Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[29,0] - Zdrajca

Zombie otaczały mnie z każdej strony. Wyciągały do mnie ręce, których skrzętnie starałem się unikać, machając przy tym bronią na oślep i kompletnie przypadkowo. Chciałem się od nich odsunąć, ale co rusz wpadałem na któregoś z nich.

Słyszałem ich rzężące oddechy i w pewnej chwili już byłem przekonany, że to był mój koniec. Odpychanie się od zarażonych nie miało najmniejszego sensu, bo nawet jeśli kilku udało mi się zranić, to oni całą kupą wciąż parli na mnie. Czułem jak ich palce ślizgają się po mojej skórze, starając się mnie złapać i przyciągnąć do siebie. Rozdzierali moją koszulkę i spodnie, łapali za włosy.

To, aż któryś z nich w końcu zatopi zęby w jakimś losowym miejscu na moim ciele, było tylko kwestią czasu.

Cudem udało mi się przepchnąć pomiędzy dwoma zarażonymi kobietami, za którymi nie było kolejnych zombie. Uciekłem kawałek, ale za wiele mi to nie dało, bo większość z zarażonych odgrodziła mnie od klatki schodowej i reszty korytarza. Bez problemu dałem im się zapędzić w róg pod oknami.

Nie wiedziałem w którym dokładnie momencie zacząłem płakać. Tłum zarażonych nie dawał mi najmniejszych szans na przeżycie - nawet jeśli któryś z nich ugryzłby mnie i zaraził, to nie zdążyłbym się przemienić, bo skończyłbym jako zwykły obiad dla nich. Nie chciałem się jednak poddawać, więc zanim ponownie mnie otoczyli, odpychałem i raniłem każdego zombiaka, który się do mnie zbliżył.

Byli głośni - ledwo słyszałem własne myśli. W końcu któryś z największych zarażonych zaszarżował, rzucając się na mnie niemal całym swoim ciężarem. Wpadłem na ścianę razem z nim, uderzając o nią boleśnie plecami. Zaparłem się rękoma na barkach przeciwnika, żeby nie był w stanie zbliżyć rozdziawionej gęby do mojej szyi. Miałem wrażenie, że podczas mojej niemrawej przepychanki z upartym zarażonym, krzyki reszty przybierały na sile, by zaraz ucichnąć zupełnie.

Słabo widziałem, co się działo, przez nadmiar łez, a jeszcze mniej słyszałem - nigdy tak bardzo nie szumiało mi w uszach, jak wtedy. Jednak gdy nagle ciężar zarażonego zniknął, a jego postać odrzuciło w bok, przy czym dość mocno musiał uderzyć głową w ścianę obok, miałem chwilę na przetarcie oczu.

Jeon jeszcze dwa razy uderzył głową zarażonego w ścianę, zanim czaszka nie rozleciała mu się w rękach. Krwawa plama na szarym tynku rosła z każdą chwilą, gdy zaczęły po niej spływać kawałki tkanki, a bokser sapał głośno, wyraźnie zmęczony.

Zanim dotarło do mnie, co tak właściwie się działo, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Osunąłem się powoli po ścianie w dół, ostatecznie siadając na podłodze pomiędzy trupami. Płacz dziecka wciąż rozlegał się z mieszkania 137, ale zarażeni już nie wstawali. Zresztą, żaden chyba nie był już w całości - większość ciał, zalana świeżą krwią, wyglądała na rozczłonkowane albo rozprute na amen.

- Jimin? - głos Jungkooka był trochę zachrypnięty, kiedy klęknął tuż przede mną. - Nic ci nie jest? Któryś cię ugryzł?

Jego brudne dłonie ujęły moje policzki, delikatnie je ściskając. Chłopak oglądał uważnie moje ciało, utrzymując moją lecącą na wszystkie strony głowę. Oboje oddychaliśmy ciężko, a ja nie umiałem wydusić z siebie ani słowa, przetwarzając w myślach wydarzenia sprzed chwili.

- Mówiłem, żebyś nie kombinował, cholera - mruknął bardziej do siebie niż do mnie, chwytając mnie pod pachami. - Dasz radę wstać?

- Tak - odpowiedziałem cicho, kiedy powoli zacząłem odzyskiwać świadomość. - I żaden mnie nie ugryzł... chyba.

- Dzięki, kurwa, Bogu - powiedział pod wpływem emocji. Wydawało mi się nawet, że jedna z kropelek, spływających po jego twarzy, nie była potem, a łzą, jednak nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Chłopak pomógł mi się podnieść, samemu krzywiąc się z bólu.

- A z tobą wszystko w porządku? - zapytałem w końcu, patrząc uważnie na Jungkooka.

Bokser puścił mnie, zaraz przenosząc ciężar ciała bardziej na lewą stronę. Dopiero wtedy zsunąłem spojrzenie na jego prawą nogę i aż zachłysnąłem się powietrzem, widząc sporo krwi na nogawce w okolicach kostki.

- Ugryzł cię - powiedziałem dość pewnie, bojąc się najgorszego, na co Jeon szybko pomachał głową na boki.

- Nie, ale wdepnąłem prosto w jakieś flaki i jeszcze źle w nich stanąłem. Prawie się wyjebałem, trochę boli - odpowiedział, od razu obracając się z powrotem w stronę korytarza prowadzącego najkrótszą drogą do 137. - Musimy uspokoić wyjca i podłoży-

- Jimin, Jungkook, jak wam idzie? - głos Tae w naszych komunikatorach był nieco zagłuszony przez szum wiatru, ale mimo to słyszeliśmy go dość wyraźnie. - Ja załatwiłem dziesiąte, zabrałem detonator, a Michaela wysłałem do kryjówki Żaru. W porę do niego zszedłem, bo zarażeni akurat przedarli się do piwnic.

- Zostało nam jedno mieszkanie i zaraz stąd spadamy - odpowiedział mu Jeon, ani słowem nie wspominając o sytuacji, która miała miejsce przed chwilą.

- Dajcie mi znać, jak wyjdziecie z budynku. Uruchomię detonację, jak już będziecie w bezpiecznej odległości. Potem dogadamy się, gdzie się spotkamy - dodał tylko agent, a zaraz połączenie zostało zakończone.

Przez moment staliśmy w ciszy, tak jakby każdy z nas bał się odezwać. Jeon westchnął ciężko, podając mi ostatni z ładunków, które mieliśmy do podłożenia.

- Odkręcasz palnik na maksa, żeby ulatniało się jak najwięcej gazu, kładziesz to i wychodzimy. Ja w tym czasie zajmę się wyjcem - powiedział dziwnie ponuro.

- Czyli... ten dzieciak-zombie, to wyjec? - upewniłem się, na co Jungkook przytaknął.

- Tak. Same w sobie nie są niebezpieczne, o ile zdążysz je w porę uciszyć i przy tym nie ogłuchnąć. Ale jeśli wokół jest więcej zarażonych, to robi się nieciekawie, bo wpadają w jakąś cholerną furię.

Nie odezwałem się więcej, bo Jungkook ruszył już w stronę odpowiedniego mieszkania. Przysunął się do ściany, podchodząc możliwie jak najbliżej. Wyjec teraz tylko szlochał, dlatego Jeon nie czekał zbyt długo, zanim po prostu wpadł do środka, by jak najszybciej dopaść dziecko-zombie.

Wbiegłem tam zaraz za nim, by usłyszeć zduszony przez dłoń boksera krzyk i zobaczyć, jak chłopak przekręca pod ostrym kątem głowę zarażonego dziecka. Wyjec opadł bezwładnie w ramiona kucającego Jeona, a ten z głębokim westchnieniem odłożył martwego dzieciaka-zombie na kanapę w salonie. Coś skręciło mnie w środku, gdy Jungkook spojrzał na mnie chwilę później.

- Nie lubię tego robić, ale to jedyny sposób - burknął, wycierając ręce w spodnie.

- Nie dziwię ci się - odparłem tylko.

Zaraz potem odnalazłem małą kuchnię, w której zrobiłem to, co kazał mi Jeon. Kiedy stabilnie ułożyłem ładunek na gazówce, a ciche syczenie i nieprzyjemny zapach wypełniły pomieszczenie, szybko skierowaliśmy się do schodów i jeszcze szybciej do wyjścia z budynku. Co prawda po drodze nie obyło się bez ekscesów w postaci kilku pojedynczych zarażonych, ale oni nie stanowili dla nas zagrożenia. Nie po tym, co jakimś cudem udało nam się przeżyć na trzynastym, pechowym piętrze.

Kiedy wyszliśmy na taras widokowy, z którego mogliśmy swobodnie oglądać odpowiednią ścianę bloku, połączyłem się z Tae. Powiedziałem mu, że byliśmy bezpieczni i żeby zdetonował ładunki, a kilka chwil później huk wybuchu poniósł się echem wśród niskich budyneczków otaczających blok.

Najpierw był tylko dym, który uniósł się z mieszkań, ale gdy wiatr go rozwiał, w końcu z Jungkookiem zobaczyliśmy wzór, który wymyślił Żar. Płonące okna układały się w smutną minkę, której nie dało się pomylić z niczym innym. Uśmiechnąłem się, zerkając na boksera. Cieszyłem się niezmiernie, że nareszcie coś nam się tutaj udało.

- Mamy to - odezwał się Taehyung. - Spotkajmy się w czerwonym domu z ogrodem na dachu, niedaleko Lazurowego Kanału, koło galerii handlowej. Jestem blisko, poczekam tam na was i stamtąd wrócimy do Żaru na noc.

Jungkook na krótką chwilę odwzajemnił mój uśmiech, zaraz jednak sięgnął do kieszeni po mapę od Namjoona. Chciałem zerknąć mu przez ramię, gdy próbował dokładnie określić, w którym byliśmy miejscu, ale rozproszył mnie hałas silnika.

Obróciłem się, ale za nami nie było żadnych zarażonych ani poruszających się samochodów. Ulice były na tyle nieprzejezdne, a ryk silnika przyciągnąłby tylu przemieńców, że nawet najwięksi idioci nie porywali się na jazdę po Starym Mieście tuż przed zmierzchem. Zmarszczyłem brwi, spoglądając w górę, bo wydawało mi się, że to właśnie stamtąd dochodziły mnie dziwne dźwięki.

To, co stało się później, wydawało mi się tak nierealne, że nie byłem w stanie tego skomentować. W jednej chwili widziałem samolot, a po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz strachu. Ministerstwo znudziło się i postanowiło zbombardować miasto przed upływem wybłaganego przez Taehyunga terminu - pomyślałem. Potem naszła mnie myśl, że może postanowili wznowić zrzuty zaopatrzenia, ale ta nadzieja szybko prysła, niczym bańka mydlana.

Mały, wojskowy myśliwiec zgrabnie zapikował pomiędzy budynkami, zaraz przelatując poziomo obok bloku, na którym do tej pory widniał utworzony przez nas znak. Dwa pociski, które wystrzelił samolot, poszybowały prosto w paląca się okna, burząc część budowli.

Z naszego znaku pozostała tylko żałosna, ziejąca czerwienią dziura, a myśliwiec zniknął tak błyskawicznie, jak się pojawił.

- Co za skurwysyny - warknął Jeon, zaciskając pięści. - Jebane gnoje, pierdolone kurwy!

Jungkook wyrzucał z siebie kolejne, zupełnie losowe obelgi jeszcze przez dobre kilkanaście sekund, dopóki nie uciszyłem go, żebyśmy mogli połączyć się z Tae.

- Taehyung, widziałeś to? - spytałem, ale odpowiedziała mi cisza. - Tae?

- Kim, słyszysz nas? - Jungkook również spróbował, jednak na jego wezwanie agent również nie odpowiedział.

- Chyba nie oberwał, prawda? Był daleko od bloku. Powinniśmy iść do tej bezpiecznej strefy, o której mówił - powiedziałem niemal na jednym wydechu.

Jeon tylko kiwnął głową, zerkając na zachodzące słońce. Sam obejrzałem się na blok, który teraz mógł się równie dobrze zawalić. To już i tak nie miało dla nas znaczenia - Ministerstwo pokazało, jak bardzo głęboko w poważaniu miało to, że kłamali reszcie świata w żywe oczy, wydając na ocaleńców w Harranie wyrok śmierci.

Sektor 0 był cichy o tej porze. Na dachach nie spotkaliśmy zupełnie nikogo, a hałasy z poziomu ulicy do nas nie docierały. Zachodzące słońce, odbijające się od dachówek, raziło mnie w oczy, kiedy w ekspresowym tempie przemierzaliśmy kolejne metry dzielące nas od czerwonego domku, o którym wspomniał Taehyung.

Stres coraz bardziej ściskał nieprzyjemnie mój żołądek, kiedy podchodziliśmy coraz bliżej wskazanego przez agenta miejsca. Kilka lamp uv rozwieszonych wokół piętra czerwonego budyneczku wskazywało nam bezpieczną strefę, której szukaliśmy. Żadna z nich się jeszcze nie paliła, co spowodowało kolejne ukłucie niepokoju w moim wnętrzu. Co prawda było jeszcze wcześniej i nie były potrzebne, ale czułem, że Taehyung już by je włączył, żeby nie pieprzyć się z tym w całkowitych ciemnościach.

- Coś jest nie tak - burknął Jeon, widocznie mając tak samo złe przeczucia, jak ja. W końcu Taehyung na pewno nie odzywał się do nas nie bez powodu. - Wchodzę pierwszy, ty za mną, tylko ostrożnie, jasne?

Przytaknąłem, a Jeon zaraz wskazał mi niższą kondygnację budynku, z której mogliśmy dostać się do środka poprzez drzwi tarasowe. Zeskoczyliśmy z dachu jak najciszej się dało. Mimo to nasze kroki odbijały się niewyobrażalnie głośnym echem, a przynajmniej moim zdaniem. Jungkook nie zwracał na to uwagi, ale kiedy w końcu pchnął drzwi do bezpiecznej strefy, zamarł w bezruchu.

- Jungkook, co jest? - spytałem cicho, próbując zajrzeć mu przez ramię. Wejście było na tyle wąskie, że mało co widziałem. - Jungkook, kurwa!

Zdenerwowany przepchnąłem chłopaka na bok, samemu wchodząc do środka bez niego. Dopiero po kilku chwilach dotarło do mnie, co znaczyło to wszystko, co zastaliśmy w środku.

Pokój wyglądał jak pobojowisko. Małe mebelki zostały przewrócone lub roztrzaskane, dywan był zmierzwiony, a na drzwiach od wewnętrznej strony było kilka śladów uderzenia bronią. Na przeciwległej ścianie namazano złowrogi napis czymś, co wyglądało zupełnie jak krew, przez co serce podeszło mi do gardła.

Czy będziecie ratować zdrajcę? Czekam na was w muzeum, żeby się przekonać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro