Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[39,0] - Na krawędzi

- Tęskniliście?

- Jak nigdy, Jung - warknął Jeon, zaciskając dłonie w pięści. - Nos już trochę ci się zagoił? Mam poprawić?

Grizzly uśmiechnął się kącikiem ust, patrząc na drugiego boksera z czystym politowaniem. Sam siedział na podłodze pod stosem równo ułożonych cegieł, z rękami za plecami i z nogami ugiętymi w kolanach. Oczami wyobraźni widziałem, jak mężczyzna w jednej chwili odpycha się od ziemi, a zza pleców wyciąga jakąś broń, którą sięga gardła jednego z nas. Hoseok siedział jednak niezmiennie w tej samej pozycji, jakby czekał, aż sami do niego podejdziemy, by dać się złapać w jego pułapkę.

- Nie będzie takiej potrzeby, Jeon. Powinieneś zachować siły na walkę z kimś innym - powiedział Grizzly, z powrotem przybierając swój poważny, wyprany z emocji wyraz twarzy.

- Tchórzysz, co? Myślisz, że tym razem też puszczę cię żywo, żebyś potem mógł powlec się za nami i wbić mi nóż w plecy? Nie jestem idiotą - warknął Jungkook, pewniej chwytając swoją maczetę.

- "Powlec" to bardzo odpowiednie określenie - burknął z przekąsem Grizzly. Zanim którykolwiek z nas zdążył spytać, co miał na myśli, mężczyzna wyprostował jedną z nóg, ukazując nam zakrwawiony materiał spodni i brzydką ranę postrzałową w górnej części uda.

Otworzyłem szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć, że Grizzly dał się komuś postrzelić. Zresztą, kto mógłby to zrobić? Jeśli ktokolwiek był jeszcze w budynku, to tylko strażnicy, zarażeni i sam Rais, którego Hoseok był przecież prawą ręką.

- Co ci się stało? - wyrwało mi się, na co Grizzly parsknął krótkim śmiechem.

- Mózg mi się stał - sarknął mężczyzna.

- Polemizowałbym - odpyskował szybko Jeon. Trzepnąłem go w ramię, zaraz ruszając w stronę Hoseoka, żeby przyjrzeć się wciąż krwawiącej ranie. Nie zaszedłem jednak za daleko, bo Jungkook zdążył złapać mnie za nadgarstek. - Co ty robisz?

- Chcę zobaczyć ranę z bliska i dowiedzieć się trochę więcej? A co mogę robić? - burknąłem, próbując się wyszarpnąć.

- Mógłbyś mnie też przy okazji rozwiązać, byłoby mi całkiem miło - wtrącił Hoseok, przekręcając się lekko w bok, żeby pokazać nam, że nie trzymał rąk za plecami z własnej woli. Dość gruby sznur oplatający jego nadgarstki skutecznie je unieruchamiał, a w połączeniu z ranną nogą dawało to mężczyźnie bardzo małe szanse na ucieczkę czy przeżycie.

Nie zwracając uwagi na protesty Jeona, podszedłem do Hoseoka i dość niezdarnie rozciąłem węzeł, żeby ranny bokser mógł rozprostować ręce.

- Kto cię postrzelił? - dopytałem, mając nadzieję, że tym razem uzyskam bardziej konkretną odpowiedź.

- Rais - powiedział beznamiętnie Grizzly. - Na swoje nieszczęście nie jestem skończonym debilem i zauważyłem, że coś kombinuje.

- Czemu cię po prostu nie zabił? - spytał poirytowany Jungkook.

- Chyba jeszcze się złościł o to, że skopałeś mi dupę, dlatego kazał mi zdychać powoli - przyznał Hoseok.

- Idziemy najpierw zajebać jego, twoje cierpienia ukrócimy, jak już będziemy wracać - zarządził Jeon, już mając skierować się w stronę kolejnych schodów.

- Nie tędy - powiedział szybko Jung. - Dwa piętra nad nami zostały doszczętnie zaminowane. Zresztą, Raisa nawet tu nie ma.

- O czym ty...

- Nie jest głupi. Wie, że jeśli do niego dotrzecie, to możecie zaszkodzić jego planom chaosu - mężczyzna wywrócił oczami przy dwóch ostatnich słowach. - Cała ta gadka z wieżą miała was sprowokować do wejścia na najwyższy budynek i wysadzenia się samemu. Kilka pięter by się zapadło, ale budynek by nie runął, nie zagrażając innym wokół - Hoseok spojrzał sugestywnie na niższy budynek po naszej prawej. - Stamtąd też mógł was wygodnie obserwować.

- Jak niby mamy tam przejść? Schodzić na dół i z powrotem wchodzić na kolejny budynek? Nie mamy na to czasu! - warknął sfrustrowany Jungkook.

- A myślisz, że dlaczego Rais chciał was wyprowadzić w pole? Żeby ułatwić wam zadanie? - Grizzly prychnął, mierząc Jeona oceniającym spojrzeniem. - Jest jeszcze jedna droga, którą możecie do niego dotrzeć szybko.

- Jaka? - spytałem, zanim Jungkook zdążył rzucić kolejną kąśliwą uwagą.

- Widzisz te dźwigi? - odpowiedział pytaniem na pytanie Jung.

Obróciłem głowę z powrotem w prawo, co również uczynił Jungkook. Faktycznie, pomiędzy budynkami stały dwa żurawie, ale nie miałem pojęcia, co Grizzly miał na myśli, a przynajmniej przez kilka pierwszych chwil. Potem dotarło do mnie, co sugerował, przez co momentalnie zrobiło mi się słabo.

- Mamy po nich skakać?! Zwariowałeś? To więcej niż pewne, że spadniemy jak idioci - krzyknął zdenerwowany Jeon, który też już zdążył połączyć kropki, ale Hoseok tylko wzruszył ramionami.

- Jeśli wyniki badań odlecą z Suleimanem z Harranu, to tak czy siak wszyscy tu zginiemy - powiedział obojętnie. - Poza tym, nie takie rzeczy już robiliście, hm?

Obaj z Jeonem jak na zawołanie westchnęliśmy ciężko, wymieniając zrezygnowane spojrzenia. Po chwili zerknąłem z powrotem na rannego Grizzly'ego, który uniósł jedną brew, przyglądając się nam wyczekująco.

- Czemu nam pomagasz? - zadałem w końcu najbardziej korcące mnie pytanie.

- A czemu nie? - odparł, wzruszając ramionami. - Rais zrobił nas wszystkich w chuja. Chce wylecieć sobie z Harranu i pomachać nam środkowym palcem na pożegnanie. Tych, którzy próbowali mu się postawić, urządził tak jak mnie, żeby nie mogli mu przeszkodzić. Usunął też V, który stanowił faktyczne zagrożenie poza jego szeregami. Nie wierzę, że pierdolę takimi frazesami, ale jesteście ostatnią nadzieją tego zawszonego miasta.

Kiwnąłem głową, przyznając Hoseokowi rację. Jeśli my tego nie zrobimy, to nikt inny nie będzie w stanie powstrzymać Raisa. Ciężar odpowiedzialności nagle niemal namacalnie przygniótł moje barki. Żołądek podszedł mi do gardła, gdy na raz przypomniałem sobie, że jedynym sposobem, żebyśmy mieli jakąkolwiek szansę na uratowanie siebie i wszystkich ocalałych w Harranie, było beztroskie przejście z jednego budynku na drugi, kilkadziesiąt metrów nad ziemią.

- Dziękujemy - powiedziałem w końcu. - Wrócimy po ciebie, jeśli... jeśli w ogóle uda nam się wrócić.

- Jasne, nigdzie się nie wybieram - sarknął ponownie mężczyzna, w międzyczasie zaczynając uciskać swoją nogę. - Połamania nóg, czy jak to się tam mówi.

Uśmiechnąłem się, postanawiając nie dziękować po raz drugi, żeby nie zapeszyć. Jungkook również nie zamierzał odzywać się do swojego rywala, dlatego zwyczajnie odwróciliśmy się w prawo, by podejść do krawędzi budynku. Ta ściana najprawdopodobniej miała być przeszklona, bo jedynym, co mogło stanowić dla nas przeszkodę, były kolumny podpierające konstrukcję w określonych miejscach. Kilka metrów dalej, na haku pierwszego dźwigu, wisiała paleta jakichś metalowych belek, czekając na rozładunek, który prawdopodobnie miał nigdy nie nastąpić.

- Musimy skoczyć razem - mruknął pod nosem Jeon, przypatrując się ładunkowi na haku. - Niby wygląda stabilnie, ale jeśli załamie się pod jednym z nas, to drugi nie będzie miał szans, żeby przedostać się dalej. Jak tylko wylądujesz, to łap się lin z tyłu, ja złapię te z przodu i w razie czego na nich zawiśniemy.

Skinąwszy głową na zgodę, przełknąłem głośno ślinę, bo nie za bardzo uśmiechało mi się wiszenie na kilku linach tak wysoko nad ziemią. Jungkook widocznie postanowił nie dać mi zbyt wiele czasu na wahanie, bo niemal od razu cofnął nas i polecił mi wziąć odpowiedni rozbieg.

- Na trzy skaczemy - zapowiedział, zerkając na mnie przez ramię.

- Czekaj, ja-

Jeon ruszył biegiem, nie zwracając uwagi na moje protesty, dlatego, nie mając innego wyjścia, pobiegłem za nim, zrównując się z nim mniej więcej w połowie drogi do krawędzi budynku. Czekałem, aż bokser zacznie odliczać, ale nic takiego się nie działo. Zanim jednak pomyślałem o tym, by się zatrzymać, byłem już zdecydowanie zbyt blisko końca kondygnacji.

- Trzy! - krzyknął bez uprzedzenia Jungkook, a moje ciało na całe szczęście intuicyjnie odnalazło najlepsze miejsce do wybicia się.

Lądując na belkach, niemal straciłem równowagę, ale udało mi się ją utrzymać, kiedy złapałem za liny. Ładunek zakołysał się chaotycznie, a utrzymujący go hak zaskrzypiał, sprawiając, że po plecach przebiegły mi ciarki.

- Na górę, Jimin! - krzyknął po raz kolejny Jeon, a ja dopiero wtedy spojrzałem w jego stronę.

Chłopak stał w podobnej pozycji co ja, ciasno obejmując ramionami liny. Co rusz sugestywnie spoglądał na hak i wysięgnik dźwigu.

- Miało być na trzy! - warknąłem tylko, próbując opanować palpitacje serca. Mimo to, posłusznie sięgnąłem wyżej, próbując wdrapać się na wysięgnik.

- Przecież było!

- Ale przed trzy jest jeszcze cholerne jeden i dwa!

Jungkook odpowiedział coś, ale tego nie udało mi się dosłyszeć, bo nagły podmuch wiatru go zagłuszył. W niczym nie przypominał teraz tej lekkiej bryzy, którą dało się wyczuć na dole. Na wysokości był znacznie silniejszy, a ja, powoli obejmując kolejne metalowe kratowania dźwigu, miałem wrażenie, że jeśli zacznie wiać jeszcze trochę mocniej, to zrzuci nas na dół.

Kiedy tylko znalazłem się w stabilnej pozycji tuż nad hakiem, zacząłem na czworaka ślizgać się w przód, chociaż droga do kabiny dźwigu wydawała mi się teraz kompletnie nie do przebycia. Była długa na kilkadziesiąt metrów, a to ani trochę nie rokowało pomyślnie. Mimo to starałem przesuwać się jak najszybciej, żeby skrócić dystans i dać też możliwość wdrapania się na górę Jeonowi, który dopiero teraz puścił się lin.

- Widzę, że Grizzly zdążył was ostrzec. Dobrze zrobiłem, strzelając do niego - wzdrygnąłem się mimowolnie, gdy Rais postanowił znowu się do nas odezwać.

Uniósłem głowę, próbując go dostrzec na budynku za dźwigami, ale zamiast czegoś, co mogłoby przypominać człowieka, zobaczyłem pocisk, pędzący prosto na nas. Otworzyłem szeroko oczy, chwytając się mocniej wysięgnika, zaraz zerkając przez ramię na Jeona.

- Kook, uważaj! - krzyknąłem, żeby chłopak na pewno zdążył uniknąć pocisku, który przeleciał tuż nad nami. Ogromny nabój ominął nas i dźwig, uderzając dopiero w blok, z którego przed chwilą wyskoczyliśmy.

- Ktoś mógłby posądzić mnie o brak sportowego ducha, gdy tak do was strzelam - odezwał się ponownie Turek. - Uznajmy to jednak za swego rodzaju wyrównanie szans!

- Popierdolony skurwiel chce nas stąd zrzucić. Musimy się ruszyć, Jimin - zauważył wspaniałomyślnie Jeon.

Nie odpowiedziałem, od razu ruszając dalej, żeby jak najszybciej dotrzeć do przeciwwagi dźwigu i móc przeskoczyć na drugi, nieco wyższy z nich. Przerażała mnie myśl o tym, że będę musiał stanąć na nogach tyle metrów nad ziemią bez żadnej asekuracji, a do tego ostrzeliwany jakimiś pancernymi pociskami przez naszego przeciwnika, ale musiałem zdusić strach głęboko w sobie, żeby nie zrobić niczego głupiego, co również mogłoby zakończyć mój żywot.

Rais jednak nie strzelał do nas zbyt często - prawdopodobnie byliśmy jeszcze za daleko, żeby mógł w nas dobrze wycelować, a do tego podejrzewałem, że arsenał też miał ograniczony. Mężczyzna mimo wszystko nie był idiotą tylko psychopatą, więc zdawał sobie sprawę z tego, że strzelanie na ślepo nie przyniesie większych skutków.

Kolejny strzał, zgodnie z moimi przewidywaniami, został oddany dopiero, kiedy przeszliśmy nad kabiną i na stojąco próbowaliśmy wziąć rozbieg, by doskoczyć do ramy drugiego żurawia. Na szczęście ten atak był równie niecelny co poprzedni, dlatego bez większego problemu przeskoczyłem na drugi dźwig, zaraz wspinając się trochę wyżej, żeby ponownie zrobić miejsce Jungkookowi.

- Wiecie, ilu ludzi zdołało mnie pokonać w walce? - odezwał się ponownie Rais, najwyraźniej postanawiając poprzeszkadzać nam w inny sposób, skoro nie udało mu się nas jeszcze zestrzelić. Usłyszałem, jak Jeon, który właśnie przeskoczył na dźwig tuż pode mnie, zaklął pod nosem, nie mając siły wysłuchiwać kolejnej pseudo-groźby. - Zero! Nikt! Zresztą, niewielu odważyło się w ogóle ze mną pojedynkować. Możecie się uważać za członków ekskluzywnego klubu!

Zanim Turek skończył swój wywód, zdążyłem wraz z Jeonem dostać się na kolejny wysięgnik. Przez myśl przeszło mi, że była to ostatnia prosta. Miałem złudną nadzieję, że uda nam się dotrzeć do docelowego budynku w sposób, w jaki pokonaliśmy długość pierwszego dźwigu, ale, jak zwykle, nie mogłem mylić się bardziej.

Bo przecież co mogłoby pójść nie tak na żurawiu budowlanym kilkadziesiąt metrów nad ziemią, z działem Raisa wymierzonym w naszą stronę?

- Jednak muszę was zmartwić, bo od razu mam zamiar was z tego klubu wyrzucić! - krzyknął Suleiman, zaczynając się śmiać.

Zerknąłem w górę, domyślając się, że posłał w naszą stronę kolejny ogromny nabój. Pocisk znowu nie leciał idealnie w naszym kierunku, tylko trochę niżej, dlatego pozwoliłem sobie odetchnąć z ulgą, powoli kontynuując przesuwanie się na czworaka po okratowaniu. Chwilę później sprawy przybrały jednak zupełnie inny obrót.

Dźwig zatrząsł się nagle, jakby coś w jego ramie lub podstawie się przestawiło albo zapadło, a mnie oblał zimny pot. Szybko dotarło do mnie, co musiało się stać - pocisk uderzył w samego żurawia.

Spanikowany, spojrzałem przez ramię na Jungkooka, który starał się dojrzeć, co tak właściwie działo się pod nami. Zaraz jednak okazało się nie mieć to zbyt dużego znaczenia, bo obaj w tym samym momencie poczuliśmy się jak w chwili, gdy winda rusza w dół, a ciało na milisekundy staje się pozornie lekkie.

Spadaliśmy razem z wysięgnikiem, a do ziemi mieliśmy zdecydowanie za daleko, żeby wyjść z tego żywo.

- Jimin, biegiem! - krzyknął na mnie Jungkook, stając chwiejnie na okratowaniu dźwigu.

Wiatr przybrał na sile, zapewne dlatego, że teraz również my zaczęliśmy się szybciej przemieszczać, a mi jeszcze dodatkowo szumiało w uszach z nadmiaru emocji. Nie miałem pojęcia, jak udało mi się wstać do pionu, ale nie zamierzałem się nad tym zastanawiać. Czułem się tak, jakbym nie kontrolował własnych ruchów, jednak może tak było lepiej - nogi same poniosły mnie sprintem wzdłuż lecącego coraz to szybciej w dół wysięgnika. Miałem nadzieję, że Jungkook biegł tuż za mną, bo nie miałem wystarczająco dużo czasu i odwagi, żeby oglądać się za siebie, gdy prowizoryczny grunt z każdą chwilą uciekał mi spod stóp.

Kiedy dotarłem do samego końca, znów pozwoliłem intuicji działać. Wyskoczyłem na oślep do przodu, dopiero po chwili orientując się, że leciałem prosto w przeszkloną ścianę budynku. Zdążyłem tylko zasłonić twarz, zanim wpadłem na piętro, roztrzaskując szybę i turlając się, dopóki moje ciało nie wytraciło pędu.

Przez dłuższą chwilę leżałem, nie będąc zdolnym do poruszenia się ani o milimetr. Nie musiałem jednak tego robić, żeby wyczuć, jak drżał niemal każdy mój mięsień. Byłem pewien, że wstawanie w tamtym momencie nie miało najmniejszego sensu - nogi miałem jak z waty i najpewniej zaraz wylądowałbym z powrotem na glebie. Huk upadającego dźwigu odbijał się echem od ścian budynku, jeszcze bardziej mnie ogłuszając.

- Kook? - szepnąłem w przestrzeń, sam ledwo słysząc własny głos. Nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi, chciałem podnieść się chociaż na łokciach i rozejrzeć, ale gdy tylko lekko uniosłem głowę, od razu przed oczami pojawiły mi się mroczki. Sfrustrowany, położyłem się plackiem na podłodze, postanawiając poczekać, aż mój organizm wróci do względnej normy.

Nie było mi jednak dane odpocząć i pozbierać myśli, bo zaraz tuż nade mną pojawił się czyjś cień, przez co przeszły mnie nieprzyjemne ciarki. Naprawdę nie chciałem, żeby ten ktoś okazał się wiralem, czy innym wariantem zarażonego.

- Jimin, żyjesz? - brzmienie głosu Jungkooka nieco mnie uspokoiło, mimo że on sam absolutnie nie brzmiał na spokojnego. - Jimin?

- Nic mi nie jest - mruknąłem niezbyt wyraźnie, z policzkiem wciąż przyklejonym do ziemi i przymkniętymi oczami. - Pomóż mi wstać.

Nie widziałem twarzy chłopaka, ale po usłyszeniu jego głębokiego westchnienia, byłem w stanie sobie wyobrazić grymas, jaki się na niej wymalował. Chwilę później zamiast cienia miałem przed sobą całego Jungkooka, który złapał mnie pod pachami, żeby pomóc mi usiąść, a potem podnieść na nogi. Moje kończyny, zgodnie z moimi przewidywaniami, odmówiły posłuszeństwa, więc oparłem się o boksera, starając się nie wywrócić.

- Ja jebię - jęknąłem pod nosem. - Nie wierzę, że przeżyliśmy.

- Nie mów hop, czeka nas jeszcze gwóźdź programu - przypomniał mi. - Dlatego byłoby super, gdybyś jak najszybciej wrócił do siebie. Na pewno nic sobie nie zrobiłeś? Żadna kostka czy coś cię nie boli?

- Naprawdę nic mi nie jest. A tobie? - spytałem, w końcu zmuszając się do otwarcia oczu.

Przedramiona Jeona, z których jedno oplatało mnie w pasie, obfitowały w małe, krwawiące ranki, powstałe najprawdopodobniej w skutek tarzania się w odłamkach szkła. Podejrzewałem, że moje ręce wyglądały podobnie, jednak byłem jeszcze na tyle ogłuszony, że nie czułem denerwującego, piekącego bólu.

- Nie, ale ledwo doskoczyłem, i to jeszcze na piętro niżej. Ruszyliśmy się w ostatnim momencie, przysięgam - westchnął bokser, na co tylko niemo przytaknąłem. - Musimy iść dalej. Tutaj już cię samego nie zostawię.

- Jasne, już... już biorę się w garść. Nie mam zamiaru dać się zostawić - wyburczałem, chwilę później w końcu stając o własnych siłach. Jeon uśmiechnął się do mnie, co zaraz odwzajemniłem. - Idziemy załatwić tego skurwiela.

Jungkookowi widocznie spodobał się mój entuzjazm, bo jego uśmiech znacznie się poszerzył. Chłopak złapał mnie za rękę, ignorując to, że prawdopodobnie za chwilę będzie musiał ją puścić, jeśli przyjdzie nam z kimś walczyć po drodze na szczyt wieżowca. Pociągnął mnie w stronę klatki schodowej, która wyglądała na o wiele mniej zdemolowaną, niż ta w pierwszym budynku. Napawało mnie to nadzieją, że już nie będziemy musieli więcej szukać żadnej alternatywy dla schodów.

Pieliśmy się w górę stosunkowo szybko. Blok był całkiem czysty, bez żadnych zarażonych ani strażników, więc przebycie kolejnych pięter było tylko kwestią czasu. Moje serce biło coraz mocniej, chociaż nie byłem pewien, czy to z powodu intensywnej wspinaczki, czy może ze stresu. Zanim zdążyłem wymyślić odpowiedź na to pytanie, dotarliśmy do ostatnich schodów prowadzących prosto do drzwi wychodzących na dach. Te pozostawały otwarte na oścież, pozwalając ostrym promieniom słońca wdzierać się do zacienionego środka budynku, tym samym zmuszając nas do chwilowego mrużenia oczu, kiedy szliśmy pod światło.

Zaschło mi w gardle, gdy w końcu wyszliśmy na dach, a ja uświadomiłem sobie, po co tak właściwie tutaj przyszliśmy. Jeon sugestywnie ścisnął moją rękę, zerkając w prawo, przez co miałem wrażenie, że zrobiło mi się niedobrze ze stresu.

Właśnie tam, przy krawędzi budynku, stał sam Rais, uśmiechając się do nas szyderczo. W swojej jedynej ręce trzymał coś, co musiało być dyskiem z wynikami badań doktora Zere'a, a niedaleko niego leżało duże, przenośne działo, z którego wcześniej do nas strzelał.

Nie mogłem uwierzyć, że był tutaj całkiem sam. Rozejrzałem się, chcąc wypatrzeć jego ludzi, ale na dachu nie było absolutnie nikogo oprócz naszej trójki. Nie byłem już pewien, czy to lepiej czy gorzej.

- Już myślałem, że się nie doczekam - rzucił Turek. - Ale skoro tutaj jesteście, to znaczy, że już tego nie potrzebuję.

Mówiąc to, mężczyzna wystawił rękę z wynikami poza krawędź budynku, udając, że miał zamiar wypuścić je z dłoni.

- Z tym czy bez tego, jesteś trupem, Suleiman! - krzyknął do niego Jungkook, zaciskając dłonie w pięści. Dopiero teraz zauważyłem, że nie miał ze sobą maczety, którą musiał zgubić gdzieś po drodze. Jednak nie miałem zamiaru go winić, bo w końcu kilka razy z rzędu otarliśmy się o śmierć.

- Nie udawaj, że was to nie obchodzi, Skorpion. Ile istnień zależy od zawartości tego dysku? Setki, tysiące? A może miliardy? - spytał Turek, patrząc raz na mnie, raz na Jeona.

Przez chwilę nie działo się nic, tylko po to, żeby w następnej Rais zwyczajnie rzucił wyniki badań w naszą stronę. Wystawiłem ręce po lecący prosto we mnie dysk, a gdy tylko go złapałem, z powrotem uniosłem wzrok na naszego wroga. Szybko zorientowałem się, że wcale nie zamierzał oddawać nam badań Zere'a - nóż, którym rzucił we mnie zaraz po tym, jak złapałem pakunek, mówił sam za siebie.

Ani ja ani Jungkook nie zdążyliśmy zareagować. Precyzyjnie posłane ostrze wbiło mi się tuż nad obojczykiem, a ja z bólu i zaskoczenia wypuściłem z rąk dysk. Prawie upadłem do tyłu, ale na szczęście tuż za mną była ściana klatki schodowej, o którą oparłem się plecami.

Jungkook patrzył na mnie przerażony, dopóki, zachowując zdrowy rozsądek, nie wskazałem mu leżącego niecały metr od niego dysku. Chłopak ruszył w jego stronę, ale Rais był szybszy. Turek zastawił bokserowi drogę, przy okazji zasłaniając się maczetą, którą wytrzasnął nie wiadomo skąd. Uśmiechnął się podle, przesuwając bronią wyniki na bok, by zrobić sobie miejsce do walki - bo nie łudziłem się, że zamierzał po prostu uciąć sobie kolejną nudną pogawędkę z Jungkookiem.

- Co do jednego masz rację, Skorpion - zagaił mężczyzna, szykując się do ataku. - Suleiman jest trupem. Umarł razem z bratem w tym mieście.

Rais zaszarżował w momencie, w którym ja osunąłem się na ziemię, czując jak ostry ból, promieniujący ze zranionego miejsca, zaczął przybierać na sile. Złapałem za nóż, w pierwszym odruchu chcąc pozbyć się źródła bólu, ale resztki zdrowego rozsądku przywołały w mojej pamięci obowiązkowy szkolny kurs pierwszej pomocy, a wraz z nim informację o tym, aby nie wyjmować przedmiotu z rany. Oparłem się więc o ścianę, przyglądając się, jak Turek próbował zadawać kolejne ciosy Jungkookowi, których ten zwinnie unikał.

- Ty nawet nie jesteś stąd. Nie wiesz, co to cierpienie - kontynuował mężczyzna, starając się zagonić Jungkooka jak najbliżej krawędzi bloku. Jeon jak na razie robił jedynie uniki, próbując zapoznać się z terenem, w którym przyszło mu walczyć, ale Rais nie zamierzał dawać mu taryfy ulgowej. Jak na człowieka bez jednej dłoni, był wciąż niesamowcie zwinny, co zaowocowało tym, że szybko udało mu się wykorzystać rozbicie i niepewność Jungkooka, powalając chłopaka na ziemię kopniakiem, gdy tylko bokser zadał mu kilka ciosów, starając się oddalić od przepaści. - Pokażę ci je, Skorpion. Będziesz cierpiał razem ze mną!

Chciałem coś zrobić, gdy Rais naskoczył na Jeona, celując maczetą prosto w jego gardło, jednak nie byłem w stanie się ruszyć, jakbym został przykuty do ściany za mną. Jungkook w ostatnim momencie zdążył chwycić za rękojeść broni i zaczął siłować się z Suleimanem, który za wszelką cenę chciał dotrzeć ostrzem do ciała chłopaka. W tamtej chwili jednak brak jednej dłoni okazał się kluczowym słabym punktem Raisa, bo maczeta w jakiś sposób wyślizgnęła mu się, trafiając prosto w ręce Jungkooka.

Bokser nie wahał się, pewnie chwytając broń i wbijając ją w brzuch przeciwnika. Rais zatoczył się do tyłu, niemal spadając z dachu, ale ostatecznie udało mu się usiąść pod jednym z rusztowań pozostawionych w pobliżu, w bardzo podobnej pozycji do tej, w której siedziałem ja. Jeon wstał błyskawicznie, podchodząc do Turka, by zaraz wyjąć maczetę z jego brzucha i przyłożyć mu ją do szyi, jedną ręką przytrzymując zdrowe ramię mężczyzny.

Role się odwróciły.

- Tak, no, dalej... Już nie stawię oporu - zaczął znowu Suleiman, jednocześnie plując krwią. - Nie możesz się oprzeć, widzę to w twoich oczach, Skorpion. Zabij mnie, zrób to!

Jungkook milczał przez dłuższą chwilę, po prostu beznamiętnie patrząc na rannego mężczyznę. Krew wylewała mu się z jamy brzusznej, ust i nosa. Uśmiechał się psychopatycznie, wyczekując kolejnego ruchu boksera, ale na pewno nie spodziewał się, że chłopak zwyczajnie odrzuci broń poza budynek, by spadła kilkadziesiąt pięter w dół.

- Pierdol się - syknął Jeon. - Będziesz dogorywał w agonii, aż w końcu zdechniesz tak, jak kazałeś Hoseokowi. To jest to, na co zasługują takie pojebane skurwysyny jak ty!

Przymknąłem na chwilę oczy, kiedy zalało mnie nagłe poczucie ulgi, że to już koniec. Jungkook unieszkodliwił Raisa, a w tamtym momencie wstawał, żeby podejść po odrzucone na bok wyniki badań. Gdy znowu na niego spojrzałem, uśmiechał się, trzymając dysk w rękach, jednak zaraz wywrócił oczami, słysząc gderanie umierającego Turka.

- Nie... nie możesz mnie tak zostawić! Jesteś mężczyzną? Zemścij się!

- Czy ty się kiedyś w końcu zamkniesz?! - krzyknął Jeon przez ramię, nie wytrzymując. Nie zamierzał się jednak odwracać, będąc już prawie obok mnie, zapewne chcąc sprawdzić, jak się czułem.

Już otwierałem usta, żeby powiedzieć, że się nam udało, ale wtedy usłyszałem za plecami hałas helikoptera, który musiał właśnie nadlecieć. Zarówno ja jak i Jungkook spojrzeliśmy na maszynę z logiem GRE, a gdy tylko chłopak uśmiechnął się kącikiem ust, stało się coś, czego obaj się nie spodziewaliśmy.

Na początku myślałem, że Jeon potknął się i właśnie dlatego poleciał do przodu, ale szybko zauważyłem Raisa za jego plecami. Mężczyzna jakimś cudem wstał i rzucił się na boksera, popychając go. Jungkook stracił równowagę i wypuścił dysk z wynikami badań z rąk, a ten potoczył się w stronę przeciwległej krawędzi budynku. Jeon ruszył od razu za przedmiotem, panicznie chcąc go złapać, co faktycznie udało mu się tuż przy końcu dachu, ale wtedy został popchnięty po raz kolejny. A przed sobą miał już tylko przepaść.

- Jungkook! - krzyknąłem, chociaż niewiele widziałem z mojej perspektywy. Przesunąłem się kilka centymetrów, ale ból nie dawał mi dużego pola manewru. Mimo to teraz mogłem zobaczyć, jak Rais pochylał się na czworaka nad przepaścią, znowu coś mówiąc.

- Jak wszystko się zmienia w mgnieniu oka, czyż nie? - zapytał, sapiąc ciężko. Dopiero wtedy zauważyłem zaciśnięte na krawędzi dachu palce Jeona, co wywołało we mnie kolejny skok adrenaliny. - Uwięziony w Harranie, na pewno bym zginął, ale teraz to ty znajdujesz się o krok od śmierci, Skorpion, a GRE zabierze mnie do szpitala.

Nie wiedziałem, skąd znalazłem w sobie tyle siły, żeby wstać. Bałem się, że chwiejnymi, głośnymi krokami zwrócę uwagę Raisa, który musiał mówić do Jungkooka. Bałem się, że nie zawaha się, zrzucając chłopaka z dachu. Na szczęście GRE po raz pierwszy działało na moją korzyść - odgłos moich kroków zlewał się z hukiem helikoptera.

- Miej zaszczyt decydowania o własnym losie - kontynuował Rais. - Oddaj mi wyniki, aby wciąż była jakakolwiek szansa na ocalenie tego miasta... a pozwolę ci umrzeć bezboleśnie. Jeśli postawisz opór, pogrążasz miasto wraz z sobą. Liczę do pięciu, Skorpion.

Mężczyzna jeszcze bardziej zbliżył się do krawędzi, kikut prawej dłoni dociskając do krwawiącej rany. Podpierał się tylko na lewej, dopóki nie był na tyle blisko palców Jungkooka, by móc usiąść na piętach i mieć Jeona na wyciągnięcie zdrowej ręki.

- Jeden, dwa-

- Dobra, wygrałeś! Masz! - głos Jeona poniósł się lekkim echem, kiedy chłopak postanowił wrzucić dysk z powrotem na dach budynku. Widziałem, jak Suleiman pochylił się z uśmiechem rozciągniętym na ustach, już nawet nie zwracając uwagi na dysk, ani to, co działo się dookoła niego.

Byłem tylko kilka kroków od nich, kiedy Rais sięgnął do dłoni Jungkooka, powoli zaczynając odginać jego palce, by ten puścił się krawędzi. Pomysł na opanowanie sytuacji, choć dość ryzykowny, pojawił się w mojej głowie sam, gdy tylko ból nad obojczykiem ponownie się nasilił.

- Żegnaj, Skorpion. Podjąłeś dobrą decyz-

Nie pozwoliłem mężczyźnie dokończyć. Kiedy tylko wyjąłem nóż z własnego ciała, stojąc praktycznie za Suleimanem, wbiłem mu ostrze w bok szyi, dodatkowo popychając jego ciało w przód. Na krótką chwilę nasze spojrzenia się spotkały, gdy bezgranicznie zdziwiony przeleciał tuż obok Jungkooka, spadając z bloku. Jeon również wyglądał na zaskoczonego, szczególnie, gdy chwyciłem za jego nadgarstek, żeby przypadkiem na pewno nie zsunął się w dół.

- Co powiesz na taką decyzję, dupku?! - krzyknąłem za Raisem, chociaż był już na tyle daleko, że raczej nie mógł mnie usłyszeć.

Jungkook zaśmiał się i zaraz złapał się drugą ręką za krawędź budynku, by wciągnąć się na dach. Obaj usiedliśmy na nagrzanych betonowych płytach, odsuwając dysk z wynikami jeszcze dalej od krańca wieżowca. Spojrzeliśmy na siebie, znowu gotowi wymienić ze sobą parę słów, kiedy krążący nad blokiem helikopter podleciał tak, byśmy mieli go tuż przed sobą, a do tego dotarł do nas sygnał w komunikatorach.

- Czego chcecie? - burknął Jeon, gdy tylko odebrał, domyślając się, że to GRE próbowało się z nami skontaktować.

- Rais powiedział nam, że ma dane tego martwego naukowca. Interesuje nas już tylko lekarstwo, ostatnia szansa, panie Jeon - odezwała się ta sama kobieta, która kontaktowała się z Jungkookiem po tym, jak udało nam się powstrzymać bombardowanie. - Proszę zebrać resztę badań i uciekać z nami!

- Z wielu przyczyn mam ochotę kazać wam spierdalać, ale przez chwilę możemy poudawać, że nie macie mnie za skończonego durnia - odparł bokser. - Potrzebujecie lekarstwa. Wszyscy go potrzebujemy. A ono jest gdzieś tu, w mieście. I dopóki tak jest, nie będziecie próbować żadnych rządowych sztuczek, jasne?

- Jeon, do cholery, czemu obchodzi cię, co się stanie z tymi ludźmi? Twojego przyjaciela również możemy ewakuować, ale to nie twoje miasto! - warknęła kobieta, schodząc z oficjalnego tonu.

- Nie, to już od dawna nie jest "nie moje miasto". Odezwę się, jak zdecydujemy, co dalej.

Połączenie urwało się, a helikopter czekał jeszcze tylko kilka chwil, zanim odleciał, pozostawiając za sobą upragnioną chwilę ciszy. Jungkook znowu zerknął na mnie, a ja na niego, ale ponownie nie było dane nam zacząć rozmowy, bo tym razem połączył się z nami doktor Camden, który musiał dobijać się wcześniej, gdy kanał zajmowało GRE.

- Panie Park, Panie Jeon, słyszą mnie w końcu ponownie, prawda? Mam świetną wiadomość! - lekarz brzmiał na mocno podekscytowanego.

- Tak, słyszymy - potwierdził Jungkook.

- Właśnie ukończyłem analizę próbek, które mi panowie dostarczyli. Wyniki są, nie bójmy się tego słowa, fenomenalne! - oznajmił mężczyzna. - Jeśli udałoby nam się odzyskać badania doktora Zere'a, lekarstwo byłoby w zasięgu ręki!

Zerknąłem na dysk leżący obok nas, nie mogąc uwierzyć w to, co mówił naukowiec.

- To... to świetnie, panie doktorze. Odezwiemy się za jakiś czas, obiecuję!

Kiedy tylko lekarz pożegnał się z nami, ponownie spojrzeliśmy na siebie, tym razem uśmiechając się jak idioci. Jungkook wypuścił głośno powietrze zaczynając się śmiać, a ja uczyniłem to samo, dodatkowo kładąc się na plecach i pozwalając sobie na chwilę rozluźnienia. Chłopak zaraz dołączył do mnie, również opadając na beton i odnajdując na ślepo moją dłoń. Spletliśmy palce, przez dłuższy czas leżąc po prostu w ciszy, mimo że jeszcze kilka chwil wcześniej obaj mieliśmy sobie coś do powiedzenia.

Nawet ból nad obojczykiem nieco zelżał, kiedy rozluźniłem mięśnie, uświadamiając sobie, że faktycznie nam się udało. Miałem wrażenie, że śniłem.

- Kocham cię, Jimin.

Definitywnie śniłem.

Gwałtownie uniosłem się na łokciach, od razu tego żałując i, z głośnym jękiem bólu, z powrotem opadając na plecy. Jungkook jednak zaraz pojawił się w zasięgu mojego wzroku, przysłaniając swoją osobą rażące słońce.

- Trzeba to będzie jakoś opatrzyć, poczekaj, zdejmę ci koszulkę - zmienił temat, sięgając dłońmi do mojego ciała.

- Co ty powiedziałeś? - wtrąciłem, przez co Jungkook zmarszczył brwi.

- Że trzeba to opatrzyć i-

- Nie to.Wcześniej.

Chłopak milczał przez chwilę, wpatrując się we mnie tępo, ale zaraz na jego ustach rozciągnął się delikatny uśmiech.

- Że cię kocham, księżniczko - powtórzył, sprawiając, że moje serce zabiło o wiele mocniej, niż powinno.

Nagły przypływ energii znieczulił mnie, kiedy podniosłem się do siadu, żeby złapać ramionami za szyję Jeona i pociągnąć go na siebie. Złączyłem nasze usta, a chociaż chłopak w pierwszej chwili chciał zaprotestować, chwilę później odwzajemnił moją pieszczotę.

Nie wiedziałem, ile się całowaliśmy, ale w pewnym momencie musieliśmy się od siebie odsunąć, bo zacząłem omdlewać przez nadmiar emocji i dużą utratę krwi. Jungkook szybko wziął się wtedy za tamowanie krwotoku, używając jednak własnej koszulki, a potem pomógł mi wstać, tylko po to, żeby przytulić mnie do siebie i znów złożyć kilka pocałunków na moich ustach.

- Przepraszam, że tyle mi to zajęło - mruknął. - Próbowałem ci to powiedzieć od kilku dni, ale za każdym razem mi nie wychodziło.

- To nic, cieszę się jak cholera, że w ogóle to usłyszałem - uśmiechnąłem się do niego, delikatnie gładząc zdrową ręką jeden z jego policzków.

- A ty? - spytał nagle chłopak, spuszczając wzrok.

- Co ja? - kiedy tylko zauważyłem lekkie rumieńce, które wykwitły na jego twarzy dopiero teraz, postanowiłem się z nim trochę podroczyć, mimo że doskonale wiedziałem, o co chodziło chłopakowi.

- No, wiesz - jęknął cierpieńczo, rozbawiając mnie tym samym jeszcze bardziej.

- Nie wiem - uśmiechnąłem się szeroko, co wywołało kolejne głębokie westchnięcie ze strony boksera.

- Ugh, no... czy ty... też chciałbyś mi powiedzieć, że... no...

- Ja też cię kocham, Jungkook - powiedziałem w końcu, postanawiając skrócić jego mękę.

Dopiero wtedy Jeon znowu spojrzał mi w oczy, ponownie się do mnie uśmiechając.

Chciałem do końca naszych dni widzieć go właśnie takiego. Nawet jeśli mielibyśmy umrzeć w tym cholernym mieście, to miałem nadzieję, że będziemy razem szczęśliwi. Nawet jeśli mielibyśmy pozostać na zawsze w strefie kwarantanny, wśród setek zarażonych, bez gwarancji, że uda nam się odnaleźć lek czy dożyć jutra, to wiedziałem, że nasz koszmar właśnie się skończył.

KONIEC?



Tak oto kończymy Dying Light, prawie równy rok od rozpoczęcia publikacji. Ponad 90 tysięcy słów i prawie 240 stron w dokumentach google to jak na mnie bardzo dużo - moje poprzednie zakończone ff było praktycznie o połowę krótsze. Bardzo, bardzo dziękuję wszystkim, którzy dobrnęli do końca! Dziękuję również za wszystkie gwiazdki, bo statystyki tego opowiadania stanowczo przerosły moje najśmielsze oczekiwania! Dziękuję za Wasze komentarze, bo zawsze ogromnie miło mi się je czytało i na nie odpowiadało, a do tego cieszyło mnie, że nie byłam jedyną osobą, która chociaż trochę przeżywała fabułę <3

Mam nadzieję, że zakończenie również przypadło Wam do gustu - jest do bólu otwarte, podobnie jak zakończenie gry, na której mocno wzorowałam się, pisząc to ff. Jak już pewnie z 1000 razy wspomniałam, uwielbiam Dying Light, dlatego właśnie chciałam napisać coś w tym uniwersum i wpleść tam bohaterów, w których mogłam tchnąć to i owo. Bardzo cieszę się, że udało mi się doprowadzić tę historię do końca.

Jeśli tajemniczy znak zapytania po słowie "koniec" wzbudził Waszą ciekawość, to może będę kiedyś mieć dla Was dobrą wiadomość! Mimo to, nie chcę niczego obiecywać, bo ostatnio mam coraz mniej czasu na własne zainteresowania, a też pisanie nie jest moim hobby numer jeden (mimo że proces twórczy, a także interakcje z Wami sprawiają mi dużo przyjemności), ale miałam od jakiegoś czasu w planach dodatek do DL, który przybliżyłby historię Taehyunga, jego motywy i przemyślenia. Nie wiem, czy dojdzie do skutku, ale, jeśli już coś miałoby dojść, to raczej Dying Light 2! Tym razem w uniwersum drugiej części gry, która wychodzi w przyszłym roku, na co jestem ogromnie nahype'owana, przez co zdążyłam już wymyślić połowę fabuły do kontynuacji tego ff! Jeśli jesteście ciekawi, to zdradzę Wam tylko, że główna akcja będzie działa się około 15 lat później, w zupełnie innym mieście, w świecie, w którym ludzkość przegrała z wirusem prawie do końca. Ocaleńcy, pomimo wszelkich przeciwności losu, próbują połączyć koniec z końcem, a... a Jikooki wciąż są razem!

Tak czy siak, DL na pewno będzie jeszcze przechodziło poprawki, więc, jeśli nie macie zamiaru wyrzucać tej książki z biblioteki, to nie zdziwcie się, jeżeli któregoś dnia zostaniecie zasypani falą powiadomień xD 

Czy ja się kiedyś krótko pożegnam? Chyba nie.

Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję za czytanie i tym samym zapraszam Was do innych moich prac, a także na mojego twittera, do którego link mam w opisie (chyba). Oprócz codziennego narzekania, czasem wrzucam tam coś fajnego, a także informuję o moich najnowszych pomysłach na ficzki i update'ach tych w trakcie (też czasem, bo mam pamięć mrówki). 

Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś napiszę coś, co spodoba Wam się tak, jak DL, a może nawet i bardziej! Do zobaczenia!

 ~Miean

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro