Dwie Wskazówki
{ Dwie wskazówki } Babcia leżała w łóżku z drewnianą, rozrzeźbioną ramą, pod ciężką kołdrą z kaczym pierzem. Odwróciła głowę w ich stronę, chcąc coś powiedzieć. Z jej gardła wydobył się cichy, ochrypły dźwięk. Ponownie spróbowała coś powiedzieć, ale się poddała. Pokój Zeldy był dość mały, jak cały jej domek. Dziwne, że zmieściły się w nim cztery dodatkowe osoby. Natan, Pola i rudzinka, a także ciocia Hilda, stercząca w rogu pokoju, częściowo zasłonięta przez wysoką etażerkę. Minę miała nietęgą, pustym wzrokiem wpatrywała się w podłogę, ale nie pochylała głowy. Biło od niej zimno, wydawała się być nieobecna, co było do niej niepodobne. Zawsze twardo stąpała po ziemi, nie pozwalała sobie na marzenia, chwilę zadumy. Nie chciała odlecieć dalej niż milimetr poza świat realny, bojąc się, że wymyśli coś na poczekaniu, a później będzie płakać po nocach, że codzienność nie jest taka idealna, jakby chciała. Sama przy tym nie dążyła, aby w jej życiu coś się zmieniło na lepszego, dryfowała w miejscu. Czasami płynęła dalej, gdy nurt rzeki uznał, że powinna być gdzie indziej. Nie decydowała o sobie, bała się tego. Gdy podjęła jakieś działania, aby wyjść z własnej, niezamkniętej klatki, zawsze się wycofywała, prędzej czy później. Nie chciała podejść do Była przeciwieństwem Zeldy, biorącej sprawy we własne ręce.
Nie umiała iść własną drogą, wybierała te wydeptane i pozbawione chwastów, ale nie mające nic wspólnego z nią samą. Przez to, że pozwalała kierować sobą, po miesiącach zaczęła zapominać, jaka była wcześniej, a po latach nie wiedziała, do czego wrócić. Uznawała, że cofnięcie się do stanu sprzed lat byłoby stratą czasu, który poświęciła na stanie się tą "nową" Hildą. Natomiast "nowa" Hilda w ogóle się nie zmieniła. Umysł miała zatęchły, od zawsze taki sam, pracujący jedynie nad poruszaniem ciałem, a i to szło mu coraz słabiej. Ignorowała poglądy innych ludzi, nie zastanawiała się, dlaczego uważają tak, a nie inaczej. Nie trawiła argumentów, które uderzały w mur wartości, może błędnych, niezgodnych z nią samą, które ktoś jej wcisnął w ładnym opakowaniu i kazał mówić, że "jest tak" i koniec-kropka, spływaj, "bez dyskusji". Ludzie często krzywdzą innych w ten sposób. Wciskając im jakiś produkt i każąc czytać na głos towarzyszącą mu etykietę. Hilda była w tym mistrzynią, w powtarzaniu słów innych bez zrozumienia, chociaż sama uważała, że wszystko dokładnie wie i ma rację w tym, co mówi. Wujek Marek często rzucał w nią argumentami pokazującymi, że może nie mieć racji, sugerując, żeby ponownie przemyślała, czy na pewno się zgadza z tym, co mówi. Nie chciał nikogo do niczego zmuszać, dlatego Ciocia wtedy odburkiwała, że "co ty tam wiesz", "nic nie rozumiesz", "kiedyś będziesz żałować", "za młody jesteś" - wujek Marek miał czterdzieści dwa lata, starał się żyć tak, żeby niczego nie żałować, albo żałować jak najmniej.
Często się zastanawiał, dlaczego ludzie w pewnym momencie stają w miejscu i uważają, że już wszystko wiedzą. Bardziej nurtowało go pytanie, jak temu procesowi zapobiec. Chyba największą przeszkodą w całym przedsięwzięciu był autorytet osób starszych, który uznawało większość osób. Bo ze starszym to się nie dyskutuje, a przeproś bo to starsza osoba, weź daj spokój, ze starszym to się nie dogadasz. Dzięki takim uwagom stare osoby czuły się bardziej pewne siebie, w końcu ktoś je wsparł w dyskusji, która nawet jeszcze się nie zaczęła. Jeśli wsparł, to na pewno popiera te słowa, które zostały wcześniej wypowiedziane, więc samozadowolenie człowieka w podeszłym wieku rośnie, a co za tym idzie, utwierdza się w swojej nieomylności i zbliża się do granicy fanatyzmu jakichś poglądów, albo kultu własnej mądrości. Znał żywy przykład osoby, która mimo swojego wieku, pozostawała otwarta na kolejnych ludzi i trawiła w swojej głowie wszystkie argumenty, jakie spotykała na swojej drodze. Wybierała z nich te, które uważała za słuszne i wsadzała je do swojego pakietu poglądowego, przy okazji wyrzucając te stare, które uznała za błędne w świetle nowych wydarzeń. Nie lekceważyła nikogo, od najmłodszych uczyła się, jak korzystać z życia. Od starszych jak to jest być starym, żeby uniknąć takiego losu, jaki ich spotkał. Kiedyś, gdy Marek naprawiał Zeldzie gruchoczącą pralkę, opowiadała mu o starości, a długi to był monolog, której temat również jego zaczął nurtować.
— Mam już sześćdziesiąt lat, wiesz, bliżej mi do trupa, niż noworodka. Gdy byłam trochę młodsza od ciebie, bardzo zainteresowała mnie starość. Bo czemu się mówi, że masz tyle lat, na ilę się czujesz? No pewnie, jak ktoś chce, to niech to powiedzonko stosuje, ale w rzeczywistości i tak będzie mieć... trochę więcej na karku. Zaczęłam obserwować ludzi, moich rodziców i innych starych ludzi, tych w sklepie, na ulicy, w klubach starców. Kiedyś, w jednym z klubów, zapytałam, czemu wolą, jak się ich nazywa starszymi. Starszy człowiek. Przecież starszy jest starszy, niż stary. A oni, że no w sumie racja, ale starszy jakoś ładniej brzmi, tak delikatniej, no i od zawsze się tak mówiło. Powiem ci, że się zdziwiłam. Osobiście nie chcę, żeby ktokolwiek mnie nazywał starszą damą, panią, czy czym tam jeszcze. Stara kobieta ze mnie i tyle, więcej lat mi nie potrzeba, a starsza niż stara też nie chcę być. Podczas moich wypadów, z celem podglądania starych ludzi, zauważyłam, że część z nich starała się być taka... młodzieżowa. To wszystkich bawiło. Uznałam, że ośmieszać się nie będę, więc tych nastoletnich, modnych słówek nie używam. Inni byli typowymi, starymi, sfrustrowanymi piernikami, moherowymi beretami, wyżywającymi się na tych, którzy dopiero przygodę z życiem zaczynali. Takim starcem nikt nie chce być, zgorzkniałym, którego obecność psuje wszystkim humory. Ciekawe skąd się tacy biorą, skoro wszyscy chcą unikać takiego postępowania. Byli też starzy pedanci, krytyczni, mający zawsze rację, agresywni wobec młodych, co zawsze wszystko robią źle. No jasne, przecież jak taki pedant był młody, to błędów nie popełniał, a siedemdziesiąt lat temu było tak samo jak teraz, świat w ogóle się nie zmienił, ani o centymetr. To ludzkie postępowanie praktycznie się nie zmienia, ale życie, realia pędzą do przodu, z miesiąca na miesiąc jest inaczej, z dnia na dzień potrafi się wszystko zmienić. Ale nie, stary pryk ma rację, bo ją ma. Każdy ma prawo zdobywać własne doświadczenie, nawet jeśli racja nie leży po jego stronie, więc zostawmy tych młodych w spokoju, bo to my możemy się mylić i sami doprowadzimy do tego, że ktoś się oparzy i więcej nam nie zaufa. Podzielić się swoim doświadczeniem - jasne. Narzucać coś komuś - odpada. Walczyć z wiekiem też nie ma co, prędzej czy później i tak grawitacja będzie się starała nas wepchnąć pod ziemię. Są też starzy, którzy się nie wtrącają, ale rozmawiać też nie będą, wolą ignorować wszystko wokół, zatracając się we własnej melancholii. Da się tak pokierować swoim życiem, żeby starość miała sens, ale oczywiście większość ludzi woli żyć w niej z dnia na dzień, bo przecież robienie czegoś ze sobą jest bezcelowe, a tak w ogóle to się nikomu nie chce. Na starość to powinna być weranda, gazetka, podnóżek pod stopy, odziane w grube skarpety i świat, w którym jest się zadowolonym z siebie i ze swojego życia. No nie, tak to nie ma. Pewnie, trudniej jest żyć na starość, ale ma ona swoje plusy i minusy, a odwrotu od niej nie ma. Dlatego warto się z nią pogodzić i robić to, co jeszcze robić można. Z wiekiem człowiek powinien się siebie uczyć, żeby po tych paru dekadach być w stanie żyć w spokoju i zgodzie ze sobą. Jednocześnie nie stanąć w miejscu, dalej uczyć się nowych rzeczy i umieć się dostosować do nowych realiów. Zastój jest niebezpieczny, później nikt nie wie co się dzieje wokół, ciężej zrozumieć rzeczywistość, znaleźć temat do rozmowy z młodymi, żyć. No, ale co ja ci będę tyle o starości opowiadać... To co z tą pralką, będzie działać, czy nową kupić?
— Ze trzy prania pożyje, ale później trzeba będzie wymienić...
Markowi ta rozmowa zapadła w pamięć na długo, później uzupełniał spostrzeżenia Zeldy o swoje własne. Postanowił zwalczać "stary zastój" w swojej rodzinie, chociaż nie będzie tego robił agresywnie, bo po co? Żeby pokazać, że... że co?
҈
Następnego dnia ponownie odwiedzili babcię. Daleko nie mieli, bo zatrzymali się u wujka Marka, który do rana miał siedzieć przy Zeldzie i alarmować innych, jakby coś się działo. W to południe babcia czuła się o wiele lepiej, ubrała się i rozmawiała z Hildą, chociaż brzmiała ciszej niż zwykle, krzątała się po domu i pokazywała Markowi, co przydałoby się naprawić, bo ona to już nie ma siły do tej elektryczności.
— Siadajcie
Babcia od razu po ich wejściu wskazała palcem na rozłożone na salonowej podłodze poduchy. Bez szemrania zdjęli buty i zajęli miejsca, czując, że Zelda nie chciała poświęcać czasu na pogaduchy z cyklu "co słychać?", "czy lepiej się czujesz?". Na fotelu pod oknem siedziała Hilda, wydawała się mniejsza i bardziej posępna niż zwykle. Czyżby ta racjonalna, twardo stąpająca po ziemi staruszka, oderwała się na chwilę od rzeczywistości?
— Dwie wskazówki ode mnie. Dobrze być wystarczającym dla siebie, a nie najlepszym dla innych. Ludzie powinni się wspierać i oczekiwać wsparcia, nie zamykać się na innych. To, że jakiś człowiek okaże się niefajny, to nie znaczy, że wszyscy tacy są. Często to my jesteśmy tymi złymi w oczach reszty ludzi. Większość z nas myśli sobie tak "ten głupi, tamta głupia". Każdy mówi o podlizywaniu się i zdobywaniu czegoś po znajomości, że to nierówna gra. Wy możecie tak myśleć o innych, ale inni najprawdopodobniej będą tak mówić o was. Czy warto się tym przejmować? Moim zdaniem nie, bo jeśli będziecie wszystkich ignorować i myśleć, że w ten sposób nikt was nie skrzywdzi, to może się okazać, że sami sobie robicie kuku. Często nawet największe szuje dają nam okazję do rozwoju, więc warto zobaczyć, co za tymi drzwiami-pozornie-pułapkami się kryje, zamiast własnoręcznie się zamykać w czterech ścianach własnej głowy. Niektórzy, żeby wyjść z takiej klatki, potrzebują dużego wstrząsu, ogromnego bodźca, który wypchnie ich na zewnątrz. Na innych trzęsienia ziemi, gromy z jasnego nieba czy inne wybuchy nie zadziałają. Czasami potrzebna jest taka mała szpileczka, która zmieści się pod drzwiami i zwróci czyjąś uwagę.
I co, to tyle? pomyślała Pola Jakoś tak mało konkretnie. Ciocia Hilda nieznacznie poruszyła się w fotelu, od jakiegoś czasu nie wpatrywała się w podłogę. Przyglądała się siedzącej do niej tyłem Zeldzie.
҈
Babcia zmarła dwa dni później w nocy, we śnie. Wielu mówiło, że miała szczęście, że nie cierpiała i odeszła w spokoju. Dla nich to nie była wesoła informacja i nic wspólnego ze szczęściem nie miała. Tamtego dnia coś się zmieniło w cioci Hildzie, nie zamknęła się w sobie jeszcze głębiej. Postanowiła być wystarczająca dla siebie i w końcu zrobić miejsce dla nowych ludzi w swoim życiu. Człowiek w pewnym momencie przestawał być ciekawy dla innego. Nie zaskakiwał jak dawniej, dryfował obok, odpływał dalej i znikał za linią horyzontu. Czasami ponownie pojawiał się na widoku, gdy czegoś potrzebował, ale zawsze witał się tak samo - "co słychać?".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro