Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[28,0] - Wyjec

Duszący dym czerwonych flar wypełniał ostatnie rozwidlenia przejść w kanałach, dzięki czemu mogliśmy być pewni, że szliśmy w dobrym kierunku. Michael postanowił w ten sposób oznaczyć końcowy odcinek naszej trasy, żebyśmy na pewno trafili w odpowiednie miejsce, odciążając tym samym Namjoona, który wcześniej dokładnie nawigował nas w ciemnych tunelach przez radio.

Ostatnia z flar leżała w korytarzu, który na początku wydawał się ślepym zaułkiem, dopóki nie spojrzało się w górę. Spora wyrwa w kondygnacji pozwoliła nam dostać się prosto do piwnicy bloku, w którym mieliśmy znaleźć Michaela.

Biegacz czekał na nas w kolejnym pomieszczeniu, gdzie stał do nas plecami i grzebał przy jakimś ustrojstwie leżącym na prowizorycznym biurku. Obrócił się do nas dopiero, kiedy Jungkook głośno odchrząknął, prawdopodobnie przyprawiając faceta o mikrozawał.

- Cholera, to wy. Myślałem, że to jacyś zarażeni - powiedział na jednym wydechu. - Namjoon mówił, że przyjdziecie. Rany, gdyby zobaczył, jak się prawie zesrałem w gacie, to w życiu nie wziąłby mnie potem na poważnie - Michael zarumienił się nieznacznie, a przynajmniej tak mi się wydawało w tych ciemnościach. Podrapał się niezręcznie po karku, a Taehyung uśmiechnął się miło.

- Zabujałeś się, co? - podsunął Kim, na co Michael zawstydził się jeszcze bardziej.

- A po co inaczej zgłaszałbym się na ochotnika do tej roboty?

Tym razem i ja uśmiechnąłem się szeroko, gdy speszony biegacz wydął usta.

- Czyli ryzykujesz życiem w walce z hordą zarażonych, żeby mu zaimponować? - dopytał Tae.

- Słuchajcie, kiedyś moim największym osiągnięciem była szóstka z dyktanda. Namjoon nawet nie spojrzałby na kogoś takiego, jak ja. Przyjechał do Harranu specjalnie, żeby studiować archeologię i ciągnie jeszcze jeden kierunek, facet ma mózg, jak nie wiem, a do teg—

- Czy możemy przejść do sedna? - przerwał Michaelowi Jungkook. Założył ręce na klatce piersiowej na krzyż, tupiąc nogą. Marszczył brwi i wypychał policzek językiem, prezentując nam wszystkim, jak bardzo był zirytowany. - Przypominam, że nie mamy czasu na zbędne pierdolenie.

Wybity z rytmu opowiadania o swoim crushu Michael przez chwilę kręcił nosem, zastanawiając się widocznie, co powinniśmy zrobić. Szybko jednak wskazał małe ładunki z przytwierdzonymi do nich detonatorami.

- Dobra, musicie zrobić tak: bierzecie ładunek, odkręcacie gaz na kuchence w odpowiednim mieszkaniu, kładziecie i lecicie dalej. Do obrobienia zostały cztery mieszkania, bo nie byłem w stanie wejść wyżej niż na dziewiąte piętro.

- Wybuch utworzy jakiś wzór, którego nie da się zrzucić na robotę zarażonych, tak? - upewniłem się, kiedy Taehyung i Jeon sięgnęli po pozostawione na stoliku ładunki.

- Jeśli to zdołają wyjaśnić, to pierwszy im osobiście, kurde, pogratuluję - odparł Michael. - Szukajcie mieszkań 105, 106, 134 i 137. Trochę może wam się udać wjechać windą, klatka schodowa jest momentami zawalona, więc musicie szukać dziur w sufitach i szybach wentylacyjnych. Budynek prawie z każdej strony jest gdzieś rozwalony, a do tego pełno w nim zombiaków. Jak skończycie, to uciekamy jak najdalej i detonujemy to zdalnie.

- Zajmiemy się tym - mruknął z przekąsem Jeon, niechętnie akcentując "my".

Chwilę później byliśmy już na parterze budynku, który wcale nie wyglądał na pełen zarażonych. Korytarze były puste i przyjemnie chłodne, a oprócz naszych kroków, nie było słychać praktycznie niczego.

- Powinniśmy się rozdzielić, gdy już będziemy na górze, szybciej nam pójdzie - mruknął nagle Taehyung, kiedy zbliżyliśmy się do windy. - Na trzynastym jest pewnie bardziej niebezpiecznie, dlatego lepiej, jeśli pójdziecie tam we dwóch. Łatwiej mieć oczy dookoła głowy, kiedy nie jest się samemu.

- Dlaczego niby ja mam brać Jimina? Równie dobrze mogę iść tam sam - Jungkook od razu się oburzył, ale mimo to pomógł Kimowi otworzyć drzwi windy.

- Powiedziałem ci już. Szybciej wam pójdzie. Ja załatwię 105 i 106, a potem wrócę do Michaela. Zarażeni mogą tam wejść w każdej chwili, a nie możemy ryzykować, że nasz plan pójdzie się jebać - wyjaśnił agent.

Jeon bąknął coś pod nosem, ale ostatecznie dał sobie spokój, godząc się na zabranie mnie ze sobą i pilnowanie mojej dupy. Winda powoli ruszyła w górę, kiedy Tae wcisnął odpowiedni guzik. Jechaliśmy z otwartymi drzwiami, przez co miałem nieprzyjemne wrażenie, że na którymś z pięter w końcu wpadnie do nas jakiś zarażony i pojedzie z nami dalej. Nic takiego się jednak nie stało, a to zapewne dlatego, że winda zatrzymała się ledwie na piątym piętrze, nie chcąc ruszyć dalej.

Jungkook i Taehyung westchnęli jednocześnie, bo kabina zablokowała się w takim miejscu, że można było zeskoczyć na czwarte piętro albo z trudem przeczołgać się na piąte. Jednak wizja zostania przeciętym na pół, gdyby winda nagle postanowiła ponownie ruszyć albo, co gorsza, spaść, nie uśmiechała się żadnemu z nas, dlatego Kim otworzył przejście awaryjne, którym po kolei wyszliśmy na dach kabiny, skąd, po wzmocnieniach szybu, wspięliśmy się kilka pięter wyżej.

Dziewiąte piętro było ostatnim, na którym drzwi do szybu pozostawały otwarte, jak na niższych kondygnacjach. Dalej w szybie panowała nieprzenikniona ciemność, dlatego postanowiliśmy wyjść na dziewiątym, by resztę drogi pokonać w inny sposób. Tutaj również nie było ani jednego zarażonego, mimo że strach podpowiadał mi, by nie tracić czujności - zombie mogły się czaić za każdym rogiem, a chwila nieuwagi każdego z nas mogła kosztować życie.

Klatka schodowa na tym piętrze została zabarykadowana kilkoma meblami, wyciągniętymi z pobliskich mieszkań. Zapora wyglądała na solidną, dlatego najprawdopodobniej zarażonym z góry ciężko było tutaj zejść. W korytarzu znaleźliśmy jednak kilka trupów, dlatego jakieś przejście być musiało - pytanie tylko, jakie?

- Powinniśmy sprawdzić mieszkania i wentylację, tak, jak mówił Michael - mruknął Taehyung, powoli wchodząc w pierwsze drzwi po lewej. Te jako jedyne były otwarte, co okazało się być dobrą wskazówką.

W niewielkim salonie, na pstrokatym, zakurzonym dywanie, leżał żyrandol, wyrwany wraz z kablami i sporą częścią betonowej płyty. Nigdy nie posądzałem lamp o taką wytrzymałość, ale mała dziura w suficie powstała najprawdopodobniej właśnie w taki, a nie inny sposób. Z szafki, która została postawiona tuż pod wyrwą, dało się bez problemu wejść na kolejne piętro, przeciskając się przez dziurę.

Pierwszy na dziesiątym piętrze był Taehyung, który kazał nam chwilę poczekać, zanim sami zaczęliśmy się wspinać na górę. Słyszałem, jak bez trudu zabił kilku zarażonych nową, ostrą maczetą, którą dostał w prezencie od Namjoona. Sam również taką miałem, ale do tej pory nie musiałem jeszcze robić z niej użytku. Łudziłem się, że pozostanie tak aż do końca, chociaż głos rozsądku z tyłu głowy podpowiadał mi, że na pewno się tak nie stanie.

- Czysto - dał nam znać Tae, a chwilę później całą trójką byliśmy już w kolejnym mieszkaniu, teraz już na dziesiątym piętrze. - Korytarz pewnie oplata klatkę schodową i szyb windy, zakładam, że można się bawić z zarażonymi w berka dookoła w razie potrzeby. Ja pójdę w lewo, wy idźcie od razu na górę.

Zgodnie kiwnęliśmy głowami, kierując się do wyjścia z mieszkania. Zanim dobrze z niego wyszliśmy, dwóch kolejnych zarażonych rzuciło się na nas, próbując powalić nas na ziemię. Taehyung zareagował szybko, neutralizując obu dwoma sprawnymi cięciami. Zerknął na nas ostatni raz, prosząc, żebyśmy na siebie uważali, po czym odszedł w stronę odpowiednich mieszkań i kolejnych zombie, które już zmierzały w jego stronę.

Nagle poczułem uścisk na lewym nadgarstku, przez co odruchowo zamachnąłem się bronią. W porę jednak zauważyłem, że to Jeon złapał mnie za rękę, by pociągnąć w stronę schodów.

- Prawie odciąłem ci rękę, uważaj, do cholery - burknąłem, powoli krocząc za nim. Moje serce biło w tamtym momencie zdecydowanie za szybko przez stres i nagły kontakt cielesny z bokserem.

- Nie rozśmieszaj mnie, księżniczko - prychnął. - Ty i odcięcie mi ręki? Dobre sobie.

- Szkoda, że nie odgryzłem ci kutasa, kiedy miałem okazję - fuknąłem pod nosem.

Śmiech Jeona poniósł się cichym echem po klatce schodowej, na którą właśnie wyszliśmy. Odgłos naszych kroków było słychać zapewne kilka pięter wyżej, nie wspominając o rozmowie.

- Robienie mi loda cię przerosło. Już widzę, jak dajesz sobie radę z czymś więcej - podsumował, a ja właśnie wtedy usłyszałem jakieś dziwne charczenie, które na pewno nie było chrypką w głosie boksera.

- Zamknij się - mruknąłem o wiele łagodniej, niż miałem na to ochotę. Nie zamierzałem się z nim teraz kłócić.

- To ty zacząłeś. Ciągle nie możesz przetrawić, że to była tylko jednorazowa sytua-

- Zamknij się, do kurwy nędzy - syknąłem przez zęby, przerywając jego wkurwiający wywód w pół słowa. Szybko pociągnąłem go też za ramię do tyłu, gdy bez żadnych oporów pchał się na kolejne piętro, po raz kolejny wyśmiewając moje naiwne uczucia do niego. - Nie słyszysz tego sapania?

Dopiero wtedy Jungkook zatrzymał się, a kpiący uśmiech zniknął z jego twarzy. Chłopak zmarszczył brwi, przez chwilę nasłuchując dobiegających z góry hałasów. Mlaskanie i burczenie co jakiś czas przeplatane nieprzyjemnymi odgłosami wymiotów i czegoś, co przypominało stękanie ze zmęczenia po przeniesieniu kilku ciężkich toreb z zakupami, były wystarczającymi dowodami na to, że tuż nad nami już nie było tak pusto i spokojnie, jak na niższych piętrach.

- Trzymaj się za mną - mruknął Jeon, ale jeszcze raz go zatrzymałem, zanim ruszył do ataku. - No co?

- Daj mi jedną bombę, pójdę do 134, ty do 137 i będzie szybciej - szepnąłem, chwytając za jeden z ładunków. Jungkook jednak nie zamierzał go puścić, przez co znowu coś wewnątrz mnie się zagotowało. - Daj mi to, do cholery. Przecież nie zgubię.

- Idziemy tam razem. Ja czyszczę przód, ty pilnujesz pleców. Jeśli się rozdzielimy, to łatwiej będzie nas zabić, bo jest ich tam dużo - wyjaśnił cicho, wskazując ruchem maczety na wejście na trzynastą kondygnację. - Nie kombinuj, dobra?

- Dobra - fuknąłem, przewracając przy tym oczami. Widziałem, jak wyraz twarzy Jeona nagle złagodniał, tak, jakby wcale nie był na mnie wściekły. Widocznie ucieszył się, że się z nim zgodziłem. Przez chwilę miałem nawet wrażenie, że się uśmiechnął, co wydawało mi się kompletnym paradoksem.

Bokser szybko pokonał ostatnie schody, po cichu zaglądając na trzynaste piętro. Przytrzymał mnie przy ścianie, samemu wrzucając jakiś śmieć, który wcześniej podniósł z podłogi, na korytarz, czym narobił strasznie dużo hałasu. Już chciałem go za to skarcić, gdy nagle w miejscu, gdzie wcześniej wylądował jakiś metalowy element, coś wybuchło.

Wyjrzałem zza winkla, podobnie jak Jeon, by dostrzec unoszące się w powietrzu, czerwone drobinki. Podłoga była praktycznie usiana zwłokami, które teraz pokrywała dodatkowa warstwa świeżych flaków. Te faktycznie wyglądały, jakby ich właściciel padł ofiarą jakiegoś wybuchu.

- Co to było? - spytałem, bo na horyzoncie nie było widać kolejnych zarażonych.

- Purchawa. Taki rodzaj zombiaka. Jak go widzisz, spierdalaj od razu, bo skurwiele wybuchają, kiedy tylko coś wydaje im się być zagrożeniem - odparł Jeon, powoli wchodząc na piętro. - Pójdziemy najpierw w lewo, tam chyba będzie 134, po drugiej stronie korytarza załatwimy 137, zrobimy pełne okrążenie piętra i możemy spadać.

Ruszyliśmy dalej, w stronę 134, przemierzając korytarz zgodnie z rosnącą numeracją mieszkań. Kilku zarażonych od razu się nami zainteresowało, ale nie stanowiły one dla nas żadnego problemu. Drzwi z odpowiednim numerkiem były zamknięte, dlatego Jeon sprawnie wyważył je ramieniem.

Powoli weszliśmy do środka, ale sam apartament wyglądał na nietknięty. Jungkook zniknął w kuchni, a ja pozostałem przy drzwiach, by pilnować, żeby żaden zombie nie wprosił się do środka.

Właśnie wtedy usłyszałem ten dziwny dźwięk. Miałem wrażenie, że jakąś jego część słyszałem również jeszcze na klatce schodowej, ale teraz był o wiele wyraźniejszy. Skomlenie przywodziło mi na myśl tylko jeden, jedyny dźwięk, który znał każdy człowiek.

- Czy to... płacz dziecka? - szepnąłem sam do siebie.

Ciche dźwięki dobiegały z mieszkania po drugiej stronie korytarza, które to właśnie miało numer 137. Płacz powoli przybierał na sile, więc ruszyłem w tamtym kierunku, ignorując Jeona, który z kuchni pytał mnie, czy jest czysto.

Było czysto. Oprócz trupów, które sami położyliśmy, nie było tutaj ani jednego zarażonego. Czy to było możliwe, żeby jakieś dziecko faktycznie przeżyło do tej pory w opuszczonym bloku? Może zarażeni, których przed chwilą zabiliśmy, byli jego rodzicami? Czemu płakało? Z głodu? Pragnienia? Strachu?

Nie znałem odpowiedzi na te pytania, więc wciąż uparcie szedłem przez niedługi korytarz, co chwilę rozglądając się, czy aby na pewno nie przeoczyłem jakiegoś zarażonego.

- Jimin? - głos Jungkooka dotarł do mnie, gdy byłem już przy odpowiednich drzwiach. Ułożyłem dłoń na klamce i, zanim zdążyłem pomyśleć o tym drugi raz, nacisnąłem ją.

Drzwi uchyliły się, ukazując mi mały, zaciemniony przedpokój i kawałek salonu. Nie widziałem za dużo, ale za to usłyszałem o wiele wyraźniej płacz, który teraz musiał dotrzeć również i do Jeona.

- Jasna kurwa, Jimin! - krzyknął, ruszając biegiem w moją stronę. - Uciekaj stam-

Moje oczy rozszerzyły się gwałtownie, gdy zza rogu wybiegła malutka, naga postać. Jej skóra była sina, a zęby i pazury przerośnięte. Stanęła na samym środku dywanu w salonie, twarzą do mnie, zupełnie jakby wyzywała mnie na pojedynek, a jej płacz nagle zmienił się w ogłuszający krzyk.

Musiałem zatkać uszy rękoma, bo miałem wrażenie, że wysokie dźwięki sprawią, iż zaraz popękają mi bębenki. Bezmyślnie uciekłem w lewo, docierając do części korytarza, która łączyła się z klatką schodową. Wpadłem pomiędzy śmierdzące trupy zarażonych i o mały włos się nie przewróciłem, próbując odzyskać ostrość zmysłów.

Jeon utknął za zakrętem, pomiędzy mieszkaniem 134, a 137, z którego wciąż wydobywał się płacz dziecka-zombie, przeplatany jego okropnym krzykiem. Co gorsza, nagle z wnętrza mieszkania wybiegło dwóch wirali, którzy rzucili się od razu na Jungkooka.

Chciałem ruszyć mu z pomocą, ale jakież było moje zdziwienie, kiedy tuż przede mną znikąd pojawił się zarażony. Za nim dostrzegłem kolejnego, a zaraz następny zaczął jęczeć tuż za mną. Dopiero kiedy jedna z rąk, na której stałem, poruszyła się, zrozumiałem, że oni wcale nie pojawili się znikąd.

Zarażeni wstali z martwych, obudzeni płaczem dziecka.

A ja stałem sam, w korytarzu usianym zwłokami, z jedną, małą maczetą w dłoniach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro