Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[32,0] - Grizzly

Bardzo ciężko pisało mi się ten rozdział, dlatego jest spóźniony, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. 

Kill... Kill your darlings, they say.



- Tae, masz, weź to - usłyszałem głos Jungkooka. Był o wiele wyższy niż zazwyczaj, a do tego drżał od emocji, które targały chłopakiem. - Ja mam to pod kontrolą, wytrzymam.

- Gówno masz pod kontrolą - odparł zachrypnięty Kim. - Tego nie da się kontrolować.

- Przestań i bierz to, do cholery!

Przez chwilę chyba się szarpali, bo szuranie na dole nagle przybrało na sile. Bałem się tam spojrzeć. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że któryś z nich niedługo się zmieni. Nie chciałem tracić ani jednego, ani drugiego. W Harranie i tak straciliśmy już zbyt wielu.

Mimo to zerknąłem przez ramię na mężczyzn, gdy doszedł mnie dziwny, zduszony krzyk bólu. Jungkook zginał się właśnie wpół, łapiąc za głowę, jakby ta nagle go rozbolała do takiego stopnia, że nie był w stanie kontrolować własnego ciała. Antyzyna wypadła mu z rąk, co wykorzystał Taehyung, szybko chwytając mechanizm do podawania leku. Zanim Jeon był w stanie go powstrzymać, agent wstrzyknął mu zawartość fiolki w udo, ledwo utrzymując się na czworaka.

Kim uśmiechnął się, jakby mu ulżyło. Ja natomiast poczułem kolejną falę łez, szczególnie, że mężczyzna przelotnie spojrzał również na mnie.

- Nie spierdol tego, co macie, Kook. Mówię ci to, jako przyjaciel - powiedział tak cicho Tae, że ledwo go usłyszałem. - I obiecaj mi, że kiedy przyjdzie pora, to właśnie ty skręcisz mi kark.

- Taehyung - jęknął słabo Jeon. Jego oczy lśniły, jakby również miał się rozpłakać.

- Proszę, proszę - wtrącił Rais. - W końcu udało ci się podjąć jakąś decyzję, V. Szkoda, że to twoja ostatnia.

- Pier... pierdol się, Rais.

Taehyung, o dziwo, wstał o własnych siłach i nawet wyprostował się, patrząc hardo na Raisa. Turek uśmiechał się z politowaniem, zaraz zerkając na kilku ludzi, którzy stali na antresoli wraz z nim i Hoseokiem.

- Ty, ty, ty i ty. Zejdźcie tam i zabijcie ich. Skorpion mnie rozczarował - powiedział tylko, wzruszając ramionami, na co Grizzly parsknął śmiechem.

Spojrzałem z powrotem na dół, gdzie Jeon ciągle siedział na podłodze, wpatrując się w to, co działo się tuż przed nim. Nie ruszył się z miejsca, kiedy czterech ludzi Raisa zeszło z antresoli, by rzucić się jednocześnie na Taehyunga. Kim rozbroił pierwszego, posyłając go na ziemię mocnym uderzeniem pięści, drugiego kopnął w głowę, przy okazji zabierając mu maczetę, którą wbił w brzuch kolejnego. Ostatni próbował się wycofać, gdy tylko zauważył, że pomimo choroby toczącej organizm agenta, ten wciąż był w stanie zabić ich bez większego wysiłku. Nie zdążył jednak uciec, bo Taehyung zwyczajnie skoczył na niego, upadając razem z napastnikiem na ziemię.

Kim z każdą chwilą okładał twarz leżącego nieruchomo faceta coraz wolniej, aż w końcu przestał, ostatni raz uderzając w niemal doszczętnie rozwaloną głowę i nie podnosząc swojej pięści z czerwonej papki. Oczekiwałem, że wstanie, obróci się do nas albo chociaż wystawi środkowy palec w stronę Raisa, ale on wciąż siedział na brzuchu zabitego strażnika.

Nie wiedziałem, co miał zamiar zrobić, ale szybko dotarło do mnie, że jego zamiary, jakiekolwiek by nie były, nie miały już żadnego znaczenia - agent pochylił się i łapczywie zatopił zęby w ramieniu swojego martwego przeciwnika, odrywając spory kawał mięsa, by zaraz wepchnąć go sobie do buzi brudnymi rękami.

Odwróciłem wzrok w stronę Raisa, który roześmiał się w głos, wpatrując się w to wszystko z chorą satysfakcją.

- Oto naturalny porządek rzeczy, Skorpion! Zabij lub zgiń. Zjedz lub daj się zjeść!

Wypowiedzi Suleimana zawtórował przerażający ryk, który wyrwał się z gardła Kima. Mężczyzna obrócił się nagle w stronę Jungkooka wciąż siedzącego na ziemi. Bokser przyglądał się Taehyungowi, który nie panował już nad sobą, rzucając się biegiem w jego kierunku. Wyblakłe oczy i umorusana krwią buzia Tae błyskawicznie znalazły się tuż przy Jeonie. Chłopak w ostatnim momencie złapał agenta za ramiona, zanim ten zdążył zatopić zęby w jego szyi.

- Taehyung, przestań! Nie musisz tego robić! - krzyknął Jeon, ale Taehyung, nawet jeśli go słyszał, nie był w stanie przestać. Zawzięcie próbował dopaść ciała boksera, tarzając się z nim po ziemi, podczas gdy Jungkook trzymał go na wyciągnięcie rąk. - Taehyung, błagam cię!

Chciałem krzyknąć do Jungkooka, żeby coś zrobił. Odepchnął Tae, zaczął uciekać, cokolwiek. Szmatka zasłaniająca moje usta sprawiała jednak, że z mojego gardła wydostawały się tylko zduszone jęki, które słyszał chyba jedynie Hoseok, bo zerkał na mnie od czasu do czasu, krzywiąc się z pogardą. Nie zwracałem jednak na niego uwagi - ze łzami w oczach patrzyłem na Jungkooka walczącego ze świeżo przemienionym Kimem.

Wiedziałem, co zamierzał zrobić Jeon, kiedy złapał wirala, będącego jeszcze kilka chwil wcześniej naszym przyjacielem, za głowę. Chrzęst skręcanego karku nastąpił zaledwie sekundę później, a mimo że się go spodziewałem, wciąż wydałem z siebie kolejny, żałosny skowyt, gdy tylko Taehyung przestał natarczywie napierać na Jungkooka, bezwładnie opadając w jego ramiona. Jeon szybko przetoczył się tak, żeby ułożyć jego ciało obok siebie i przyjrzeć się twarzy Kima ostatni raz.

- Żegnaj, Tae - powiedział, zamykając agentowi oczy. Nie mogłem na to patrzeć, ale jednocześnie nie byłem w stanie oderwać wzroku od martwego ciała.

Nie mogłem uwierzyć w to, że Taehyunga już z nami nie było.

- Cóż za urocze przedstawienie, Skorpion. Może zbyt pochopnie spisałem cię na straty?

Głos Raisa poniósł się jeszcze większym echem niż dotychczas, kiedy znowu sobie z nas zakpił. Jungkook spojrzał na niego, po chwili zerkając również na mnie. Przez ten krótki moment, kiedy patrzył na moją zapłakaną i zapewne zasmarkaną twarz, jego ekspresja zmieniła się nie do poznania. Całe przerażenie i ból nagle zniknęły, zastąpione wściekłością.

- Koniec tego cyrku, Rais! Oddawaj mi wyniki badań i Jimina! - warknął, zaciskając pięści. Niezgrabnie podniósł się z podłogi i już miał ruszyć w stronę schodów, jednak Rais zatrzymał go ruchem ręki.

- Popatrz, a ja myślałem, że gala dopiero się rozpoczyna - odparł ze śmiechem Turek. - Uznajmy, że twój uroczy, ale bezużyteczny kolega będzie nagrodą w starciu, do którego miało dojść już dawno.

Spojrzałem na Raisa, próbując zrozumieć, o co tak właściwie znowu mu chodziło. Hoseok, który dotychczas stał niemal nieruchomo u boku swojego szefa, teraz poprawiał swoją ulubioną rękawicę, zakończoną metalowymi pazurami, wpatrując się przenikliwie w Jungkooka.

- Grizzly kontra Skorpion! - zapowiedział Suleiman. - Na śmierć i życie, wszystkie chwyty dozwolone! Walka, której oczekiwali wszyscy fani koreańskiego boksu! Szkoda, że widowisko zostało zarezerwowane jedynie dla VIPów.

Hoseok ruszył powoli w stronę zejścia z antresoli, kilka razy strzelając palcami i rozgrzewając kark. Szykował się do walki, na którą widocznie od samego początku czekał, bo jego szelmowski uśmiech nie pozostawiał wątpliwości - wszystko szło tak, jak on i Rais zaplanowali.

- Zwycięzca może zabrać nagrodę - dodał na odchodne Rais, rzucając pod moje nogi torbę, w której najprawdopodobniej były wyniki badań doktora Zere'a. Uśmiechnął się do mnie, a po chwili namysłu kopnął pakunek, zrzucając go z antresoli i kierując się do przejścia schowanego za rogiem piętra. - Załatw to szybko, Grizzly.

- Taki mam zamiar.

Hoseok, gdy tylko zszedł ze schodów, bez uprzedzenia ruszył na Jungkooka, który zdążył odsunąć się w bok, unikając pierwszego ciosu przeciwnika. Grizzly nie zaszarżował jednak po raz kolejny, powoli obchodząc Jeona, jak drapieżnik chcący pobawić się ze swoją ofiarą w kotka i myszkę. Krążyli wokół siebie dłuższą chwilę, zanim Jungkook nie zdecydował się na pierwszy atak, próbując dosięgnąć pięścią twarzy drugiego mężczyzny. Ten jednak gładko sparował jego cios, przy okazji kopiąc Jeona w udo.

Jungkook odskoczył na bezpieczną odległość, najwidoczniej postanawiając potrzymać przeciwnika na dystans, zanim nie zbierze się w garść. A musiał to zrobić - wątpiłem, żeby Grizzly chciał dawać mu fory. Do tego Jeon był zmęczony zarówno fizycznie, jak i psychicznie, co samo w sobie stanowiło jego słaby punkt w starciu.

- Długo zastanawiałem się, jak to będzie z tobą na ringu, Skorpion - mruknął Hoseok. - Miałem ochotę zrównać takiego szczyla jak ty z ziemią. Już myślałem, że wirus przekreślił moje ciche marzenia, ale jakże się myliłem.

- Zamknij się i walcz ze mną, skurwielu - fuknął Jeon, podnosząc nieco gardę.

- Nie licz na to, że będę grał fair.

Nie byłem w stanie powiedzieć, ile ze sobą walczyli. Okładali się bez końca, a mi wydawało się, że żaden z nich nie tracił sił. Obaj krwawili, obaj co rusz próbowali powalić przeciwnika albo zadać ostateczny cios. Hoseokowi udało się przeciągnąć pazurami po twarzy i lewym boku Jeona, przez co chłopak do końca walki mrużył jedno oko. Jungkook natomiast w którymś momencie kopnął Grizzly'ego prosto w nos, skąd właśnie najbardziej krwawił mężczyzna. Kilka razy wylądowali na podłodze, doprawiając pięściami swoje i tak pokiereszowane ciała, a ja jedynie mogłem przypatrywać się wszystkiemu z góry, nieudolnie próbując ustami zsunąć prowizoryczny knebel, by móc swobodniej oddychać.

Hoseok o wiele lepiej pracował nogami, co zaowocowało tym, że za którymś razem udało mu się w końcu podciąć Jungkooka tak, by ten stracił równowagę i upadł na ziemię. W ostatnim momencie Jeon przetoczył się na bok, uciekając od metalowych pazurów, którymi Grizzly sięgnął jego gardła. Zanim wstał, oberwał kopniakiem w brodę, ale wykorzystał to, by złapać przeciwnika za nogę i ściągnąć go do parteru. Nie wiedziałem, jak to się stało, ale obaj zaraz wstali, by ponownie zacząć krążyć wokół siebie, jakby próbowali przeciągnąć to starcie w nieskończoność.

A przecież nie mieliśmy czasu.

Niemal umknęło mi to, jak Jungkook złapał Hoseoka za ubranie i rzucił nim o jeden z grubych filarów w pomieszczeniu, które podtrzymywały antresolę. Konstrukcja zadrżała pod wpływem uderzenia, a Grizzly na chwilę stracił oddech i koncentrację, co ostatecznie pozwoliło Jeonowi położyć przeciwnika i usiąść na nim, by zacząć bez opamiętania okładać go pięściami, prawie jak zrobił to Taehyung kilka chwil przed swoją śmiercią z nieszczęsnym strażnikiem. Miałem już nawet wrażenie, że Hoseok zemdlał, kiedy Jungkook postanowił z niego wstać i odsunąć się kilka kroków, ale mężczyzna wciąż niemrawo ruszał się i patrzył za Jeonem.

- Przegrałeś, chuju - skwitował Jungkook, kiedy Grizzly spróbował podnieść się na łokciach, kończąc swoją próbę z powrotem na ziemi. - Nieźle cię potrubowałem, co? Taki szczyl cię załatwił, gnoju.

- Za...zamknij się, Jeon.

- To jest to gówno, za które Taehyung oddał życie? - parsknął Jungkook, nie zwracając uwagi na Hoseoka. Podszedł do pakunku, który zrzucił na dół Rais, przez chwilę grzebiąc w torbie. - Kurwa, to tylko próbki tkanek. Gdzie reszta?

- Myślisz, że... ci powiem? - zakpił Grizzly, ale zaraz uśmiech zszedł z jego twarzy, gdy Jeon błyskawicznie przystawił mu do gardła podniesioną z ziemi maczetę.

- Gadaj - warknął, dociskając ostrze do brudnej skóry przeciwnika.

- Jeb się - mruknął tylko Hoseok. - Zabij mnie, no, dalej.

Jungkook patrzył na drugiego mężczyznę bez większych emocji. Z całych sił starałem się w tym czasie uwolnić usta, żeby móc powstrzymać Jeona przed zabiciem kolejnej osoby, ale knebel, jak na złość, zdawał się zaciskać pomiędzy moimi wargami.

- Powinienem cię zostawić tak, żebyś zdychał długo i boleśnie - powiedział Jeon. - Ale nie zrobię tego. Nie mam zamiaru dawać ci choćby cienia szansy na chorą zemstę.

- Jungkook, nie! Wystarczy!

Mój własny głos wydał mi się kompletnie obcy, kiedy w ostatnim momencie uwolniłem usta i zdążyłem zatrzymać Jeona, zanim ten poderżnął Grizzly'emu gardło. Jungkook spojrzał na mnie przez ramię, ostatecznie puszczając dogorywajacego Hoseoka. Na koniec przywalił mu jeszcze w głowę, żeby mężczyzna na pewno stracił przytomność, a potem truchtem ruszył w stronę schodów, by jak najszybciej dotrzeć do mnie, po drodze chwytając jeszcze torbę z próbkami.

Kiedy chłopak kucnął przy mnie, żeby rozwalić maczetą kajdanki, trzymające mnie przy balustradzie, łzy nagle przestały spływać ciurkiem po moich policzkach. Jungkook też zdawał się być kompletnie wyprany z emocji, dlatego nie odzywałem się, dopóki nie uwolnił moich rąk i nie pomógł mi wstać.

- Tamtędy uciekł Rais - wskazałem na drugą stronę antresoli. - Pewnie jest tam wyjście.

Jeon skinął głową, a zaraz bez słowa ruszyliśmy do wyjścia, które faktycznie było praktycznie na wyciągnięcie ręki. Szybko okazało się, że podczas przeprawy przez obstawione muzeum zatoczyliśmy prawie pełne koło, bo wyszliśmy bardzo blisko głównego wejścia do zamku. Kilku strażników, którzy pozostali na dziedzińcu, spojrzeli na nas zdziwieni, ale nie zaatakowali, na co byłem po części gotowy. Jungkook nie raczył nawet na nich popatrzeć, błyskawicznie kierując się do bramy, teraz otwartej na oścież, jakby zostawiono ją tak specjalnie po to, by jeszcze bardziej z nas zadrwić.

Kamienna droga dojazdowa do muzeum, miejscami zastawiona kolczastymi zaporami, ciągnęła się w dół wzgórza aż do mostu, gdzie zaczynał się asfalt. Stare miasto nad wodą prezentowało się naprawdę cudownie, sprawiając wrażenie, jakby wcale nie było pełne zarażonych. Zresztą, na wysepce prawie żadnego nie było, co jeszcze bardziej usypiało czujność.

Gdy tylko pomyślałem o ofiarach wirusa plączących się po ulicach, przed oczami stanęła mi postać przemienionego Taehyunga. Pomachałem głową, próbując odrzucić tę myśl, ale ona wcale nie chciała mnie tak łatwo opuścić. Nie mogłem uwierzyć, że agent faktycznie nie żył.

Jungkook, który do tej pory szedł tuż obok mnie, nagle został w tyle. Zanim zdążyłem spytać, czy coś się stało, chłopak upadł na kolana, podpierając się również na łokciach, żeby schować pomiędzy nimi głowę.

- Jungkook? Co się dzieje? - spytałem szybko spanikowany. Ciśnienie podskoczyło mi natychmiast, a serce, które dopiero co się uspokoiło, znowu zaczęło wybijać kompletnie szalony rytm.

Czy znowu mu się pogorszyło? Przecież dostał antyzynę, więc chociaż przez jakiś czas powinien czuć się lepiej. Czyżby Rais podrzucił mu jakąś podróbkę i Jeon faktycznie za chwilę mógł podzielić los Tae?

Tylko czy byłbym w stanie ulżyć bokserowi w cierpieniu tak, jak on ulżył Taehyunowi?

Chłopak nie poruszył się, kiedy powoli do niego podszedłem. Dopiero kiedy kucnąłem, jego ramiona poruszyły się tak, jakby przeszedł go dreszcz. Jeon skulił się jeszcze bardziej, a ja zaraz usłyszałem głośny jęk rozpaczy, który wyrwał się bokserowi.

Jungkook płakał. Płakał tak głośno i żałośnie, że przez chwilę nie miałem bladego pojęcia, co tak właściwie robił. Ten scenariusz wydawał mi się być wręcz absurdalny.

- Zabiłem go - wyrzucił z siebie, szlochając bez przerwy. - To wszystko moja wina, zabiłem go!

- Jungkook, to przecież nie jest twoja wina - zacząłem spokojnie, układając jedną rękę na drżących plecach Jeona. Nie wiedziałem, czy był to dobry pomysł, ale bokser nie strącił mojej dłoni, więc ostrożnie pogładziłem go po przemoczonej koszulce.

- Kurwa, życzyłem mu... życzyłem mu śmierci! Jestem takim pustym gnojem, prze-przepraszam, Jimin - jego głos załamywał się z każdym słowem, a ja czułem coraz większą gulę w gardle, która nie pozwalała mi odezwać. - Przepraszam, przepraszam, przep-

- Przestań - wykrztusiłem w końcu.

Złapałem chłopaka za głowę, którą usilnie przyciągał rękoma do ziemi. Mokre policzki ślizgały mi się w dłoniach, ale gdy nareszcie udało mi się zmusić Jungkooka do podniesienia się, dotarło do mnie, że sam tak właściwie nie wiedziałem, co chciałem zrobić. Jego twarz, nie dość, że nierówno spuchnięta od ciosów, które wymierzył mu Hoseok, była całkowicie brudna od krwi i piachu, a coraz to nowe łzy znaczyły zgrabne ścieżki na opalonej skórze.

- Przestań, proszę - dodałem miękko, ocierając jego łzy kciukami. Nie sprawiło to jednak, że stała się czyściejsza, a wręcz przeciwnie, bo zaczęła wyglądać jeszcze gorzej. Brud dostał się do rozcięć na policzku i wardze, a nieprzyjemne zakażenie, które mogło się tam wdać, najprawdopodobniej zakończy się ropniakami, jednak nie miałem szansy go przed tym uchronić. - Nie możemy się teraz poddawać, nie możemy pozwolić, żeby poświęcenie Taehyunga poszło na marne. Chciał, żebyśmy żyli, dlatego oddał ci antyzynę. Może i go zabiłeś, ale zrobiłeś to, co było trzeba zrobić.

- Umiem tylko niszczyć. Zniszczyłem moją przyjaźń z Tae, zniszczyłem to, co do mnie poczułeś. Zniszczyłem w całym swoim życiu tak wiele, a wcale nie chciałem - chłopak ciągle płakał, nieświadomie wtulając twarz w moje ręce. - Miałem nadzieję, że w końcu zdechnę, a Taehyung i ty przeżyjecie i...wy... wolałbym, żebyście wy... on byłby dla ciebie lepszy, bylibyście...

- Nawet tak nie mów, Kook, błagam cię - przerwałem mu po raz kolejny. - To nieprawda, że potrafisz tylko niszczyć. Taehyung do końca uważał cię za przyjaciela, a ja... ciągle coś do ciebie czuję, okej? - przyznałem, delikatnie ściskając palcami policzki chłopaka. - Nie wiem sam, co to dokładnie jest, nie teraz. Wiem za to, co potrafisz. Potrafisz walczyć, Jungkook. Na ringu, z zarażonymi, z samym sobą i ze wszystkimi swoimi emocjami. Cały czas walczysz i właśnie tego potrzebujemy. Musimy wywalczyć sobie przetrwanie.

- Jimin, ja... - Jeon nie dokończył, bo znowu się rozpłakał na tyle, że nie był w stanie mówić.

- Musimy działać, Kook - powiedziałem dobitnie, jeszcze raz przecierając twarz Jungkooka. Nie wiedziałem, co mną kierowało, ale pochyliłem się w jego stronę i złożyłem bardzo delikatny pocałunek na jego wargach. Mimo że nasze usta zetknęły się tylko na chwilę, bo zaraz się odsunąłem, wyczułem nieprzyjemny, krwawy posmak, gdy tylko przełknąłem ślinę. - Wracajmy jak najszybciej do Namjoona i Savvy'ego i miejmy nadzieję, że wymyślili, jak przebić się przez zagłuszanie. Pewnie będą potrzebowali naszej pomocy, więc musimy wziąć się w garść, dobra?

Chłopak pokiwał głową, patrząc na mnie przez chwilę szeroko otwartymi oczami. Widocznie nie spodziewał się, że będę chciał go pocałować, czy że kiedykolwiek to on będzie w większej rozsypce niż ja. Może miał rację i faktycznie umiałem ruszyć głową tylko w naprawdę kryzysowej sytuacji?

Z głośnym westchnieniem puściłem Jeona, wstając z kucków. Jungkook dźwignął się z kolan chwilę później, chwiejnie stając na dwóch nogach. Uśmiechnąłem się do niego smutno, a zaraz coś tchnęło we mnie kolejną dawkę odwagi, więc chwyciłem jego zakrwawioną dłoń i delikatnie pociągnąłem za nią, żeby bokser ruszył za mną w stronę mostu.

- A jak już uporamy się z bombardowaniem i całą tą rządową propagandą, to pomścimy Taehyunga - powiedziałem, zaciskając palce na jego ręce.

Jungkook spoglądał na mnie naprawdę długo, zanim odwzajemnił mój uśmiech i uścisk. Wolną ręką otarł twarz, zaraz samemu ruszając dość żwawo przed siebie.

- Damy radę - potwierdził.

A mi tyle w zupełności wystarczyło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro