Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

prolog

MARO - saudade, saudade

Sehun nie pochodził z dobrej rodziny.

Jego bogactwo zaczynało się oraz kończyło na pewnym drewnianym pudełku, w które zwykł łapać zagubione nocą ćmy. Wychodził w ciepłe, letnie wieczory i pośród lepkiego niczym miód powietrza mknął na krótkich nóżkach, raz po raz podskakując o parę cali ku górze. Odgłos mokrej trawy, połyskującej pod niewielkimi stopami dziecka, mieszał się z przepełnionymi ekscytacją oddechami, co by urwać się dopiero w chwili, w której Sehun wybijał się nieco wyżej, wyciągając niewielkie rączki ku niebu. Wtedy przed oczyma Oh zaczynał migotać słodki pyłek drobnych skrzydełek. Wówczas mogły wydarzyć się dwie rzeczy: niewielki owad mógł albo znaleźć się w chłodnym uścisku pudełeczka, lub w zupełności umknąć wspomnianej pułapce, co by w towarzystwie niesamowitego szczęścia zniknąć w bezpiecznej ciemności. W przypadkach, w których jednak to Sehun wychodził z ów starcia zwycięsko, dziecięcą twarz rozświetlała cudowna radość, a spomiędzy jasnych ust wydobywał się okrzyk zwycięstwa. Wtedy Sehun wymyślał imię.

Imion za to posiadał w zanadrzu tysiące.

Od takich, którymi uprzednio nazywał swoje bionicle, poprzez te wyjęte z gazet jego ojca, kończąc aż na nazwach, które zasłyszał zaledwie przypadkiem i których znaczenie poznawał dopiero długie lata później. Tym samym w jego niewielkiej armii znajdowały się Winstony, znajdujące swój oryginał w wypłowiałej paczce papierosów, Mowgli, Marilyn, Stitch oraz - jego najnowszy, a zarazem najważniejszy okaz - Gatsby. Wielki Gatsby.

Kiedy już schowana w malutkim przedmiocie ćma uzyskała satysfakcjonujące dla niewielkiego Sehuna imię, ten na krótką chwilę siadał wśród zielonej trawy i poświęciwszy zaledwie ułamek momentu na pełne dumy westchnienie, przyciskał pojemniczek do klatki piersiowej, szczycąc go jednym, acz niesamowicie ciepłym uściskiem. Dziecięce oczy przepełniały się wtedy iskierkami szczęścia, zimne posłanie z rosy otulało wystające zza butów kostki, a uciekający z przyczepy kempingowej siarczysty krzyk tonął gdzieś pośród tego jednego aktu miłości, jaki Sehun wystosowywał w stronę niewielkiej ćmy.

Nie słyszał wtedy ani pobrzękiwania pobliskiej latarni, ani kłótni swoich rodziców. Słyszał jedynie obijanie się bezbronnych skrzydełek o twardą powierzchnię pudełka, a zamknięte nań stworzenie słyszało jedynie bicie jego serca.

Dla niego właśnie tym był dom.

Tym była rodzina.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro