[5,0] - Uśmiech proszę!
Gdy wyszliśmy z gabinetu Sugi, miałem wrażenie, że wszyscy po kolei zabijali mnie wzrokiem. No tak, szedłem z przewieszonym przez ramię, kontuzjowanym Jeonem, który był gwiazdą tej społeczności. Pewnie wielokrotnie dokonał tutaj już czegoś bohaterskiego, a tu nagle pojawiłem się ja i to przeze mnie Jungkook prawie pożegnał się z życiem. Drugi raz zresztą. Jak mieli mnie niby polubić?
Sam Min również był zły, ale bardziej na Jeona, niż na mnie. Mimo tego, obaj zostaliśmy uraczeni kazaniem o uważaniu na siebie, a zaraz potem odesłani do Jina. Dlatego właśnie prowadziłem bruneta na piętro szpitalne, gdzie przywitał nas zmęczony życiem lekarz.
- Znowu ratowałeś jakąś księżniczkę w opresji? - zaśmiał się na widok kulawego Jeona Jin.
- Tym razem to księżniczka uratowała mnie - uśmiechnął się krzywo w odpowiedzi, przy okazji puszczając mi oczko, czym jeszcze bardziej rozbawił lekarza. Ja natomiast poczułem dziwne gorąco na policzkach. Nie byłem pewien czy ze złości czy ze zwyczajnego zawstydzenia.
- No, proszę - Jin odszedł swobodnie w stronę aneksu, jakby rozmawiał z sąsiadem o pogodzie, a nie z chłopakiem z dziurą w stopie, którzy potrzebował natychmiastowej pomocy. - Połóż się i spróbuj zdjąć buta. Jimon, pomóż mu.
- Hyung, on ma na imię Jimin - brunet poprawił lekarza, który grzebał w jednej z szafek. Ten zerknął na mnie i wzruszył ramionami, rzucając tylko beztroskie "Jak zwał tak zwał".
Jungkook nie powiedział już nic więcej, pochylając się i zaczynając rozwiązywać sznurówki ciężkich butów. Natychmiast złapałem go za rękę, przez co zostałem obrzucony skonsternowanym spojrzeniem.
- Połóż się, ja ci to zdejmę - zarządziłem, mając nadzieję, że mnie posłucha. Brunet oczywiście nie ruszył się nawet o milimetr, patrząc na mnie, jak na skończonego idiotę.
- Poradzę sobie. Stopy śmierdzą mi gorzej niż kanaliza, wątpię żebyś miał ochotę wąchać - wywróciłem oczyma na jego słowa.
Popchnąłem go delikatnie w stronę leżanki, zauważając przenikliwy wzrok Jina. Mężczyzna niepozornie przypatrywał nam się spod grzywki, przygotowując jakieś strzykawki i tym podobne. Uważnie śledził każdy mój ruch, tak jakbym był potencjalnym wrogiem. Miałem wrażenie, że za chwilę zmrozi mi krew w żyłach od tego nieprzychylnego spojrzenia, dlatego też bez zbędnych ceregieli posadziłem Jeona na szpitalnym łóżku i klęknąłem przed jego nogą.
- Wiem, jak to jest się spocić, daj spokój. Za to nie mam pojęcia, co znaczy przebić sobie nogę na wylot drutem o średnicy prawie trzech centymetrów i nie mam ochoty się dowiadywać, dlatego nie marudź i daj sobie pomóc - warknąłem, bardzo delikatnie odchylając język buta. Nie chciałem mu przy okazji zerwać skóry, która na pewno już przykleiła się na krew do glana i skarpetki.
Poczułem delikatny uścisk na ramieniu. Odwróciłem głowę, napotykając czarne oczy lekarza. Nie widziałem już w nich tej nieufności i pogardy co kilka sekund temu. Uśmiechnął się niewinnie, podając mi kubeczek z wodą i gazik.
- Jak rozmoczysz zaschniętą krew, to będzie ci łatwiej - powiedział, po czym rzucił coś o tym, że musi poszukać jakiejś maści w swoim składziku i najzwyczajniej w świecie zostawił nas samych.
Kiedy w końcu uporałem się z butem, faktycznie poszedłem za radą Jina i zacząłem namaczać skarpetkę Jeona wodą. Była praktycznie cała w zaschniętej krwi, a z rany wciąż się sączyło. Jak to możliwe, że on jeszcze nie padł z wykrwawienia?
- To wcale nie są aż trzy centymetry - odezwał się nagle Kook, gdy zsunąłem mu skarpetkę.
Mojemu mózgowi chwilę zajęło przetworzenie jego słów. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem, podczas gdy on wciąż uważnie przypatrywał się swojej kończynie i moim poczynaniom. Aż mi ciśnienie podskoczyło.
- Naprawdę?! To była według ciebie najważniejsza część mojej wypowiedzi?! - widziałem, jak Jeon chichocze, słuchając moich wyrzutów. Nie wierzyłem, że mój wywód o chęci pomocy został tak okropnie zignorowany. - Poza tym powiedziałem, że prawie!
- I tak przesadziłeś.
- Jaki ty jesteś nieznośny - skwitowałem.
W tym samym momencie brunet roześmiał się w głos, a Jin wrócił do pomieszczenia.
- A ty z czego tak rżysz? - spytał Jeona, znowu obrzucając mnie tym nieufnym spojrzeniem. Tym razem jednak wyglądał na mniej spiętego.
- Hyung, Jimin jest prawie tak zabawny jak ty, gdy się denerwuje. Wygląda na to, że macie sporo wspólnego - wytłumaczył, nie przestając się śmiać, zupełnie tak, jakby ktoś podał mu gaz rozweselający. Może to był jakiś sposób na radzenie sobie z bólem stopy?
Jin jedynie przewrócił oczyma i odsunął mnie od leżanki. Ułożył nogę Jungkook tak, żeby było mu wygodnie nad nią pracować, po czym przystawił sobie krzesełko i stoliczek z przyborami do szycia. Przełknąłem ślinę, obserwując zupełnie zrelaksowanego chłopaka i skupionego lekarza.
- Wracaliście kanałami? - rzucił trochę ciszej, niż wcześniej.
- Tak - odpowiedzieliśmy niemal równocześnie, a Jin westchnął zawiedziony.
- Czyli zebrałeś wszystkie możliwe zarazki po drodze, tak? Salmonella, ebola, cholera... Pewnie jeszcze jakieś pasożyty, co? - uśmiechnął się złośliwie, pryskając okolice rany środkiem odkażającym.
- Cofam to, co mówiłem wcześniej. Masz chujowe poczucie humoru, hyung - mruknął Jungkook. Przymknął oczy i ułożył się wygodniej na łóżku.
- Jakiego ty słownictwa używasz, gówniarzu?!
- Yoongi-hyung mnie nauczył.
- Ciekawe, czy jak mu o tym powiem, to będzie zachwycony, że bierzesz z niego przykład!
Przekomarzali się tak, dopóki Jin nie oznajmił nam, że skończył robotę. Owinął nogę młodszego kilkoma bandażami i podał mu maść, po którą wcześniej się udał.
- Zmieniaj opatrunek rano i wieczorem. Albo chociaż wieczorem. Przemywaj, a potem smaruj tym. Masz absolutny zakaz wychodzenia z wieży przez dwa tygodnie - oznajmił, a Jeonowi automatycznie zrzedła mina.
- Ile?! - zbulwersował się.
- Teoretycznie powinieneś w ogóle nie ruszać się z łóżka, żeby wszystko się porządnie zagoiło, ale wiem, że nie będziesz w stanie usiedzieć w jednym miejscu przez dłużej niż pięć minut. Dlatego masz moje przyzwolenie, żeby szwędać się po budynku, ale żadnego wychodzenia na zewnątrz, rozumiemy się? - zapytał z naciskiem na ostatnie słowa, a młodszy jedynie pokiwał głową, marudząc pod nosem. - To dla twojego dobra, Kookie.
- Hyung, a co z dobrem innych? - chłopak podniósł głowę, oczekując odpowiedzi lekarza. Ten jedynie wzruszył ramionami.
- Nie jesteśmy w stanie uratować wszystkich, a w twoim stanie już na pewno - odparł bezlitośnie Jin. - A teraz wynocha obaj, nie mam czasu was niańczyć.
Jungkook zacisnął pięści i usta, stając na równe nogi, zupełnie zapominając o kontuzjowanej nodze. Syknął z bólu, ale nie powiedział nic więcej, tylko zamaszystym krokiem wyszedł z pokoju. Seokjin westchnął, przerzucając wzrok na mnie.
- Dopilnuj proszę, żeby nie zrobił niczego głupiego - zwrócił się do mnie. Przez chwilę stałem w szoku, widząc całe zmartwienie i troskę na jego twarzy. Zaraz jednak pokiwałem głową.
- Tak jest!
Wybiegłem z pomieszczenia jeszcze szybciej niż Jeon i podążyłem za nim. W końcu, co innego miałem zrobić? Jinowi chyba nie warto było się narażać.
***
Wściekły Jungkook kuśtykał po schodach w naprawdę szybkim tempie, a ja w bezpiecznej odległości za nim. Nie chciałem mu się naprzykrzać, ale starałem się nie stracić go z oczu. Brunet wszedł na dach bloku i omal nie potraktował mojej twarzy drzwiami, trzaskając nimi z nerwów.
Powoli wychyliłem głowę z klatki schodowej, by zaraz za rogiem zauważyć Jeona, siadającego na skraju budynku. Niepewnie ruszyłem w jego stronę i przysiadłem obok bez słowa. Jungkook widocznie nie zamierzał odezwać się pierwszy, dlatego zwyczajnie siedział z zaciętą miną, a ja kątem oka obserwowałem jego profil. Słońce właśnie zaczynało wychylać się zza horyzontu, gdy poczułem pierwsze oznaki zmęczenia. Zakryłem usta dłonią i ziewnąłem.
- Powinieneś odpocząć - rzucił znienacka, a ja uśmiechnąłem się do niego łagodnie.
- Nie mam zamiaru się stąd ruszać.
- Dlaczego? - spytał, w końcu obracając się do mnie bokiem. Lewą nogę ugiął w kolanie i postawił tak, by móc oprzeć na niej łokieć. Położył policzek na dłoni i patrzył na mnie uważnie.
- Bo nie powinieneś być sam - odparłem rzeczowo. - Znamy się jeden dzień, ale już zdążyłem się przekonać, że najpierw robisz, potem myślisz. Trzeba cię pilnować, jak małego dziecka.
- Nie jestem małym dzieckiem - prychnął z oburzeniem.
- Dobrze, że z pierwszą częścią się zgadzasz - puściłem mu oczko, a on jedynie westchnął, z powrotem odwracając ode mnie wzrok.
Siedzieliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu, ale atmosfera stała się o wiele łagodniejsza. Nawet mógłbym się pokusić o stwierdzenie, iż czuliśmy się swobodnie w swoim towarzystwie. Jeon wyglądał tak, jakby mocno bił się z myślami, ale uparcie nie puszczał pary z ust. W końcu odetchnął głośno i postanowił się odezwać.
- Dzięki - wymamrotał pod nosem, oblewając się lekkim rumieńcem. Zaśmiałem się w duchu, bo w jakiś dziwny sposób mnie to rozczuliło.
- Przepraszam, nie dosłyszałem. Powtórzysz? - uśmiechnąłem się do niego złośliwie, a ten uderzył mnie pięścią w ramię. W jego mniemaniu zapewne było to delikatne klepnięcie, tymczasem ja prawie zleciałem z krawędzi budynku. Stęknąłem i złapałem się za bolące miejsce, co spotkało się z krótkim, serdecznym śmiechem Jeona.
Zerknąłem na niego, trochę zbity z tropu. Po raz pierwszy słyszałem coś tak naturalnego z jego ust. Najzwyklejszy w świecie śmiech, nie złośliwy, nie wymuszony. A za to okropnie uroczy.
- Dzięki za uratowanie mi dupy - powiedział już normalnie, bez cienia zawstydzenia.
- Sam to sobie zawdzięczasz. W końcu to ty najpierw uratowałeś mnie. Musiałem coś zrobić, żeby się odpłacić.
Chłopak pokręcił głową, uśmiechając się smutno.
- W Harranie ludzkie odruchy to rzadkość. Każdy dba o siebie, gówno go obchodzą inni. Nie raz już widziałem sytuacje, w których ludzie zostawiają swoich najlepszych przyjaciół czy nawet członków rodziny na pożarcie, by samemu mieć czas na ucieczkę. Dlatego właśnie nie chcę siedzieć na dupie w Wieży, gdy na ulicach wciąż można kogoś uratować. Też mogłeś się na mnie wypiąć, rzucając mnie wiralom pod nogi i spieprzyć, a potem wymyślić jakąś ładną bajeczkę o tym, jak bohatersko zginąłem. Szczególnie, że na początku raczej nie przypadliśmy sobie do gustu.
- Jungkook - położyłem mu rękę na ramieniu, na co brunet uniósł brwi. - Widocznie może będziemy jeszcze mieć czas, żeby się polubić. A jak na razie, mogę ci obiecać, że postaram się przejąć jak najwięcej twoich obowiązków, kiedy ty będziesz grzecznie leżał na zwolnieniu lekarskim, dobra?
Chłopak otworzył szeroko oczy w zdziwieniu, gdy dotarło do niego, co tak właściwie powiedziałem.
- Jimin, ja-
- Och, rany! Po prostu raz się ze mną zgódź, no! - jęknąłem sfrustrowany, ponownie wywołując ten piękny śmiech.
Jungkook przez chwilę wpatrywał się we wschodzące słońce, kalkulując wszystkie za i przeciw.
- Niech będzie - powiedział w końcu. - Ale masz nie dać się ugryźć ani zabić. Jasne, księżniczko?
- Jasne, dzieciaku.
- Ej, nie pozwalaj sobie!
- Już już, chodź. Obaj powinniśmy się zdrzemnąć.
Wstałem i wyciągnąłem w jego stronę rękę, którą o dziwo chwycił. Pomogłem mu się podnieść, a potem zgodnie ruszyliśmy do wnętrza Wieży. Jungkook delikatnie się uśmiechał, jakby faktycznie mu ulżyło. A mi przeleciało przez myśl, że chciałbym już zawsze widzieć go właśnie takiego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro