[3,0] - Magazyny
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo byłem wyczerpany tym wszystkim, co mnie spotkało, dopóki nie opadłem na niewygodne łóżko, w końcu mogąc odetchnąć. Zasnąłem prawie od razu, gdy tylko moja głowa dotknęła poduszki pachnącej tak, jakby nigdy nie została wrzucona do prania. Jednak ani zatęchły zapach, ani gryzący koc nie przeszkodziły mi w natychmiastowym odpłynięciu.
Dopiero po przebudzeniu poczułem, jak bardzo bolał mnie każdy najdrobniejszy mięsień. Zakwasy po treningach tanecznych wydały mi się nagle nic nieznaczącym dyskomfortem.
Jęknąłem cicho, przewracając się z boku na bok. Zaraz poraziły mnie promienie słońca wpadające przez uchylone okno. Do pomieszczenia wdzierało się przez nie też gorąco panujące na zewnątrz, powodując okropny zaduch. Przetarłem oczy, siadając na posłaniu. Przez chwilę bezcelowo wpatrywałem się w ścianę, czekając aż mój umysł obudzi się do końca. Kiedy to nastąpiło, postanowiłem wstać i spróbować wziąć prysznic.
Łazienka w moim pokoju nie była zbytnio górnolotna. Zapewne od wybuchu epidemii nikt do niej nie zaglądał. Szybko wskoczyłem do kabiny, by nie skupiać uwagi na wszechobecnych pajęczynach i przekręciłem kurek z nadzieją, że w bloku wciąż była bieżąca woda. Zniechęcony tym, że na początku w rurach jedynie zabulgotało i nic poza tym, odwróciłem się z powrotem do wyjścia. Ostatkiem sił powstrzymałem się przed piśnięciem niczym wystraszona nastolatka, gdy nagle na mój kark trysnął lodowaty strumień. Błyskawicznie obmyłem ciało, po czym wyskoczyłem spod natrysku, niemal wywijając orła na zdradliwie śliskich kafelkach.
Gdy tylko wytarłem się, uprzednio wybrawszy najczystszy ręcznik, jaki udało mi się znaleźć w małej szafce przy umywalce, z niezadowoleniem uświadomiłem sobie, że będę zmuszony wcisnąć się w swoje zmaltretowane i przepocone ubrania z wczoraj. W małym mieszkanku, które teraz stanowiło mój pokój, nie było prawie niczego, a szafa świeciła pustkami, podobnie jak niedziałająca lodówka.
Wstrzymałem powietrze, naciągając śmierdzącą koszulkę przez głowę, a następnie spojrzałem zrezygnowany na swoje stopy. Były całe w otarciach i pęcherzach. Nie chciałem wiedzieć, jak bardzo będzie mnie bolało założenie butów, które zdążyłem już wczoraj znienawidzić.
Wyszedłem z pokoju po kilku minutach, przekręcając klucz w zamku tylko dla zasady - cały mój dobytek, stanowiący ubrania i rozładowany telefon, i tak miałem przy sobie. Ruszyłem żwawo do gabinetu Mina, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, co takiego mogę zrobić dla tej małej społeczności. W końcu w sytuacji, w której się wszyscy znaleźliśmy, czas liczył się jak nic innego.
Jak się okazało, dotarłem do biura Sugi akurat, gdy Taehyung chciał z niego wyjść. Blondyn wpadł na mnie z impetem, przez co zatoczyłem się do tyłu, w ostatniej chwili łapiąc równowagę.
- O rany, wybacz! - krzyknął, mijając mnie i ruszając truchtem w stronę wind. Nie miałem pojęcia, co sprawiło, że od rana tryskał takim entuzjazmem, szczególnie, że miało go tutaj dzisiaj ponoć nie być, ale szybko stwierdziłem, że wolałem nie wiedzieć. Patrzyłem za nim przez chwilę, tylko po to, by po obróceniu się, napotkać przeszywające spojrzenie Jungkooka, obserwującego mnie z wnętrza gabinetu.
Przełknąłem ślinę, starając się nie utrzymywać z chłopakiem kontaktu wzrokowego. Zdawałem sobie sprawę z tego, że za mną nie przepadał (mówiąc bardzo delikatnie), a ja, chociaż mnie uratował, też nie potrafiłem się przemóc, szczególnie, gdy cały czas zachowywał się jak rasowy dupek.
Bardzo przystojny, ale wciąż dupek.
Wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi i dopiero wtedy zauważyłem Sugę. Stał przy jednym z regałów uginających się pod ciężarem książek i akt, przegrzebując jego zawartość.
- Gdzieś tu powinny być... - mruczał pod nosem, uparcie szukając czegoś w jednym z segregatorów. Nagle wyciągnął zamaszystym ruchem plik kartek z koszulki i odwrócił się do Jungkooka z triumfalnym okrzykiem "Mam!", przy okazji zauważając moją obecność. - Park Jimin, w samą porę!
- Co on niby ma do... - zaczął młodszy brunet, jednak Min szybko mu przerwał.
- Nie odzywaj się i nie psuj mi humoru, Jeon - stwierdził Yoongi, gestem przywołując naszą dwójkę za sobą do biurka. Wyglądał na równie ucieszonego co Taehyung, mimo że ciemne sińce pod oczami zdradzały, iż zapewne nie spał całą noc i wcale nie powinien być z tego powodu szczęśliwy.
Mężczyzna rozłożył na blacie kartki, które okazały się być mapą miasta. Każda strona przedstawiała w przybliżeniu inny obszar czy też plan budynku. Zastanawiałem się, skąd takie dokumenty mogły wziąć się w zwykłym bloku mieszkalnym, ale szybko doszedłem do wniosku, że im mniej wiedziałem tym lepiej było dla mnie.
- Jestem prawie pewien, że ludzie Raisa trzymają antyzynę w starych magazynach kolejowych. Ostatnio aż się tam od nich roi, więc nie chodzi o zwykłe zapasy. Mamy dokładne plany wszystkich budynków. Chcę żebyście to sprawdzili - spojrzał na nas poważnie, po czym westchnął, gdy tylko Jungkook otworzył usta.
- Pójdę sam - oznajmił chłopak, nie chcąc się wdawać w dłuższe dyskusje.
- Nie pójdziesz sam. Jeśli będzie tam antyzyna, to na pewno nie mało, a my potrzebujemy jej jak najwięcej - Yoongi poklepał mnie przyjaźnie po ramieniu, patrząc Jeonowi prosto w oczy. - Dlatego Jimin pójdzie z tobą. Skoro nadążał za tobą w nocy, to teraz też da radę.
- Przecież on nie ma zielonego pojęcia o przetrwaniu na ulicach! - młodszy wyrzucił ręce w powietrze, jednak zaraz je opuścił w geście rezygnacji, gdy usłyszał odpowiedź Mina.
- To go przeszkól - brunet wzruszył ramionami, pchając mnie i Jeona w stronę wyjścia. - A teraz wypierdalać, mam ważniejsze rzeczy do roboty.
Mężczyzna niemal wyrzucił nas na korytarz, a Jungkook posłał mu spojrzenie godne obrażonego dziecka, które nie dostało ulubionego lizaka.
- Jeśli dowiem się, że wyszedłeś sam, a na pewno się dowiem, gdybyś wpadł na taki idiotyczny pomysł, to doskonale wiesz, jak bardzo będę tobą zawiedziony, Jeon - dodał Min, kiedy zauważył cień determinacji do dalszej dyskusji w oczach Jungkooka.
Chłopak westchnął głęboko, a jego mina lekko złagodniała. Przez chwilę patrzył Yoongiemu w oczy, po czym spuścił wzrok na swoje buty, krzywiąc się nieznacznie.
- Wiem, hyung - odparł, a zaraz złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą tak mocno, że mało brakowało, a wylądowałbym twarzą na podłodze. - Idziemy na dach, pokażę ci co i jak.
"To było szybkie", pomyślałem, ale nie wydałem z siebie żadnego dźwięku oprócz cichego przytaknięcia. Min zaśmiał się, zanim zamknął za nami drzwi, ale ja postanowiłem się na wszelki wypadek więcej nie odzywać.
W końcu Jungkook i tak już wystarczająco mnie nie lubił.
- No i może dam ci jakieś ubrania na zmianę, bo capi od ciebie na kilometr.
O tym właśnie mówiłem.
***
- Zwariowałeś - stwierdziłem, będąc pewnym swoich słów, jak chyba nigdy w życiu.
- Nie pierdol, tylko rób co mówię - zdenerwowany ton Jeona tylko podsycił moją irytację.
- Żartujesz sobie ze mnie. Ja wiem, że chcesz się mnie pozbyć i w ogóle, ale-
- Czy ty mógłbyś po prostu się ruszyć zamiast panikować, jak baba?! - młodszy w końcu stracił cierpliwość, podobnie jak ja.
- Cholera, każesz mi skakać z dwudziestu metrów na stos worków ze śmieciami! Przecież to najprostszy sposób, żeby złamać sobie kręgosłup i kilka innych ważnych części ciała! - warknąłem, nie będąc nawet pewnym, czy kręgosłup można było nazwać "częścią ciała". W tamtym momencie jednak niezbyt mnie to obchodziło, bo tak czy siak nie miałem zamiaru go sobie łamać ku uciesze chłopaka, który najwyraźniej nie dość, że był dupkiem, to psychopatą, który postradał zmysły.
- Ja jebię - chłopak złapał się za zatoki, po czym podszedł do krawędzi kondygnacji, na której staliśmy, wyraźnie mając mnie dość.
Byliśmy w części wieżowca, którą dopiero dobudowano, gdy wybuchła epidemia, dlatego kilka najwyższych pięter było zwykłym placem budowy. Dopiero dzisiaj rano doszedłem do wniosku, że nie były to nowe budynki, a jedynie przechodziły renowację, na co nie wpadłem wczoraj, uciekając przed przemieńcami. Tak czy siak, ze względu na to, że na najwyższych piętrach nie było praktycznie niczego oprócz łysych szkieletów kondygnacji, to miejsce idealnie nadawało się na ćwiczenie parkouru i innych tego typu rzeczy. Przynajmniej według Jeona.
- Patrz i się ucz.
Po tych słowach Jungkook stanął tyłem do krańca piętra, uśmiechając się do mnie kącikiem ust. Pomachał mi, zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, i zwyczajnie przechylił się do tyłu, zniknąjąc mi z pola widzenia.
Serce podskoczyło mi do gardła, gdy ruszyłem biegiem w stronę chłopaka, który tak po prostu rzucił się z piętra, czego wymagał ode mnie kilka chwil wcześniej.
- Nie! - krzyknąłem, łudząc się iż zdążę go złapać, ale nim dobiegłem do krawędzi, było już za późno, a Jeon zleciał te cholerne dwadzieścia metrów niżej.
Przełknąłem głośno ślinę, gdy doszedł mnie dźwięk tłuczenia jakichś butelek i pękania worków na śmieci. Z obawą spojrzałem w dół, gdzie cały i zdrowy, cholerny Jeon Jungkook właśnie wygrzebywał się ze stosu śmieci, otrzepując ubrania, jak gdyby nigdy nic. Spojrzał na mnie, po czym teatralnie złapał się za plecy, zginając w pół.
- Aa, chyba coś sobie złamałem! Kurwa, ale boli! - ironia w jego głosie i prześmiewczy uśmiech tylko bardziej mnie wkurzyły.
- Ale jesteś zabawny - wziąłem głęboki wdech, by się uspokoić i przypadkiem nie powiedzieć kilku słów za dużo. Nie mogłem się jednak powstrzymać, żeby nie podsumować go chociaż jednym epitetem. - Dupek.
- Słyszałem!
"Szlag by go", pomyślałem, stając w tym samym miejscu, co on kilka sekund temu. Zamknąłem oczy, gdy gorący wiatr nagle zaczął rozdmuchiwać moje włosy na wszystkie strony. "Dalej, Jimin. Skoro ten palant nic sobie nie zrobił, to ty też przeżyjesz". Kiwnąłem się kilka razy w tył i przód, aż w końcu poczułem, że nie mogę wrócić do pionu. Poziom adrenaliny chyba sięgnął zenitu, gdy uświadomiłem sobie, że bezwładnie leciałem w dół. Chciałem otworzyć oczy, zacząć krzyczeć i wyciągnąć ręce w stronę ziemi, ale ostatki zdrowego rozsądku podpowiedziały mi, że w ten sposób tylko zwiększyłbym ryzyko ich złamania.
Te kilka sekund, przez które nie miałem kompletnie żadnej kontroli nad własnym ciałem, zdawało się trwać godzinami. Czas jakby zwolnił, a kiedy w końcu wpadłem w te cuchnące śmieci, dobrą minutę zajęło mi pozbieranie myśli.
- Wiedziałem, że dasz się sprowokować - zadowolony z siebie Jeon stanął zaraz obok mnie i wyciągnął w moją stronę rękę.
- Odezwał się ten wiecznie opanowany - odburknąłem i powoli podniosłem głowę, jeszcze raz zastanawiając się, czy aby na pewno nic mnie nie bolał bardziej niż powinno po spotkaniu z napchanymi workami.
- Wstawaj szybciej, bo zaraz tak prześmierdniesz tym gównem, że ludzie Raisa wyczują nas z daleka - Jungkook nie czekał na żadną odpowiedź czy reakcję z mojej strony, tylko zwyczajnie złapał mnie za koszulkę i uniósł do góry.
Otworzyłem szeroko oczy, gdy uświadomiłem sobie, że chłopak jedną ręką postawił mnie do pionu. I to bez większego wysiłku. Kim on był? Jakimś nadczłowiekiem?
- Zostało nam chyba tylko kilka przydatnych trików z samoobrony i możemy iść - podsumował, puszczając moją koszulkę. Przez to, że musiał przyciągnąć mnie również w swoją stronę, stałem niemal na nim, czując gorąco bijące od jego ciała. Czułem, że moje policzki zrobiły się czerwone, ale Jeon na szczęście tego nie zauważył, odwracając się i ruszając do zabudowanej części piętra.
Dzięki Bogu, że postanowił w końcu zejść z tego piekącego słońca.
- Czekaj, czekaj... Ty chcesz tam iść już dzisiaj? - zapytałem, gdy tylko go dogoniłem, a on spojrzał na mnie karcąco, jakby to, co właśnie sobie uświadomiłem, nie było żadną kwestią sporną.
- Oczywiście, że tak! Antyzyny i tak jest mało, a ludzie Raisa przejmują prawie wszystkie zrzuty! Nie możemy czekać! - krzyknął młodszy, przystając nagle, jakby wpadł na jakiś świetny pomysł. Uśmiechnął się nikle sam do siebie, zapewne myśląc, że niczego nie zauważyłem, po czym kontynuował o wiele spokojniej. - Jeśli nie chcesz iść to zawsze możesz powiedzieć Yoongiemu, że się wycofujesz i-
- Z niczego się nie wycofuję. - Jeon jedynie westchnął na moje słowa, z powrotem zaczynając iść. - Po prostu nie jestem pewien, czy zdążymy wrócić przed zmierzchem...
- Nie zdążymy - mruknął ponuro brunet, spoglądając na mnie jakoś dziwnie. - Dlatego to, co ci zaraz pokażę stosujesz tylko w dzień, ewentualnie w starciu z ludźmi. Nocą masz po prostu biec, rozumiesz? W każdym wypadku.
Kiwnąłem jedynie głową, dając tym samym znak, że zrozumiałem. Po wczorajszym maratonie sens tej zasady był dla mnie aż nazbyt jasny.
***
Droga do magazynów kolejowych wiodła przez najuboższe dzielnice Harranu. W zniszczonych slumsach roiło się od cuchnących, rozkładających się ciał, wśród których beztrosko przechadzali się zarażeni. Jungkook wydał mi zakaz odzywania się głośniej niż szeptem oraz nakazał milczeć, gdy jakiś żywy trup był w zasięgu wzroku. Dzięki temu bez większych problemów udało nam się dotrzeć do wiaduktu z drogą przelotową, skąd mieliśmy mieć widok na cel naszej wyprawy.
Jeon zwinnie wspiął się na rozpadające się betonowe płyty, rozglądając się na wszystkie strony.
- Jest czysto - mruknął, podczas gdy ja niezdarnie próbowałem wdrapać się na dawną autostradę. Wokół było pełno aut, pozostawionych niechlujnie i w pośpiechu. Nie miałem pojęcia, jak dokładnie wyglądał wybuch epidemii, ale wydawać by się mogło, że był zupełnie nagły, a już na pewno niespodziewany.
- To chyba dobrze, co nie? - spytałem cicho, obserwując uważnie jego profil. Strużka potu znaczyła ścieżkę po gładkiej twarzy chłopaka, a ten wciąż zdawał się być maksymalnie skupiony na zadaniu. Ja sam czułem się okropnie zmęczony wcześniejszym treningiem i marszem w samym środku dnia, gdy temperatura sięgała czterdziestu stopni w cieniu. Byłem spocony jak wieprz i przekonany, że śmierdziałem gorzej niż niektórzy zarażeni. Jeon natomiast pozostawał niewzruszony. Mimo, że jego ciało na pewno domagało się odpoczynku, to umysł nawet nie dopuszczał do siebie takiej możliwości.
- Miałem na myśli, że jest za czysto - odezwał się w końcu.
- To zmienia postać rzeczy.
- Ta... - chłopak westchnął ciężko, jakby właśnie prowadził rozmowę z kimś kogo nienawidził, ale nie mógł mu powiedzieć niczego nieprzyjemnego. Zresztą, chyba tak właśnie było. - Chodź, nie traćmy czasu.
Zeskoczyliśmy z drogi na dach pobliskiego domu i kontynuowaliśmy wędrówkę właśnie w ten sposób - "na wysokościach", dopóki nie doszliśmy do ostatniego budynku. Za nim zaczynało się torowisko, a kilkadziesiąt metrów dalej widniały naprawdę ogromne hangary. Zerknąłem na Jungkooka, który, nie wiadomo kiedy, znalazł się na ziemi i gromił mnie wzrokiem, byle bym się pośpieszył. Kiedy stanąłem obok niego, pociągnął mnie za ramię w stronę jednego z wagonów stojących na bocznicy. Wszedł do niego pierwszy, uprzednio sprawdzając, czy w środku nikogo nie było, po czym wciągnął mnie tam za sobą.
- Słuchaj, plan jest taki. Wchodzimy niepostrzeżenie, rozglądamy się za antyzyną, staramy się nie zwrócić na siebie uwagi, bierzemy co nasze i spierdalamy, jasne? - brunet wydawał się być przekonany co do świetności swojej strategii, a ja jeszcze bardziej w niego zwątpiłem, gdy kontynuował. - Jeśli ktoś cię zauważy, to natychmiast musisz go unieszkodliwić. Kiedy ci debile podniosą alarm, będziemy mieć przesrane. Są uzbrojeni i mimo, że kilku zachowało zdrowy rozsądek i nie puszcza serii z karabinu maszynowego do wszystkiego, co się rusza, to wciąż większość z nich to totalne bezmózgi. Nieuwaga równa się tyle, co cała horda zombie zwabiona dźwiękiem wystrzałów. Jeśli nie zabiją nas ludzie Raisa, to na pewno zrobią to zarażeni, zaraz po tym jak wyjdziemy z hangaru.
Chłopak przerwał, zapewne postanawiając dać mi chwilę na przyswojenie otrzymanych informacji. I, o ile samą treść zrozumiałem, to miałem ochotę zadać mu tysiące dodatkowych pytań, które na pewno by go nie ucieszyły. Przede wszystkim wciąż nie miałem pojęcia kim był ten cały Rais. Oczywiście domyślałem się, że raczej nie był naszym ziomkiem czy jakimś innym dobrodziejem, ale naprawdę trudno było mi poukładać sobie w głowie fakty, którymi zarzucała mnie harrańska rzeczywistość.
No i antyzyna, która (z tego co zrozumiałem) nie była lekiem, a jedynie czymś, co spowalniało rozwój choroby wywoływanej przez wirusa. Towar na wagę złota, ze "zrzutów", prawdopodobnie od GRE, czy jakiejś innej organizacji, która jeszcze nie spisała miasta na starty. Tyle pamiętałem z licznych artykułów o mieście, ale w żadnym nie wyczytałem szczegółów ani przepisu na przetrwanie.
Jak działała antyzyna? Czy faktycznie była w magazynie, do którego właśnie mieliśmy się wpakować? Skąd Rais miał ludzi, którzy jej pilnowali? Płacił im? Jeśli tak, to czym?
Westchnąłem ciężko, dobrze wiedząc, że nawet, gdybym otrzymał odpowiedzi na te pytania, nie zmieniłoby to zbytnio mojej sytuacji. A już na pewno nie sprawiłoby, że Jeon przestałby ciskać kurwikami z oczu w moją stronę.
- Okej, czaję. Próbujemy nie dać się zabić. A jak w ogóle zamierzasz tam wejść? Wszystkie drzwi wyglądają na zabarykadowane albo niemożliwe do ręcznego przesunięcia. Poza tym, pewnie mają je obstawione.
Jeon uśmiechnął się delikatnie. Najwyraźniej ucieszył się, że nie zadałem żadnych pytań, które nie dotyczyłyby stricte naszej misji.
- Jednak nie jesteś aż tak głupi i pusty na jakiego wyglądasz - stwierdził, na co prychnąłem zirytowany.
- Wypraszam sobie.
- Sorry, ale ten majtkowy róż na włosach...
- Powiesz mi wreszcie, jak mamy się tam dostać?
Jeon zachichotał cicho, gdy mój szept przybrał formę lekkiego warkotu. Byłem świadom tego, iż musiałem brzmieć komicznie, szczególnie z moim zwyczajnie wysokim głosem, ale nie miałem ochoty wykłócać się z brunetem. Szczególnie siedząc w otwartym wagonie towarowym w mieście objętym epidemią wirusa, który zmieniał ludzi w pieprzone zombie.
- Tylko się nie obrażaj, księżniczko - już miałem się oburzyć, ale Jungkook nareszcie przestał się śmiać i przybrał swój wyprany z emocji wyraz twarzy, widocznie postanawiając się skupić. - Wejdziemy przez dach. Jest w nim pełno dziur, o których ludzie Raisa nie mają pojęcia. Gorzej będzie z wyjściem, ale o tym pomyślimy, jak już znajdziemy antyzynę i trzeba będzie ją wynieść. Wszystko jasne?
- Tak sądzę - wymruczałem pod nosem. Jeon wychylił głowę z wagonu, wskazując mi ciężarówkę stojącą blisko zadaszenia nad jednym z wejść do magazynu. Same drzwi wyglądały na zabarykadowane, ale naczepa stała tak, że bez problemu można było się z niej wspiąć na nagrzane blachy nad wejściem, a stamtąd jakoś dostać się na główny dach.
Brunet trącił mnie łokciem w bok i poklepał się po biodrze. Dopiero teraz zauważyłem spory hak, przyczepiony do jego paska. Nie miałem pojęcia, czy było to szczęście głupiego, czy skrzętnie zaplanowana akcja, ale w rogu wagonu dostrzegłem grubą, zwiniętą linę, po którą ruszył Jeon. Chwilę później przywiązał jeden jej koniec do haka, tym samym tworząc idealne narzędzie wspinaczkowe.
- Możemy iść - oznajmił, wyskakując na tory.
Nie widząc innego wyjścia, ruszyłem za nim. Miałem ogromną nadzieję, że uda nam się wrócić w jednym kawałku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro