciągnąć od martwego już ciała.

- C-Cas, Cassie, Proszę, przestań - próbowałem, ale nie miałem tyle siły, szok spowodował, że byłem znacznie słabszy niż zwykle. W powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi.

Nie pamiętam co dokładnie działo się potem. Któryś z sąsiadów musiał wezwać policję, znów słysząc krzyki. Zabrali Casa. Zabrali mojego małego braciszka. Morderstwo. To słowo cały czas padało z ust policjantów i ratowników. Ktoś ciągle mnie o coś pytał, ale ja nie potrafiłem udzielić odpowiedzi. Zabrali mnie z mamą do szpitala, jej ciąża była zagrożona, krwawiła. Musieli też zebrać od nas zeznania, ale ja jedynie myślałem o Casie.

I o tym, że on nie żyje.

_________________________________________________________

No witam! Oto moja nowa propozycja! Chciałabym podziękować @Hanchesteria, ponieważ inspiracja historii wzięła się z naszego prywatnego ff ^^ Co myślicie? Jesteście ciekawi? Koniecznie dajcie mi znać, dobrze?

pozdrawiam, krushnicbae

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro