Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

"Mayday! Mayday!

Ten statek powoli tonie.Myślą, że jestem szalony, ale nie znają tego uczucia.Nie czują tego co ja..."

- A miałam takie miłe plany na dzisiejszy dzień. A tu znowu dupa, bo mój kochany braciszek zażyczył najpierw sobie patrol, a teraz kuźwa, wielki pan Prime nie raczy odebrać połączenia. Nosz zajebiście! - mamrotałam pod nosem, jednocześnie bez przerwy odpierając ataki tych fioletowych sukinkotów od Megsia - Zajebiście! 

Zawarczałam z wyraźną irytacją, przy okazji łapiąc dłonią za kark Vehicona, a następnie mocno uderzając jego twarzą w swoje kolano. Na odchodne i w podziękowaniu  za wspaniałą zabawę, trep otrzymał salwę w podbrzusze. Giń szmato! 

Niestety dalszą zabawę przerwał mi pan Jestem Oczojebnym Kanarkiem, który pchnął mnie na ścianę kanionu, a sam w dość szybkim tempie pozbył się czwórki Decepticonów, które próbowały sprawdzić jak dużo mam energonu w przewodach. Źrenice w oczach lekko mi się zwęziły ze złości, ponieważ ten pieprzony dupek zabrał mi moje cele! Jakim prawem?! Ich bicia Iskry należały do mnie! Prawie już na niego się rzuciłam, gdy teraz nieżywym, Trepom przybyła na pomoc kawaleria z dziwką Megatrona na czele. 
Opuściłam luźno górne kończyny wzdłuż swojego ciała, przy okazji zaciskając dłonie w pięści i wykonując strzepujący ruch ramionami. Od razu sztylety znajdujące się pod górną warstwą zbroi, wysunęły się i aktywowały. Ostrza wykonane z grafitowo-czarnego transfornium były już pokryte zakrzepłym energonem moich wcześniejszych ofiar, których ciała gęsto i względnie równo tworzyły dywan na czerwonej ziemi kanionu. Część oddziału Conów, posiadających odrzutowce jako alternatywną formę, wylądowała i  razem z drugą częścią zaczęła ostrzał. Każda z potyczek jest straszna, ale podczas pobytu na polu bitwy czułam się dobrze, niczym ryba w wodzie. W końcu uczono mnie czerpać przyjemność z zabijania - mignęło mi przez myśl, ale szybko wyparłam te słowa z głowy. Musiałam się skupić. 

- To jak? Ty lewo, a ja i Tina prawo? - odezwał się nagle Crosshairs do jednego z braci Terroru, jednocześnie przygotowując swoją broń do kolejnej potyczki. Jeden z oddziału Krzykacza wystrzelił do nas, prawie przysmażając mi czubek hełmu. Wspominałam już jak bardzo kocham mojego starszego braciszka?

Nie czekając na moment czy Kanarek potwierdzi lub sprzeciwi się pomysłowi zielonego Autobota, po prostu ruszyłam na upierdliwego Cona. Odbiłam się od ziemi lewą nogą i by nadać większą siłę ciosowi z dłoni, lekko się odchyliłam w bok - prawa dłoń uderzyła srebrno-czarnego Trepa w krtań, a palce lewej wcisnęłam głęboko w jeden z oczodołów, a raczej miejsce gdzie ten oczodół powinien się znajdować. Palce prawie bez trudu przebiły się przez ciemną, szkłopodobną materię, która pokrywała część maski mojego przeciwnika, a już po chwili usłyszałam wrzask i lepką, błękitną substancję na rękach. Rwałam wszystko co znajdowało się w zasięgu palców, jednocześnie bez przerwy zadawając ciosy prawą pięścią. W tym czasie słyszałam wokół siebie strzały oraz huki upadających ciał. W audioreceptorach szumiało mi co niemiara i  w okolicy Iskry gromadziły się spore zapasy ciepła, dodatkowo w ustach poczułam gorzką ciecz, która utrudniała mi połykanie śliny - a mimo to Mrok, ten potwór wewnątrz mnie potrzebował więcej sączącego się z rozciętych przewodów energonu. Potrzebował więcej śmierci, a ja poddałam mu się. W efekcie pod nogami leżały już tylko strzępy Vehicona, nic co mogłoby pomóc zidentyfikować który to Klon padł w boju. Nic oprócz do połowy zdartej srebrnej farby na piersi. Ciężko dysząc stałam nad truchłem i patrzyłam na swoje dzieło. Od razu wiedziałam kto pochwaliłby mnie za takie zagranie i nazwał to "sztuką", a Mrok chętnie zamruczał na to wspomnienie. Powoli ocierał się i prężył, niczym zadowolony kociak na widok miski pełnej kawałków łososia. 

Ten cały stan rzeczy przerwało mi nagłe uderzenie w plecy przez jakiegoś jeszcze niezbyt dobitego sługusa Lorda Megatrona, który przetransformował jedną z dłoni i wycelował ją wprost w moją Komorę Iskry. Wstrzymałam powietrze czując, że mogą to być moje ostatnie chwilę. Przez myśl przeszły mi tylko dwie rzeczy:

Jestem skończoną idiotką... Jak mogłam dać się podejść Trepowi?!

I

Mustang zabije Trepa za zabicie jego byłej zabawki.

Mimo to patrzyłam hardo wprost w powoli rozbłyskującej jasnym światłem lufy, która miała pozbawić mnie życia. I wtedy kochanego Trepa uderzył szanowny Crosshairs, który postanowił pobawić się w księcia z zielonymi końmi mechanicznymi w silniku. Oba Mechy upadły na ziemię, jednocześnie wnosząc tumany kurzu i piachu, co utrudniło widzenie, więc zamiast trafić w Lotnika (który jakimś, kuźwa, cudem zdążył uciec), trafiłam w skały kanionu. Efektem tego wszystkiego były kolejne tumany kurzu, kawałki skał oraz ich więksi koledzy... A pomiędzy tym znalazł się zupełnie bezbronny Cross... 

***

Stałam kompletnie przerażona i przy okazji wygłodzona i zmęczona przed hangarem medycznym, gdzie Ratchet operował bez przerwy od trzech godzin poważnie poturbowanego i nieprzytomnego właściciela Chevroleta Corvette Zr1. Bestia wewnątrz mnie szarpała się i wyła z wściekłości, że interesuje się jakimś podrzędnym Autobotem, ale ja na prawdę chciałam wiedzieć co z nim jest! Czułam się winna i może bym nadal stała zatopiona w smutku i panice, ale ponownie dostałam od kogoś w ranny i opatrzony już przez Jolt'a bok. A tym kimś był pieprzony Sunstreaker, który aktualnie kipiał z gniewu...

- Coś ty sobie myślała, głupia dziewucho?! 

- Ja... Ja, nie... - czułam jak dłonie zaczynają mi niekontrolowanie drżeć, a oleiste łzy znowu napływały do optyk. Nie mogłam teraz ryczeć! Tylko nie teraz! 

- Co nie?! - żółty Bliźniak Terroru złapał mnie za kark i dość mocno docisnął do ściany, jednocześnie boleśnie wgniatając blachę i tym samym przerywając kilka drobnych przewodów - Gdyby nie ty i te twoje durne pomysły nic by się nie stało! A tak teraz kolejny Autobot leży na sali operacyjnej i wykrwawia się! 

- P-przestań - zaczęłam cichutko łkać, próbując nie pozwolić łzą opuścić kąciki optyk - J-ja nie chciałam... T-to nie tak...

- A jak?! 

Kolejne uderzenie. Upadłam jak pluszowa zabawka i potoczyłam się po asfaltowej płycie, a wąski strumyczek energonu prysnął na ziemię, znacząc ją w przerażający sposób moją życiodajną cieczą. Nie dałam tym razem rady i po metalowych elementach, które budowały moje policzki pociekły oleiste łzy, by następnie część zniknęła w załamaniach, a część spadła na ziemię. Czułam jak szponiasta łapa bestii zaciska się na mojej krtani i utrudnia mi pobieranie powietrza w celu chłodzenia rozszalałej Iskry...

- Jeśli on zginie przez ciebie, ty... Ty suko nigdy nie miałaś prawa nazywać Crosshairs'a przyjacielem, bo nie wiesz co to przyjaźń!

Iskra chwilowo wstrzymała swoją pracę na tą myśl, że Cross mógłby zgasnąć z mojego powodu. I znowu stałam się tą dawną Tiną: małą, przerażoną i kompletnie nie potrafiącą się wziąć w garść. Dławiłam się własnymi łzami i olejem, a wyobraźnia znowu podsuwała mi przed optykę ten koszmar. W nosie znowu zakręcił się obrzydliwy smród zgnilizny rozkładającego się energonu, starych olejów oraz już trochę zwietrzałych środków psychotropowych. Wszędzie było ciemno, na nadgarstkach czułam silny ucisk kajdan, które świetnie się spisywały utrzymując mnie w jednym miejscu i zmuszając na patrzenie. Patrzenie jak pomarańczowo-czarny Mech jest katowany przez swojego czarnego wroga. Widziałam to jego przerażenie w optykach i zaczęłam niekontrolowanie się trząść. Czarny uniósł ostrze, które z psychopatycznym chichotem opuścił na szyję Autobota. Głowa potoczyła się pod moje nogi, a gardło zdarło od przerażającego krzyku. Krzyku za przyjacielem. 

Dopiero po długiej chwili udało mi się uspokoić Iskrę, która z nadmiaru emocji zaczęła niekontrolowanie i nieregularnie bić, wywołując tym jeszcze większy ból w piersi. Powoli wstałam, gdy w miarę umiejętnie zepchnęłam Bestię w najdalsze zakamarki swojego ciała i zapłakane optyki zwróciłam w stronę rozszalałego Sunstreaker'a.

- To prawda... Nie wiem czym jest p-przyjaźń, bo każdy kończy zabity. Zabity z mojej winy...

I po tym gwałtownie odbiegłam od hangaru, gdzie nadal operowano mojego... Gdzie operowano Crosshairs'a. 

*Jolt Pov*

Cicho, ale ciemiężniczo westchnąłem na widok zabiegówki, którą musiałem dzisiaj posprzątać po całym dniu pracy z Ratchet'em. Teraz mam za swojego - mogłem zaraz po użyciu jakiegoś medykamentu czy lekarskiego sprzętu posprzątać i mieć dużo mniej pracy na koniec dnia. No, ale czasu nie cofnę, a blat sam się nie posprząta... Mając nad sobą bat starszego oficera medycznego musiałem wszystko ślicznie przygotować na następny dzień. Ostrożnie chwyciłem metalowymi palcami jeden z pojemniczków z środkami przeciwbólowymi i zakręcając go, włożyłem na odpowiednią półkę w gablocie. I tak każdy inny otwarty preparat lądował na swoim miejscu, a brudne z energonu po operacji Crosshairs'a narzędzia oczyściłem pod wartkim strumieniem monotlenku diwodoru, czyli ziemskiej wody. 

W tym czasie zielony Autobot leżał na łóżku w hangarze medycznym, podłączony do kroplówki i odpoczywał, wprowadzony w stan długiej hibernacji. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy zobaczyłem, że odczyty Crosshairs'a są bardzo dobre, jeśli nie lepszym określeniem byłyby świetne jak na jego dzisiejsze przygody. Gdy tylko się wybudzi będzie musiał wziąć kolejną dawkę błękitnego paliwa i wyklepać blachę, po tym nikt nawet nie powinien zauważyć, że przyjaciel młodszego Prime'a był w krytycznym stanie po powrocie do bazy. Ostatni raz sprawdziłem puls Iskry na monitorze i powoli podszedłem do swojego mentora. 

- Ratchet? - cicho chrypnąłem za plecami starszego Mecha - Skończyłem pracę... Mogę już iść czy jeszcze jestem ci potrzebny? 

Ratchet jak to Ratchet zanim udzielił odpowiedzi musiał sprawdzić czy wszystko o co mnie poprosił zostało wykonane sumiennie i po ewentualnych poprawkach oraz dodatkowemu ścieraniu kurzy z szafek, mogłem wreszcie zrobić sobie wolne. Iskry prądu aż przeskoczyły mi ze szczęścia na myśl, że mogę znowu powłóczyć się po wyspie Diego Garcia i pozbierać nowe rośliny do mojej kolekcji. Przetransformowałem się w ekologiczną wersję Chevroleta, którym był Chevrolet Volt, a następnie ruszyłem w kierunku zalesionej części wyspy. Na ostatnim spacerze chyba widziałem tam liście rośliny nazywanej potocznie poziomką!
Niestety, a może stety moje plany na temat zdobycia owej rośliny spaliły na panewce, ponieważ prawie uderzyło we mnie białe Camaro... Zabawne, że Bibi wybrała to samo alt-mode co jej brat Bumblebee oraz Tina. A każde z nich sądziło, że będzie tym "wyjątkowym" i takim to oto sposobem w bazie mamy trzy Camaro o różnych kolorach lakieru. 

- Wow! Bibi - sapnąłem, czując, że opony zaczynają mnie lekko piec po dość ostrym hamowaniu - Gdzie ci tak śpieszno? 

- Bo ja... - młodsza siostra zwiadowcy mocniej osiadła na kołach, jakby zażenowana - Znalazłam małego jeżyka i chciałam go odwieść do lasu?

- Jeża? Pokaż go! 

Natychmiast aktywowałem swoją holoformę, a następnie podbiegłem do jej alternatywnej formy, by otworzyć drzwi i zobaczyć malutkiego osobnika gatunku Erinaceus europaeus Linnaeus, który leżał zakopany w jakimś szaliku. Wydawał się szczęśliwy z powodu ciepłego i miłego w dotyku materiału, ale to co zobaczyłem obok niego nie przypadło mi za bardzo do gustu...

- Czy ty dałaś mu jabłko na plecy?

- No... Tak zwykle są przecież jeże pokazywane w bajkach - bąknęła nieśmiało białowłosa, a ja prawie parsknąłem śmiechem. Wziąłem na ręce może z miesięcznego osobnika z kolcami i uwolniłem go od dodatkowego ciężaru. Uśmiechnąłem się do dziewczyny i trąciłem lekko główkę nieufnego zwierzątka. 

- Musimy go koniecznie wykąpać, a potem nakarmić... 

***

- Oh! To jest obrzydliwe! - pisnęła nastolatka po tym, gdy ja zabrałem się za pielęgnacje naszego małego przybłędy.

Zaraz po powrocie do kwatery naszykowałem miskę z ciepłą wodą i dodałem tam kilka kropel delikatnego środka do mycia ciała, by następnie troszkę zanurzyć jeżyka w tak przygotowanej kąpieli. Od razu z igieł młodego zwierzaczka zaczęły wyskakiwać różne owady, które były jego pasożytami i pasażerami na gapę. Oczywiście te dodatkowe żyjątka długo nie pożyły, bo jeż Jerzy stwierdził, że nie będzie czekał na kolację i urządził sobie polowanie, a to co nie znikło w jego pyszczku po prostu się utopiło. 

- Biologia: symbioza, pasożytnictwo i te sprawy - oznajmiłem, wycierając Jerzego ręcznikiem. 

Maluch spojrzał dwoma koralikowatymi fotoreceptorami na nas i z smakiem oblizał się. 

- Chcesz go pogłaskać? 

*Tina Pov* 

Do dupy. Całe moje życie jest do dupy... 

Zabawne było jednak to, że dopiero po ostrym wstawieniu mogłam sobie to w pełni uświadomić. To, jak i fakt, że powinnam już dawno zdechnąć. No w końcu kto by nie chciał zabić takiej suki jaką była popieprzona Tina Cholerny Prime? Upadałam z każdym dniem. Z każdym też dniem na nowo umierałam. Nie mogłam normalnie funkcjonować przez koszmary. Moje życie było jednym wielkim koszmarem - stwierdziłam zanosząc się śmiechem. Od dawna byłam niczym więcej niż marną zabawką w Jego grze... Bo kim więcej byłam? Prime'm? Dobre żarty! Żółty sukinkot miał racje, że nie nadaje się na niego... Tak na prawdę byłam zwykłą szmatą, suką... Morderczynią... Wyciągnęłam z szafki strzykawkę wypełnioną przezroczystym płynem, założyłam opaskę uciskową, po tym wbiłam igłę i wpuściłam powoli obcą substancję do krwiobiegu. Już po kilku sekundach poczułam jak zawartość szklanej ampułki rozprzestrzenia się po moim organizmie, a ja w tym czasie nalałam do kryształowej szklanki kolejną porcję whisky, którą szybko wypiłam. Po wpływem złych emocji oraz Mroku, który znowu rozbudziła mieszanka ścisnęłam mocno szklankę, a ta pękła pod naciskiem mięśni. Poczułam lekki ból, gdy mniejsze i większe odłamki wbiły się w skórę. Ciepła krew zalała papiery znajdujące się na biurku. Jedyną moją reakcją na to wszystko był kolejny napad śmiech i cudowny pomysł. Wstałam z krzesła obrotowego i ruszyłam w kierunku łazienki połączonej z moją kwaterą. Tam oparłam się ranną ręką o porcelanową umywalkę, jednocześnie prawą ręką grzebiąc w szafce, z której po chwili wyciągnęłam żyletkę. Metal zapakowany w matowy papierek położyłam na boku, by go nie zgubić podczas ściągania i tak już zniszczonych ubrań. Naga weszłam wprost pod natrysk z którego pociekł prawie wrzątek, bębniąc niczym igły w skórę o ciemnej karnacji. 

Stałam tak jakieś piętnaście minut zanim... Zanim po raz pierwszy przesunęłam cieniutkim ostrzem po skórze mojej holoformy. Kolejne pieczenie i gwałtowny wypływ krwi z podłużnej, może pięciocentymetrowej ranki. 

Suka, jestem suką. A to kara za to... 

Kundel. Morderczyni. Zdrajca. Dziwka. Tchórz. Oszustka... Lista wad i prawdziwych określeń na Tinę "Prime" nie miała końca, a każdy kolejny podpunkt na niej kończył się kolejnym nacięciem. A te były coraz dłuższe i głębsze, przez co po jakiejś godzinie upadłam na kolana w brodziku, a gorąca woda zbierała kolejne nowe napływy krwi, które z cichym bulgotem lądowały w odpływie. Żyletka wpadła z skostniałych palców, skóra stała się bledsza niż płótno malarskie. Teraz byłam niczym dziurawy pojemnik farby z którego w zastraszającym tempie uciekała szkarłatna ciecz. Prysznic, a szczególnie brodzik natomiast był płótnem na którym pojawiały się kolejne "ruchy pędzla". Wzrok z każdą sekundą stawał się bardziej mętny i przed oczami pojawiały się tylko czarne plamy i jeden jedyny napis: "Dezaktywacja holoformu". 

Po tym straciłam przytomność... A może po prostu zdechłam? 

_________________________________________________________________________

Nie wiem co powinnam teraz napisać? Przepraszam? Chciałabym was o coś prosić... Jeśli macie taką możliwość nigdy nie zaniedbujcie lub odstawiajcie na później kontaktów z zwierzęciem lub członkiem rodziny. Nawet jeśli to upierdliwe psisko, które zabiera wam kapcie, kot co przeszkadza wam w czytaniu, czy dziadek o ciężkim charakterze... Nie popełniajcie tego samego błędu co ja..

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro