Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[15,0] - Anteny przekaźnikowe

Pierwsza z anten, która przy dobrych wiatrach zapewniłaby całkiem niezłą łączność nie tylko ludziom Raisa, ale nam wszystkim, znajdowała się tuż za blokowiskiem na północ od garnizonu. Między budynkami kręciło się sporo zarażonych, którzy jeszcze kilka tygodni temu byli właścicielami lub najemcami mieszkań na tym osiedlu. Zombie przechadzały się też po pobliskim placu zabaw, który musieliśmy minąć, żeby dotrzeć pomiędzy szeregi garaży, które oddzielały bloki mieszkalne od anteny. Okolica nie należała do najprzyjemniejszych, przypominając mi trochę panoramę Prypeci z pierwszego lepszego filmu o wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Jednak nauczony doświadczeniami z mojego krótkiego, aczkolwiek intensywnego pobytu w Harranie, wiedziałem, że zawsze mogło być gorzej.

- Uważaj - mruknął nagle Taehyung, przytrzymując mnie w miejscu. Mieliśmy stamtąd doskonały widok na kilka niskich zabudowań dzielących nas od przekaźnika. Zerknąłem na niego, prosząc niemo, żeby kontynuował, bo najgorszym, co mógł zrobić, było trzymanie mnie w niepewności. - Na dachu tej klitki tuż pod anteną stoi ropuch.

- Co tam stoi? - spytałem, mrużąć bardziej oczy, żeby w mocnym słońcu dostrzec to, o czym mówił Kim.

- Ropuch, jeden z wariantów zarażonych. Pluje toksycznym śluzem nawet na odległość dziesięciu metrów. Raz widziałem, jak udało się takiemu kogoś trafić i facetowi wyżarło mięśnie aż do kości.

- Fantastycznie - westchnąłem sarkastycznie, na co mężczyzna prychnął cichym śmiechem.

- Są raczej wolne i niezdarne, dlatego odwrócisz jego uwagę, a ja zajdę go od tyłu i zabiję. W budynku, na którym stoi, pewnie są jakieś przełączniki zasilania do anteny, a te właściwe na samej wieży przekaźnikowej, więc jeśli będzie martwy, to pójdzie nam o wiele łatwiej - wyjaśnił szybko i przemknął za drugi szereg garaży, nie dając mi szansy na odpowiedź.

Jak niby miałem zwrócić na siebie jego uwagę i nie dać się opluć? Pomachać mu tarczą do strzelania z łuku i zachęcić, żeby spróbował trafić w dziesiątkę?

Rozejrzałem się szybko za czymś, co mogłoby mnie osłonić przed ewentualnym śluzem wyplutym w moją stronę, jednak jedynym, co udało mi się znaleźć wzrokiem, była ogromna, metalowa blacha, którą zapewne byłoby mi nawet ciężko unieść. Jęknąłem cicho zrezygnowany, oglądając się jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy żaden zarażony się za nami tutaj nie przywlókł. Kiedy obróciłem się z powrotem przodem do anteny, gdzieś między garażami mignęła mi sylwetka Tae, który bezszelestnie przemieszczał się w stronę ropucha.

Piaszczysta droga pomiędzy dwoma rzędami garaży była szeroka i na pewno dłuższa niż dziesięć metrów, co teoretycznie powinno w jakiś sposób chronić mnie przed atakami zarażonego. Dlatego też ostatecznie wyszedłem zza budynku i pomachałem kilka razy rękoma, by przeciwnik na pewno mnie zauważył.

Ropuch, jak na mój gust, wyglądał bardziej obrzydliwie, niż przeciętny zarażony. Był niższy, ale o wiele szerszy, a spomiędzy fałd pomarszczonej, zgniło-zielonej skóry, wysuwały się fragmenty nabrzmiałych jelit. Jego ryk brzmiał bardziej jak bulgotanie, które wydał z siebie, gdy tylko spostrzegł mnie na ziemi niedaleko swojego rewiru. Nie czekał aż się zbliżę, tylko od razu zwymiotował kulę toksycznej flegmy, która z naprawdę duża siłą poszybowała w moją stronę, utwierdzając mnie w przekonaniu, że zasięg jego ataku był znacznie większy niż dziesięć metrów.

Cofnąłem się szybko, gdy zielono-żółta kula upadła prawie pod moimi nogami, rozbryzgując się na ziemi i tworząc syczącą, parującą kałużę. Podniosłem wzrok tylko po to, by zobaczyć, jak zarażony ponownie zaczął zbierać flegmę, wywołując odruch wymiotny. Kolejna porcja toksycznej substancji poleciała w moim kierunku, więc znowu uciekłem kilka kroków do tyłu i w bok. Przygotowałem się już do wykonania kolejnego uniku, ale wtedy dostrzegłem coś dziwnego, co chyba przez przypadek musiał wypluć ropuch.

Na przewodach pokarmowych, które teraz wylatywały z jego otwartej paszczy, wisiało coś, co przypominało duży, nieprzyjemnie napięty żołądek. Ropuch właśnie zabierał się za zasysanie go z powrotem do środka, żeby móc wymierzyć we mnie kolejny atak, ale wtedy na dach budynku wdrapał się Taehyung i jednym, celnym ciosem przeciął ciało zarażonego w pół. Część zielono-żółtej substancji wyleciała mu pod nogi, szybko parując, a ja odetchnąłem z ulgą, uważnie omijając śmierdzące kałuże, by dotrzeć pod samą antenę.

- Wszystko okej? - spytał Taehyung, zeskakując sprawnie z dachu.

- Tak. Nie oberwałem, jeśli o to ci chodzi - uśmiechnąłem się delikatnie, wskazując na swój w miarę czysty strój.

- Dobrze - Kim odwzajemnił mój uśmiech, zaraz sięgając do moich włosów, by zmierzwić je w braterskim geście. Cofnąłem się, próbując uniknąć zniszczenia mojej roztrzepanej fryzury, ale Tae i tak dopiął swego, po chwili obejmując mnie ramieniem.

Obrócił nas w stronę anteny, by zaraz wskazać mi palcem coś w górze. Zmrużyłem oczy i przysłoniłem je dłonią, starając się dostrzec cokolwiek między promieniami słońca, które teraz świeciło nam prosto w twarz.

- Tam jest to, co musimy przełączyć - powiedział w końcu, chociaż wciąż nie widziałem prawie nic, poza zarysem samej wieży. - Ja tam wejdę, żebyś przypadkiem nie spadł i nie połamał sobie kręgosłupa. Ty będziesz siedział w tym budynku na dole i kiedy dam ci znać, przełączysz zasilanie, dobra?

Skinąłem głową, nie mając zamiaru kłócić się z blondynem. W końcu jeżeli któremuś z nas miałoby się udać wspiąć na antenę, to na pewno nie mnie.

Przecisnąłem się pod drzwiami garażowymi do wnętrza budynku, kiedy Taehyung wszedł na dach, z którego łatwo mógł przejść na pierwszą z kondygnacji wieży przekaźnikowej. Odetchnąłem chwilowo z ulgą, chowając się przed gorącem z dworu. W środku było ciemno, podobnie jak w elektrowni, do której musiałem zawitać wczoraj. Kilka szafek z przełącznikami migotało niepokojąco podobnie, ale postanowiłem na razie nie zwracać na nie uwagi.

Usiadłem w kącie, przymykając na chwilę oczy. Zimna ściana przyjemnie chłodziła moje plecy i tył głowy, ale brzęczenie elektroniki nie pozwalało mi się w pełni odprężyć. Prawdopodobnie zawdzięczałem temu natrętnemu dźwiękowi życie, bo chwilę później pomiędzy brzęczeniem dosłyszałem coś o wiele bardziej niepokojącego.

Otworzyłem szeroko oczy, od razu dostrzegając ciągnącego się w moją stronę zarażonego. Jego nogi musiały zostać zmiażdżone, bo czołgał się nieudolnie wspomagając się jedynie rękoma i rzężąc głośno. Chwyciłem pierwszy lepszy pręt, który miałem pod ręką, zupełnie zapominając o mojej własnej broni przytroczonej do paska i szybko przesunąłem się w bok, odsuwając stopy od twarzy zombie, która znalazła się niebezpiecznie blisko mnie. Poderwałem się z ziemi i zaraz zamachnąłem się mocno prowizoryczną bronią, uderzając nią z całej siły w głowę zarażonego.

Krew bryzgnęła na podłogę i moje spodnie, kiedy za pierwszym razem udało mi się rozłupać gnijącą czaszkę, wgniatając część kości do środka. Rozdarte tkanki rozleciały się na boki, a mnie aż zemdliło, gdy zbyt długo wpatrywałem się w umierającego zarażonego. Jego ciało powoli przestało się ruszać, ale wciąż, nawet w chwili śmierci, jego wyciągnięte ręce próbowały złapać moje kostki, żeby móc przyciągnąć mnie do siebie i wgryźć się w ludzkie mięso.

Krzyknąłem sam do siebie, gdy moje ciało najwyraźniej doszło do wniosku, że tak najłatwiej będzie mu się pozbyć nadmiaru stresu, który nagle urósł w moim wnętrzu. Nie musiałem długo czekać, żeby usłyszeć szum w słuchawce.

- Co jest? Czemu krzyczysz? - niewyraźny głos Taehyunga zagłuszały mocne podmuchy wiatru. Był już pewnie wysoko na antenie, może nawet ryzykował upadkiem, próbując się ze mną połączyć, a kiedy to sobie uświadomiłem, adrenalina znowu mi podskoczyła.

Wypuściłem z rąk drut, upewniając się szybko, że wokół nie było żadnych innych zarażonych i przycisnąłem słuchawkę.

- Już n... - przerwałem na chwilę, żeby odchrząknąć, kiedy mój głos stał się śmiesznie wysoki i piskliwy. - Już nic, poradziłem sobie.

- Okej, jestem praktycznie na mie... kurwa mać - Kim nagle zamilkł, rzucając jeszcze kilka siarczystych przekleństw po drodze, a ja przed oczami od razu zobaczyłem jego spadającą z wieży sylwetkę. Niemal słyszałem w wyobraźni trzask łamiących się kości, podobny do tego, który sam wywołałem kilka sekund chwil wcześniej.

- Wszystko w porządku?

- Jakiś skurwiel podjebał prawie wszystko, co było w skrzynce. Wątpię, żebyśmy dali radę znaleźć odpowiednie części. Kutas zostawił nawet linę, po której stąd spierdolił - warknął zdenerwowany. - Nic tu nie zdziałamy, niech to, kurwa, jasny szlag.

- Zejdź spokojnie, okej? Jest jeszcze druga wieża, może tam nikt się nie zapuścił?

- Miejmy nadzieję, bo jeśli druga jest w takim samym stanie, to mamy spory problem. Zaraz będę na dole - mruknął w odpowiedzi i rozłączył się, znowu pozostawiając mnie na chwilę w całkowitej ciszy.

Nie czekałem długo, bo już jakieś dwie minuty później zobaczyłem buty Taehyunga w szczelinie pod uchylonymi drzwiami garażowymi. Przecisnąłem się pod nimi z powrotem na zewnątrz, stając obok blondyna. Musiałem zmrużyć oczy, które zdążyły już przyzwyczaić się do półmroku panującego w garażu, żeby w ogóle dostrzec cokolwiek wokół mnie.

Wyraz twarzy Kima nie pozostawiał wielu wątpliwości - był porządnie wkurzony. Marszczył brwi i nos, rozglądając się po okolicy, najwyraźniej szukając najszybszej drogi do drugiej anteny.

- Druga antena jest prawie w prostej linii na wschód stąd, ale będziemy musieli nadrobić trochę drogi, żeby ominąć szerokim łukiem dworzec autobusowy. Na wiadukcie nad torami i tak zawsze roi się od wirali i innych paskudztw, które przyłażą tam od strony parkingu podziemnego. Przejdziemy kawałek osiedlem, a później wzdłuż gór i magazynów. Z tego, co mi się wydaje, powinniśmy wyjść koło stacji benzynowej, zaraz za nią jest wieża przekaźnikowa - wytłumaczył w końcu, zerkając na mnie.

Kiedy skinąłem głową, Taehyung bez słowa ruszył z powrotem w stronę blokowiska, omijając szczątki ropucha z cichym westchnieniem.

- Powinniśmy się pospieszyć. Może Seokjin nie mówi tego głośno, ale sytuacja w Wieży jest bardziej nieciekawa, niż może się wydawać - dodał, przechodząc do szybkiego truchtu. - Okolica jest w miarę spokojna, wirale się tutaj nie zapuszczają.

Nie zdążyliśmy przebiec więcej niż stu metrów, gdy w zarówno mojej słuchawce, jak i tej Kima, rozległ się cichy szum. Taehyung zwolnił, ale nie zatrzymał się, zapewne nie chcąc tracić czasu. 

- Słyszycie mnie, wypierdki z Wieży? - Grizzly brzmiał jeszcze bardziej nieprzyjemnie, niż się spodziewałem, nawet jeśli kanał, na którym się z nami łączył, był jednym z tych bez większych zakłóceń. 

- Ta, co jest? - odparł zdawkowo Taehyung, gestem dłoni asekuracyjnie nakazując mi się nie odzywać. 

Nie żebym w ogóle planował zabierać głos w rozmowie z tym psychopatą.

- Zaginął jeden z naszych patroli. Mieli załatwić coś w okolicy supermarketu. Jeden z tych idiotów ma przy sobie kopertę, której zawartość nie powinna dostać się w niepowołane ręce -  Tae krzywił się, słuchając informacji od Hoseoka.

- I w którym momencie to niby nasz problem? - wtrącił, na co Grizzly prychnął.

- Kiedy podjęliście się pracy dla Raisa, każdy jego problem stał się również waszym problemem. Póki nie znajdziecie patrolu, martwego czy żywego, nie macie po co wracać do garnizonu. Chyba że po kulkę w łeb. Jak już dostaniecie kopertę, to nawet nie próbujcie jej otwierać. Wiecie, na co stać naszego szefa, prawda? 

Po tych słowach mężczyzna rozłączył się, a Taehyung warknął pod nosem kilka niecenzuralnych epitetów pod jego adresem. Wciąż truchtając, kopnął pierwszy lepszy kamień, leżący na jego drodze, a zaraz potem zerknął na mnie przez ramię.

Musiałem mieć naprawdę zdezorientowany wyraz twarzy, bo Kim nagle przestał się denerwować. Zamiast wypluwać z siebie kolejne przekleństwa, jeszcze bardziej zwolnił biegu, bym się z nim zrównał, a kiedy byliśmy już obok siebie, wskazał mi ręką wzniesienia, rozciągające się za górami i doliną, w której biegły tory, a przynajmniej tak mi się wydawało. Dopiero wybiegaliśmy z osiedla, więc tereny, które próbował pokazać mi Taehyung, ciągle były dla mnie tylko zamazaną zlepką kolorowych budynków.

- Stuffed Turtle jest niedaleko wieży przekaźnikowej - zaczął, machając kilka razy bronią. - Mam nadzieję, że to właśnie o ten supermarket chodziło temu skurwielowi, bo innego w okolicy chyba nie ma. Na początku epidemii został przerobiony na strefę kwarantanny, ostatecznie stając się gniazdem przemieńców. Przesiadują tam za dnia, wychodzą tylko w nocy, co pewnie wiesz. Podobnie było w Gnieździe, ale z supermarketu o wiele trudniej wyplenić to cholerstwo, dlatego nikt nawet się za to nie brał. Wątpię, żeby Rais wysłał swoich ludzi z jakąś wartościową kopertą na pewną śmierć do strefy pełnej przemieńców, dlatego albo coś zatrzymało ich po drodze, albo to tylko pretekst, żeby pozbyć się nas. Najpierw spróbujemy z anteną, potem poszukamy patrolu.

- Okej, a co zrobimy, jeżeli druga antena też nie będzie działać? - spytałem, gdy Tae z powrotem przyspieszył biegu.

- Lepiej zastanówmy się, co zrobimy, jeśli Rais poczuje się nami rozczarowany - mruknął pod nosem Taehyung, ale nie powiedział nic więcej, najwyraźniej uważając rozmowę za zakończoną.

Chodnik zmienił się w piaskową ścieżkę, gdy wybiegliśmy poza obszar blokowiska. Ostatnie zabudowania szybko przerodziły się w zupełnie nienaruszony młodniak otaczający skaliste góry. Po drodze nie napotkaliśmy prawie żadnego zarażonego, mijając jedynie opuszczone klitki i jeden ogromny plac budowy, pełen gruzów i nagich szkieletów z prętów budowlanych, które miały zostać wylane betonem. Dwadzieścia minut później byliśmy już przy torach, kilkadziesiąt metrów od magazynów kolejowych przejętych przez Raisa. Przeszliśmy powoli przez torowisko, zwinnie wymijając grupki kręcących się tam zarażonych, chwilę później wspinając się po brukowanych schodach, by wydostać się z doliny, którą niegdyś jeździły pociągi. 

Kiedy tylko znaleźliśmy się na wzniesieniu, usłyszałem nadawany przez głośniki komunikat. Nagrany mężczyzna najpewniej powtarzał po turecku w kółko to samo, a w tle leciała jakaś dziwna melodyjka, podobna do tych, które zawsze puszczają w publicznych toaletach. 

Zerknąłem na Taehyunga, który tylko wzruszył ramionami, wskazując na budynek ogromnego supermarketu, a do mnie dopiero wtedy dotarło, że to stamtąd słychać było nagranie. 

- To reklama. Ktoś wpadł na pomysł, że wirale w okolicy będą mniej reagować na dźwięki, jeśli wszystko będzie zagłuszone bezsensownym pierdoleniem o tym, ile w tym tygodniu zaoszczędzisz, jeśli kupisz warzywa za pół ceny - wyjaśnił. Kiwnął też głową w lewo, więc podążając za nim, również zerknąłem w tamtą stronę, zauważając górującą nad supermarketem antenę. Stała na skalistym wzgórzu, wysoko ponad sklepem, a strome zbocze wyglądało na niemożliwe do pokonania. A przynajmniej nie od tej strony. - Musimy tam zajść od strony stacji benzynowej, chodź.

Posłusznie ruszyłem zaraz za nim, przechodząc z chodnika na asfaltową drogę usłaną ogromnymi dziurami, na których dałoby się bez problemu stracić zawieszenie, jadąc z odpowiednio dużą prędkością. Próbując nie potknąć się o własne nogi na nieprzyjaznej nawierzchni, nawet nie zauważyłem, że Taehyung się zatrzymał, przez co wpadłem na jego plecy, odbijając się od niego i prawie wywracając do tyłu. 

Zanim zdążyłem zadać jakiekolwiek pytanie, wskazał mi stanowiska na stacji paliw. Między kilkoma autami i plamami benzyny leżały ciała, co nie było absolutnie żadną nowością w Harranie, bo zmarłych nawet nie było gdzie grzebać. Trupy ludzi, którzy nie mieli wystarczająco szczęścia, by przeżyć, walały się po ulicach, stanowiąc główny pokarm zarażonych, którzy bez skrupułów rozpruwali je i wyjadali wnętrzności. Kiedy przyjrzałem się uważniej, dostrzegłem jednak, że zmarli musieli być ludźmi Raisa - charakterystyczne stroje mówiły same za siebie.

- Chyba znaleźliśmy nasz patrol - mruknął Taehyung, powoli ruszając w stronę stacji. 

Ostrożnie weszliśmy pomiędzy dystrybutory, a Tae od razu chwycił pierwsze ciało, by przewrócił je na plecy. Wsunął ręce do kieszeni w kamizelce, najwyraźniej próbując znaleźć kopertę, o której mówił Grizzly, dlatego również kucnąłem przy trupie, biorąc się za przeszukiwanie kieszeni w spodniach. 

- Ktoś go zastrzelił - powiedział cicho Kim, wciąż co jakiś czas rozglądając się na boki. - Ciekawe tylko kt- 

Blondyn urwał w pół słowa, gdy powietrze tuż obok nas przecięła seria kilku pierwszych pocisków. Taehyung nie czekał na nic, od razu chwytając mnie silnie za ramię i prawie rzucając mną w stronę najbliższego busa. Zanim usłyszeliśmy kolejną serię z karabinu i jakieś pogróżki po turecku, siedzieliśmy już w miarę bezpiecznym miejscu za autem. 

- Niech go szlag - Kim burczał sam do siebie, kiedy ja próbowałem opanować drżący oddech. Mało brakowało, a moglibyśmy skończyć podobnie co patrol Raisa, nafaszerowani ołowiem jakiegoś wariata.

- Musimy się go jakoś pozbyć - jęknąłem, ale mężczyzna nie odpowiedział mi, zawzięcie majstrując coś przy swojej koszulce. 

Nie miałem pojęcia, co robił, dopóki nagle nie oderwał cienkiego, długiego skrawka od dołu, prując delikatny materiał, a ja znowu poczułem natarczywy odruch wymiotny, gdy zobaczyłem czerwone plamy na spodniach i po drugiej stronie torsu blondyna.

- Taehyung, ty... ty krwawisz.





Tae: No shit, Sherlock.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro