Rozdział 5
"Nigdy nie jest za późno by opisać resztę swojej historii. Pamiętaj by oddychać, albo będziesz żałować. Życie to wyścig, a nie towarzysz. Trzymaj się kurczowo swojej dumy a będziesz samotny, ale przecież ty wcale nie chcesz być ocalony. Stare błędy, które popełniliśmy będą się za tobą ciągnąć do zasranej śmierci, ale co tam? Nigdy nie przebaczałaś, więc czemu i teraz nie masz tego nie zrobić? Rwij kartki swojego żałosnego życia"
- Kurwa! Prime!
Odwróciłam się, by zobaczyć, że z hangaru wybiega za mną żółty zwiadowca mojego brata, którego lakier został upstrzony czarnymi wstawkami. Ciężko spuściłam powietrze z komory Iskry, jednocześnie mocniej się prostując, by mój powiedzmy nie zbyt wysoki wzrost, jak na męską część oddziału Autobotów, nie był tak widoczny. Mimowolnie warknęłam, gdy Bumblebee dotknął swoją brudną łapą moje ramie.
- Łapy - syknęłam z złością oraz obrzydzeniem, by nie okazać jak cholernie bałam się dotyku innych Transformerów.
Autobot o elektryczno błękitnych oczach posłusznie ściągnął kończynę z mojej osoby, ale nie przestał wpatrywać się na mnie z pogardą. Spoko, to nic nowego. Nie takie rzeczy trzeba było przeżyć... Prawda?
- Czego chcesz?
- Jakim prawem uwolniłaś tego Decepticona?!
Wywróciłam oczami z znudzenia.
- Bee, serio mogłeś się bardziej postarać, by twoje pytanie było bardziej... No nie wiem... Oryginalniejsze? Kurwa, papuga. Nic nie pomyślisz, tylko powtarzasz się... Tak, jak i inni.
- Odpowiedz na pyta...
- Przestań mnie wkurwiać! Jasne?! Jeszcze raz, a... - wysunęłam jeden z sztyletów z przedramienia i przystawiłam go do gardła zwiadowcy. Ahh, te cholerne przewody z energonem same prosiły o rozprucie - Zdechniesz.
- Tina...
- C z e g o?!
- Odpowiedz mi na pytanie.
Nosz do jasnej rdzy! Czego ten patałach nie rozumie w zdaniu "Odpierdol się, bo cię zabiję"?! To takie trudne do zrozumienia dla jego płytek w procesorze?! Niech go Unicron zeżre razem z rdzą i scrapletami! Niech go coś zabije! Kurwa... Ja pierdole. Za bardzo powtarzam to przekleństwo...
- Ty popierdolony greenhornie!
- Co?
- Gówno. Jeden, zero dla mnie. Grasz dalej? - syknęłam na żółtka, używając tekstu zasłyszanego u Jazza.
- Odpowiedz na pytanie, a dam ci spokój...
- Nosz do rdzy nędznej! Uspokój się Tina, nie zabij go... Bez rozlewu energonu... - szeptałam do siebie, jednocześnie kręcąc się przed hangarem 27, niczym wściekły ziemski kot.
- Wszystko w porządku? Może powinienem...?
- Może powinieneś zamknąć ryj jebany glonomóżdżku!
Wentylatory nie wyrabiały mi z chłodzeniem Iskry, która jak oszalała tłoczyła energon do przewodów, razem z adrenaliną. Całe ciało drżało mi z nerwów, tak byłam wściekła z powodu tego pytania, czy ten głupi... Spokojnie... Idiota nie mógł zostawić tego w spokoju. To był MÓJ wybór, to JA będę się spowiadać przed tym cholernym rządem, bo te żałosne Insektu sądziły, że mogą nad nami sprawować władzę. HA HA HA, kurwa lepszego żartu nie słyszałam od... Pierdyliardu lat. Posłałam mu wściekłe spojrzenie, jednocześnie kolejny raz otwierając komorę Iskry, by dać dostęp mojemu "zasilaniu" do świeżego powietrza przy okazji schładzając go.
- Kurwa... Spłaciłam dług, pierdolony dług. Życie za życie, jasne?! A teraz odpierdol się!
I nie czekając na jego reakcje, transformowałam się do mojej alternatywnej formy, by z piskiem opon odjechać.
***
Dyszałam, pomimo, że nawet jeszcze nie zaczęłam porządnie zabijać wrogów. Po karku, twarzy oraz niżej osadzonych częściach całego ciała ciekł mi energon, ale nie mój, a mojego wroga. Jeden z Vehiconów Megatrona został dość brutalnie... Zabity na samym początku starcia. To coś w środku, ta bestia ukryta głęboko w mojej Iskrze znowu domagała się swojej należnej porcji pasoki. Znowu... Jebani... To moja wina, moja i tego skurwiela... Oddychaj, spokojnie... Cały żal i strach ponownie zaczął się kumulować, by na wierzch wyjść w postaci wściekłości i sadystycznej chęci zabijania.
Wyszarpałam grafitowe ostrze z piersi kolejnego klona mojego najstarszego brata, przy okazji brocząc wszystko dookoła kolejnymi porcjami energonu, który tryskał fontannami z rozprutych przewodów oraz poszarpanych zbroi trupów. To co robiłam mogłam bez problemu nazwać tańcem zagłady. Idealnie wyćwiczona sekwencja ruchów, które miały głównie na celu pozbawić wroga życia, była według mnie piękna. Zabawne... Zabijałam wroga, który sam stworzył tą bestię we mnie. Oblizałam wargi, by poczuć w ustach tą słodką ciecz jaką było nasze błękitne paliwo. Drgnęłam nerwowo, gdy po plecach przeszedł mnie niemiły dreszcz. Jakbym wyczuwała coś, ale nie wiedziałam o co chodzi. Cholerka ta misja chyba nie pójdzie tak łatwo jak na początku myślałam. No, bo to miało na początku tylko na celu unieszkodliwienie Vehiconów, które próbowały zaatakować naszą, autobockom kopalnię.
~ Tina? Weź wejdź bardziej w głąb kopalni, w jej zachodnią część...
- Niby po co? - warknęłam do komunikatora, by okazać swoje niezadowolenie nowymi rozkazami oficera medycznego.
~ Tina! To rozkaz od Optimusa, więc łaskawie rusz bagażnik i wykonuj przekazane ci rozkazy, jasne?!
- Tak - warknęłam z niechęcią, jednocześnie wyłączając komunikator.
Już wtedy byłam na sto procent pewna, że ta decyzja była jedną z tych najgorszych w moim życiu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro