Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[17,0] - Skorpion

Taehyung znał Harran o wiele lepiej, niż mógłbym na początku przypuszczać. Dzięki niemu udało nam się naprawdę szybko z powrotem dotrzeć w okolicę garnizonu Raisa i to praktycznie nie spotykając zupełnie nikogo po drodze. Byłem pod wrażeniem, a do tego miałem świetny humor, bo, bądź co bądź, przyczyniłem się do naszego małego sukcesu, a przy okazji udało mi się nie spaść z wysokości ponad stu metrów i nie złamać kręgosłupa.

Miałem już nawet spytać Kima, kiedy tak dobrze poznał miasto, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem. Byliśmy za blisko siedziby Raisa, żeby wdawać się w niepotrzebne dyskusje.

Strażnicy wpuścili nas na teren budynku, uprzednio znowu każąc nam zostawić całą broń pod ich opieką. Niedaleko nich czekał na nas Karim z przyjaznym uśmiechem na ustach. Pomachał do nas, na wszelki wypadek, gdybyśmy go nie zauważyli, a zaraz potem wyciągnął rękę w stronę Taehyunga, który bezbłędnie odczytał jego intencje. Podał mężczyźnie kopertę, którą wcześniej schował w kieszeni spodni, a Karim skinął nam głową, znowu się uśmiechając.

- Dzięki. Można na was polegać bardziej, niż na tej bandzie zapijaczonych mord - przewrócił oczami na myśl o większości mężczyzn w bazie. - Idźcie na główny dziedziniec. Rais już na was czeka i przy okazji załatwia jakieś... sprawy.

Zmarszczyłem brwi, czekając na kolejne słowa Karima, ale te nie padły. Brunet wzruszył jedynie ramionami, jakby to, jakie sprawy mógł załatwiać Rais, powinno być dla nas oczywiste. Odetchnąłem ciężko, kiedy stres, związany z ponowną konfrontacją z dowódcą garnizonu, uderzył we mnie zupełnie nagle. Jednak ani Karim, ani tym bardziej Taehyung nie czekali, aż zdążę porządnie spanikować - każdy z nich ruszył w inną stronę, przy czym Kim znalazł się przy blaszanych drzwiach do dziedzińca, zanim ja w ogóle ruszyłem się z miejsca.

Gdy tylko Taehyung pewnie przesunął drzwi, udało mi się dosłyszeć część rozmowy Raisa z trójką jego ludzi. Wokół, jak wcześniej, stało kilkudziesięciu strażników, gotowych do oddania strzału w razie potrzeby, ale nie widziałem za to nigdzie Hoseoka, co z jednej strony mnie uspokoiło, ale i w jakiś niewytłumaczalny sposób zmartwiło. Skoro nie było go tutaj, pewnie wykonywał jakąś czarną robotę dla swojego szefa, szkodząc innym mieszkańcom Harranu.

- Daj palec, a wezmą całą rękę - zachrypnięty głos Turka niósł się echem wśród skrzyń ze zrzutów, których teraz było zdecydowanie więcej, niż gdy opuszczaliśmy garnizon. - Zapewniam wam jedzenie, broń, kobiety i przetrwanie, a wy nie potraficie nawet wypełnić najprostszego zadania.

Trzej mężczyźni, którzy stali do tej pory w równym rzędzie przed Raisem, zaczęli uciekać wzrokiem w naszą stronę, tym samym zwracając na nas uwagę swojego dowódcy.

- Och, pachołki z Wieży - Turek obrócił się do nas przodem, a ja dopiero wtedy zauważyłem karabin, który trzymał w dłoniach jakby nigdy nic. Przy okazji machnął na trójkę ruganych wcześniej mężczyzn, którzy szybko odeszli na tył dziedzińca by pomóc przy rozładunku kolejnych skrzyń. - Słyszałem, że udało wam się zrobić to, co polecił wam Karim, a nawet więcej. Gratuluję.

- Wywiązaliśmy się z naszej części umowy. Teraz twoja kolej - odparł rzeczowo Kim, patrząc Raisowi prosto w oczy. Sam obserwowałem ich wymianę zdań lekko z boku, żeby nie przeszkadzać. Jeśli miałbym rozmawiać z Turkiem sam, zapewne nie skończyłoby się to zbyt owocnie, o ile w ogóle byłbym w stanie wykrztusić z siebie jakiekolwiek słowa. 

Rais miał w sobie coś, co wypełniało mnie dziwnym przerażeniem. Szczególnie, gdy byłem zmuszony patrzeć mu w oczy. Podobną, parszywą aurę roztaczał wokół siebie Grizzly. Pewnie dlatego został prawą ręką Raisa. Jak twierdził Machiavelli, lepiej, by się ciebie bali, niż cię kochali, jeśli nie można mieć wszystkiego. Ci dwaj na pewno wyznawali tę zasadę.

Mężczyzna uśmiechnął się, wzruszając ramionami. Zaczął przechadzać się wzdłuż dziedzińca, jakby nad czymś rozmyślał, póki znowu nie posłał Taehyungowi dość dziwnego, nieokreślonego spojrzenia.

- Nie wydaje mi się - mruknął w odpowiedzi, na co Taehyungowi wyraźnie zawrzała krew w żyłach. - Twoja lojalność wobec Wieży jest niczym innym, jak ślepym posłuszeństwem, Kim. Dostosowałeś się do ich zasad tak samo bezmyślnie, jak do moich. Jak mały, grzeczny piesek - mówił dalej, kompletnie pomijając mnie w tej rozmowie. Sam nie wiedziałem, czy bardziej mnie to cieszyło, czy stresowało. 

Wyglądało to tak, jakby Rais miał jakąś sprawę do samego Kima, mimo że wątpiłem, by spotkali się kiedykolwiek wcześniej. Może wiedział o nim coś więcej, niż ja? W końcu musiał mieć swoich informatorów - nigdy mu się nie przedstawialiśmy, a jednak teraz wydawał się znać tożsamość Taehyunga i moją zapewne też. 

- Mieliśmy układ! - warknął Tae, chcąc podejść bliżej Raisa, ale dźwięk odbezpieczanej broni szybko go zatrzymał.

Mężczyzna ruszył w stronę skrzyń, w których zapewne trzymał leki, beztrosko przesuwając palcami po jej wieku.

- Wasi ludzie potrzebują antyzyny, prawda? Teraz bardziej, niż kiedykolwiek, jak mniemam. Jednak mężczyzna, który działa według cudzych zasad, nie jest prawdziwym mężczyzną. Myślę, że pozwolę wam wziąć... tyle.

Wraz ze słowami Raisa w naszą stronę poszybowała mała, odłamana część wnętrza skrzyni. Pięć zabezpieczonych miękkim materiałem fiolek z antyzyną wpadło w ręce Taehyunga, który ze złością zacisnął palce na poszarpanym kawałku.

- Pięć fiolek?! Ryzykowaliśmy dla ciebie życiem! Myślisz, że tyle wystarczy naszym ludziom?! - krzyknął, kompletnie wyprowadzony z równowagi.

Rais zaśmiał się, rozkładając ręce w geście bezradności. Jeden z jego złotych zębów błysnął niebezpiecznie, zanim znowu obrócił się tyłem do nas. Chwycił pewniej karabin i, bez żadnego ostrzeżenia, strzelił w jednego z mężczyzn, których wcześniej rugał. Tamten krzyknął coś, łapiąc się za klatkę piersiową, by zaraz paść bez życia na ziemię. Reszta spojrzała przerażona po sobie, a ja sam instynktownie przesunąłem się bliżej Taehyunga.

- Jeśli chcecie więcej, mam dla was kolejną propozycję - rzucił Rais, zerkając na nas przez ramię. - Bokser o pseudonimie Skorpion. Jeon Jungkook, jak mniemam. Jest jednym z piesków Wieży, tak, jak wy. Przyprowadźcie go do mnie. Mam arenę, na której ludzie walczą ku naszej uciesze. Skorpion, walczący dla nas, byłby nie lada widowiskiem. Zastanawia mnie, ile czasu potrzeba, by ktoś taki, jak on... złamał się.

Zamrugałem gwałtownie, próbując przetworzyć słowa Raisa. Skąd w ogóle wiedział, że Jungkook jest po naszej stronie? A do tego proponował nam wydanie jednego z nas za antyzynę, kiedy nie mogliśmy być nawet pewni, że dotrzyma słowa. Co by się stało z Jeonem? Co Rais miał na myśli poprzez "złamanie"?

Cwany uśmiech przyozdobił twarz Turka, kiedy Taehyung oburzył się na jego słowa.

- N-nie, nigdy! Zapomnij, nie mam zamiaru się na to zgodzić! - zająknął się Tae.

Rais w jednej chwili znalazł się tuż przed nami, przystawiając odbezpieczony karabin do klatki piersiowej Taehyunga. Sam głośno wciągnąłem powietrze, wydając z siebie przerażony świst, kiedy Turek popchnął blondyna bronią. Rais nie zwracał jednak na mnie najmniejszej uwagi, zawzięcie wpatrując się w oczy Kima.

- Nie słyszę przekonania w twoim głosie, Kim. Nie podjąłeś jeszcze decyzji, wiem to - wycedził przez zęby Turek. - Będziesz pieskiem i zrobisz coś dla dobra Wieży, czy będziesz mężczyzną i ocalisz przyjaciela?

Rais opuścił broń, by zaraz machnąć ręką na dwóch strażników przy drzwiach.

- Przemyśl to - rzucił na odchodne, a potem zerknął na jednego ze strażników. - Zabierzcie ich stąd.

Mężczyźni nie ociągali się. Jeden złapał mnie, drugi Taehyunga, siłą wyprowadzając nas z dziedzińca. Kim przez chwilę szamotał się ze strażnikiem, upierając się przy tym, że mógłby iść sam, ale ostatecznie puścili nas dopiero pod samą bramą, gdzie dostaliśmy z powrotem nasze bronie i zostaliśmy odprawieni z kwitkiem na ulice Harranu.

Co chwilę otwierałem usta, ale równie szybko je zamykałem, próbując wymyślić coś sensownego do powiedzenia, kiedy szliśmy z powrotem w stronę Wieży. Taehyung nie odezwał się ani słowem, zaciskając w złości szczękę i miętosząc w palcach materiał zabezpieczający probówki z antyzyną. Był wściekły, obaj byliśmy, ale czułem jakąś wewnętrzną potrzebę pokrzepienia go.

- Tae, słu-

- Taehyung, Jimin? - głos Jungkooka w naszych komunikatorach przerwał moją nieudolną próbę wypowiedzi. - Możecie rozmawiać?

- Tak, co jest? - spytał Taehyung, nie zwracając uwagi na mnie.

- Czysta komunikacja to wasza sprawka, nie? Byliście już u Raisa? Dał wam antyzynę? - wystrzelił z pytaniami Jeon, a z każdym kolejnym słowem chłopaka, Taehyung krzywił się coraz bardziej.

- Teoretycznie odpowiedź na każde twoje pytanie brzmi "tak", natomiast technicznie... - Kim westchnął głośno, spoglądając na fiolki, które trzymał w dłoni. - Rais nas wykiwał. Dostaliśmy tylko pięć porcji antyzyny.

- Kurwa - mruknął bokser. - Czyli faktycznie będę musiał zakraść się do szkoły.

- Będziesz musiał co? - warknął Kim w odpowiedzi, przyspieszając kroku. - Jeon, ani się waż, ledwo zacząłeś normalnie chodzić!

- Tae, spokojnie - złapałem blondyna za ramię, ostatecznie samemu postanawiając odezwać się do Jeona. - Jungkook, gdzie jesteś?

- Poczekam na was w przedostatnim wagonie pociągu pozostawionego na wiadukcie niedaleko przecięcia autostrady. Mam stąd idealny widok na szkołę i ludzi Raisa, którzy coś za bardzo kombinują w pobliżu. Pewnie jesteście całkiem niedaleko, a w trójkę zgarniemy więcej antyzyny! - wyjaśnił chłopak, najwyraźniej będąc pewnym, że Rais faktycznie postanowił składować leki w opuszczonej placówce edukacyjnej. - Bez odbioru!

Kanał zamilkł, w przeciwieństwie do Taehyunga, który bez opamiętania zaczął przeklinać w głos, kopiąc wszystko, co akurat miał pod nogami. Wcale nie dziwiłem mu się, że wściekł się jeszcze bardziej, szczególnie gdy kilka minut temu dowiedzieliśmy się, że Rais chętnie złapałby Jeona, gdyby ten wtargnął na teren jego nowego magazynu.

- Idziemy po niego - zarządził, szybko zmieniając kierunek naszej wędrówki. Teraz zmierzaliśmy prosto w stronę wiaduktu, który faktycznie był dość blisko nas. Stał na nim tylko jeden pociąg towarowy z kilkoma wagonami.

- Taehyung, poczekaj - zatrzymałem mężczyznę wpół kroku. Ten zerknął na mnie obruszony, ale zaraz się uspokoił. Chyba dotarło do niego, że za bardzo dawał się ponieść emocjom. - Nie możemy ryzykować tych pięciu fiolek. Musimy jak najszybciej dostarczyć je do Wieży. Jesteś ranny, więc ty idź prosto do Jina, a ja zahaczę o wiadukt i wybiję Jungkookowi głupie pomysły z głowy.

Kim westchnął, przecierając wolną ręką twarz. Nie wyglądał tak, jakby mój pomysł mu się spodobał.

- Wiesz, że jeśli Jeon się na coś uprze, to nic nie jest w stanie go powstrzymać - mruknął, rozglądając się zapobiegawczo. W końcu wciąż byliśmy w środku miasta pełnego zarażonych. - A ja nawet nie chciałbym go powstrzymywać. Ta szkoła może być naszą ostatnią deską ratunku, ale po prostu nie chcę, żeby poszedł tam sam. Jeśli Rais dostanie Jeona w swoje ręce, to...

Nagle mężczyzna przerwał. Zupełnie, jakby stwierdził, że powiedział za dużo. Zacisnął usta w wąską linię, a do mnie dotarło, co takiego miał na myśli. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, a fakt, że Taehyung unikał mojego wzroku, jeszcze bardziej utwierdzał mnie w moich przekonaniach.

- To stracimy jedyną kartę przetargową, tak? To chciałeś powiedzieć? - fuknąłem z wyrzutem. - Nie wierzę, że w ogóle przeszło ci przez myśl, że moglibyśmy mu wydać Jungkooka! To nasz przyjaciel!

- Nie o to mi chodz-

- A jednak coś czuję, że właśnie o to! - warknąłem, przerywając mu.

- Jeśli w szkole nie będzie antyzyny, to co zrobimy? Jungkook jest naszą jedyną nadzieją. Nie mówię, że oddałbym go Raisowi. Nigdy bym tego nie zrobił. Nie mam też zamiaru mówić o tym Kookowi, ale... w ostateczności moglibyśmy upozorować deal i jakoś wyjść z tej sytuacji cało, z Jungkookiem i antyzyną - powiedział, ale jego tłumaczenie brzmiało, jak zmyślone na poczekaniu i absolutnie mnie nie przekonywało.

- Wracaj do Wieży. Ja pójdę po Jungkooka - powiedziałem dobitnie, na co Taehyung tylko westchnął ciężko.

- Chim, ja naprawdę-

- Idź. Nie ma czasu do stracenia. Jest już po osiemnastej, zaraz zacznie się ściemniać - przerwałem mu, ruszając w stronę wiaduktu. Szybko jednak dopadły mnie wyrzuty sumienia, więc odwróciłem się, by spojrzeć Tae w oczy ostatni raz. - Uważaj na siebie i fiolki, dobra? Spotkamy się w Wieży.

Nie czekałem na odpowiedź mężczyzny. Nie czekałem na nic. Ruszyłem truchtem w stronę wiaduktu, jeszcze raz zerkając na zegarek na moim nadgarstku, którego wskazówki nieubłaganie przesuwały się wciąż i wciąż, razem z upływem czasu, którego zawsze mieliśmy zbyt mało.








Ciekawi mnie też, co sądzicie o postaci Taehyunga? Jakieś teorie? ( ͡° ͜ʖ ͡°) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro