Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Monstrualny rozdział, czyli katorga autora, szerzej znany jako rozdział nr 3

Rozdział nie ma na celu urażenia nikogo. Nie zawiera lokowania produktów. Bezpieczny dla osób uczulonych na orzechy arachidowe i osób cierpiących na nietolerancję laktozy oraz celiakię.

------------------------------------------------------

Jak zwykle obudziłem się wcześniej niż planowałem. Promienie słońca przesączały się przez szybę, otulając twarz przyjemnym ciepłem, lecz także przy okazji udaremniając o chwilę dłuższy sen. Przeciągnąłem się, lecz nie zamierzałem wstawać. Ostatnimi czasy Bard mnie rozleniwił – nie podnosiłem się z łóżka dopóki do mnie nie zadzwonił. Jakoś tak wyszło, że zaczął do mnie dzwonić codziennie zanim wychodził do pracy. Czekałem spokojnie na jego telefon, dzięki czemu nie zwracałem większej uwagi na godzinę.

Nadchodziło lato a wraz z nim egzaminy, którymi jakoś przestałem się przejmować. Nadal uczyłem się dużo, jednak nie tak obsesyjnie jak kiedyś. Wydawało mi się, że spokojnie uda mi się uzyskać wysokie wyniki, dlatego nie stresowałem się. Wyglądało na to, że wychodziło mi to na dobre. Czułem się wypoczęty, miałem siłę, czasem nawet i ochotę, żeby wychodzić do ludzi, przy okazji przybrałem na wadze. Wszystko wydawało się zmierzać w dobrym kierunku. Nadal miałem świadomość, że w każdej chwili coś się może spieprzyć, ale póki co było dobrze, wypadało więc się tym cieszyć.

Wzdrygnąłem się na dźwięk komórki, która zaczęła dzwonić i przesuwać się odrobinę po podłodze w rytm wibracji. Sięgnąłem po nią lekko zdrętwiałą ręką i odebrałem połączenie.

Cześć, kocie, jak spałeś? – Usłyszałem, gdy przewracałem się na plecy. Przysłoniłem sobie oczy dłonią, żeby nie przeszkadzało mi światło wpadające przez okno.

– Chyba dobrze – mruknąłem. Gardło miałem lekko zachrypnięte, być może to wina wczorajszego wieczornego biegania. – A tobie jak się spało? – Zanim zdążył odpowiedzieć, dodałem jeszcze: – Nie mów do mnie „kocie"...

Za krótko – odpowiedział, zupełnie ignorując dalszą część mojej wypowiedzi. O ile dobrze pamiętałem spał jakieś dziesięć godzin, na co on narzekał...? – Właśnie wychodzę z domu. Obudziłem cię?

– Nie, czekałem aż zadzwonisz.

Oh, to słodkie. – Chyba zachichotał, ale nie miałem pewności. – Pamiętaj, żeby zjeść śniadanie. I kawa nie liczy się jako śniadanie – upomniał mnie.

Wczoraj opowiadałem blondynowi, jak to dałem ciała przy kupowaniu szczoteczki do zębów. Potrzebuję takich z delikatnym włosiem, bo inne kaleczą mi dziąsła. Wziąłem nie taką, co trzeba, bo przyciągnął mnie jej kolor. Potem się okazało, że szczoteczka ozdobiona była kwiatkami, których nie zauważyłem wcześniej... taaa, nie należałem do szczególnie uważnych konsumentów, ale nie o to chodziło. Nasze poranne rozmowy nie wnosiły nic wiele, ale zawsze robiło mi się po nich jakoś milej. Świadomość, że ktoś o ciebie dba i kontaktuje się z tobą zawsze rano, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku była...hmmm...pokrzepiająca, to chyba dobre określenie.

Bard wrócił do siebie, mimo tego nie przestawał mnie inwigilować. Co dziwne, nawet mi to specjalnie nie przeszkadzało. W ciągu dnia dopytywał się, czy coś jadłem albo czy się nie przepracowuję. Wydawało mi się, że chce mnie zmotywować do zadbania o siebie. Trzeba zaznaczyć, odnosiło to wymierne rezultaty.

Musiałem przyznać, że trochę mi go brakowało, ale wolałem, żeby tego nie wiedział. Tak było dla niego lepiej. Jeszcze by tego nie zniósł i umarł z zaskoczenia czy coś podobnego. Chciałem go męczyć i katować dłużej, jeśli już miałem go mieć na sumieniu .

Stanąłem na nogi i przeciągnąłem się jeszcze raz, ziewając. Mogłem sobie spokojnie zacząć dzień. Nie potrzebowałem kawy na rozbudzenie, ale skusiłem się na herbatę. Zjadłem na śniadanie płatki z jogurtem truskawkowym, potem wziąłem szybki prysznic i umyłem zęby. Tak mniej więcej wyglądał mój poranek. Na początku było mi ciężko się do niego przyzwyczaić, wydawał mi się być niezdrowo normalny, ale w końcu stał się rutyną.

Wysuszyłem zmoczone włosy. Pomyślałem, że skoro i tak od dłuższego czasu nie odwiedziłem zakładu fryzjerskiego, to mogę je jeszcze trochę zapuścić. Sięgały teraz mniej więcej do ramion. Z początku bałem się, że wydłużą mi twarz i będę wyglądać jak koń, ale okazało się, że wyglądam całkiem w porządku. Zwykle wiązałem je w kucyk, żeby mi nie przeszkadzały, poza tym nie potrafiłem z nimi za bardzo zrobić niczego innego.

Rzuciłem do torby portfel, piórnik i notatki, które studiowałem przy śniadaniu. Miałem jeszcze dużo czasu do wykładu, ale chciałem już wyjść z domu. Zakorkowałem sobie uszy słuchawkami, pozamykałem okna, pościeliłem łóżko i już nie było mnie w domu.

Między ulicami prześlizgiwał się wiatr, ale mimo to było dość ciepło. Powolnym spacerkiem doszedłem do jednej z głównych ulic. O tej porze była jak zwykle zatłoczona, ale starałem się trzymać z boku tego tłumu. Nadal nie czułem się zbyt bezpiecznie przebywając wśród ludzi, ale było lepiej niż po wypadku. Bard dość dobitnie uświadomił mi, że potrzebuje jakiejś sesji z psychologiem czy coś, więc na ową trafiłem. Pomogła. Swoją drogą została mi na nodzę pamiątka po tym dniu w postaci regularnej blizny, poza tym wszystko wydawało się być w porządku, najwyraźniej lekarze porządnie mnie poskładali.

------------------------------------------------

– Chodź z nami na obiad, noooo...! Mamy dwie godziny przerwy, co ci szkodzi...? Poopowiadasz nam o swoim chłoptasiu! No weeeeź, nie bądź taki!

Zastanawiałem się, czy moje dwie znajome, aktualnie ciągnące mnie za obie ręce, zawsze są takie głośne, czy tylko wtedy, kiedy czegoś ode mnie chcą. Zwykle robiłem, co chciały, żeby nie darły pysków i nie robiły siary na cały uniwerek, ale dziś przechodziły same siebie.

– Sebastian!

– Sebek! Ruszże się!

– Sebun, kurna, przyspawali cię do tego krzesła czy co?!

Dobrze, że część studentów zdążyła już opuścić salę, przynajmniej mnie się teraz gapiło na nas jak na skończonych debili. Nie zamierzałem nigdzie iść, tym bardziej jeść przy kim i mu się spowiadać ze swoich...

– Ja nie mam żadnego chłoptasia! – obruszyłem się. – Ubzdałyście sobie coś, zostawcie w spokoju biednych ludzi!

– To niech biedny ludź łaskawie z nami pójdzie!

Jakim cudem się ze sobą zakolegowaliśmy pozostanie dla mnie zagadką. Nie wiedziałem, jak do tego doszło i, prawdę mówiąc, chyba lepiej mi się żyło bez tej wiedzy. Ann i Gabriela, bo tak owe szatańskie pomioty się zwały, nie raz uratowały mi skórę, co nie zmieniało faktu, że potrafiły być strasznie nieznośne, dobijające i co nie tylko, a przy tym miałem wrażenie, że katowały tylko mnie.

Jedna z nich pociągnęła mnie za związane włosy.

– Popieprzyło cię?! To boli, jędzo! Puszczaj!

– A pójdziesz grzecznie z nami...? Hmmm...?

– Dobra, tylko mnie puść wreszcie!

– Nie piekl się, złotko. Złość piękności szkodzi, oszczędzaj ją, bo cię jeszcze zostaw ten twój kochaś.

Właśnie mi się przypomniało, dlaczego ja właściwie nie lubiłem spędzać czasu z ludźmi... Miałem plany, chciałem przez przerwę spokojnie posiedzieć i powtórzyć materiał. Takie piękne notatki sobie sporządziłem, że aż szkoda było z nich nie skorzystać. Skoro już sobie coś zaplanowałem, to ktoś musiał przyjść i te plany zje... zepsuć...

Westchnąłem, ale mimo wszystko podniosłem się i poszedłem za nimi. Pewnie niejedna osoba się zastanawiała, jakim cudem wytrzymuję z tymi dwiema. Mnie też to zastanawiało, ale jakby nie patrzeć nic w moim życiu nie miało większego sensu, więc przestałem się go dopatrywać i tutaj.

Grzecznie pomaszerowałem za dziewczynami na korytarz, potem na ulicę. Nie byłem specjalnie głodny, poza tym nadal nie lubiłem jeść poza domem, dlatego planowałem zręcznie się od tego wymigać, może przynajmniej to mi się uda.

– W porządku, tu już nikt nas nie słyszy – zaczęła Ann, równając się ze mną krokiem. – W takim opowiedz nam, jakiego to sobie znalazłeś amanta, bo aż się wierzyć nie chce.

– Przecież nikt wam nie każe. – Skrzywiłem się.

Żeby nikomu się nie wydawało, że rozpowiadam na prawo i lewo, że się z kimś przespałem raz czy drugi, czy wtóry w tygodniu, absolutnie nie. Po prostu kiedyś zauważyły, że głupio się uśmiecham do ekranu komórki, resztę dopisały sobie same. Bard dzwonił też parę razy podczas czwartkowej przerwy, takiej jak dzisiejsza. Więcej, jak widać, nie było trzeba.

– Nie bądź taki – Gabriela szturchnęła mnie w bok.

Obie były ode mnie dużo niższe, dlatego kiedy szliśmy w równym rzędzie wyglądaliśmy trochę idiotycznie. Choć gdybym zaczął się zastanawiać, pewnie doszedłbym do wniosku, że zawsze, gdy gdzieś razem wychodzimy, wyglądamy jak przygłupy.

– Pójdziemy na lody, po co jeść jak ludzie – zarządziła Ann, najwyraźniej doszedłszy do wniosku, że niczego się nie dowie.

Lodów nie trzeba jeść sztućcami - pomyślałem - więc mogą być.

– Powiedz jaki on jest, no! Inteligentny? Na półmózga chyba byś nie poleciał. Opiekuńczy? A może totalnie cię zdominował i dlatego ci się tak podoba, hmmm?

– Myślę, że po prostu biedaczysko chodzi za nim i składa ubrania, dlatego Sebcio go toleruje. Przyznaj, nadskakuje ci.

– Powiedziałabym, że jest raczej na odwrót. No wiesz, to Seb jest tym, który się stara i dba. Taka dobra, młoda żona, rozumiesz chyba.

– Pffff...! Oczywiście, że nie! On na pewno jest masochistą, dlatego toleruje humory Seby.

Dyskutowały w najlepsze, jakby w ogóle mnie przy nich nie było. Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie powinienem zacząć ich nagrywać, ale odrzuciłem ten pomysł. Chociaż przyznaję, miałem ochotę otwarcie wyśmiać ich domysły, choć one pewnie uznałyby to za oczywiste przyznanie się do tego, że faktycznie jestem z kimś w związku.

Korzystając z tego, że były zajęte i nie przejmowały się tym, co akurat robię, wysłałem Bardowi smsa. Błahego, bo błahego, ale zawsze to coś. Napisałem mu, że idę z koleżankami na lody. Błyskawicznej odpowiedzi się nie spodziewałem, w końcu był w pracy. Poza tym nawet nie było tutaj na co odpowiadać. Eh...

Może nie powinienem mu tego wysyłać...? W końcu on haruje, a ja się zabawiam z psiapsiółkami... Szlag...

Postanowiłem, że znajdę jakiś sposób, aby mu to zrekompensować. O ile go to w jakiś sposób urazi, bo jeśli nie, to się nie będę wysilać.

Przestałem na chwilę słuchać dwóch studentek, które zachowywały się jak żywcem wyciągnięte ze szkoły średniej dziewczyny zafascynowane wszelkimi przejawami seksualnych uniesień. W szczególności cudzych. Wydawało mi się, że przez moment próbowały ustalić coś, co dotyczyło moich doświadczeń łóżkowych, ale na szczęście zdążyliśmy już dojść do lodziarni, więc temat został na szczęście uznany za zamknięty.

Znaleźliśmy sobie wolny stolik w niewielkim, przytulnym lokalu.

– Chyba sobie zamówię affogato zamiast jakiegoś deseru... – mruknąłem bardziej do siebie niż do tej dwójki, która nadal mnie nie słuchała.

– Okay, możesz wziąć to, ja wezmę to... – Pokazywały sobie jakieś lodowe przysmaki w menu. – Ale dasz mi trochę spróbować.

– Nie jesteś przypadkiem na diecie? Wiesz, ile to ma kalorii?

– Spalę na egzaminie, zresztą, nie twój interes, ile ważę.

Zaczęły się przepychać na kanapie, na której się rozłożyły. Wyglądałby naprawdę... nie, uroczo to złe słowo... zabawnie?... też nie to... określenie ich sympatycznymi nie wchodziło w grę... ehhh... Jak się na nie patrzyło, to po prostu robiło się człowiekowi jakoś lżej. Roztaczały wokół siebie taką niewinną beztroskę, czego jeszcze niedawno na dłuższą metę chyba bym nie zniósł.

Złożyliśmy w spokoju zamówienie. Mieliśmy jeszcze dużo czasu do wykładów popołudniowych, więc się nam nie śpieszyło. Czwartki były okropne z tą przerwą pomiędzy zajęciami.

– Znowu to robisz... - mruknęła Gabriela, zerkając na mnie znad wypełnionego lodami owocowymi pokalu.

– Robię co? – zapytałem, nie wiedząc, czego właściwie się czepia.

– Śmiejesz się do komórki. Masz tam jego zdjęcia, hmmm? – uśmiechnęła się Ann, akurat upinająca karmelowe loki w luźny kok.

– Gabi znów moczy włosy w jedzeniu i jakoś nie śmiem tego komentować.

Główna zainteresowana wyciągnęła krwistorude włosy z naczynia i trochę spanikowana zaczęła wycierać je chusteczkami wyciągniętymi ze stojącego obok niej uchwytu. Słodka jasnoróżowa ciecz, która przykleiła się do rudego pasma, nie wydawała się chętna do odklejenia się. Gabriela zaklęła, po czym stwierdziła, że zajmie się tym później.

W międzyczasie schowałem swoją komórkę i zająłem się kawą, jak gdyby nigdy nic.

– I nie mów do mnie Gabi! – obruszyła się. – To brzmi jak imię dla psa – burknęła.

– Sebastian brzmi jak imię dla konia – mruknęła Ann niewzruszona, nabierając na łyżeczkę karmel.

Czemu ja właściwie się z nimi jeszcze zadaję...?

------------------------------------------------

Wróciłem do domu wczesnym wieczorem. Promienie słońca padały jeszcze na moje biurko, ale to tylko kwestia czasu zanim zatrzymają je korony drzew i wyższych budynków. Położyłem szklankę z kawą obok bazgrołów z wykładu, stosiku podręczników oraz kupki notatek, licząc, że nie nastał dzień, w którym wszystko to zamoczę przez swoje gapiostwo.

Bard jeszcze nie odhaczył swojego popołudniowego telefonu, dlatego zaczynałem się o niego trochę martwić. Może faktycznie nie powinienem mu mówić, że jestem na lodach. Chociaż w sumie nie byłoby w jego stylu obrażać się za taką błahostkę, raczej by się cieszył, że mam jakieś towarzystwo. Hmmm...czyżby był zazdrosny? Nie, nie sądzę.

"Wszystko w porządku?" – napisałem do niego. Nie mógłbym się skupić na wkuwaniu, gdybym musiał się zastanawiać, czy miał mi coś za złe. Umgh, dlaczego każda relacja, na której mi zależy jest jak gra w szachy na śmierć i życie? Nigdy nie byłem dobry w szachy, to miałem kurde, pieprzoną kostkę Rubika zamiast normalnych znajomości.

Nie odpisał mi w przeciągu piętnastu minut.

Może jest jeszcze w pracy?

A jak go napadli?!

Może faktycznie się obraził?

Ummm...co robić?

Zadzwoniłem do niego, zresztą i tak nie miałem innej możliwości. Czekałem, aż odbierze. Liczyłem na to, że po prostu mnie zruga za brak wyczucia i wszystko będzie po staremu. Kiedy się zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że w sumie nigdy na mnie nie krzyczał. Kilka razy dałem mu porządny powód, żeby to zrobił, a i tak... hmm...

Hej, kocie... – Głos zmieszany z przeciągłym ziewnięciem wyrwał mnie z płytkiego zamyślenia. – Co tam?

– Co tam?! Ja tutaj się martwię, a ty do mnie "co tam"?!

Hmm? – Nie rozumiał, o co mi chodzi. Zachowywał się, jakbym obudził go z popołudniowej drzemki. – Nie doszedł do ciebie mój wcześniejszy sms?

Dla pewności sprawdziłem, a potem odpowiedziałem, że nie.

Musiałem go przypadkiem nie wysłać, wybacz. Tylko dałem znać, że idę spać, bo jestem padnięty, dlatego zadzwonię trochę później niż zwykle. Nie chciałem cię martwić.

Zawsze mówił do mnie tak spokojnie, nawet wtedy, kiedy miałem do niego o coś pretensje. Potem, gdy okazywały się niesłuszne, było mi głupio. Westchnąłem. Byłoby mi prościej, gdyby był dla mnie trochę bardziej...szorstki.

– Przepraszam, że cię obudziłem – mruknąłem, jednak na tyle wyraźnie, by mógł to usłyszeć.

Czasem wypadałem przy nim jak dziecko, co nieszczególnie mi odpowiadało. Barda swoją drogą chyba bardzo to bawiło i miałem wrażenie, że czasem specjalnie takie sytuacje prowokował.

Nic się nie stało – stwierdził. Dawno go nie widziałem, ale wydawało mi się, że normalnie w takiej chwili uśmiechnąłby się delikatnie. – Dostanę coś w ramach rekompensaty? – zapytał kokieteryjnie.

Przeciągnąłem się odrobinę na krześle, a potem zapytałem, co przez to rozumie.

Stęskniłem się za tobą – zaczął. – Byłby miło zobaczyć, jak się trzymasz.

– Czyli chcesz moje zdjęcie? – Obróciłem się na krześle w stronę okna. – Zboook...– mruknąłem wymownie do słuchawki.

Lubiłem czasem się z nim przekomarzać w ten sposób, co nie zmieniało faktu, że takie propozycje mi pochlebiały. Nie widziałem żadnego problemu w wysłaniu mu jednego zdjęcia, ale nie chciałem popsuć niespodzianki. Chciałem zobaczyć jego zdziwienie, kiedy mnie zobaczy za niedługo. Może nie zmieniłem się zbyt wiele, ale przynajmniej przypominałem już człowieka a nie zmorę.

Nie powiedziałem tego, ja tylko... – zaczął się tłumaczyć, ale przerwałem mu.

– Bałbym się, że ustawiłbyś sobie to zdjęcie na tapetę lub zrobił coś podobnego. Hmph! I co wtedy, każdy by na mnie patrzył? Reputacja zszargana, phi!

Chyba nie myślisz, że zrobiłbym coś takiego?

– Kto wie, co siedzi w tym twoim móżdżku – droczyłem się.

Obiecałem mu wprawdzie, że wyślę mu swoje zdjęcie w garniturze w dniu egzaminu, ale wydawało mi się, że kompletnie o tym zapomniał.

– To jak, hmmm? Masz jakieś usprawiedliwienie dla swoich nieprzyzwoitych fantazji?

W takim razie będę grzecznie czekał, aż do mnie przyjedziesz – stwierdził twardo.

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie, skarbie.

Ucichł na chwilę, ale nie zamierzałem rezygnować ze swojej zabawy.

– Nie bądź taki. Liczyłem, że powiesz mi coś miłego... – Od czasu do czasu ćwiczyłem mówienie sugestywnym tonem, a że Bard akurat był podatny na tego typu zaczepki, prowokowanie go sprawiało mi niemałą przyjemność. Nie wiedziałem, czy właściwie tylko jak potrafię go rozproszyć w taki sposób, że nie jest w stanie zauważyć, że to tylko niewinne przekomarzanki, ale miło było tak myśleć.

Sebastianie, przecież ty już słyszałeś ode mnie wszystko – jęknął.

------------------------------------------------

"Powodzenia na egzaminie" przywitała mnie poranna wiadomość. "Nie stresuj się, na pewno dobrze ci pójdzie". Cały tekst opakowany był w rameczkę z emotikonek i serduszek. Boże, jakie bezguście...

Nie stresowałem się, co mile mnie zaskoczyło. Liczyłem, że ten stan się utrzyma. Nie było cienia szansy na to, że ten egzamin zwalę, przynajmniej tak sobie wmawiałem. Naprawdę przygotowany byłem pod każdym kątem, pod każdym względem, dlatego przekonany byłem, że absolutnie żadne pytanie nie jest w stanie udowodnić mi, że jestem kretynem bez szans na karierę. Martwiłem się zgoła czym innym...

"Jesteś pewny, że mogę przyjechać?"

Mieliśmy z Bardem taką umowę, że po egzaminie przyjadę do niego i będę odpoczywać, bo w Seattle na pewno nie wypocznę, mając uniewerek za rogiem. Całkiem mi taka opcja odpowiadała. Nie tylko dlatego, że wszystko, co Bard mi mówił, wydawało się sprawdzać i przynosiło zapowiedziane pozytywne skutki, ale też dlatego, że nie musiałem wracać do domu, bo miałem się czym wykpić. Chociaż wątpiłem, że powiem matce wprost, że "odwiedzam swojego kochanka", to jednak ubierając to w mniej dosadne słowa, nie minąłbym się z prawdą. O ile w ogóle by pytała.

Wyjeżdżałem zaraz po egzaminach, miałem już wykupione bilety na pociąg. Pozostało tylko się spakować. Nie było sensu teraz z tego rezygnować. Bard mieszkał z rodziną, trochę bałem się ich reakcji na moje pojawienie się. Powiedział, że nie mają nic przeciwko mojemu pobytowi tam. Nie pytałem, czy oni zdają sobie sprawę z jakiego tytułu nawiedzę ich dom. Być może powinni wiedzieć zawczasu, o wszystkich sprośnych rzeczach, które zrobił mi Bard, pozwoliłoby to poniekąd uniknąć późniejszych nieporozumień.

Odpuściłem sobie śniadanie. Miałem wrażenie, że mózg lepiej pracował, gdy mój żołądek był pusty. Wypiłem tylko szklankę zimnego mleka. Na materiały do nauki już nie patrzyłem, nie zamierzałem też ich zabierać ze sobą. Poza tym poranek przebiegł tak samo jak każdego dnia. Byłem żywszy niż zwykle, bo spałem odrobinę dłużej. Chciałem mieć pewność, że będę należycie wypoczęty. Przynajmniej będę mógł się śmiać z tych wszystkich asów, co wyglądają, jakby próbowali wkuć cały materiał w jedną noc.

------------------------------------------------

Upewniłem się jeszcze raz, że na pewno wszystko ze sobą zabrałem. Portfel, komórka, netbook, ładowarki, klucze od mieszkania, ubrania, buty, szczoteczka do zębów w kwiatki... Sprawdzałem zawartość swojej torby trzeci raz odkąd wsiadłem do pociągu. Za każdym razem wszystko było na swoim miejscu, ale gdybym tego nie skontrolował, to bym się nie mógł uspokoić.

Bard mieszkał w małej miejscowości na południe od Seattle. Bardzo na południe... Trzy godziny jazdy koleją minęły mi bezowocnie. Nie mogłem czytać, ani nawet grać w gry na komórce, bo od razu robiło mi się niedobrze. Od czasu do czasu wymieniałem się smsami z Bardem. Obiecał, że odbierze mnie ze stacji. Liczyłem na to, że nie wysiądę na niewłaściwej, bo bym się chyba załamał swoją głupotą.

Oddawałem się piłowaniu paznokci, czemu próbowałem przeznaczyć całą swoją uwagę, żeby przypadkową, wątpiącą myślą, nie rozpalić w sobie chęci błyskawicznego powrotu do domu. Jak to bywa w relacjach międzyludzkich, spieprzyć mogło się w jednej chwili tyle rzeczy, że strach się bać. Nadal bałem się przywiązywać do Barda, obawiając się, że mnie po prostu porzuci, bo mu się znudzę, albo stwierdzi, że nie warto poświęcać mi już czasu, skoro nie ma z tego korzyści. Takie myśli prześladowały mnie od zawsze, ale przynajmniej chroniły przed zbyt częstymi rozczarowaniami.

Miałem wrażenie, że serce mi przyśpiesza, im bliżej punktu docelowego się znajdowałem. Idąc tym tropem, wysiądę z wagonu i dostanę po prostu zawału. To przypadłoby do gustu ironicznej sile, która oddziałuje na całe moje życie.

Wszystko będzie dobrze, powtarzałem sobie w rytm podskakiwań podciągu.

Naprawdę wydawało mi się, że serce mi się zatrzyma lub przestanę oddychać z wrażenia, gdy pociąg z piskiem zatrzymywał się na stacji, na której miałem wysiąść. Sztywno podniosłem się, zebrałem swoje rzeczy i wyszedłem z wagonu. Najchętniej zacisnąłbym oczy, ale wtedy pewnie przewróciłbym się przy wysiadaniu i wybił sobie zęby. Bez zębów już nie byłbym tak ładny... heh...

Stanąłem na peronie, poprawiając pasek od torby przewieszonej przez ramię. Rozejrzałem się. Wokół mnie zrobił się mały tłok, ludzie wsiadali, wysiadali i przepychali się między sobą.

– Hej! – Uniosłem dłoń na wysokość twarzy i pomachałem do Barda, którego odszukałem wzrokiem w przerzedzającej się gromadce podróżnych i osób na nich czekających.

Szybko znalazł się przy mnie. Liczyłem, że uniesioną, lekko wyciągniętą przed siebie rękę uzna za jasny gest, mówiący "stop, nie ma przytulania"... Tsaaa...przeliczyłem się...

– Facet, zgnieciesz mnie... – Przykleił się do mnie, jakby mnie kilka lat nie widział. Jakby nie patrzeć miał strasznie silne ramiona, więc bez problemu pozbawił mnie tchu.

Mimo że nie przepadałem za nadmiernym dotykiem, zwłaszcza tak nagłym, zrobiło mi się całkiem miło. Bard był ciepły tak jak zazwyczaj. Jego szorstki zarost podrapał mnie po policzku, ale nie przeszkadzało mi to.

– Bard, ludzie się na nas gapią – mruknąłem, wodząc po spojrzeniach kilku osób, które jeszcze się gdzieś nie rozeszły. – Puść mnie...

– Jeszcze moment... – Delikatnie owinął sobie moje włosy wokół palców lewej dłoni. – Tęskniłem za tobą – szepnął mi do ucha dość niedyskretnie.

– Bard! Zabierz łapy! Zbok! – Przytulanie w miejscu publicznym nie stanowiło dla mnie zbyt wielkiego problemu, aczkolwiek na obmacywanie nie zamierzałem się godzić. – Wracam do siebie! Puszczaj!

– Oj nie bocz się, musiałem sprawdzić, czy ktoś cię nie podmienił. – Zaśmiał się, poklepał po plecach i finalnie puścił.

Odetchnąłem. Poprawiłem ponownie pasek od torby, potem jeszcze włosy.

– Hmph, co do ciebie, nie mam żadnych wątpliwości.

– Uroczy i milutki jak zwykle –  żachnął się, jednak był już w takiej odległości, że nie mogłem go spokojnie uderzyć. – Ale takiego też cię uwielbiam. – Wyszczerzył się. Odpowiedziałem mu wymownym uniesieniem brwi. – Dobrze, dobrze. Ponieść ci torbę? – Pokręciłem głową.

– Po prostu chodźmy już do twojego domu – zarządziłem.

– W porządku. Mam samochód.

– Ktoś ci dał prawo jazdy...? – wymsknęło mi się.

Bard zapewnił, że bez trudu dowiezie mnie w jednym kawałku do swojego domu. Miał taki zabawny dwuosobowy samochód z przyczepką, który znałem chyba tylko z telewizji i gier-symulatorów farmy.

– Nie jest to limuzyna, ale chyba rozumiesz... – Podrapał się po brodzie, widząc, że przyglądam się maszynie. Moja rodzina zajmuje się uprawą jabłoni, dlatego taki wóz jest bardziej praktyczny.

– Okay, okay, po co się tłumaczysz, wybrzydzać nie będę.

Nadal byłem odrobinę zmulony po jeździe pociągiem, jednak wydawało mi się, że za jakiś czas się rozbudzę. Pewnie udział w tym miał też upał. Lato zaczynało się na dobre, a ja nie znosiłem zbyt dobrze wysokich temperatur, pewnie dlatego nie czułem się najlepiej.

– Zmieniłeś się. Jednak zdrowy tryb życia ci służy. – Blondyn wydawał się zadowolony z faktu, że jego rady się sprawdzają. – W długich włosach również ci ładnie.

– Nie musisz prawić mi prawić komplementów – uciąłem. Gdybym słuchał ich chwilę dłużej, pewnie czułbym się zobowiązany odwdzięczyć mu się tym samym, a nie byłem dobry w komplementowaniu.

Bard wydawał się być podekscytowany, chociaż starał się sprawiać wrażenie opanowanego. Liczyłem na to, że będzie trzymał ręce przy sobie. Nie czułem się pewnie w obcych domach, zwłaszcza że w tym przypadku wpadałem tak na krzywy ryj, więc liczyłem na to, że dostanę moment na przywyknięcie do nowego otoczenia, zanim do czegokolwiek dojdzie. Nie żebym w ogóle liczył na... ygh cholera... wstyd mi za siebie...

– Co się stało? – Usłyszałem pytanie, które zapewne dotyczyło mojego złapania się za mordkę, żeby ukryć zażenowanie samym sobą. – Niedobrze ci?

Gorzej mi...

– Jest okay. Tylko trochę... po prostu zastanawiam się, jakim cudem tutaj trafiłem.

– Rozumiem. Nie przejmuj się, tutaj są sami swoi. A nawet ich nie ma. Wszyscy się wybrali na zakupy, więc dom jest tymczasem pusty.

Bard wiózł mnie w stronę jakiegoś pustkowia. Pewnie bez większego problemu można by tutaj zamordować kogoś i zakopać jego zwłoki w biały dzień Ewentualnie, zamiast bawić się szpadlem, zrobić grilla.

– Oddam ci moje łóżku, a sam będę spać na podłodze, okay? Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli będę spać w tym samym pokoju, nie?

– Oczywiście, że nie... w sumie... emm...

– W sumie co?

– Nie, już nic. – Nie mogłem przecież mu powiedzieć, że liczyłem na współdzielenie łóżka. Pewnie i tak do tego dojdzie, więc w sumie wszystko jedno.

Postanowiłem, że nie będę się odzywał za wiele, a zamiast tego skupię się bardziej na krajobrazie. Był dość urokliwy. Jechaliśmy polną drogą, przy której zasadzono drzewa, które tym samym swoimi koronami tworzyły liściasty korytarz. Za nami unosił się kurz podnoszony przez auto. Lekki wiatr wpadał do niego przez odrobinę opuszczone szyby. Niósł za sobą świeży zapach roślinności. Zupełnie inne doznania niż te, do których przywykłem, mieszkając w mieście.

– To już wasze sady? – zapytałem, gdy widok na okolicę w całości przysłoniły mi niewysokie jabłonie.

– Yup.

– Wydają się ogromne – mruknąłem, daremno próbując dojrzeć prześwit horyzontu między pniami drzewek.

– Są spore, ale szału nie robią.

Zastanawiałem się, dlaczego prościej rozmawia mi się z Bardem, kiedy nie ma go obok. Przez telefon było znacznie prościej złożyć sensowne zdanie, znaleźć odpowiedni temat do rozmowy niż teraz. Liczyłem, że to szybko minie i znów zrobi się w miarę swobodnie między nami. Nie próbowałem już zachować stosownego, w moim mniemaniu, dystansu, także winę miałem ochotę zrzucić na zwykłe skrępowanie. Jeśli ono przejdzie, powinno być w porządku.

------------------------------------------------

Dom Barda wydawał mi się uroczo prowincjonalny. Jego elewacja wyłożona była pomalowanymi na błękitny kolor deseczkami, a drzwi, okienne ramy, kolumienki podtrzymujące daszek nad werandą i inne takie były w białym kolorze. Dawało to obraz słodkiego gniazdka, dlatego miałem wrażenie, że zupełnie tutaj nie pasuje.

W środku urządzony był ciepło i przytulnie. W jego wnętrzu również nie brakowało elementów ozdobnych wykonanych z drewna. Czułem się trochę dziwnie w niewielkim domku położonym w środku ogromnego, jabłkowego sadu. Nigdy bym nie pomyślał, że znajdę się w takim miejscu, dlatego nawet próby przeanalizowania mojego pobytu tutaj wydawały się abstrakcyjne.

– Wolisz herbatę w kubku czy w filiżance?

– Poproszę w kubku.

Na razie odłożyłem swoją torbę przy jednej z nóg stołu, planując rozgościć się na piętrze po herbacie. Miałem nadzieję, że odgoni ode mnie resztki nudności. Blondyn zdążył mi już wyjaśnić, co jest gdzie. Na parterze znajdowała się kuchnia, łazienka, pokój jego siostry, rodziców i niewielki salon, a na piętrze sypialnia, którą mieliśmy dzielić, pokój jego braci i coś na kształt strychu. Nie byłem do końca przekonany, co do ich stosunku do mnie. Bard powiedział, że nie mam się czym przejmować, a wszelkich docinków z ich strony nie brać na poważnie, jednak nie wiedziałem, czego się spodziewać i jak to znieść.

– Mamy grafik korzystania z łazienki, dużo nas tutaj trochę, ale coś się w nim przestawi i dla każdego znajdzie się czas i woda. Miałbyś coś przeciwko korzystania z niej na końcu? Zawsze mi się wydawało, że lubisz się moczyć. A, właśnie, niedaleko jest jeszcze spore jezioro, gdybyś chciał się wybrać.

– Nie mam kąpielówek – uciąłem jego monolog, dlatego też z jego oczu znikły te podejrzane iskierki.

– Kąpielówki? A po co to komu? – prychnął, podając mi kubek w stokrotki.

Odpowiedziałem mu, że ostatecznie mogę się zastanowić. Nie przypominałem sobie, żebym kiedykolwiek kąpał się w jeziorze. Najpewniej nigdy nie miałem z nim najmniejszej styczności z powodu tego, że nie umiałem pływać. Nie śpieszyło mi się zatem do tego typu rozrywek.

– Nie jesteś głodny czy coś? – Gospodarz usiadł naprzeciwko mnie. Pokręciłem głową, nim napiłem się ciepłego naparu.

W kuchni unosił się przyjemny zapach jedzenia i także, chociaż może mi się coś ubzdurało, lasu sosnowego. Na parapecie i szafach stały doniczki z rozłożystymi paprotkami.

– Podoba ci się? – Z wolna pokiwałem głową w odpowiedzi. – W takim razie cieszę się. Czuj się jak u siebie i w ogóle.

Miałem mu podziękować za to, że mnie zaprosił, jednak nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów. Pewnie Bard nie uznałby tego za koniecznie, ale czułbym się lepiej ze sobą, gdybym wyraził swoją wdzięczność należycie. Próbowałem ułożyć sobie w głowie coś zgrabnego, nim jednak zdążyłem cokolwiek wydukać, drzwi wejściowe otworzyły się ze łomotem.

– Cześć, brat! – Ktoś krzyknął od progu. Ktoś było dobrym określeniem. Nie mogłem dostrzec postaci skrytej za stosem kartonowych pudełek, które niosła. – Dzień dobry, panu.

Zerknąłem na Barda, który tylko uśmiechnął się do dziecka, które sobie spokojnie weszło do pomieszczenia i wyszło radosnym krokiem na zewnątrz.

– Czekaj... ile twoje rodzeństwo właściwie ma lat? – zapytałem, łącząc fakty.

– Timothy dwanaście, Margaret dziesięć, Oliver osiem... czemu pytasz?

Nie przepadałem za dziećmi, jednak nigdy nie rozmawiałem o tym z Bardem. Nie mógł wiedzieć, że skrzywię się na wieść o jego dużo młodszym rodzeństwie, choć zdziwiło mnie, że tego nie przypuścił. Teraz już i tak po ptakach.

– Spodziewałem się, że... no wiesz... są trochę starsi...

– Nie mówiłem ci, że jest między nami piętnaście lat różnicy? Wybacz, myślałem, że o tym napomknąłem. Postaram się, żeby ci nie zawadzali. – Podniósł się z krzesła, a gdy podszedł odrobinę bliżej mnie, dodał jeszcze: – Tylko nie pokazuj im, jak słodko się denerwujesz, inaczej nie zostawią cię w spokoju.

------------------------------------------------

Chyba nigdy nie doświadczyłem tak stresującego zapoznania z czyjąkolwiek rodziną. Nigdy nie starałem się tak bardzo wypaść możliwie jak najsympatyczniej i najnormalniej. Dodatkowo, gdy pani Catherine, mama Barda, rzuciła, że jej syn już się o mnie naopowiadał, zacząłem się denerwować jeszcze mocniej. Jak naopowiadał jakiś głupot, to po mnie po prostu.

W każdym razie wiedziałem już o nich co nieco. Pan Thomas, głowa rodziny, pracował jako listonosz, ale zbliżał się do emerytury. Pani Catherine nie miała stałego zatrudnienia, na co dzień zajmowała się dziećmi, wykonywała prace dorywcze i zajmowała się przydomowym ogrodem. Nie wydawali się być do mnie uprzedzeni w żaden sposób, dlatego musiałem zrobić wszystko, żeby nie dać im do tego powodu. Trójka małych diabełków uprzejmie przedstawiła mi się, sprawiali wrażenie naprawdę dobrze wychowanych, aż dziw brał, ale zobaczymy potem, jak to się będzie z nimi mieszkało. Chwile potem dzieciaki zniknęły w przepastnym sadzie, miały pójść na jakiś plac zabaw czy coś takiego. Może faktycznie nie będziemy sobie przeszkadzać, skoro nie będzie ich od rana do wieczora, w końcu mają wakacje.

– Mama i tata może wydają się trochę staroświeccy, ale to spoko ludzie. Zresztą mama bardzo cię lubi – zapewnił mnie Bard, gdy zamknął za nami drzwi.

Westchnąłem. Czułem się strasznie zobowiązany wobec tych dwojga, nawet jeśli poznałem ich dopiero dzisiaj. Musiałem zaprezentować się z możliwie jak najlepszej strony. Byłoby łatwiej, gdybym faktycznie miał jakąś lepszą stronę, kurde...

– Uważaj, żebyś czasem nie przywalił banią w sufit, zwłaszcza przy wstawaniu.

– Yhym...

Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było dość przestronne, choć faktycznie sufit był dość nisko nawet jak na pokój na poddaszu. Uśmiechnąłem się na widok plakatów z piłkarzami, które pewnie wiszą tutaj od wieków. Ściany miały całkiem przyjemny kredowopomarańczowy kolor.

Odstawiłem swoją torbę pod ścianą i wyjrzałem przez okno. Gdzie nie spojrzałem, widziałem tylko zielone listki kołyszące się na wietrze. Jak pośrodku zielonego morza. Mówiłem, że to dość abstrakcyjne.

– Jesteś jakiś małomówny. – Usłyszałem, a chwilę później czułem, jak blondyn opiera głowę na moim ramieniu. – Nie musisz się tak wszystkim przejmować. – Przytulił mnie delikatnie, zupełnie jakby się bał, że go odepchnę.

– Nie przejmuję się – stwierdziłem.

Byłem stęskniony za tym dotykiem, czego oczywiście nie przyznałbym głośno. Liczyłem na to, że przysunie się trochę bliżej, ośmielony brakiem mojego sprzeciwu, ale nic takiego nie zrobił.

– Widzę po tobie, że jesteś spięty. To przeze mnie? – Błyskawicznie się odsunął, a ja musiałem powstrzymać się, żeby nie jęknąć z rozczarowania.

– Nie, nie! – zaprzeczyłem, zaraz po tym jak odwróciłem się w jego stronę. Potem złapałem się za kark i wbiłem wzrok w jakiś nieokreślony punkt na podłodze. – Po prostu potrzebuję trochę czasu na dostosowanie się...i... – Błąd słownika, słów zabrakło. – No przytulisz mnie, czy mam tutaj tak dalej stać? – Improwizacja na poziomie gbura, któremu zabrakło słów.

Musiałem go zaskoczyć, skoro przez dłuższą chwilę się nie ruszył. Pomyślałem, że się zbłaźniłem i natychmiast zapragnąłem zapaść się pod ziemię.

Drgnął jednak i przysunął się do mnie powoli. Obserwowałem jego ruchy, choć ze spuszczonym wzrokiem nie mogłem widzieć jego twarzy. Stanął bardzo, bardzo blisko mnie. Złapał mnie za podbródek i uniósł go lekko w górę tak, bym na niego spojrzał. Wydawało mi się, że zamierza mnie pocałować, dlatego położyłem mu palce na ustach, nim zdążył to zrobić.

Przez chwilę, która dla mnie trwała wieki, patrzyliśmy sobie w oczy. Odpuścił pierwszy i, nachylając się trochę, przytulił mnie znowu. Wydawało mi się dziwne, że tyle starcza, bym czuł się bezpieczny, ale nie wdawałem się tym razem w polemikę z własnymi instynktami.

Nie pozwalałem sobie na żadne odważniejsze czułości, bo najprawdopodobniej od razu bym się roznamiętnił, a nie chciałem wylądować w łóżku tak od razu. Stwierdziłem, że pomimo skumulowanej frustracji poczekam na odpowiedni moment, żeby się aktem bardziej nacieszyć. Pod warunkiem, że do niego dojdzie, w końcu nikt mi tego nie gwarantował.

– Ładnie pachniesz.

– Potem? – zapytałem.

– Tak, ale ładnie pachnącym potem. Wiesz, co to znaczy?

– Że mamy kompletnie różny zestaw genów kodujący białka głównego kompleksu zgodności tkankowej? – wypaliłem, choć wątpiłem, że faktycznie o to mu chodziło.

– Emmmm... jasne... Chciałem powiedzieć coś romantycznego, ale mnie przebiłeś. – Zaśmiał się krótko. – Zawsze doszukujesz się w czymś naukowych podstaw?

– Nie. Jedynie, kiedy chodzi o ciebie.

– Aww... czyżbym został ulubieńcem najlepszego studenta farmaceutyki? – droczył się.

Szykowałem dla niego jakąś odpowiedź, ale wtedy dostałem smsa. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni.

– Wybacz – przeprosiłem go. – Nie chcę mieć niczego na sumieniu, jeśli to coś ważnego – wytłumaczyłem się.

Zerknąłem na ekran, na którym wyświetlał się zawsze początek wiadomości, chociaż w tym wypadku zmieściła się całość. Wiadomość od Gabrieli trochę popsuła nam atmosferę. Wyłączyłem ekran, żeby Bard przypadkiem nie przeczytał jej treści.

Otóż nie, Gabrielo, nie zaliczyłem go jeszcze...

------------------------------------------------

Bard najczęściej wychodził do pracy, zanim zdążyłem wstać, a wracał późnym popołudniem. W tym czasie zajęcie organizowałem sobie sam, chociaż może trafniej byłoby powiedzieć, że dawałem sobie znaleźć zajęcie pani Catherine. "Dobrze mieć jakiegoś faceta pod ręką" powtarzała, kiedy prosiła mnie o zrobienie czegoś, z czym nie dawała sobie już rady w swoim wieku. Faktycznie, Barda nie było pół dnia, jej męża też, a dzieci...dzieci pojawiały się i znikały, a ciężarów raczej dźwigać nie będą.

Rodzinka była dla mnie miła, nie powiem że nie, chociaż czasem wydawało mi się, że czują się przy mnie skrępowani. Zapytałem o to Barda, który odpowiedział, że to chyba moja inteligencja ich onieśmiela. Ubrał to w zgrabny żart, aczkolwiek uznałem, że może mieć rację. Nie popisywałem się co prawda swoją wiedzą, umiejętnościami czy nie wywyższałem się z tytułu kolejnego roku studiów, jednak widać było, że jestem trochę z innego świata niż oni. Choć sympatyczni, nie mogli mnie intelektualnie zadowolić, przynajmniej nie w moim postrzeganiu. Obawiałem się, że nic na to nie poradzę.

Starałem się odpłacić jakoś za wikt, a choć upewniano mnie, że mogę sobie spokojnie odpoczywać wolałem zajmować się domem, żeby odciążyć mamę...panią mamę... no wiadomo o kogo chodziło. Pomagałem przy obiedzie i sprzątaniu, czasem też przy ogrodzie. Roślin nie dotykałem, wszystkie przy mnie więdły, ale starałem się w miarę możliwości asystować kobiecie. Wszystkie jej włosy zdążyły już posiwieć, tak samo jak włosy jej męża. Z nim czasem rozmawiałem o interesach i pieniądzach, przynajmniej na tych aspektach, na których się znałem. Podobno kiedyś grał na giełdzie.

Życie miło spokojnie i z dnia na dzień. Całkiem przypadło mi ono do gustu. Uznałbym je za... nad wyraz normalne. Tak stabilne i pozbawione pośpiechu, że aż ciężko było w to uwierzyć. Nie przejmowałem się niczym szczególnym. Korzystałem z ładnej pogody. Wybierałem się na spacery w okolicy domu. Wydawało mi się, że zupełnie odzwyczaiłem się od wielkomiejskiego życia.

Kąpiel brałem jak zwykle jako ostatni. Łazienka była niewielka, ale za to stała w niej wanna. Za prysznicem nie tęskniłem. Moczyłem się długo, zanim zdałem sobie sprawę, że mam mały problem. Z racji tego, że nie było miejsca na moje kosmetyki, trzymałem wszystkie w saszetce, której zapomniałem wziąć z pokoju.

Kurka...potrzebny mi mój szampon...

Próbowałem jakoś nadać swoim włosom trochę objętości, ale nadal były proste jak druty i nadal zwisały smętnie w dół. Przetestowałem całkiem sporo szamponów, odżywek i innych specyfików dedykowanych włosom z założenia takim, jak moje, ale nic nie podziałało. Cóż, były grube i ciężkie, więc to pewnie nic ich nie unosiło. Przynajmniej znalazłem szampon, który sprawiał, że robiły się takie milutkie w dotyku. Bard lubił się nimi bawić, ja w sumie też się na tym przyłapywałem.

Nieszczególnie chce mi wychodzić i wracać z powrotem do łazienki... za dużo z tym zachodu... hmmm...

Wychyliłem się trochę z wanny, żeby sięgnąć po komórkę. Ann koniecznie chciała się dowiedzieć, co się u mnie dzieje, dlatego dobijała się cały dzień. Nie zauważyłem tego wcześniej, jakoś tak odstawiłem elektronikę na bok, więc rozmawiałem z nią zanim wskoczyłem do kąpieli.

Wilgotną dłonią trochę ciężko było mi zadzwonić do Barda, ale dałem sobie radę.

– Dlaczego dzwonisz do mnie z łazienki? -- zapytał, a jego głos wyrażał lekkie skonfundowanie.

– Przynieś mi moją kosmetyczkę.

– Twoje co?

– Kosmetyczkę. No tę saszetkę, w której trzymam szampon, szczoteczkę i grzebień i takie pierdoły... wiesz, o co mi chodzi?

– Aaa... Okay, idę. – Rozłączył się, a moment później słyszałem jego kroki na schodach.

Zapukał w drzwi do łazienki.

– Życzysz sobie, żebym wszedł czy mam ci to rzucić przez szparę w drzwiach? – zapytał.

– Chyba możesz wejść – odpowiedziałem nie do końca przekonany. Na wszelki wypadek usiadłem tak jakoś sensownie w tej wannie. W sumie nie bardzo miał na co się gapić i tak.

O tej porze wszyscy poza nami już spali, dlatego pozwalaliśmy sobie na trochę więcej niż za dnia. Blondyn wślizgnął się zgrabnie do łazienki przez uchylone drzwi tak, by nie wpuszczać zimna z korytarza. Oczy miał przezornie zasłonięte jedną ręką.

– Prosz. – Na ślepo podał mi mój przyborniczek.

– Jak już tutaj jesteś, to mógłbyś się ogolić – mruknąłem, grzebiąc w kosmetyczce.

– Nie mogę tego zrobić rano, jeśli już tak ci przeszkadza moja broda?

– Teraz – odpowiedziałem na pozór obojętnie, chociaż czuć było, że sprzeciw nie wchodził w grę.

– Ale... teraz teraz?

Wyciągnąłem niebieską tubkę z saszetki, którą chwilę później odrzuciłem na pralkę. Zerknąłem na Barda.

– Chyba się nie wstydzisz, hmmm?

Prychnął. Nie trzymał już ręki przy twarzy, jednak nadal na mnie nie patrzył (błękitne i granatowe kafelki, które ogląda codziennie od kilkunastu lat musiały być bardziej interesujące ode mnie, smutne). Miałem ochotę go do tego sprowokować, ale może nie teraz... poczekam troszkę. Ja zająłem się pielęgnacją swoich włosów, a on pozbywaniem swoich. Uwinąłem się z tym szybko specjalnie po to, żeby móc popatrzeć na Barda walczącego z pianką do golenia. Nie miewałem problemów z zarostem na twarzy, goliłem się za to w nieco innych miejscach.

Bard syknął, gdy się zaciął. Nie mogłem powstrzymać wrednego uśmieszku.

– Nie śmiej się – burknął.

– Mną się nie przejmuj i sobie nie przeszkadzaj.

W lustrze, przy którym stał blondyn, odbijałem się również ja. Z białą pianą na głowię nie wyglądałem zbyt poważnie, dlatego ją z siebie spłukałem. Zmoczone włosy zaczesałem do tyłu, żeby nie przyklejały mi się do twarzy. Wycisnąłem odrobinę kokosowego mydła w płynie na dłonie. Dokładnie i powoli wtarłem je w ramiona i szyję. Wiedziałem, że blondyn obserwuje moje odbicie w lustrze. Jego ruchy zwolniły, a przy okazji zaciął się jeszcze raz.

Wystawiłem jedną nogę nad powierzchnię zmętniałej wody. Umyłem ją tak samo nieśpiesznie jak ramiona, to samo zrobiłem z drugą. Żyłem ze świadomością, że moje łydki oraz uda są cudowne, a przy okazji pewien mężczyzna miał do nich słabość...

– Robisz to specjalnie, gadzie. – Bard przykładał jednorazową maszynkę do swojego policzka po raz czwarty, nie mogąc nią po nim przeciągnąć.

– Owszem – przyznałem. – Dziś już nie "kocie"?

Złapałem za swój ręcznik i wstałem z wanny. Stałem zwrócony do blondyna plecami. Nie sądziłem, że mógłby się teraz na coś zdobyć, nawet jeśli te przekomarzanki wywołały wiadomą reakcję. Wystarczyłoby, że odwróciłby się, a już mógłby złapać mnie za włosy i przyciągnąć do siebie. Wizja takiego traktowania przez moment wydawała mi się kusząca, jednak on by tak nie potrafił. Przez chwilę czułem na wilgotnej skórze karku jego oddech, jednak szybko zniknął.

Wytarłem się spokojnie i dokładnie, a potem założyłem bieliznę, w której spałem.

Dzień uznaję zatem za zakończony.

Odwróciłem się w stronę drzwi, nim jednak opuściłem łazienkę, zwróciłem się jeszcze do Barda:

– Miłej zabawy z ręką.

------------------------------------------------

Sad skąpany we mgle wyglądał tajemniczo i tak... magicznie. Na drewnianych balustradach osadzały się kropelki rosy. Nie wiem, która dokładnie była godzina, ale bardzo, bardzo wczesna. Przyjemnie słuchało się śpiewu ptaków o poranku, tak samo jak cykad wieczorem. Kubek ciepłej kawy w rękach nie odganiał chłodu całkowicie, ale nie narzekałem.

Chciałem odprawić Barda do pracy. Trochę było mi przykro, że nie widziałem go, gdy się budziłem. No i szkoda, że nie przynosił mi śniadania do łóżka, ale najwyraźniej nie można mieć wszystkiego.

Napawałem się chłodnym, rześkim powietrzem. Oddech zmieniał sie w delikatną mgiełkę z każdym wydechem. Uśmiechnąłem się, na wczorajsze wspomnienie zabawy z dziećmi. Bawiliśmy się z nimi razem z Bardem w chowanego między jabłoniami. Poczułem się dzięki temu mniej stetryczały, aczkolwiek zgubiłem się pośród drzew i musieli mnie szukać.

Usłyszałem skrzypnięcie drzwi wyjściowych, a potem skrzypienie desek werandy. Nie byłem zatem zaskoczony, gdy poczułem ciężar napierający na moje plecy.

– Dzień dobry, kocie. – Mężczyzna złożył delikatny pocałunek na moim karku. – Nie zimno ci?

– Nieszczególnie. Zrobiłem ci kawę, widziałeś? – Obróciłem się twarzą w jego stronę.

– Jesteś kochany, bardzo dziękuję. – Gdy znalazł się zbyt blisko mnie, odsunąłem go od siebie ręką. Trochę się zdziwił i spojrzał na mnie, jakby oczekiwał usprawiedliwienia na brak czułości z mojej strony, a jednocześnie miał zacząć płakać.

– Też jesteś kochany, ale wali ci z paszczy, więc nie ma buziaków dopóki nie umyjesz ząbków. – Uśmiechnąłem się, zanim zamoczyłem wargi w ciemnobrązowym płynie.

– Jesteś bez serca.

– I bez libido – dodałem.

Odwróciłem się z zamiarem zniknięcia w cieplejszym wnętrzu domu. Miałem wrażenie, że mój nos poczerwieniał z zimna, a z czerwonym nosem i ledwo muśniętą opalenizną musiałem wyglądać idiotycznie.

– Phi, jeszcze zobaczymy. – Nie mogłem powstrzymać wyszczerzu spowodowanego tym komentarzem. Najwyraźniej niedługo nie będę mógł narzekać na brak wrażeń... hmmm...

------------------------------------------------

Jaki właściwie jest sens robienia szarlotki dla siedmiu osób, przecież kurde ona nawet nie zdąży dobrze odleżeć...

Takie niewinne rozważania snułem sobie, kładąc paseczki kruchego ciasta na ułożone równo plasterki jabłek. Jakbym tyle lat uprawiał jabłka, to bym już chyba nie mógł na nie patrzeć, a co dopiero je spożywać. Musiała w tym być jakaś zależność, skoro moja matka, jako lekarz, nie mogła patrzeć na ludzi po kilkunastu latach pracy. W sumie została także wegetarianką, więc...

Trochę dziwnie było krzątać się po nieswojej kuchni i nie czuć przy tym najmniejszego skrępowania.

Następnym razem zrobię dwie blachy.

W domu zostałem ja, Maggie i Bard. Jego rodzice nie wrócili jeszcze z pracy, a bracia musieli pójść się bawić z innymi chłopcami. Młodsza siostra, która wydawała się być najbardziej podobnym do mnie stworzeniem w najbliższej okolicy, rozkładała się na kanapie przed telewizorem i zajadała popcorn. Nie wiem, który raz słyszałem już piosenki z "Krainy Lodu", ale naprawdę miałem ich już dosyć. Nie łudziłem się, żeby mania na tę animcję szybko jej przeszła, dlatego zacząłem sobie nucić pod nosem coś, żeby nie musieć słyszeć po raz kolejny zawodzenia tej lodowej księżniczki, jakkolwiek jej tam było.

– Co robisz? – Pytanie okropnie zniekształciło długie ziewnięcie, ale dało się wywnioskować z kontekstu, o co w nim chodziło.

Blondyn stał w progu kuchni, drapiąc się po odkrytym brzuchu. Zaszczyciłem go przelotnym spojrzeniem, nie okazawszy najmniejszego zachwytu. Postanowiłem zachować dla siebie uwielbienie względem jego mięśni.
Chciałbym móc ich podotykać...

– Ekhem, ekhem... Ziemia do Sebastiana... – pomachał mi ręką przed oczyma. – Nie odlatuj, wyglądasz wtedy strasznie.

– Wybacz.

Właściwie nie odpowiedziałem mu na pytanie, jednak chyba się tym zbytnio nie przejął. Zresztą przecież było widać, co robiłem, więc w sumie to żaden problem.

– Jak ci się spało?

Poleciłem Bardowi zdrzemnąć się trochę po pracy, bo wyglądał na strasznie zmęczonego. Cholera wie, jak długo karetka by tutaj jechała, dlatego lepiej niech się nie raczy przekręcić.

– Z tobą byłoby przyjemniej. – Trącił mnie.

– Nie dam się złapać na takie tanie teksty – mruknąłem, schylając się i wstawiając ciasto do rozgrzanego uprzednio piekarnika.

Wyprostowałem się, lecz chwilę później zostałem niejako przygwożdżony do kuchennej szafki. Bard ułożył swoje dłonie na jej blacie tak, nie mógłbym się mu wymknąć bez szarpaniny. Poza tym był strasznie blisko, na tyle, że czułem jego przyjemne ciepło. W domu zwykle panował chłód, nawet kiedy słońce dopiekało, dlatego też nie pogardzałem owym ciepłem.

– Czyżby? – Uśmiechnął się, po czym musnął mój nos swoim.

Jego głos był przyjemny pomimo lekkiej chrypy. Mógłby nawet czytać wierszyki dla pięciolatków, a ja i tak uznałbym, że w jego ustach brzmiałyby pociągająco. Gdyby mówił częściej takim tonem jak teraz, pewnie... nawet nie wiedziałem, co mogłoby się w takiej sytuacji stać, więc lepiej niech nie próbuje.

Nie opierałem się, gdy ułożył swoje wargi na moich, chociaż drgnąłem lekko. Na każdy jego dotyk reagowałem zdecydowanie zbyt silnie. Teraz w dodatku stał tak blisko. Jego biodra przysunęły się jeszcze bliżej moich. Pozwoliłem wniknąć mu do wnętrza swoich ust. Starałem się kontrolować i trzymać żądze na wodzy, jednak okazało się to trudniejsze niż myślałem. Chciałbym móc powstrzymać to, gdy zacznie zachodzić za daleko, ale obawiałem się, że nie będę w stanie.

– Bard... Maggie jest w pokoju obok... – sapnąłem, gdy dał mi chwilę na oddech. Miałem mroczki przed oczami, choć nie wiem, czy to z nadmiaru doznań czy też z chwilowego braku tlenu. Liczyłem, że się opamiętam, skoro ja nie mogłem, jednak on wcale nie zamierzał przestawać.

Pocałunki stawały się coraz bardziej lubieżne, ale też coraz bardziej rozpaczliwe. Nasze oddechy i przyspieszone bicia serc wydawały się niepokojąco głośnie. Co jakiś czas słychać było stukanie zębów o zęby. Silne dłonie wsunęły się bez najmniejszego problemu pod luźny, niebieski podkoszulek, który akurat miałem na sobie. Z początku próbowałem dać mu do zrozumienia, żeby zostawił w spokoju moje plecy, jak widać niewiele sobie z tego zrobił.

– Fuuuuuuuuuj! – Zastygliśmy w bezruchu nadal złączeni wargami. Poczułem się, jakby ktoś wrzucił mi kamień do żołądka. Po momencie szybko odsunąłem się od blondyna, tym samym przywalając krzyżem w kredens. – Wy się całujecie?!

– Nie! – próbowałem zaprzeczać, chociaż nie było w tym najmniejszego sensu. – Weź tę paszczę.

– Ohyda. – Mała stwierdziła beznamiętnie, odstawiając pustą miskę po popcornie na stół. – Jak chcecie to robić, to łaskawie tak, żebym tego nie widziała – rzuciła nam na odchodne z wyczuwalną dezaprobatą.

Kiedy dwa blond kucyki zniknęły za framugą, spojrzeliśmy na siebie, nie za bardzo wiedząc, jak zachować się wobec takiej sytuacji. Byłem tak zaskoczony tym, że ktoś nam przerwał, że zupełnie zapomniałem, że powinienem był spanikować. Bard po chwili prychnął, a chwile później praktycznie tarzał się po podłodze ze śmiechu.

– To nie jest zabawne, głupku! Nigdy więcej nie dobieraj się do mnie w środku dnia!

– Zawrzyjcie wreszcie gęby, bo nie mogę oglądać! Jak nie będziecie cicho, to powiem wszystko mamie!

------------------------------------------------

Promienie księżyca zalewały obficie pokój na poddaszu. Wyczuwałem nieprzespaną nockę ze słuchawkami na uszach. Sen przychodził mi ciężko, gdy przypadała pełnia, a wszystko wskazywało na to, że to właśnie dzisiaj. Ułożyłem się wygodnie na plecach na łóżku. Nad sobą miałem strop, w który zdążyłem już kilka razy zawadzić głową przy wstawaniu.

Moje dotychczasowe życie wydawało mi się strasznie odległe. Nie myślałem o studiach, ani o problemach w rodzinie i o pozostawionym samopas mieszkaniu, do którego, miałem nadzieję, nikt się nie włamał. Wiedziałem, że do niego wrócę, ale nie spodziewałem się, że po niedługim pobycie tutaj zrobię to tak niechętnie. Już szkoda mi było stąd wyjeżdżać, a nawet jeszcze nie przyszedł na to czas.

Przymknąłem oczy. Pomimo dzisiejszego wypadku z Margaret czułem się dziwnie błogo i beztrosko. Cóż, przynajmniej nie doszło tam do niczego... nieodpowiedniego. Tak, zdecydowanie dobrze.

Łóżko skrzypnęło, gdy przyjmowało ciężar drugiej osoby. Nie zdawało się być zadowolone z takiego obciążenia.

– Czyżbyś nie mógł spać...? – Nie kłopotałem się otwieraniem oczu. Byłem bezpieczny, więc po co zawracać sobie tym głowę.

– Najwyraźniej.

Bard położył mi rękę na podbrzuszu, w miejscu, w którym musiała mi się podwinąć koszulka. Wodził palcami po odsłoniętej skórze, drażniąc się ze mną. Być może żywił takie takie samo uwielbienie do mojego brzucha, jak ja do jego. Uśmiechnąłem się odrobinę na tę myśl.

– Może chcesz dokończyć, to co nam dzisiaj brutalnie przerwano? – zapytał, a aby upewnić się, że na pewno usłyszę i zrozumiem przekaz dobrze, nachylił się ku mnie.

– Może chcę... – Otworzyłem oczy, żeby na niego zerknąć. – Co chciałbyś mi zaoferować...?

Zamierzałem usiąść, ponieważ zdawało mi się, że na leżąco wyglądałem mniej korzystnie, jednak blondyn przesunął rękę odrobinę wyżej. Nie musiał używać siły, żebym zrozumiał, że mam się grzecznie nie ruszać. Obserwowałem go uważnie, jednak nienachalnie. Pozwoliłem pogładzić się po policzku i szczęce. Przyjąłem pieszczotę, ze spokojem oczekując kolejnej.

J'ai envie de toi – szepnąłem, gdy blondyn potarł kciukiem moją dolną wargę.

Zdawało mi się, że wieki temu odkryłem zamiłowanie Barda do francuskiego, choć tak naprawdę miało to miejsce jakieś pół roku temu. W ramach sprostowania dodam, że do mojego francuskiego. Wątpiłem, by rozumiał wiele z tego, co do niego mówiłem (z wyłączeniem crétin, imbécile i innych oczywistych wyrazów), ale jeśli mu się to podobało, mogłem się popisywać znajomością języka w łóżku, czemu by nie.

Wciągnął mnie w zapowiadający przyjemną noc pocałunek, jednak dość szybko go przerwał. Chwilę później muskał wargami moją szczękę, potem szyję. Jeśli wydawało mu się, że potrzebuję długiej gry wstępnej, żeby się rozgrzać, to się mylił. Mógłbym zrzucić go w jednej chwili na materac, leżący zaraz obok łóżka i, nie zważając na brak jakiegokolwiek przygotowania, zacząć ujeżdżać. Było to jednak zdecydowanie zbyt prostackie rozwiązanie, a ponadto nie mógłbym się nacieszyć chwilą.

Uniosłem ręce, by móc złapać go za... za cokolwiek, szczerze powiedziawszy. Ułożyłem dłonie na jego łopatkach, przyciągając nieco do siebie. Blondyn miał nieco inne plany. Wyprostował się, jednak nie uwzględnił udziału sufitu w naszych przekomarzankach i przywalił w niego głową.

Zaklął przez zaciśnięte zęby.

– Może zróbmy to na podłodze, co sądzisz? – powiedziałem już tak, żeby zrozumiał, nie wypadłem jednak całkowicie z roli i ubawiłem wypowiedź francuskim akcentem. Pogładziłem go po umięśnionym udzie, skoro miałem ku temu okazję.

Oui.

– Twoja wymowa jest okropna. – Uśmiechnąłem się zawadiacko.

Mężczyzna opadł na materac obok, po chwili ciągnąc mnie za rękę w jego stronę. Upadłem niezgrabnie na jego tors. Nie zdążyłem nacieszyć się wyrzeźbionymi mięśniami, na których wylądowałem, bo szybko znalazłem się z powrotem pod Bardem.

Miałem lekki problem. Byłem już po kąpieli i nie licząc luźnej koszulki oraz bokserek nic mnie nie okrywało. Nie chciałem się podniecić zbyt szybko, zwłaszcza, że górujący nade mną mężczyzna miał mnie rozłożonego jak na talerzu, a same bokserki raczej nie dadzą rady ukryć erekcji... Tsa... oczywiście nie wszystkie części mojego ciała podporządkowały się mózgowi... zwłaszcza ta główna zainteresowana...

Jęknąłem, kiedy blondyn niedelikatnie ściągnął ze mnie bluzkę. Korzystając z szansy, unieruchomił mi ręce nad głową. Nie zrobił tego brutalnie, chociaż zacząłem się go trochę bać. Wolne ręce zapewniały mi jakąś kontrolę nad sytuacją, bez nich nie mogłem nic zrobić. Nie mogłem nawet wierzgnąć nogami, gdyż Bard usiadł mi na biodrach. Zdany zatem byłem na jego łaską bądź niełaskę. Raczej bym nie krzyczał, że ma przestać, jeszcze by ktoś tutaj wparował, a to była ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałem.

Bard wydawał się ignorować moją stwardniałą męskość, mimo tego trącał ją od czasu do czasu niby przypadkowo. Nachylił się ku mnie. Jego usta były bardzo blisko moich, zaledwie kilka centymetrów dzieliło nasze twarze. Niewerbalnie poprosiłem go o kolejny pocałunek, który otrzymałem z lekką zwłoką. Blondyn przez chwilę bawił się moimi włosami. Odgarnął kosmyki, które zabłąkały się na czoło, szyję i ramiona - najwyraźniej mu przeszkadzały. Zawsze podziwiałem jego opanowanie. Nigdy nie zdarzyło mu się utracić kontroli nad sobą, nie podczas gry wstępnej, ni podczas właściwego aktu. Ja się zawsze niecierpliwiłem, prawie jak napalony nastolatek.

Opuszki jego palców sunęły wzdłuż obojczyków, następnie na ślepo szukały znanego sobie punktu na torsie. Westchnąłem, gdy natrafiły na to, czego szukały. Nigdy do końca nie zrozumiałem, dlaczego pieszczoty sutków tak na mnie działały, acz Bard zdążył już odkryć tę zależność.

– Myślałem, że nie możesz stać się pięknie...znaczy przystojniejszy – szepnął, zaraz po tym, jak possał moją górną wargę.

Uniósł rękę na wysokość mojej twarzy. Pogłaskał mój łuk brwiowy. Przymknąłem oczy, kiedy to robił. Pogładził mnie po kości policzkowej, podgryzając przy tym ucho po drugiej stronie głowy.

Czułem się niewyobrażalnie rozpalony, a to przecież dopiero początek. Zwariuję pod nim, jeśli szybko nie przejdzie do rzeczy, a nic nie wskazywało na to, by miało tak być.

Tu m'excites – sapnąłem, zwracając głowę w jego stronę. Uniosłem się, co nie było wcale łatwe zważywszy na unieruchomione kończyny. Cmoknąłem go w podbródek, akurat na tę wysokość udało mi się sięgnąć.

Dostrzegłem jego uśmiech, zanim pociągnął moje ręce w dół.

– Hej... nie musisz być taki taki ostry dla mnie... – szepnąłem słabo, wykorzystując jako takie umiejętności aktorskie. Odwróciłem wzrok dla wzmocnienia efektu biednego, wykorzystanego kochanka. – Przecież wiesz, że bym ci się nie opierał... prawda?

Bard znieruchomiał na chwilę. Trochę jakby się zastanawiał, czy nie zrobił mi przypadkiem jakieś krzywdy. Po momencie mnie puścił. Podparłem się na lekko zdrętwiałych łokciach, potem zerknąłem na niego.

– Wybacz. – Pocałował mnie czule i zszedł z moich bioder. Kiedy już żaden ciężar nie ograniczał moich ruchów, ściągnąłem z kochanka koszulkę i odrzuciłem gdzieś w kąt. Przynajmniej nie będzie nas kłopotała.

Przyparłem Barda do łóżka i zgrabnie usiadłem mu na kolanach okrakiem. Miło było wiedzieć, że nie tylko ja jestem podekscytowany. Pewnie w nocnym świetle wyglądałem niezdrowo blado, ale miałem siłę i ochotę na pełne wykorzystanie tej nocy.

– Prends-moi – szepnąłem prosto w jego wargi.

Powstrzymałem się, żeby nie jęknąć, gdy przysunął mnie bliżej siebie, a moje prącie otarło się o jego naprężone mięśnie brzucha. Marzyłem, by móc je ubrudzić...

Blondyn ściągnął gumkę z moich włosów, gdy ta przestała spełniać swoje zadanie. Pasma, które nie wysunęły się przy okazji naszych wcześniejszych manewrów, opadły na mój kark i ramiona. Widocznie ich miękkość i połysk musiały przypaść mu do gustu, ponieważ przez moment przeczesywał je palcami.

– Masz lubrykant czy coś? – zapytałem, kiedy poczułem pociągnięcie na gumce od bokserek. Spodziewałem się przeczącej odpowiedzi, ale zamiast tego dostałem w łapkę niedużą butelkę. – Czyli od początku to planowałeś, zboczeńcu – ironizowałem.

– Taki mądry, a nie wziął tego pod uwagę?

– Tyyy... – burknąłem, poruszając lekko biodrami do przodu i do tyłu, co poskutkowało miłymi, nieudolnie stłumionymi jękami ze strony mojego partnera.

– Więc co chcesz, żebym teraz zrobił? – powiedział, gdy pozbierał do kupy swoje opanowanie.

Baise-moi.

Najwyraźniej z całej plejady francuskich słów, które kiedyś próbowałem wpoić Bardowi, to zapadło mu w pamięć najbardziej. Przynajmniej to właśnie wnosiłem po iskierkach, które dostrzegałem wyraźnie w błękitnych oczach.

Znów leżałem na plecach, gdy on nade mną górował. Sapnąłem, kiedy gwałtownie ściągnął mi z bioder bieliznę. Boleśnie twardy członek nie cieszył się z takiego traktowania, co raczyłem wyartykułować.

– Wybacz. Postaram się być delikatny, dobrze?

Skinąłem głową. Pomogłem mu wyplątać własne kończyny z bokserek, których pewnie nie będziemy mogli znaleźć jutro rano, ale który z nas by się tym teraz przejmował. Wsunął się między moje nogi. Tę, w którą zostałem bezpardonowo postrzelony, ułożył sobie na ramieniu. Taka pozycja chyba dość mnie eksponowała, co, prawdę mówiąc, nie krępowało mnie ani odrobinę.

Odwlekałem ten moment długo, co nie oznaczało, że nie miałem ochoty na seks. Jasne, że miałem, cholera. Pół roku bez jakichkolwiek umizgów, powinno mnie rozsadzić (nawet jeśli przez pierwsze trzy miesiące pozostawałem w stanie kompletnej anhedonii). Nie zamierzałem jednak oddawać się tak od razu, bo po prostu... no po prostu nie. Miałem jakąś tam godność i nie chodziłem do łóżka z pierwszym lepszym facetem, który na mnie spojrzał (przynajmniej przeważnie tego nie robiłem), a że nie miałem nic wartego do zaoferowania poza swoim ciałem, przynajmniej według mnie, wolałem nie oddawać go za bezcen na wstępie. Relacje z Bardem określiłbym czymś w rodzaju "związku z rozsądku". Dawał mi poczucie stałości i bezpieczeństwa, poza tym był dobry w łóżku. Może nie zaspokajał moich potrzeb intelektualnych, ale zwyczajnie go lubiłem. Może było to dziwne, ale nie wierzyłem w wielkie miłości i tym podobne wątki wyciągnięte z tanich książek i telenowel, które ktoś na siłę próbował wciskać do życia.

Me-merde...

Od dawna nie czułem w sobie niczego, więc należałoby się spodziewać, że rozciągnięcie mnie zajmie cholernie dużo czasu. Najchętniej bym to pominął. Tylko mnie drażniło, zamiast przynosić zaspokojenie. Bard miał silne i sprawne palce, co nie zmieniało faktu, że nie ich teraz potrzebowałem.

– Robiłeś to, kiedy mnie nie było? Hmmm? Powiedz...

Jęczenie i inne tym podobne dźwięki, które mogły kogoś przypadkiem obudzić, nie były wskazane. Potrzebowałem chwili, żeby się upewnić, że nic niepożądanego nie wymknie mi się z gardła, nim mu odpowiedziałem.

– Myślisz, że jesteś mi do tego niezbędny? Haaa... – Oddychałem możliwie jak najwolniej, głęboko i spokojnie. Nie chciałem dochodzić zbyt wcześnie, były z tym same problemy.

– Hmmm... to chyba byłoby całkiem... satysfakcjonujące. – Odpowiedział, nie przeszkadzając sobie w dopieszczaniu mnie. – Nie wydaje ci się? Gdybym miał świadomość, że jesteś zależny tylko ode mnie... – Powiódł nosem po mojej łydce. Lekko ją przygryzł i possał, przez co powstał na niej czerwonawy ślad. Dopiero po tym dokończył: – ... moje męskie ego chyba by tego nie zniosło...

– Przestań się już... umgh... bawić. I przestań gadać.

– Niecierpliwisz się, kocie? – Jak na złość jego ruchy zwolniły. Chciałem dojść na złość jemu, ale to nadal nie było wystarczające. Musiałem zapomnieć, gdzie są moje granice. Gdybym się teraz dotknął, może... może byłbym dość blisko... – A, a, a... gdzie z łapkami? Nie bawimy się tak, mon cher. – Usłyszałem.

Connard – prychnąłem, zaciskając dłonie na obiciu materaca, skoro nie mogłem dać im pożyteczniejszego zajęcia.

Oddawałem się tym pieszczotom praktycznie w całości. Z zamkniętymi oczami i ciężkim, rozgrzanym oddechem nie potrafiłem zebrać żadnej myśli. Wszystko skupiało się wokół mojego kochanka, wokół jego dotyku i głosu.

– Bard... – szepnąłem, starając się brzmieć jak najbardziej przytomnie. Nie było to łatwe zważywszy na to, jak bardzo zawładnęła mną przyjemność. – Chcę teraz... – powiedziałem, gdy patrzył mi w oczy. – Zrób to teraz... Nalegam...

Musiałem wyglądać żałośnie, desperacko domagając się, by mnie pokalał. Mimo tego stanu, a może właśnie dzięki niemu, blondyn nie mógł oderwać ode mnie wzroku. Wysunął ze mnie swoje palce, na co zareagowałem krótkim, odrobinę rozczarowanym westchnieniem. Chciał wstać, ale owinąłem nogi wokół jego talii i nie pozwoliłem na to.

– Muszę iść po gumy – mruknął, gdy nachylał się nade mną.

Przeciągałem pocałunek, którym mnie obdarował. Ułożyłem mu jedną dłoń na ramieniu, a drugą pogładziłem szczęki.

– Zróbmy to tak... będzie...w porządku... – Czułem jego mięśnie ocierające się o moje przyrodzenie. Już naprawdę przestawałem trzymać moje potrzeby pod kloszem, dorwały się do głosu. – Nie brzydzisz się mnie... prawda? – ciągnąłem. – Dlatego... możemy bez... nie... nie odsuwaj się...

Wydawał się być zszokowany tym, co mówiłem. Ja chyba też, ale wtedy miałem umysł zbyt zaprzątnięty narastającym pragnieniem, by zastanawiać się dłużej nad tym, co właściwie za głupoty pieprzę. Przytuliłem się możliwie jak najmocniej mogłem i nie odczepiłbym się wtedy za żadne skarby. Nie przyjąłbym żadnego sensownego argumentu, by to zrobić, choćby się waliło i paliło.

– W porządku. Nigdzie się nie ruszę – zapewnił mnie, jedną ręką głaszcząc po głowie. – Rozluźniłem uścisk, ale nie puściłem go całkowicie. – Dobrze? – Spojrzał mi w oczu, przyłożywszy swoje czoło do mojego.

Skinąłem głową, a potem pozwoliłem swoim powiekom opaść. Czułem, jak bardzo porusza się nieśpiesznie, układając w odpowiedni sposób. Nadal dotykałem jego ramion, dlatego nie bałem się, że mnie zostawi. Jeśli dopatrywałby się ktoś w tym jakiejś logiki, to może zaprzestać, jej tam nie było.

– Ummnnnaaah.... – jęknąłem, zanim zdążyłem uciszyć się ręką.

– Cieszę się... aahh... że ci się podoba... ale dzisiaj nie możesz być głośny...

Pokiwałem głową. Zapamiętałem go...ciut mniejszego... Otworzyłem oczy, licząc na to, że w ten sposób doznania wydadzą mi się trochę mniej intensywne.

– Wszystko dobrze? – zapytał. Jego rozpalony oddech owiał pieszczotliwie moje ucho.

Potaknąłem. Dałem mu znak, że może się bez obaw ruszyć, ale się przeliczyłem. Do oczu napłynęły mi łzy powstałe z nadmiaru podniecenia, frustracji i odrobiny bólu.

– Spokojnie, przecież mamy czas – uspokoił mnie. Starł ostrożnie moje łzy, a potem pocałował nieśpiesznie. – Mamy czas... – powtórzył.

Nie wiedziałem, jak długo leżeliśmy tak w niemalże całkowitym bezruchu. Blondyn całował mnie bez pośpiechu, gładził po żebrach i udach, czekając bez cienia skargi, aż do niego przywyknę.

– Już możesz... – powiedziałem, chociaż ledwo było mnie słychać.

Drgnąłem niespokojnie przy jego najmniejszym ruchu. Pewnie przypadkiem zostawiłem na jego plecach podłużne pręgi. Nie uskarżał się, więc być może paznokcie, które przeorały mu ramiona, nie przeszkadzały mu zupełnie.

– Ahhh... czy coś było... w tym lubrykancie?

– Nie, skądże... Wziąłem najnormalniejszy z możliwych... Taki, który nie śmierdzi jak syntetyczna truskawka, bo nie lubisz... – odpowiedział, robiąc sobie przerwy, co jakiś czas.

Słyszałem jego oddech oraz mocne uderzenia serca, co było cudem, bo krew dudniąca, przepływająca przez głowę zakłócała moje własne, chaotyczne i nieskładne myśli.

– Więc too.... mnmh...ty... ah... – Nawet nie pamiętałem, co chciałem wtedy powiedzieć. Pewnie nic ważnego, skoro wyleciało mi to z pamięci tak samo ekspresowo jak westchnienia, które uciekały z moich ust.

Kołysaliśmy się, niby w rytm jakiejś starej piosenki, którą obaj dobrze znaliśmy. Bard chyba próbował mi dać do zrozumienia, że mimo wszystko zachowuję się za głośno, ale wtedy... chyba stwierdziłem, że to jego wina... nie pamiętam za dobrze. Byłem kompletnie upojony doznaniami. Nie pamiętam, czy kochaliśmy się dziko, czy wolno, czy namiętnie i długo. Po prostu wiedziałem, że nigdy nie czułem, że się komuś oddałem kompletnie, aż do tej nocy.

------------------------------------------------

Obudziłem się rano w plątaninie własnych i cudzych kończyn. Rano? Chyba to jednak było południe... to i tak nie miało wtedy większego znaczenia. Śmierdziałem potem i nasieniem, chociaż nie był to całkowicie przykry zapach. Nie miałem siły podnieść się z materaca. Chciało mi się pić.

Szturchnąłem Barda łokciem. Nie zrobiło to na nim wrażenia, dlatego zrobiłem tak jeszcze raz i kolejny, dopóki się nie obudził.

– Dzień dobry, skarbie – ziewnął.

Wokół nas porozrzucane były ubrania. Spaliśmy ze sobą nago trochę na podłodze, trochę na materacu, trochę przykryci, trochę nie. Generalnie pobojowisko, szopy na głowach i zaduch.

– Przynieś mi picuuu... – puknąłem go dłonią w ramię. – Prooooosz....

Zawsze po seksie zachowywałem się jak dziecko. Bard mi na to pozwalał, spełniał nawet wszystkie moje zachcianki, dlatego nie widziałem powodu, by coś pod tym względem zmieniać. Ziewnął jeszcze raz, ale podniósł się bez narzekania.

Odszukał swoją bieliznę na podłodze. Leżała gdzieś przy drzwiach. Cholera wie, jak się tam znalazła...

Nałożył ją ospale, a przynajmniej to wnioskowałem na podstawie dźwięków, jakie słyszałem. Przykryłem się w tym czasie kołdrą, także nie świeciłem gołym tyłkiem. Poczekałem spokojnie, aż wróci. Nie miałem nawet siły, żeby się niecierpliwić. Bolały mnie gnaty i chyba miałem zakwasy, generalnie do dupy...

Chciałem związać włosy, ale gumki w zasięgu wzroku nie miałem.

Blondyn wrócił niosąc mi szklankę chłodnej wody. Przyjąłem ją i wypiłem duszkiem prawie całą szklankę.

– Oliver zasugerował, że w nocy napadł mnie jakiś dziki zwierz – powiedział, kiedy odsunąłem naczynie od ust. Zerknąłem na niego, nie do końca rozumiejąc na jakiej podstawie najmłodszy mieszkaniec tego domu to stwierdził. – Zobacz no. – Bard odwrócił się, tak że mogłem bez problemu obejrzeć jego plecy...

– Wybacz... – mruknąłem, lustrując pokaleczoną skórę. Nie było to nic poważnego, jednak zadrapań, powstałych z mojej winy, było całkiem sporo – Zajmę się nimi. – Nie zwróciłem wtedy jeszcze uwagi na to, jak bardzo usiane malinkami są moja szyja, brzuch i uda, a mógłbym wymagać podobnej opieki. – Zgubiłem gumkę do włosów, nie masz może jakiejś? – zmieniłem temat.

– Mam tylko te, które mogę zabrać Maggie, a one są różowe, różowe i różowe.

– Łapię. To podaj mi wsuwki. – Wskazałem na kosmetyczkę.

– Twoje co? Przecież to ja jestem twoją wsuwką. – Zastanawiałem się, czy żartuje czy też nie, ale w sumie nie miałem siły, na tłumaczenie, o co mi chodzi. Kazałem mu po prostu podać saszetkę i nie dyskutować ze mną, dopóki o własnych siłach nie wstanę. – Podam ci, ale będziemy od tego dnia spać razem, w porządku?

------------------------------------------------

A kto dotarł do końca rozdziału, temu wieczna chwała i dozgonna wdzięczność autora TT_TT

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro