Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dwa: tortura sehuna

tom odell - black friday

Nazajutrz dzień wydawał się chłodny.

Wiatr cichymi pomrukami uderzał w okno seulskiego apartamentu, pośród którego roznosił się przyjemny zapach kawy. Oprócz tego dało się wyczuć surową woń styropianu, dezodorant oraz przecinający spokój śmiech, zdecydowanie należący do dwóch mężczyzn. Wszechobecne kartony brudziły dotychczasowy porządek, a czarne oprawki okularów raz po raz zsuwały się z prostego nosa, wzbudzając tym samym pełne nerwów westchnienie. Była też radość. Taka, która zawsze towarzyszyła wizytom Jongina, nawet jeśli aktualnie wpadała w spektrum pełne zmęczenia i pracy.

– Generalnie to – szybka przerwa, jaka spowodowana przez podniesienie jednego z większych kartonów, zawisła pomiędzy dwoma mężczyznami – rozmawiałem wczoraj z paroma osobami i ponoć szukają kogoś do pracy w pralni zaraz obok ciebie. Jesteś pewien, że nie chcesz złożyć?

Sehun wydał z siebie cichy dźwięk, jednocześnie przypominający zirytowane prychnięcie oraz pełną rozbawienia salwę śmiechu. Zupełnie jakby propozycja wystosowana ze strony Jongina była tak samo komiczna, jak boleśnie realna, a Oh nie był jeszcze gotowy na spowodowany jej obecnością atak.

– Dobrze wiesz, że nie mam teraz czasu.

– Przez książkę?

– Ano – odparł, w następnym momencie odkładając do sporego samochodu noszony do tej pory karton. Twarz Kim wyrażała cichą irytację. Sehun jednak zmiótł ów wrażenie pod mentalny dywan. – Nadal uważam, że to się uda.

– Sehun, nie chcę być tym typem przyjaciela, ale zaczynam się martwić, że niedługo skończą ci się opcje. Nie możesz wiecznie chować się pod wymówką wydania tomiku poezji.

– Wcale się pod tym nie chowam – odparł na krótkim wydechu, aby wraz z nadejściem kolejnej sekundy zawiesić spojrzenie na swoim przyjacielu. Jongin miał na sobie jasną koszulkę z logiem Mortal Kombat, która otulała zmęczone noszeniem kartonów ramiona oraz uwydatniała miodowy odcień jego skóry. Oprócz tego przez pas przewiązany miał sweter, jaki jeszcze parę godzin temu gościł na masztach jego barków, aczkolwiek już po paru chwilach odnalazł swe miejsce w sposobie, w jakim tkwił teraz. Kai patrzył na Sehuna z desperacką wręcz prośbą, wypisaną pośród ostrych rysów twarzy. Jakby miał do powiedzenia o wiele więcej, niż potrafił za pomocą kolejnego westchnienia. – Ostatnio praktycznie każdą noc spędzam na pisaniu. Robiłem to nawet wczoraj po powrocie z Merkurego. Tym razem naprawdę.

– I co na to Sooyoung?

Sehun nie odpowiedział. Zamiast tego stanowczym ruchem zamknął wysokie drzwi samochodu dostawczego oraz odepchnął się od ich platformy, niknąc na powrót w objęciach podstarzałej klatki schodowej. W towarzystwie szybkich kroków oraz zmęczonych oddechów pomknął na trzecie piętro, gdzie też znajdowało się jego dotychczasowe mieszkanie. I choć idea przeprowadzki do Sooyoung nigdy nie wydawała mu się jakkolwiek złym pomysłem, tak w chwili, w której ów wyobrażenie stało się rzeczywistością poczuł, że odczuwa ubrany w złoto stres, bezpośrednio powiązany z paniką, że nie powinien tego robić. Dlatego też po ponownym wejściu do powoli pustoszującego mieszkania, wypuścił z płuc mimowolnie wstrzymywane powietrze. Gdzieś w odmętach jego głowy majaczyło zadane przez Jongina pytanie; obijało się o czaszkę niczym zamknięty w drewnianym pudełku Gatsby, szamocząc się i próbując wydostać na zewnątrz. Próbując uciec, schować się i zniknąć w przestrzeni.

Czasami myślał, czy Sooyoung czasem nie czuje tego samego. Za każdym jednak razem przypominał sobie, że dla niej owady były tylko owadami. Niczym więcej.

Poprawiwszy ciemne kosmyki swych włosów, Sehun skierował się ku wyjątkowo maleńkiej kuchni, aby zabrać z niej jeden z pozostawionych nań kartonów oraz z iskrzącym w sercu bólem wynieść go zza próg swej starej kawalerki. Niezidentyfikowany żal zatańczył na szerokich ramionach mężczyzny, gdy mijając na schodach pozostawionego wcześniej na dole przyjaciela, wrócił oczami wyobraźni do otrzymanej poprzedniego wieczoru wiadomości, do czarnego płaszcza oraz świeżych perfum seulskiego wieczoru.

*

W przeciągu kolejnych następnych dni Sehun w głównej mierze starał się pisać. Chwilami wpadał Jongin, aby razem z nim przeglądać jego stare oraz nowe twory, uciekające spod męskich palców oraz plamiące spokojne wieczory apartamentowca na zimny kolor twórczości. Sooyoung rzadko kiedy spoglądała na wspomniane stronice w ten sposób. Kiedy już pytała Sehuna o to, co tym razem tworzy, a on ze skrupulatnością oraz ekscytacją opowiadał jej kolejny ze swoich pomysłów, darzyła go jedynie cichym "brzmi bardzo ładnie", a Oh odnosił wrażenie, że cała jej uwaga od samego początku była skupiona na czymś innym. W chwilach, w których Jongin był świadkiem podobnej wymiany zdań, rzucał w stronę Sehuna ukradkowe spojrzenie oraz czasami barwił je lekkim uśmiechem, jakie zapewne miał za zadanie mentalnie poklepać kompana po plecach w formie wsparcia, acz brunet nigdy nie odbierał tego w ten sposób. Nienawidził litości, jaką Kai zdawał się emanować, więc zwyczajnie kręcił głową oraz odwracał wzrok, tym samym zbywając niepotrzebne komentarze i spostrzeżenia.

Któregoś wieczoru Sehun raz jeszcze otrzymał propozycję wyjścia do Merkurego. Blade światło wyświetlacza ukazało się za pomocą nowej wiadomości tekstowej, kiedy akurat siedział w spowitym ciemności salonie oraz opróżniał jeden z szorstkich kartonów, parę godzin wcześniej przyniesionych ze starego mieszkania. Chwile przeprowadzki mijały mu wyjątkowo powoli oraz spokojnie; nie czuł presji czasu, nie dostawał ponaglających go telefonów od właścicieli lokum, a jego własne zakorzenione gdzieś poczucie żalu tylko chwilami szarpało męskimi nerwami, boleśnie domagając się spełnienia. Niemalże krzycząc o to, aby brunatne kartony wróciły ponownie na trzecie piętro innego budynku, w którym aktualnie znajdowała się jedynie cisza.

Uniósłszy skryte za szkłami okularów oczy, Oh skierował wzrok na pozostawione na stoliku urządzenie. Zauważył notatkę, że Jongin wychodzi za niecałe pół godziny w towarzystwie paru znajomych, jakich Sehun koniecznie musiał poznać. Coś podpowiadało mu, że faktycznie powinien się tam pojawić, aczkolwiek uśpiona dotychczas wena wtulała się w ciepłą skórę jego karku, jakby chciała zatrzymać go przy sobie oraz zmusić do kolejnej nieprzespanej nocy, którą miał spędzić na niewinnych wierszach.

Dlatego też sięgnął zgrabnymi palcami ku telefonowi i chwycił go w niedbały uścisk swych dłoni. Zza uchylonych drzwi sypialni dobiegło go niegłośne skrzypnięcie łóżka. I ciche, kobiece westchnienie, pogrążone w stoickim wymiarze snu.

"Nie mogę. Muszę załatwić parę rzeczy na mieście."

"O tej porze? Żartujesz?"

"Lecę do pralni. Muszę zostawić tam parę rzeczy. No i może swój numer telefonu."

Niewielka przerwa przed kolejną wiadomością.

"Wreszcie mówisz z sensem. Ale postaraj się potem wpaść, dobra? Powodzenia."

I cichy dźwięk blokady telefonu.

A następnie głęboki oddech, tym razem męski oraz wyjątkowo ciężki.

Choć w pozostawionej wcześniej wiadomości tekstowej ostatnim, co Sehun zostawił, mogły być okruchy kłamstwa, to i tak poczuł nieprzyjemne łaskotanie w dole brzucha, jakie zazwyczaj odpowiadało za poczucie winy. Sam do końca nie wiedział, czy chodziło o fakt, że akurat tego wieczoru nie powinien odpuszczać sobie wypadu do Merkurego, czy raczej o znikomą świadomość porzucenia nocnego tworzenia, jednak czuł to uczucie niesamowicie ciepło i wyraźnie. Z podobnym spotykał się za każdym razem przy piciu whisky.

Minęła krótka chwila, nim Sehun odłożył trzymany w dłoniach notatnik z powrotem do kartonowego pudełka, które leżało zaraz obok. Następnie dźwignął się z twardej powierzchni podłogi oraz wsunął do kieszeni dresowych spodni telefon. Oprócz tego jedynie poprawił spadające z twarzy okulary, narzucił na ramiona grubą bluzę oraz wciągnął na ramę swych barków kurtkę.

Nie zabrał ze sobą nic innego.

Z cichym dźwiękiem zamknięcia drzwi frontowych mieszkania, skierował się w dół schodów, przyspieszając nieco kroku. Zwolnił dopiero w chwili, w której zimne powietrze uderzyło w ciepłą skórę jego policzków, a delikatny wiatr zatańczył wśród ciemnych kosmyków włosów. I choć godzina dwudziesta druga obfitowała w mijających go przechodniów, to w tej jednej chwili Oh poczuł się słodko samotny. Nie było to jednak to samo uczucie, jakie towarzyszyło mu w momentach przebywania w pojedynkę w mieszkaniu, gdy Sooyoung już spała, a on tworzył. Tamto było wręcz przytłaczające. To natomiast cudownie zbawienne.

Być może też dlatego wychodząc do pralni nie wziął ze sobą nic, co mógłby tam pozostawić. Nie pozbierał brudnych ubrań, nie zabrał starych butów ani tym bardziej nie zamierzał zostawiać nań jakiegokolwiek kontaktu do samego siebie. Ot, niewielkie kłamstwo, aby Sehun mógł się wyrwać i aby Jongin mógł odetchnąć z wdzięcznością, że tak znany mu poeta nie poświęci się temu w zupełności. Że nie będzie istniał tylko za pomocą słów i wersów.

W towarzystwie chłodnego westchnienia zatrzymał się zaledwie na chwilę przed przezroczystymi drzwiami do pralni. Następnie rzucił pospieszne spojrzenie w stronę pozostawionej za sobą ulicy i wreszcie nacisnął dłonią na wejście do pomieszczenia, witając się z ciepłym podmuchem za pomocą lekkiego uśmiechu. Przyjemny szum pralek wypełnił dotychczas wyciszone uszy oraz przywołał Sehunowi na myśl dźwięk odkurzacza, który wyjątkowo często słyszał w niewielkiej przyczepie kempingowej swoich rodziców. W jednej chwili jego klatkę piersiową wypełniło przyjemne uczucie, jakie to jedno wspomnienie zakotwiczyło w odległych odmętach dzieciństwa, co by już w następnej zmusić Oh do rozejrzenia się po niewielkim lokalu.

Oprócz bladego światła oraz spokojnego dźwięku maszyn wnętrze pralni wypełniały jedynie rządki niedużych pralek, stojąca w kącie lada, spory automat z przekąskami oraz paręnaście plastikowych krzesełek, porozkładanych wzdłuż odrapanych ścian. Ogół miejsca nie należał raczej do najbardziej zadbanych: w niektórych miejscach Sehun dojrzał całe armie wyrzuconych papierków po batonach, parę kikutów już dawno spalonych papierosów oraz powciskane gdzieniegdzie świstki paragonów. Było coś jednak w sposobie, w jaki to jedno miejsce kwitło przed oczami mężczyzny, bo choć wchodził do niego co najmniej raz każdego tygodnia, to za każdym razem ciemne tęczówki trafiały na coś innego. Dla przykładu, tydzień temu nie dojrzał datowanego na wczorajszy dzień paragonu, a jednak teraz tu był. Lekko błyszczał w elektrycznym świetle żarówek, zmuszając usta Oh do delikatnego uśmiechu.

– W czym mogę pomóc? Od razu powiem, że mamy awarię dwóch pralek, i to tych największych, więc dziś tak średnio z dużą ilością ciuchów.

Sehun odkleił spojrzenie od skrawka papieru, jaki dotychczas kradł całą jego uwagę. Dopiero wtedy zorientował się, że gdzieś pośród swych rozmyślań zatrzymał się w jednej z alejek pralni, a słodki szum maszyn zagłuszył fakt pojawienia się za ladą jeszcze jednej osoby. I gdyby Oh skupił się na czymkolwiek innym, niż na sposobie, w jaki śliski pergamin odbijał światło lampy, to wyczułby ostre perfumy jeszcze zanim ich właściciel zajął miejsce za ladą. Jeszcze zanim spojrzał na niego Sehun, a on spojrzał na Sehuna.

W tamtej jednej chwili Sehun na ułamek sekundy poczuł, jak jakaś niewidoczna siła łapie go za końcówki kurtki, a następnie przyciąga ku sobie w agresywnej manierze, mentalnie zmuszając go do upadku. W odmętach myśli poczuł, jak opada na kolana przed wymalowanym przed sobą mężczyzną i wpatruje się w czerń jego oczu z takim samym natężeniem, jakim zawsze darzył otrzymany od Sooyoung sweter. Zapewne gdyby nie fakt, że wciąż czuł pod podeszwami butów stabilną posadzkę podłogi, to mógłby przysiąc, że naprawdę stało się wszystko to, co czuł z tyłu swej głowy.

A jednak żadna z tych rzeczy nie ujrzała światła dziennego.

Oh odchrząknął w cichej manierze, a następnie schował dłonie na powrót w bezpiecznych objęciach kieszeni swej kurtki. Nieznajomy jedynie uniósł brwi w tak znikomy sposób, że gdyby Sehun uprzednio nie wpatrywał się w jego twarz z niemoralną wręcz intensywnością, to nie zauważyłby w niej żadnej zmiany. Lecz zauważył. Niesamowicie wyraźnie.

– Na szczęście nie mam nic do prania. Przyszedłem odebrać zamówienie – odparł finalnie, na szybko dziergając w myślach niewinne kłamstwo.

– Och, to świetnie. Numer?

– Siedemdziesiąt pięć – dodał, oczami wyobraźni dostrzegając niewielką plakietkę, jaka barwiła drzwi jego starego mieszkania. Tanie złoto połyskiwało na platformie drewna i choć mężczyzna nie był pewien, dlaczego przywołał do konwersacji jakiekolwiek kłamstwo, to z bólem uznał, że było już za późno.

Nieznajomy brunet skinął więc głową, a następnie wyciągnął białą kartkę spod lady. Kątem oka Sehun dojrzał multum przeróżnych numerów oraz znaków, z niewielkimi notatkami pozostawionymi w rogach oraz na bokach.

– Z tego co widzę, to jeszcze nie jest gotowe do odbioru.

– Och.

– Powinno być dopiero jutro w okolicach dziewiętnastej.

– Brzmi świetnie.

– Bardzo się cieszę.

Nieznajomy uniósł kąciki jasnych ust do góry, posyłając w stronę Oh jeden z tych bardziej przyjemnych uśmiechów, nawet jeśli Sehun nie znał żadnych innych, które mogłyby do niego należeć. Nie mógł jednak powstrzymać salwy swych myśli, jakie połyskiwały wokół jedynego wspomnienia ów mężczyzny, które posiadał: siarczystych perfum, pozostawionych na łamach seulskiego wiatru. I czarnego płaszcza, niknącego w ciemności. I Merkurego. I sposobie, w jakim mężczyzna nie mógł przestać myśleć o tym jednym cichym spotkaniu, które nawet spotkaniem nie było. Było raczej poezją, jeszcze tego samego wieczoru uwiecznioną na łamach świstka szorstkiego papieru.

– Wydaje mi się, że widziałem cię nie tak dawno w klubie. Byłeś kiedyś w Merkurym? – Gdyby Sehun nie wyczuł poruszających się warg oraz nie usłyszał własnego głosu, wypływającego z jego gardła, pomyślałby, że to nie on zadał to pytanie. Że raczej ono samo ospałym wzrokiem zajrzało do wieczornej pralni i zawisnęło pomiędzy dwójką mężczyzn.

Ten drugi jednak tylko zmarszczył czoło w akcie zastanowienia.

– W Merkurym? – odparł po chwili, a Oh wyczuł w jego głosie nutkę szczerego zaciekawienia. Przecież musiał znać Merkurego. Widział go tam.

– W Merkurym – potwierdził na krótkim wydechu Sehun, dla wzbogacenia swojej odpowiedzi zwilżając wargi czubkiem języka. – Jak ten dwumasztowiec.

– Dwumasztowiec? – Brunet raz jeszcze podkreślił wyraz zapytania, na co Oh spuścił nieco swą głowę ku dołowi. Poczuł, że wzrok, który spoczywał na nieznajomym sobie mężczyźnie dzięki temu jednemu małemu gestowi nabrał na intensywności, aczkolwiek tamten zdawał się tego nie zauważyć; po prostu delikatnie zacisnął jasne usta w towarzystwie cichego pomrukiwania pralek.

– Niedaleko stąd jest klub z neonowym szyldem "Merkury". Czasami pojawiam się tam ze znajomym i... – krótka przerwa – i byłem pewien, że nie tak dawno cię tam widziałem. Zwróciłem uwagę, bo... – jeszcze jedna, tym razem już zauważona przez drugiego bruneta – bo myślałem, że jesteś moim znajomym, którego nie widziałem od niesamowicie długiego czasu. Nie spodziewałem się zobaczyć cię raz jeszcze. – Wyjaśnił pokrótce mężczyzna i choć tym razem nie wzbogacał swej wypowiedzi o kłamstwo, a stojący przed nim osobnik okrutnie przypominał mu pewnie zgubione wspomnienie, tak postanowił na tym rozpocząć oraz zakończyć. Sam nawet nie był pewien, dlaczego akurat wtedy na niespokojne fale jego myśli wypłynął bohater jednego z nocnych wierszy poety. – Jestem Sehun.

– Luhan – odparł. Na jego oczach zatańczyły iskierki rozbawienia. – Mogę jedynie powiedzieć, że wydaje mi się, że masz rację. Zajrzałem tam tylko na moment i po chwili już mnie nie było. Szukałem tam kogoś.

– I znalazłeś?

– Co ciekawe, nie. Wydawało mi się, że widziałem tam wcześniej mojego starego znajomego.

Twarz Luhana rozświetlił szeroki uśmiech. Sehun nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jego towarzysz zatańczył na niewinnym kłamstwie dokładnie tak, jak on sam zrobił to zaraz przed nim. Dlatego też, rozluźniwszy nieco dotychczas spięte mięśnie, Oh zaśmiał się pod nosem wbrew swojej woli i pośród pełnych splotu myśli doszedł do obezwładniającego wręcz wniosku, że był to najszczerszy rodzaj szczęścia, jaki czuł od dawna. Dlatego też podszedł nieco bliżej lady, za którą stał Luhan, i sięgnął dłonią po biały pergamin z armią niewielkich notatek. Chwycił również czarny długopis, aby wraz z cichym kliknięciem tego małego przedmiotu napisać na kartce numer swojego telefonu, jaki odnalazł swe miejsce zaraz pod schludnym "75", wcześniej napisanym przez samego Luhana.

– Na wszelki wypadek – wyjaśnił, notując na szorstkiej fakturze ciąg cyfr. – Gdyby okazało się, że moje zamówienie pojawi się nieco szybciej, niż jutro o dziewiętnastej.

To mówiąc, na powrót umieścił zwitek papieru przed ciemnym spojrzeniem chłopaka, a gdy ten skinął głową w towarzystwie niewielkiego uśmiechu, Sehun rzucił ukradkowe "do usłyszenia", a następnie wyszedł z lokalu wprost w chłodne objęcia Seulu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro