Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[18,0] - Szkoła

Mijałem kolejne wagony, uważnie stąpając po torach, żeby przypadkiem nie skręcić kostki, gdyby noga wpadła mi pomiędzy szyny. Każdy był zamknięty z obu stron, oprócz jednego, przedostatniego, do którego wskoczyłem bez większego namysłu, kiedy byłem już dostatecznie blisko.

Gdy tylko znalazłem się w środku, zimne ostrze odnalazło moje gardło, zatrzymując się na wrażliwej skórze, ale nie przecinając jej. Wciągnąłem powietrze nosem, podrywając wzrok na Jungkooka, który trzymał rękojeść maczety. Odetchnęliśmy w tym samym momencie, gdy nasze spojrzenia się spotkały, a chłopak opuścił broń, pozwalając mi swobodnie wsunąć się do wnętrza wagonu.

- Wybacz, myślałem, że to nie wy. Gdzie Tae? - szepnął.

- Wysłałem go do Wieży. Ma poturbowaną rękę, a do tego lepiej będzie, jeśli nawet te nieszczęsne pięć fiolek znajdzie się u Jina - wytłumaczyłem cicho. Bokser kiwnął głową ze zrozumieniem, a potem podszedł do przeciwległych drzwi wagonu.

Zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać, czy też przekonać chłopaka do powrotu do Wieży, ten wyskoczył na tory, a zaraz potem zeskoczył z wiaduktu, lądując na trawiastym pagórku.

Z głośnym westchnieniem ruszyłem za nim, mając zamiar dogonić go i zatrzymać, ale Jungkook był znacznie szybszy. W mgnieniu oka znaleźliśmy się pod wiaduktem, ukrywając się za jednym ze wzmocnień, skąd mieliśmy dobry widok na wejście do szkoły, a przynajmniej tak przypuszczałem. Budynek wyglądał jak typowa podstawówka, otoczony grubym murem, z papierowymi ozdobami w oknach. Większość muru od strony wejścia została jednak opleciona drutem kolczastym, a tuż przed nim kręciło się kilku ludzi w wojskowych strojach z pomarańczowymi emblematami.

Pomiędzy nimi udało mi się dostrzec Hoseoka, który drygował swoimi podwładnymi. Spod czarnych włosów prześwitywała stróżka krwi, mieniąca się w promieniach zachodzącego słońca. Faktycznie musiał być dzisiaj zajęty. Nie chciałem wiedzieć czym.

- Grizzly i inni przyjmują dostawy zapasów od prawie dwóch godzin. Ciągle ktoś przyjeżdża i odjeżdża, a wcześniej sami przywieźli skrzynie ze zrzutów, prawdopodobnie z poprzedniego magazynu. Obstawili dach i główne wejście, boczne wejście od wschodu też. Gdyby to były zwykłe zapasy, wszyscy siedzieliby w środku, zamiast prażyć się na zewnątrz tyle czasu. Coś musi być na rzeczy - Jeon przerwał na chwilę, nagle popychając mnie dalej za podporę. Przycisnął mnie do niej własnym ciałem, a do mnie dopiero wtedy dotarł dźwięk rzężącego silnika. Drogą, biegnącą pod wiaduktem, przejechał samochód z kolejnymi skrzyniami na pace, kierując się prosto w stronę szkoły.

Zerknąłem przez ramię na Jungkooka, który w porę schował nas za wzmocnieniem w dość brutalny sposób.

- Znasz Hoseoka? - spytałem, próbując opanować szalone, niepoprawne myśli, które Jeon, bardziej, lub mniej świadomie, na mnie sprowadził, dociskając swoją klatkę piersiową i kroczę do moich pleców oraz ich szlachetnej części. Mimowolnie zwróciłem uwagę na oplecione żyłkami, umięśnione przedramiona boksera, którymi podpierał się na wysokości mojej głowy, przez co zrobiło mi się o wiele za gorąco.

Wiedziałem, że Jeon był w moim typie, ale nie przypuszczałem, że aż tak.

- A ty? - odpowiedział pytaniem na pytanie, wcale się nie odsuwając, mimo że teraz i tak nie bylibyśmy widoczni dla ludzi Raisa pod szkołą.

- Miałem nieprzyjemność poznać go dzisiaj - burknąłem, próbując delikatnie odepchnąć się od wzmocnienia wiaduktu. Moje pośladki natrafiły na dziwne odkształcenie w spodniach Jeona, a ja zacząłem błagać wszystkie siły rządzące tym światem, żeby to była jakaś podłużna broń, latarka, flara czy cokolwiek, tylko nie to, co zdążyłem sobie wyobrazić. - Mógłbyś się już odsunąć?

Jeon parsknął cichym śmiechem, widocznie rozbawiony oburzeniem, które pojawiło się w moim głosie.

- Właśnie widzę, że księżniczka się zarumieniła - mruknął, wbrew mojej prośbie jeszcze bardziej się do mnie przybliżając. - To dokładnie to, o czym pomyślałeś - dodał, zanim odbił się od wzmocnienia, prostując się i od razu ruszając w stronę pozostawionego obok drogi auta, żeby być jeszcze bliżej szkoły.

Czyli nic się nie zmieniło - Jeon wciąż był tym samym dupkowatym, denerwującym, czytającym w myślach gówniarzem. I jak zwykle nie odpowiedział na moje pytanie.

- Jungkook, poczekaj - warknąłem szeptem, podbiegając do niego. - Zaraz zajdzie słońce, powinniśmy wracać. Poza tym, przecież nie damy sobie rady we dwóch przeciwko tylu lu-

- Uciekajcie!!!

Krzyk jednego z mężczyzn, którzy przyjechali furgonetką pod szkołę, przerwał mi w pół słowa. Już sam miałem rzucić się do biegu, widząc, jak kilkoro z nich zaczęło uciekać (między innymi w naszą stronę), ale Jeon przytrzymał mnie w miejscu. Przychylił się bardziej, chowając za autem, kiedy padły pierwsze strzały.

Kilka kolejnych wrzasków towarzyszyło dźwiękowi pocisków przecinających powietrze. Celnie kończyły one swoją trasę w ciałach biegnących na złamanie karku mężczyzn. Jeden z nich dostał kulkę tuż obok mnie. Upadając na ziemię, zauważył nas i w akcie desperacji wyciągnął rękę w naszą stronę, ale ta szybko opadła, gdy z całego ciała uciekło życie. Krew z rany w potylicy zaczęła formować małą kałużę, a przez pochyłość gleby kilka strużek popłynęło w stronę moich stóp.

Chciałem jak najprędzej odsunąć się od właśnie umierającego człowieka i jego krwi, ale Jeon gestem nakazał mi się nie ruszać, samemu uważnie obserwując ludzi Raisa.

Kiedy uniosłem wzrok, próbując odpędzić świadomość tego, że po raz kolejny widziałem dziś umierającego człowieka, Grizzly właśnie oddawał karabin jednemu ze swoich podwładnych. Rzucił kilka rozkazów po turecku, których nie udało mi się zrozumieć, po czym, razem z kilkoma mężczyznami, wsiadł do pozostawionej furgonetki i odjechał.

- Powinni się smażyć w piekle - mruknął sam do siebie bokser, kiedy ostatni ze strażników zniknął za murami szkoły, a echo pracującego silnika rozmyło się w oddali. - Wkradniemy się wejściem od strony stołówki. Byli zbyt tępi, żeby je zauważyć i obstawić, podobnie olali wejście do kotłowni. W szkołach wszędzie są jakieś przejścia, więc jeśli wejdziemy jednym z nich, to na pewno uda nam się wyjść drugim.

- To szaleństwo - odparłem dobitnie, ale Jeon zdawał się nie zwracać na mnie uwagi. - Nawet jeśli uda nam się dopaść antyzynę, to nie wyjdziemy stamtąd żywi. Na pewno jej pilnują. Do tego wiedzą, kim jesteśmy. Zadzieranie z Raisem w taki sposób skończy się dla nas wszystkich bardzo źle.

- Nie mamy innego wyjścia, Jimin. Jeśli nie zdobędziemy leków, to zarażeni ludzie w Wieży zaczną się zmieniać. Będziemy musieli odciąć kilka pięter, skazując ich wszystkich na śmierć. Wkurwionym Raisem pomartwimy się później - powiedział, ruszając w stronę muru. Po drodze kucnął na chwilę przy mężczyźnie, który wcześniej wyciągnął do nas rękę. Sprawdził puls, jakby łudził się, że facet wciąż mógł żyć. Szybko jednak wstał, kiedy niczego nie wyczuł. - Pójdę tam, z tobą czy bez ciebie.

- Zwariowałeś - oznajmiłem mu, zaraz wzdychając ciężko. Wstałem i, omijając szerokim łukiem martwe ciało, podszedłem do Jungkooka, by jego również minąć i samemu zacząć skradać się w stronę obstawionej szkoły. - Ale ja chyba też.

- Na moim punkcie? - zaśmiał się cicho Jeon.

Uśmiechnął się do mnie szelmowsko, ale nie odpowiedziałem.

Nie wiedziałem, czy umiałbym zaprzeczyć bez zająknięcia.

***

Harrańska szkoła wyglądała przerażająco. Sam nie umiałem stwierdzić, dlaczego.

Wąskiej korytarze, pełne wyrzuconych z klas lekcyjnych ławek i mebli, wydawały mi się jeszcze bardziej zdradliwe, niż te w Gnieździe. Każdy z pokoi, do którego zaglądaliśmy, był wypełniony podpisanymi skrzyniami albo wojskowymi szpargałami. Lampy w pomieszczeniach, jak i na korytarzach, nie świeciły się, pozostawiając nas na pastwę losu zachodzącego słońca, którego nieliczne promienie wpadały do szkoły przez niektóre z niezasłoniętych okien.

Jeon w międzyczasie wytłumaczył mi, że najpierw szkoła służyła jako baza wojskowa, zanim większość żołnierzy została zarażona. Przez jakiś czas stacjonował tutaj również oddział sanitarny, ale ich małe, zewnętrzne laboratorium przy boisku szybko zostało opuszczone, gdy liczba zakażeń przerosła najśmielsze oczekiwania lekarzy i naukowców, którzy po jakimś czasie podzielili los zwykłych obywateli oraz żołnierzy. Szkoła przez jakiś czas stała pozostawiona samej sobie, a co śmielsi rozkradli zapasy zgromadzone przez wojskowych. Jungkook przyznał, że sam był już tutaj wcześniej, ale oprócz konserw i broni, zgarnął również kilka zestawów kredek i trochę zabawek dla dzieciaków z Wieży. Nic dziwnego, że większość ocaleńców tak go uwielbiała, skoro potrafił ryzykować życiem tylko po to, żeby sprawić dzieciom trochę przyjemności w czasie epidemii.

Im dalej zagłębialiśmy się w szkolne korytarze, tym bardziej śmierdziało w nich stęchlizną i padliną, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Zapewne nikt nie miał zamiaru wietrzyć nieużywanych pomieszczeń, przez które przechodziliśmy.

Dopiero chwilę później okazało się, że źródłem nieprzyjemnych zapachów były głównie ostatnie klasy w tym korytarzu.

Kiedy tylko do nich weszliśmy, smród uderzył w moją twarz z taką siłą, jakbym rozbił się o jakąś niewidzialną ścianę. Jungkook szybko zakrył nos i usta dłonią, przechodząc obok mnie w głąb pomieszczenia, w którym piętrzyły się czarne worki, wypełnione ludzkimi zwłokami.

- Jesteśmy już niedaleko, chodź - powiedział Jeon, zniekształconym przez własną rękę głosem.

Idąc jego śladem, również zakryłem twarz, z całych sił powstrzymując odruch wymiotny.

- Po co w ogóle tutaj idziemy? - warknąłem, kiedy podszedłem do boksera na tyle blisko, żeby mieć pewność, że na pewno mnie usłyszy.

- Po dodatkowe klucze - wyjaśnił krótko. Dopiero kiedy przeszliśmy przez klasę do kantorka socjalnego, a smród został za zamkniętymi drzwiami od klasy, zdecydował się kontynuować. - Ludzie Raisa na pewno zabrali te woźnego, który o dziwo jakoś wytrwał w szkole i nie chciał z niej uciekać nawet kiedy zrobili tutaj składzik na trupy do palenia po upadku bazy wojskowej. Jeśli nie składują niczego tutaj, to są w piwnicach, a do nich potrzebujemy kluczy. Na pewno się poobmykali, a pukanie do drzwi, żeby nam otworzyli, raczej nie przejdzie.

Pokiwałem głową, by zaraz rozejrzeć się po kantorku. Był mały i zagracony, a Jeon o mały włos nie przewrócił się o kij od mopa, który stał tuż przy wejściu. Trochę dalej zauważyłem tabliczkę z haczykami, na której wisiały przeróżne, podpisane klucze. Jungkook przez chwilę studiował nabazgrane po turecku napisy, zanim nie zgarnął kilku pęków kluczy i nie odwrócił się do mnie.

- To chyba te - mruknął, wzruszając ramionami.

Z kluczami udaliśmy się prosto na klatkę schodową, uprzednio zatrzymując się przy planie ewakuacyjnym szkoły, żeby jeszcze raz zapoznać się z wyglądem korytarzy na poszczególnych piętrach. Może i Jeon pamiętał trochę ze swojej poprzedniej wycieczki, ale upewnić się nigdy nie zaszkodzi.

Udało nam się dotrzeć przed główne drzwi do piwnicy, zanim usłyszeliśmy kilka głosów na piętrze powyżej. Jungkook szybko otworzył piwnicę odpowiednim kluczem, cicho uchylając jego skrzydło, żeby sprawdzić, czy na dole nikogo nie było.

- Czysto - szepnął, powoli wsuwając się do ciemnego korytarza, a ja podążyłem zaraz za nim, delikatnie zamykając za sobą drzwi, żeby przypadkiem nie trzasnęły. - Nie zamykam na klucz. Jeśli coś pójdzie nie tak, a ja zostanę z kluczami, to nie będziesz miał jak uciec.

- Okej - westchnąłem tylko, nie chcąc robić niepotrzebnego hałasu.

Jungkook zapalił małą, słabą latarkę, którą przyniósł ze sobą, żebyśmy nie zabili się na nierównej, betonowej podłodze piwnicy. Nieostre światło rozlało się po brzydkim, wilgotnym korytarzu, a my już wtedy byliśmy pewni, że trafiliśmy w dobre miejsce.

Wszędzie wokół stały skrzynie ze zrzutów, z czego większość była otwarta. Prowiant, odzież i leki piętrzyły się w korytarzu, dlatego Jeon szybko ruszył dalej, do małych pomieszczeń, które również były pełne zapasów. Dopiero, gdy dotarliśmy do kotłowni, znaleźliśmy kilka zamkniętych skrzyń z małymi znaczkami GRE na wiekach.

Jungkook nie czekał, aż pudła otworzą się same - szybko podwadził zamek w pierwszej lepszej skrzyni, a ta otworzyła się z trzaskiem.

Kiedy unieśliśmy wieko wspólnymi siłami, naszym oczom ukazało się delikatne wypełnienie pudła pełnego fiolek z przejrzystą, glutowatą substancją.

- To... - mruknąłem cicho, nie mogąc uwierzyć, że nam się udało.

- Antyzyna - dokończył za mnie bokser.

Dokładnie w momencie, w którym chłopak sięgnął w głąb skrzyni, usłyszeliśmy ciężkie kroki kilku par butów nad nami, a drzwi od piwnicy otworzyły się, z hukiem uderzając o ściany. Ktoś krzyczał coś po angielsku, ale niewiele rozumiałem przez ciężki, turecki akcent.

- Który z was, idioci, nie zamknął drzwi od piwnicy?! - dotarł do nas głos jakiegoś mężczyzny, który był już po drugiej stronie korytarza. - Przeszukać wszystkie pomieszczenia, bo jeśli coś zniknęło, to Rais oberwie wam jaja!

Jungkook szybko zgasił latarkę, łudząc się, że uda nam się pozostać niezauważonymi gdzieś pomiędzy skrzyniami, ale wtedy wszystkie lampy na suficie rozbłysły jaskrawy, rażącym światłem. Jedynym co teraz zapewniało nam chwilowe schronienie była obdrapana, betonowa ściana pomieszczenia, w którym siedzieliśmy, a do którego zaraz miało wtargnąć kilkunastu uzbrojonych mężczyzn, którzy nieubłaganie zbliżali się do nas głównym korytarzem.

Innymi słowy - mieliśmy przesrane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro