Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[5,0] - Uśmiech proszę!

Gdy wyszliśmy z gabinetu Sugi, miałem wrażenie, że wszyscy po kolei zabijali mnie wzrokiem. No tak, szedłem z przewieszonym przez ramię, kontuzjowanym Jeonem, który był gwiazdą tej społeczności. Pewnie wielokrotnie dokonał tutaj już czegoś bohaterskiego, a tu nagle pojawiłem się ja i to przeze mnie Jungkook prawie pożegnał się z życiem. Drugi raz zresztą. Jak mieli mnie niby polubić?

Sam Min również był zły, ale bardziej na Jeona, niż na mnie. Mimo tego, obaj zostaliśmy uraczeni kazaniem o uważaniu na siebie, a zaraz potem odesłani do Jina. Dlatego właśnie prowadziłem bruneta na piętro szpitalne, gdzie przywitał nas zmęczony życiem lekarz.

- Znowu ratowałeś jakąś księżniczkę w opresji? - zaśmiał się na widok kulawego Jeona Jin.

- Tym razem to księżniczka uratowała mnie - uśmiechnął się krzywo w odpowiedzi, przy okazji puszczając mi oczko, czym jeszcze bardziej rozbawił lekarza. Ja natomiast poczułem dziwne gorąco na policzkach. Nie byłem pewien czy ze złości czy ze zwyczajnego zawstydzenia.

- No, proszę - Jin odszedł swobodnie w stronę aneksu, jakby rozmawiał z sąsiadem o pogodzie, a nie z chłopakiem z dziurą w stopie, którzy potrzebował natychmiastowej pomocy. - Połóż się i spróbuj zdjąć buta. Jimon, pomóż mu.

- Hyung, on ma na imię Jimin - brunet poprawił lekarza, który grzebał w jednej z szafek. Ten zerknął na mnie i wzruszył ramionami, rzucając tylko beztroskie "Jak zwał tak zwał".

Jungkook nie powiedział już nic więcej, pochylając się i zaczynając rozwiązywać sznurówki ciężkich butów. Natychmiast złapałem go za rękę, przez co zostałem obrzucony skonsternowanym spojrzeniem.

- Połóż się, ja ci to zdejmę - zarządziłem, mając nadzieję, że mnie posłucha. Brunet oczywiście nie ruszył się nawet o milimetr, patrząc na mnie, jak na skończonego idiotę.

- Poradzę sobie. Stopy śmierdzą mi gorzej niż kanaliza, wątpię żebyś miał ochotę wąchać - wywróciłem oczyma na jego słowa.

Popchnąłem go delikatnie w stronę leżanki, zauważając przenikliwy wzrok Jina. Mężczyzna niepozornie przypatrywał nam się spod grzywki, przygotowując jakieś strzykawki i tym podobne. Uważnie śledził każdy mój ruch, tak jakbym był potencjalnym wrogiem. Miałem wrażenie, że za chwilę zmrozi mi krew w żyłach od tego nieprzychylnego spojrzenia, dlatego też bez zbędnych ceregieli posadziłem Jeona na szpitalnym łóżku i klęknąłem przed jego nogą.

- Wiem, jak to jest się spocić, daj spokój. Za to nie mam pojęcia, co znaczy przebić sobie nogę na wylot drutem o średnicy prawie trzech centymetrów i nie mam ochoty się dowiadywać, dlatego nie marudź i daj sobie pomóc - warknąłem, bardzo delikatnie odchylając język buta. Nie chciałem mu przy okazji zerwać skóry, która na pewno już przykleiła się na krew do glana i skarpetki.

Poczułem delikatny uścisk na ramieniu. Odwróciłem głowę, napotykając czarne oczy lekarza. Nie widziałem już w nich tej nieufności i pogardy co kilka sekund temu. Uśmiechnął się niewinnie, podając mi kubeczek z wodą i gazik.

- Jak rozmoczysz zaschniętą krew, to będzie ci łatwiej - powiedział, po czym rzucił coś o tym, że musi poszukać jakiejś maści w swoim składziku i najzwyczajniej w świecie zostawił nas samych.

Kiedy w końcu uporałem się z butem, faktycznie poszedłem za radą Jina i zacząłem namaczać skarpetkę Jeona wodą. Była praktycznie cała w zaschniętej krwi, a z rany wciąż się sączyło. Jak to możliwe, że on jeszcze nie padł z wykrwawienia?

- To wcale nie są aż trzy centymetry - odezwał się nagle Kook, gdy zsunąłem mu skarpetkę.

Mojemu mózgowi chwilę zajęło przetworzenie jego słów. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem, podczas gdy on wciąż uważnie przypatrywał się swojej kończynie i moim poczynaniom. Aż mi ciśnienie podskoczyło.

- Naprawdę?! To była według ciebie najważniejsza część mojej wypowiedzi?! - widziałem, jak Jeon chichocze, słuchając moich wyrzutów. Nie wierzyłem, że mój wywód o chęci pomocy został tak okropnie zignorowany. - Poza tym powiedziałem, że prawie!

- I tak przesadziłeś.

- Jaki ty jesteś nieznośny - skwitowałem.

W tym samym momencie brunet roześmiał się w głos, a Jin wrócił do pomieszczenia.

- A ty z czego tak rżysz? - spytał Jeona, znowu obrzucając mnie tym nieufnym spojrzeniem. Tym razem jednak wyglądał na mniej spiętego.

- Hyung, Jimin jest prawie tak zabawny jak ty, gdy się denerwuje. Wygląda na to, że macie sporo wspólnego - wytłumaczył, nie przestając się śmiać, zupełnie tak, jakby ktoś podał mu gaz rozweselający. Może to był jakiś sposób na radzenie sobie z bólem stopy?

Jin jedynie przewrócił oczyma i odsunął mnie od leżanki. Ułożył nogę Jungkook tak, żeby było mu wygodnie nad nią pracować, po czym przystawił sobie krzesełko i stoliczek z przyborami do szycia. Przełknąłem ślinę, obserwując zupełnie zrelaksowanego chłopaka i skupionego lekarza.

- Wracaliście kanałami? - rzucił trochę ciszej, niż wcześniej.

- Tak - odpowiedzieliśmy niemal równocześnie, a Jin westchnął zawiedziony.

- Czyli zebrałeś wszystkie możliwe zarazki po drodze, tak? Salmonella, ebola, cholera... Pewnie jeszcze jakieś pasożyty, co? - uśmiechnął się złośliwie, pryskając okolice rany środkiem odkażającym.

- Cofam to, co mówiłem wcześniej. Masz chujowe poczucie humoru, hyung - mruknął Jungkook. Przymknął oczy i ułożył się wygodniej na łóżku.

- Jakiego ty słownictwa używasz, gówniarzu?!

- Yoongi-hyung mnie nauczył.

- Ciekawe, czy jak mu o tym powiem, to będzie zachwycony, że bierzesz z niego przykład!

Przekomarzali się tak, dopóki Jin nie oznajmił nam, że skończył robotę. Owinął nogę młodszego kilkoma bandażami i podał mu maść, po którą wcześniej się udał.

- Zmieniaj opatrunek rano i wieczorem. Albo chociaż wieczorem. Przemywaj, a potem smaruj tym. Masz absolutny zakaz wychodzenia z wieży przez dwa tygodnie - oznajmił, a Jeonowi automatycznie zrzedła mina.

- Ile?! - zbulwersował się.

- Teoretycznie powinieneś w ogóle nie ruszać się z łóżka, żeby wszystko się porządnie zagoiło, ale wiem, że nie będziesz w stanie usiedzieć w jednym miejscu przez dłużej niż pięć minut. Dlatego masz moje przyzwolenie, żeby szwędać się po budynku, ale żadnego wychodzenia na zewnątrz, rozumiemy się? - zapytał z naciskiem na ostatnie słowa, a młodszy jedynie pokiwał głową, marudząc pod nosem. - To dla twojego dobra, Kookie.

- Hyung, a co z dobrem innych? - chłopak podniósł głowę, oczekując odpowiedzi lekarza. Ten jedynie wzruszył ramionami.

- Nie jesteśmy w stanie uratować wszystkich, a w twoim stanie już na pewno - odparł bezlitośnie Jin. - A teraz wynocha obaj, nie mam czasu was niańczyć.

Jungkook zacisnął pięści i usta, stając na równe nogi, zupełnie zapominając o kontuzjowanej nodze. Syknął z bólu, ale nie powiedział nic więcej, tylko zamaszystym krokiem wyszedł z pokoju. Seokjin westchnął, przerzucając wzrok na mnie.

- Dopilnuj proszę, żeby nie zrobił niczego głupiego - zwrócił się do mnie. Przez chwilę stałem w szoku, widząc całe zmartwienie i troskę na jego twarzy. Zaraz jednak pokiwałem głową.

- Tak jest!

Wybiegłem z pomieszczenia jeszcze szybciej niż Jeon i podążyłem za nim. W końcu, co innego miałem zrobić? Jinowi chyba nie warto było się narażać.

***

Wściekły Jungkook kuśtykał po schodach w naprawdę szybkim tempie, a ja w bezpiecznej odległości za nim. Nie chciałem mu się naprzykrzać, ale starałem się nie stracić go z oczu. Brunet wszedł na dach bloku i omal nie potraktował mojej twarzy drzwiami, trzaskając nimi z nerwów.

Powoli wychyliłem głowę z klatki schodowej, by zaraz za rogiem zauważyć Jeona, siadającego na skraju budynku. Niepewnie ruszyłem w jego stronę i przysiadłem obok bez słowa. Jungkook widocznie nie zamierzał odezwać się pierwszy, dlatego zwyczajnie siedział z zaciętą miną, a ja kątem oka obserwowałem jego profil. Słońce właśnie zaczynało wychylać się zza horyzontu, gdy poczułem pierwsze oznaki zmęczenia. Zakryłem usta dłonią i ziewnąłem.

- Powinieneś odpocząć - rzucił znienacka, a ja uśmiechnąłem się do niego łagodnie.

- Nie mam zamiaru się stąd ruszać.

- Dlaczego? - spytał, w końcu obracając się do mnie bokiem. Lewą nogę ugiął w kolanie i postawił tak, by móc oprzeć na niej łokieć. Położył policzek na dłoni i patrzył na mnie uważnie.

- Bo nie powinieneś być sam - odparłem rzeczowo. - Znamy się jeden dzień, ale już zdążyłem się przekonać, że najpierw robisz, potem myślisz. Trzeba cię pilnować, jak małego dziecka.

- Nie jestem małym dzieckiem - prychnął z oburzeniem.

- Dobrze, że z pierwszą częścią się zgadzasz - puściłem mu oczko, a on jedynie westchnął, z powrotem odwracając ode mnie wzrok.

Siedzieliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu, ale atmosfera stała się o wiele łagodniejsza. Nawet mógłbym się pokusić o stwierdzenie, iż czuliśmy się swobodnie w swoim towarzystwie. Jeon wyglądał tak, jakby mocno bił się z myślami, ale uparcie nie puszczał pary z ust. W końcu odetchnął głośno i postanowił się odezwać.

- Dzięki - wymamrotał pod nosem, oblewając się lekkim rumieńcem. Zaśmiałem się w duchu, bo w jakiś dziwny sposób mnie to rozczuliło.

- Przepraszam, nie dosłyszałem. Powtórzysz? - uśmiechnąłem się do niego złośliwie, a ten uderzył mnie pięścią w ramię. W jego mniemaniu zapewne było to delikatne klepnięcie, tymczasem ja prawie zleciałem z krawędzi budynku. Stęknąłem i złapałem się za bolące miejsce, co spotkało się z krótkim, serdecznym śmiechem Jeona.

Zerknąłem na niego, trochę zbity z tropu. Po raz pierwszy słyszałem coś tak naturalnego z jego ust. Najzwyklejszy w świecie śmiech, nie złośliwy, nie wymuszony. A za to okropnie uroczy.

- Dzięki za uratowanie mi dupy - powiedział już normalnie, bez cienia zawstydzenia.

- Sam to sobie zawdzięczasz. W końcu to ty najpierw uratowałeś mnie. Musiałem coś zrobić, żeby się odpłacić.

Chłopak pokręcił głową, uśmiechając się smutno.

- W Harranie ludzkie odruchy to rzadkość. Każdy dba o siebie, gówno go obchodzą inni. Nie raz już widziałem sytuacje, w których ludzie zostawiają swoich najlepszych przyjaciół czy nawet członków rodziny na pożarcie, by samemu mieć czas na ucieczkę. Dlatego właśnie nie chcę siedzieć na dupie w Wieży, gdy na ulicach wciąż można kogoś uratować. Też mogłeś się na mnie wypiąć, rzucając mnie wiralom pod nogi i spieprzyć, a potem wymyślić jakąś ładną bajeczkę o tym, jak bohatersko zginąłem. Szczególnie, że na początku raczej nie przypadliśmy sobie do gustu.

- Jungkook - położyłem mu rękę na ramieniu, na co brunet uniósł brwi. - Widocznie może będziemy jeszcze mieć czas, żeby się polubić. A jak na razie, mogę ci obiecać, że postaram się przejąć jak najwięcej twoich obowiązków, kiedy ty będziesz grzecznie leżał na zwolnieniu lekarskim, dobra?

Chłopak otworzył szeroko oczy w zdziwieniu, gdy dotarło do niego, co tak właściwie powiedziałem.

- Jimin, ja-

- Och, rany! Po prostu raz się ze mną zgódź, no! - jęknąłem sfrustrowany, ponownie wywołując ten piękny śmiech.

Jungkook przez chwilę wpatrywał się we wschodzące słońce, kalkulując wszystkie za i przeciw.

- Niech będzie - powiedział w końcu. - Ale masz nie dać się ugryźć ani zabić. Jasne, księżniczko?

- Jasne, dzieciaku.

- Ej, nie pozwalaj sobie!

- Już już, chodź. Obaj powinniśmy się zdrzemnąć.

Wstałem i wyciągnąłem w jego stronę rękę, którą o dziwo chwycił. Pomogłem mu się podnieść, a potem zgodnie ruszyliśmy do wnętrza Wieży. Jungkook delikatnie się uśmiechał, jakby faktycznie mu ulżyło. A mi przeleciało przez myśl, że chciałbym już zawsze widzieć go właśnie takiego. 







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro